Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-01-2011, 21:41   #8
Hellian
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Zestrzelenie!

Słowa Polaka były dla niej kompletnym zaskoczeniem. Chociaż nie powinny. Nie zakładała przecież, że w Interiorze nie ma ludzi, ba, wiedziała, że jest inaczej.

- Szlag! – wyrwało jej się od razu - Jest pan pewien? – dopytywała. Pokiwał głową, pokazał ślady.

Rozglądała się lecz jak wszyscy nie widziała znaków życia. I tak nie wierzyła, że nie są teraz obserwowani. Optyka była jedna z najprężniej rozwijających się nauk, z każdego widocznego w oddali okna mogły na nich spoglądać czyjeś oczy. Toteż, skoro nie wiedziała czy jej domysły są prawdziwe, postanowiła zachowywać się jakby były, tak było najbezpieczniej. Podzieliła się z innymi tą myślą. Zaproponowała zaczajenie się na wroga po drodze. Najbardziej sceptyczna była panna Montgomery. Pod wpływem jej opanowania Andrea przez chwilę, oczywiście krótką, zwątpiła w swoje domysły.Blondwłosa Cyganka musiała przyznać, że podziwia spokój młodej Angielki.

Ona sama była jedną wielką ekscytacją.

Pomagała przenosić rzeczy do wyznaczonej „skrytki”. Nic swojego tam nie zostawiła. Ale trzeba też powiedzieć, że nie miała wiele bagażu. Nie licząc motocykla oczywiście.Już przed podróżą poczyniła założenie, że dobry jedwab nie wyblaknie przez ćwierć wieku ani odrobinę. Opuszczone miasto było idealnym miejscem na skompletowanie szalonej garderoby, niczym w snach, w których paryskie modystki skaczą wokół niej proponując coraz to nowe suknie i nic poza wyobraźnią nie ogranicza tego co może na siebie włożyć. Co najwyżej Cygance groziło, że w lipskich szafach przebierze się za swoją babkę, ale nawet wtedy wykluczy parę halek i i całość fiszbin.

Sprawdziła opał. Z zapasów sterowca napełniła dwie dodatkowe wzmacniane sakwy, które przytroczyła do motocykla. Odpaliła ponownie silnik, udając, że nie jest obserwowana, kamuflaż w kamuflażu. Obaj panowie zareagowali na hałas natychmiast. Zgasiła. Nie wiedzieć czemu chciało jej się śmiać.
- Bo – powiedziała – tak naprawdę, jeśli chcemy ich odnaleźć, chodzi o to żeby najpierw wpakować się w kłopoty.

To chyba było oczywiste.

Tak, przyszło jej do głowy, że może nie przeżyć poszukiwań.

Ale przecież krew z krwi, skoro Melchior wyruszyłby gdyby ona miała kłopoty, nie pozostawił wyboru jej lojalności. Takie życie.

***

Ciemniało. Coś w linii horyzontu nie zgadzało się, ale jeszcze nie umiała sobie uświadomić co. Zamyślona zapaliła fajkę. Z cybucha wychodziły idealne walentynkowe serduszka. Ostatnie zmieniło kształt w psi pysk, wtedy, gdy Andrea zauważyła zagrożenie.

Dziki pies niewiele ma wspólnego ze zwierzęciem taborowym, chociaż Cyganie nie rozpieszczają swoich podopiecznych, żadnych sentymentów, żadnych franciszkańskich bzdetów o braciach mniejszych, psy mają wartość użytkową. Tabor nie tłumi więc instynktów walki i przetrwania. Widziała w Taborze zwierzęce walki na śmierć i życie, obnażone kły stworzeń, które myślą tylko o tym, żeby zabić. Wszystkie walki o przewodnictwo w stadzie zawsze pozwalano rozstrzygać samym zainteresowanym. Tak było, zdaniem starszyzny, najlepiej dla psio-ludzkiej koegzystencji. Ale wszystkie zwierzęta stały w hierarchii niżej niż najmniej poważany członek rodziny.

Stado lipskich psów nigdy nie miało panów. Najprawdopodobniej. Czy nie znało w ogóle ludzi? Wątpiła. Ale zaraz mogli się przekonać, czy widok broni palnej coś dla tych zwierząt znaczy. Cygańskie psy rozpoznawały takie zagrożenie bez najmniejszych wątpliwości. Te nie rzuciły się na nich, gdy wyciągali broń.

Wypatrywała przewodnika stada. To on powinien dać reszcie znak do ataku. Jego wcześniejsze wyeliminowanie, dawało szansę rozproszenia całej, nawet bardzo licznej, reszty. Stawiała na wielkiego czarnego samca o łbie równie szerokim jak barki. Nie tylko ze względu na jego rozmiary. W stadzie nie było małych sztuk. To nie on wysuwał się najbardziej naprzód lecz dwa inne po jego bokach - straż przyboczna, ale tylko „Czarny” jak nazwała go w myślach, stał na wyprostowanych łapach, reszta „czołgała się” przyczajona do ataku. Jedynie Czarny nie opuścił ogona.
Wskazała zwierzę Polakowi o trudnym nazwisku.
- Przewodnik stada? – zapytała. Winchester bądź co bądź wskazywał na myśliwego, liczyła, że mężczyzna skoryguje jej domysły.
Szli w kierunku rezydencji powoli, psy za nimi. Czujne, groźne. Większość wychudzona, pod skórą drgały mięśnie drapieżników. Sto metrów dłużyło się niemiłosiernie.

Niderlandczyk mówił do zwierząt monotonnym uspokajającym tonem. Andrea szeptała.

-Dlaczego tylko z trzech stron? Czemu psy ominęły czwartą? To mądre zwierzęta , starczy spojrzeć im w oczy – to zdanie rozbawiło van Ouwerkeerka, który parsknął cicho. Andrea odpowiedziała uśmiechem.

Ale naprawdę zastanawiała się. Czy za starymi, rzeźbionymi drzwiami willi, do której się zbliżali, nie czai się kolejna niespodzianka?
 
__________________
"Kobieta wierzy, że dwa i dwa zmieni się w pięć, jeśli będzie długo płakać i zrobi awanturę." Dzienniki wiktoriańskie

Ostatnio edytowane przez Hellian : 31-01-2011 o 15:12. Powód: wymiana Holendrów ;)
Hellian jest offline