Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-01-2011, 23:37   #37
Raeynah
 
Raeynah's Avatar
 
Reputacja: 1 Raeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetny
- O, jesteś, Słonko! - usłyszała Sharlene, kiedy przekroczyła próg swojej kwatery. Gabriel leżał z nogami wyciągniętymi na jej łóżku. Zwykle takiemu zdaniu towarzyszyłby szeroki, łobuzerski uśmiech. Tym razem mężczyzna wyglądał na poważnego, świdrował ją wzrokiem. Rzuciwszy płaszcz w kąt spojrzała na niego pytająco. Przed chwilą wróciła z “Wieprza”. - Gdzie byłaś?

- Mówiłam ci już, że to, gdzie bywam...

- Odpowiedz, do cholery! -
warknął, przerywając jej w pół zdania. Wstał i podszedł do niej. - Byłem dziś pod “Brodatym Kupcem”. Spotkałem kilku znajomych, którzy przekazali mi parę nowinek. Wiedziałaś, że jakaś kobieta rozniosła kryjówkę hycla? - spytał unosząc brwi i wymownie się w nią wpatrując. Kiedy nie odpowiedziała, kontynuował. - Jakiś koleś namiętnie jej szukał. Wszystkich w knajpie wypytywał o nią - tu wyciągnął z kieszeni spodni jakiś papier i rozwinął go przed jej oczyma. Był to nieudolny portret kobiety... kobiety, mimo wszystko, bardzo podobnej do niej samej. Skrzywiła się nieco. - Coś ty nawywijała, Cartouche?

Wzięła swoją podobiznę w dłonie. “Mam inny podbródek”, pomyślała.
- Czy pod “Brodatym” dalej obsługuje Bruno? - spytała z uśmiechem, ignorując jego pytanie. Złożyła obrazek spowrotem, wyminęła stojącego przed nią Gabriela i podeszła do stojącego w lewym rogu pomieszczenia biurka. Kiedy przeglądała spoczywające w szufladzie papiery biurko drgnęło lekko. W drzwiczkach jednej z wbudowanych weń szafeczek pojawił się nóż Gabriela.

- Jeśli chciałeś trafić we mnie to następnym razem spróbuj pięćdziesiąt centymetrów w prawo - zakpiła nie przerywając wcześniej podjętej czynności.

Nie czytała żadnego z papierów, ale stanie z nim twarzą w twarz było dziwnym uczuciem. Wolała zająć się czymś innym, choćby i bezsensownym przerzucaniem listów i dokumentów byle tylko tego uniknąć.

- Za twoją głowę wyznaczono pięćdziesiąt koron. - Jego głos był już spokojny. Stał za jej plecami. - Gdybym chciał, już miałbym te pieniądze w garści... Ale nie chcę.

- Co chcesz usłyszeć?
- westchnęła odwracając się do niego. - Że narażałam tyłek dla mieszka złota? To już wiesz. Że przebrana za ladacznicę babrałam się w gównie? To też już wiesz.

- Głupia jesteś
- uśmiechnął się smutno. - Chciałbym, żebyś powiedziała mi, co się dzieje? Zawsze jestem gotów ci pomóc.

- Jakoś tego nie odczułam przez ostatnie sześć miesięcy. Tym razem też postaram dać sobie radę sama, dziękuję.

- Jesteś zbyt pewna siebie.
- Gabriel zmarszczył brwi. - Ładna, ale czasem głupia jak żadna inna. Sam nie wiem, czemu jeszcze żyjesz. Ściągasz na siebie kłopoty. Działalność moja i chłopaków jest zagrożona, jeśli zaczną cię tu szukać...

- Czyli moje życie też jest zagrożone, jeśli naprawdę tak myślisz
- przystawiła mu do piersi wyrwany z biurka nóż. Spojrzała na niego smutno. - Wiesz, jak to jest, kiedy kogoś zabijasz? Jakie to uczucie, kiedy wbijasz sztylet w jego ciało? - spytała cicho, wstydząc się własnych słów. - To jest nieco jak krojenie wołowiny... tylko dziwnie się czujesz, kiedy osoba, z którą przed chwilą rozmawiałeś pada martwa u twoich stóp. Kiedy wiesz, że więcej się nie odezwie, nie powie, co myśli. - W jej oczach zaszkliły się łzy. - Nie chcę cię zabijać, więc nie stawiaj przede mną takiego ultimatum. Nic ci nie powiem, bo nie chcę, żebyś i ty miał mieć przeze mnie kłopoty.

Odsunęła się i upuściła nóż na ziemię. Gabriel stał, wpatrzony w miejsce, w którym przed chwilą znajdowała się jej twarz. Nie poruszył się nawet, kiedy zeszła na dół.

***

Resztę popołudnia spędziła na dole, w towarzystwie ekipy. Nie spędzali wieczora w komplecie. Ernest nie wrócił jeszcze, odkąd rano ich opuścił. Uśmiechnęła się do niego, kiedy w końcu jego twarz pojawiła się w drzwiach gospody. Uśmiech ten szybko zniknął z jej twarzy, kiedy dostrzegła na jego twarzy wyraz bólu. Ledwo szedł. Wstała, a kiedy dostrzegła na jego braniu plamę krwi nabrała powietrza w płuca. Szybko podbiegli do niego.

Eugen szybko ocenił jego stan na zbyt ciężki, by można mu było pomóc. Raniony dwa razy w klatkę piersiową teraz zgiął się w pół leżąc na drewnianej podłodze. Ciężko było dziewczynie patrzeć na jego agonię, jego oddech był nierówny, coraz płytszy.

- Uciekajcie z miasta, wystawił nas - wychrypiał ledwie słyszalnym głosem, zaciskając z bólu powieki.

Złapała go za rękę, pozwalając, by ścisnął jej dłoń. Łzy ponownie napłynęły do jej oczu.

***

Wróciła na górę i zamknęła za sobą drzwi. Oparła się o nie i oddychając głęboko wpatrywała się w ścianę przed sobą.

- Sharlene?... Cartouche, co z tobą? - Gabriel zgramolił się z łóżka. Podszedł do niej i stwierdziwszy, że pobladła potrząsnął nią. - Co się stało?

Zerknęła na niego nie odzywajac się słowem. Na dole jakaś kobieta zaczęła krzyczeć. Nie otrzymawszy odpowiedzi odsunął ją od drzwi i zszedł na dół. Ona otarła twarz i usiadła bezradna na skraju łóżka. “W co ja się wpakowałam?” Zacisnęła dłoń. Jeszcze chwilę temu trzymał za nią konający Ernest.

Na schodach rozległy się czyjeś kroki i po chwili Gabriel wpadł do pokoju. Zamknął za sobą drzwi na klucz i paroma susami doskoczył do niej. Odgarnął jej włosy z twarzy.

- To był jeden z twoich?

Potrząsnęła głową. Usiadł obok niej i przytulił ją. Nie miała nawet siły go odepchnąć, sparaliżowana... może strachem? Może była po prostu w szoku.
“Wystawił nas”? Kto?

- W coś ty się wpakowała?... - wypowiedział jej myśli na głos, kiedy oparła głowę na jego ramieniu.

Siedzieli chwilę w ten sposób, milcząc, aż dziewczyna się uspokoiła. Uwolniła się z jego objęć i złapała za leżący przy łóżku worek. Zaczęła pakować do niego swoje rzeczy.

- Co ty robisz? - spytał mężczyzna patrząc, jak dziewczyna przywiązuje miecz do pasa.

Nie odpowiedziała. Zaczęła zgarniać do worka biżuterię zalegającą w szufladach. Na spodnie nałożyła swoją spódnicę. Wziąwszy swoje rzeczy wyszła z pokoju. Gabriel złapał ją na schodach zanim zdążyła zejść na parter. Nic nie powiedział, po prostu chwycił ją za ramię i spojrzał jej w oczy. Uśmiechnęła się zadziornie, jak zawsze, i zaplotła mu ręce wokół szyi. Ucieszyła się, kiedy odwzajemnił uścisk.

Na dole zastała trzech, spośród czterech jej kompanów. Ciało Ernesta zniknęło, i wątpiła, czy chce wiedzieć, co się z nim stało.
Oskar oznajmił, co zamierza. Zgodziła się, że trzeba się stąd jak najszybciej wynieść. Mały wyszedł jako pierwszy, potem ona skierowała się ku drzwiom.

- Spróbuję załatwić nam schronienie w gospodzie mojego znajomego - rzuciła przez ramię. - Oskar ma rację. Zostanie tutaj nie jest najlepszym pomysłem... Idziecie ze mną? - spytała i nie czekając na odpowiedź reszty wyszła z gospody.

***

Szyld nad drzwiami “Złotej Róży” wciąż był czysty i wyglądał niemal jak nowy. Była sama, reszta drużyny postanowiła znaleźć inne schronienie.

Wnętrze nie zmieniło się bardzo: ściany wciąż pokrywały te same, bogate tapety, w pozłacanych świecznikach i żyrandolach błyskał ogień, a w ramach wciąż były te same obrazy. Za ladą stała dziewczyna o blond włosach. Sharlene nie przypominała jej sobie, była pewnie nowym nabytkiem Piliusa. Podeszła do niej i oparła się o ladę.

- Witamy pod “Złotą Różą”. W czym mogę służyć? - uśmiechnęła się do niej uprzejmie.

- Chciałam spotkać się z Piliusem. Gdzie go znajdę?

Panienka wytarła ręce w fartuszek.

- Przepraszam, kogo? - spytała marszcząc brwi.

Sharlene westchnęła i położyła na ladzie swój worek.

- Pilius Brag. To imię twojego chlebodawcy - uśmiechnęła się z politowaniem, na co dziewczyna wytrzeszczyła oczy zdumiona.

- Tak, wiem - mruknęła, wyraźnie zawstydzona. - Ja...

- Sharlene! -
usłyszała z prawej pogodny głos gospodarza. Pilius Brag zszedł po schodach prowadzących na górę, gdzie znajdował się jego gabinet i pokoje jego pracowników. Był to mężczyzna na oko pięćdziesięcioletni. Czarne włosy zaczesane, jak zwykle, do tyłu były poprzetykane gdzieniegdzie siwymi pasmami. Bokobrody, bródkę i wąsy wciąż miał intensywnie czarne. Od czasu jak widziała go po raz ostatni dorobił się nieco pokaźniejszego brzuszka, którego obwód dodatkowo powiększały bogato zdobione szaty. Widząc Sharlene rozpostarł ramiona w ojcowskim geście. - Sharlene, dziecko! Jak się cieszę, że cię widzę Co cię sprowadza? - uścisnął ją. - Weź się w garść, Anja! Wierzę, że sobie poradzisz. To dziecko wogóle sobie z niczym nie radzi - mruknął cicho.

- Też cieszę się na to spotkanie - uśmiechnęła się szeroko i ucałowała jego dłoń z szacunkiem.

Człowiek uśmiechnął się i zaprosił ją na górę. W jego gabinecie przybyło nieco ksiąg, na biurku urosły sterty papierzysk. Kupiec rozsiadł się na dużym, obitym szmaragdowo zielonym suknem fotelu i wskazał jej krzesło przy biurku.

- W czym mogę ci pomóc, dziecko? - uśmiechnął się. - Parę ładnych lat minęło, odkąd nas opuściłaś.

- Nie zmieniło się tu dużo. Wszystko zostało raczej tak, jak to zapamiętałam
- stwierdziła z uśmiechem rozglądając się dookoła, na co Brag pokiwał głową. - Do rzeczy, muszę prosić cię o schronienie.

- Schronienie? -
mężczyzna uniósł krzaczaste brwi. - A cóż to? Po kiego czorta ci znowu schronienie? Ktoś znów zginął z twojej ręki? - Wzdrygnęła się. Wiedział. Pilius wiedział, że to jej wina.

- Od początku wiedziałeś, prawda?

- Dobre z ciebie dziecko, panno Dhaar.
- Ku jej zdumieniu na jego pyzatej twarzy pojawił się pobłażliwy uśmiech. - Veren był łajdakiem. Nie zabiłabyś go, gdybyś nie miała powodu. Skończony drań, pewnie się do ciebie dobierał! Tak, tak. Inne dziewczyny też miały z nim problem.

Uśmiechnęła się nerwowo. Pokiwała głową. Potwierdziła jego słowa, dodając, że w życiu nie przypuszczała, ze do tego dojdzie. Potem, kiedy skończyli rozmawiać o tamtym incydencie Sharlene powróciła do głównego tematu. Wyznała, że kiedy uciekła z “Róży” znalazła sobie miejsce w pewnej gospodzie w dzielnicy biedoty. Powiedziała, że parę dni temu udała się z narzeczonym w pewne miejsce. Akurat tamtego wieczoru przybył tam starzec, “szaleniec i psychopata, który w napadzie niewytłumaczonej agresji rozszarpał ludzi, którzy tam przebywali”. Wyjaśniła, że tylko ona widziała, jak człowiek wykonuje ręką tajemnicze gesty. Przeżyło tylko parę osób, wśród nich ona, jej narzeczony i kilkoro z ich przyjaciół. Podejrzenia padły na nią, bo nigdy wcześniej nie była w tamtym miejscu i uznano ją winną zmasakrowania dwóch i pół tuzina ludzi za pomocą czarów. Za głowę jej i jej towarzyszy wyznaczono dużą nagrodę, więc jest zmuszona niezwłocznie uciekać z tamtej dzielnicy.

- Jednego z moich przyjaciół zamordowano przed dwoma godzinami. Więc z całego serca jestem zmuszona błagać cię o pomoc, czcigodny panie. - Ostatnie słowa mówiła głosem roztrzęsionym i pełnym pokory. - Gotowa jestem zaoferować w zamian wszystko, co mam, bylebyś zechciał oddać nam choć jedno pomieszczenie.

Podczas jej długiego monologu gospodarz nie odezwał się, jedynie cmokał i od czasu do czasu wzdychał ze współczuciem. Wyglądało na to, że łyknął jej historyjkę.

- Drogie dziecko, ciebie jedną jeszcze bym jakoś ukrył, nie narażając się na dodatkowe koszta, ale cztery osoby? Bardzo chciałbym ci pomóc, ale niestety, obawiam się, że nie będzie mnie na to stać. - Wstał i podszedł do biurka. Zaczął przekładać jakieś papiery. Nie zwrócił uwagi, kiedy dziewczyna wstała i zaczęła grzebać w swoim worku.

- Proszę - powiedziała wysypując na biurko garść biżuterii. Była to garść, którą kradła przez ostatnie dwa lub trzy miesiące. Srebro, złoto, nieduże kamienie szlachetne - no bo w końcu ile można ukraść damom w dzielnicy biedoty? Były to skromne, niewyszukane zdobycze, ale miała nadzieję, że to choć w połowie wystarczy. - To wszystko, co mogę na tą chwilę zaoferować w zamian za pomoc. Wiem, to niewiele, ale gdy tylko zdobędziemy pieniądze oddamy ci co do pensa za twą dobroć.

Mężczyzna przyglądał się chwilę błyszczącym bransoletom i pierścieniom. Otworzył usta, chcąc coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili zamknął je spowrotem. Spojrzał na nią z uśmiechem.

- Ile pragniecie tu zostać?

- Nie wiem. Dopóki nie znajdziemy czegoś innego zdani jesteśmy na twoją łaskę. Czy to wystarczy na pokrycie choć części kosztów?

Pilius pogładził swój zarost.

- Na część kosztów - tak. Wciąż jeszcze trochę zostaje.
- Zamilkł na chwilę. - Możecie to odpracować. Jeśli pasuje ci taki układ, to zapraszam.

- Postaramy się to odpracować w miarę możliwości. Obawiam się, że będziemy często wychodzić z “Róży”.

- Będziecie robić, kiedy tylko będziecie mogli. Bardziej na rękę wam pójść nie mogę.

- Dziękuję
- ucałowała jego dłoń. - Dziękuję, panie!

Brag zaprowadził ją na drugie piętro, gdzie znajdowały się pokoje jego pracownic. Chyba wciąż zatrudniał dziewczyny z przytułku. Mężczyzna otworzył przed nią jeden z pokoi na końcu korytarza. Z tego co dziewczyna pamiętała, tamto pomieszczenie zajmowała niegdyś brunetka o imieniu Sarah. Pokój, który kiedyś należał do niej znajdował się tuż obok. Ku jej zdumieniu i to pomieszczenie zostało im przydzielone. Brag przekazał jej klucze do obu pomieszczeń i jeszcze raz, usłyszawszy słowa szczerej, podzięki wrócił do swojego gabinetu piętro niżej.

Sharlene zamknęła jeden z pokoi i weszła do pokoju, w którym kiedyś mieszkała. Zamknęła drzwi na klucz i nastawiła duży zegar stojący w kącie tak, by obudził ją o poranku. Rzuciła się na łóżko i wtuliwszy twarz w poduszkę zasnęła.
 
__________________
"Jeśli płomień mnie nie oślepia i nie spala to ja jestem płomieniem"
Raeynah jest offline