Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-01-2011, 20:43   #21
Lilith
 
Lilith's Avatar
 
Reputacja: 1 Lilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie coś
Katastrofa! Inaczej nie dało się tego określić. Była niemal pewna, że któreś z nich zginęło. Jeśli nie w osuwisku, to pod kopytami monocerusów. Próbowała grać spokój, podczas gdy wewnątrz niej dosłownie wszystko dygotało, a włosy jeżyły się na karku. Może to jeszcze z osłabienia? No bo niby z jakiego powodu? A może jednak nie... Sama nie wiedziała skąd wziął się w niej ten niepokój. Przecież to tylko ludzie - powtarzała sobie wciąż od nowa i od nowa, do znudzenia. Nie powinno jej obchodzić, co się z nimi stanie. Przyleźli tu nieproszeni, na własne ryzyko i sami powinni byli ponosić za to pełną odpowiedzialność. Diabli by ich wzięli! Jeden mniej czy jeden więcej, nie powinien robić różnicy... a jednak martwiła się.
Jeśli coś złego stało się Tilney’owi, albo co gorsza tamtej kapłance, służce Samary... Bzdura! Dlaczego niby miała czuć się w jakiś sposób winna? To magoa ich tu sprowadził, więc na jego sumienie spadały wszelkie konsekwencje. Mimo to istniała możliwość, iż - jak to najczęściej bywa w takich przypadkach - odpowiedzialność owa przypisana zostać może komuś, kto w danej chwili nie stanowi zbyt wygodnego towarzystwa, lub w jakiś inny sposób odstaje od reszty. A któż by tu mógł odstawać bardziej niż pewna were? Zaznaczmy - ranna i osłabiona were.

Lepszej okazji już mieć nie będą... Czuła to doskonale. Powoli, lecz sukcesywnie odzyskiwała sprawność. Odrobina odpoczynku i starania wielebnej włożone w opatrzenie jej ran w połączeniu z witalnością i pozostałymi zaletami jej drugiej natury, działały cuda. Od rana z satysfakcją obserwowała zanikające na dłoniach i ramionach stłuczenia i zadrapania. Ten sam proces zachodził z pewnością w porwanych pazurami i kłami skakunów tkankach, zakrytych bandażami Egerii. Jeszcze jedna spokojnie przespana noc i zapomniałaby o skutkach starcia z błękitnymi mordercami. Tylko czy następna noc będzie spokojna?

Cholera. Powinna być bardziej czujna. Dalej nie potrafiła zrozumieć prawdziwych intencji tych ludzi. Tak po prostu z dobrego serca niańczyli potwora? Nie może to być. Z resztą tak czy inaczej będzie musiała wkrótce udać się swoją drogą. Gh’Aa czekał na wsparcie. No, może nie czekał, ale Lilith miała nieodparte przekonanie, że cymbał będzie jej potrzebował, o ile jeszcze nadal tkwił we własnej skórze. Wszystko wyjdzie na jaw, kiedy zdecyduje się opuścić tę wesołą gromadkę. Niech tylko spróbują ją zatrzymać...
Na razie musiała jednak stawić czoła losowi. Pocieszające w tym wszystkim było przynajmniej to, że nie musiała tego robić sama. Kroczący obok niej mężczyzna wydawał się być równie przejęty owym wypadkiem.

Z bólem w boku i niepewnością w sercu zbliżała się do kręgu pochylonych nad pobojowiskiem ludzi. Z niejaką ulgą ujrzała wśród nich Egerię. I mało piorun jej nie strzelił. Sama nie wiedziała czy cieszyć się czy wściec - również Tilney stanął przed nią pokryty szarym pyłem, ale na pierwszy rzut oka cały i zdrowy. Może poza paroma lekkimi otarciami. Chyba jednak coś mu przywaliło w głowę, bo nijak nie mogła pojąć o czym on do niej mówił. Do czasu...


***

Złość? Wściekłość? Nie. Początkowo nawet o tym nie pomyślała. Może jedynie żal. Tak żal, to najlepsze słowo. I bezsilność. W tej torbie było wszystko, co miała. Jej przeszłość. Historia jej życia opowiedziana przez czas. Gniew przyszedł później. Mówili coś. Prawie nie słyszała. Jakież to złośliwe demony przywiodły ich w jej pobliże? Co w nią wstąpiło, by miast wiać, kiedy miała taką sposobność, została wyciągając im dupska z tego cyrku ze skakunami? Jedno nieszczęście za drugim. Zabije! Na Owrla! Niechże się jeszcze raz któreś odezwie. Nie wytrzyma i zabije! Kwestię stanowiło - jak? Jedna na dziewięciu? Marne szanse. Opanuj się Lili... Za młodaś jeszcze na śmierć. Niech ich Thorg piorunem strzeli! Bogowie strzeżcie mnie! Pomożecie mi się od nich uwolnić, zanim własną ręką złożę jednego po drugim, w ofierze Krwawej Pani, Madeh.
Siłą powstrzymywała się, by nie syczeć i nie warczeć, jak zwierzę. O nie, nie chcemy ich przestraszyć, ani zbyt wcześnie alarmować. Mają zbyt wiele kusz i bełtów. Nawet gdybyś rozszarpała jednego, reszta Cię dopadnie. Jeszcze nie teraz. Najpierw odzyskaj siły. Potem zrobisz, co zechcesz. Tak zrobię z wami, co tylko zechcę, jak mi jest miła pamięć wszystkich, których śmierci winne jest wasze psie plemię! Nie jesteście więcej warci od całej reszty kundli!

Mogła spróbować. Wiatr dął w dobrym kierunku, prosto w ich twarze. Jeden ruch i porwie chmurę porażającej ciało trucizny. Wokół dłoni gorączkowo przeszukującej zawartość torby, czuła miękko otulający ją, lekki proszek, który wydostał się z pojemników potłuczonych kopytami unikornów. Wystarczyła garść, albo dwie, a ich płuca wypełniłyby się paraliżującym pyłem. Dziewięć istnień. Zemsta znów pokazywała swoje kuszące, słodkie oblicze. Spoglądała prosto w oczy, prosząc o wysłuchanie. Pieściła zmysły bestii wyobrażeniem powoli uchodzącego z ich ciał życia. Zrób to... za głowę Letha... za cierpienia Derreny... za życie Manny'ego... zrób to! Tak... zrobię z nimi, co zechcę. Będą patrzeć, jak powoli wysączam krew z ich żył. Niech wiedzą, że umierają. Nie dam im wyboru, tak, jak i oni nie dali wyboru tamtym. Za Leth'a, za matkę, Lynnoy'a... Miała ochotę wyć. W gardle wzbierał szaleńczy krzyk.

Palce gmerające wciąż we wnętrzu plecaka, trafiły wśród ostrych potłuczonych skorup, pogniecionych przedmiotów i przywierającego do skóry proszku, na promieniujący chłodem kawałek metalu. Zacisnęły się na nim konwulsyjnie. Skurcz przeszył szczęki Kocicy, zwierając je z sobą do bólu. Wstrząs był na tyle silny, iż targnął całym ciałem Kocicy, zwalając ją na kolana i wyciskając spod powiek palące łzy. Precz! Nie pozwalam! Ból był przejmujący. Niewidzialne pazury cięły i rwały umysł i wolę, chcąc złamać opór. Przycisnęła pięść do piersi. Spazmatycznie chwytając powietrze starała się opanować oddech. Lodowate zimno przeniknęło w głąb, przebijając się pośród szalejące w jej wnętrzu płomienie. Podniosła głowę.

- Odejdźcie - stęknęła nie swoim głosem, czując na ustach smak własnej krwi. - Szybciej! Zanim będzie za późno. - Jej głos bardziej przypominał warkot niż ludzką mowę. - Jauna, Tilney, zabierzcie ich stąd! - wyjęczała, wpatrzywszy się w twarz Marka szeroko otwartymi oczyma w barwie złocistego oranżu...

Nie czekali na powtórzenie prośby.
Próba porozmawiania w were nie tylko Mark'owi wydała się wyjściem mało rozsądnym. Cofnęli się o kilkanaście metrów. Nie tylko Tilney i Walter unieśli kusze, widząc szaleństwo w oczach were. W ich ślady poszli natychmiast Moloss i Thyone.
Fradia pociągnęła za sobą Egerię, która pchana poczuciem obowiązku chciała ruszyć na pomoc mającej kłopoty kobiecie. Kallid, mający już do czynienia z inną postacią were, natychmiast wspomógł Fradię.
W oczach Mark'a zapłonął ogień...
 
__________________
"Niebo wisi na włosku. Kto wie czy nie na ostatnim. Kto ma oczy, niech patrzy. Kto ma uszy, niech słucha. Kto ma rozum, niech ucieka" (..?)

Ostatnio edytowane przez Lilith : 31-01-2011 o 20:46.
Lilith jest offline