Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-02-2011, 20:25   #19
Qumi
 
Qumi's Avatar
 
Reputacja: 1 Qumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetny
Noc – 12 Mirtul 1385

Dom Sybilli

Sairus znał wielu cwaniaczków i ludzi tak niebezpiecznych, że spacer po linie nad przepaścią, z przepaską na oczach, trzymając w jednej ręce szklankę kwasu, wydawał się spacerem po miejskim parku w towarzystwie pięknej damy. Sevryk natomiast wywołał w nim niemiłe uczucie, być może był to instynkt, ale człowiek ten wydawał się niebezpieczny. Z irytacją przełknął zatem Sairus dumę, pracując z taką klientelę była to bardzo ważna zdolność, i przemilczał słowa Sevryka, jedynie pozwalając oczom wpatrywać się gniewnie. Być może warto by było się dowiedzieć czegoś o tym fircyku…

Nadia westchnęła głośno słuchając tej wymiany zdań. Podróżując z facetami zdążyła się przyzwyczaić do tego typu utarczek, z tego powodu też nie bała się przełamać milczenia.

- A ja wam powiem moi mili, że zamiast stroszyć piórka jak napalone koguty powinniście wracać do siebie. Dom kobiety to nie miejsce na bójki czy konkursy męskości i cnotliwości.- dodała już nieco zmęczona, a więc i poirytowana. Pora była późna, a dzień był dość męczący.

Całemu zdarzeniu przyglądali się Gaspare i Antara, milczeli jednak, no może oprócz Gaspare, które raz czy dwa zagwizdała zachęcająco podczas potyczki słownej Sairusa i Sevryka.

- Sairus, Sevryk i Sybilla. Trzy „S’ki”. – i zaczęła chichotać do Antara
- Kwestia wielkości to rzecz względna.- odparł po cichu.

Jednak już po chwili Nadia zaczęła wypraszać towarzystwo za drzwi, i trzeba przyznać, że kobita miała krzepę! Na pożegnanie rzuciła tylko.

-Jutro rano się tutaj spotkamy. Dobranoc.

Droga powrotna do gospody czy innych przybytków odbyła się bez problemów i przykrych wydarzeń. Leżąc tak w swoich łóżkach każdy rozmyślał nad tym co usłyszał i zobaczył dzisiaj, a było o czym rozmyślać… potem nadszedł sen.

***
Sen Gaspare

Szczyt wieży. Jak tu się znalazła, nie wiedziała. Ciepły wiatr delikatnie oplótł jej lica i sylwetkę. On czekał. Już od tak dawna. W dole ludzie niczym mrówki poruszali się, nieświadomi ani jej, ani jego. Czy był jej kochankiem? Nie była pewna, lecz wiele dla niej znaczył, nie tylko dla niej, dla wielu innych również.

Promienie słońca słabły z każdą chwilą, zbliżał się wieczór. Lecz on, odgłos jego stóp, był coraz bliżej. Bicie jej własnego serca jej o tym przypominało, gdyż z każdą chwilą, zniecierpliwione, biło coraz mocniej. Odwróciła się, przed nią drzwi, za nimi on.

Słońce schowało się za horyzontem. Nawet gwiazd już nie było widać. Drzwi wciąż były zamknięte, choć on stał tuż za nimi. W panice rzuca się do drzwi, lecz nieważne jak szybko biegnie, jak desperacko pragnie je otworzyć, nigdy nie może do nich dobiec.

***
Sen Sevryka

To był deszczowy dzień. Mimo to krew wciąż farbowała ziemię głębokim odcieniem czerwieni. Wiele krwi przelano dzisiaj, wielu zginęło, lecz czy wystarczająco wielu? Czy nie mógł zrobić więcej? Czemu zawiódł? Czemu ci, którzy na niego liczyli leżeli teraz w kałuży krwi, gdy jemu złośliwa Tymora darowała życie? Czemu?

Krople deszczu znikały wśród brudnych, krwawych kałuż. Stał tam długo, bardzo długo, aż krew ściemniała, aż kałuże stały się czarne, mimo tego, że deszcz ciągle padał. Najbardziej mu było żal ich, dziewczyn, które tak na niego liczyły, a tak bardzo je zwiódł. Gdyby tylko mógł go powstrzymać, gdyby mógł je uratować… a tak ich krew również spływała po jego ostrzu. Mnóstwo krwi, i mimo deszczu, krwi było coraz więcej.

***
Sen Sairusa

Skryty w ciemności nie mógł tego zauważyć. Nie. Ciemność, która czai się głębiej niż otchłań jego własnego serca i sercu wielu jemu podobnych. Nie tego się spodziewał, nie tego oczekiwał, nie to było mu obiecane. Spojrzał na swoje ręce.

Były czarne, jednak nie od zaschniętej krwi, a od braku światła. Nie wiedział, skąd mógł wiedzieć, że można je stracić? Że gama kolorów, błysk w oku, barwy uczuć, że to wszystko można stracić, że można ci to ukraść. I tylko mrok, tylko ciemność i uczucie pustki pozostaje. W cieni, ukryty, zniewolony… zagubiony. I nikt, nawet on, nie może znaleźć drogi wyjścia z tego mroku.

***
Sen Antara

Podczas całego swojego życia nie mógł tego przewidzieć. Nie zauważył tego, czemu tego nie zauważył? Czemu nie zdziwiło go to? Odchodzili, jeden po drugim. Powodów było wiele, lecz zawsze, a to zawsze, pojawiali się nowi. Jak robaki żerujące na martwym truchle, tak i oni pojawiali się tam, gdzie innych już nie było. Inni też nie zauważyli. Myśleli, że tak miało być, bo przecież to się zdarza, a tylu chętnych, a takie koszty.

I on tego nie zauważył. Nawet podczas tej sceny, podczas tego płaczu, a gdyby… gdyby już wtedy wiedział, to co by zmienił? Czy mógłby zmienić? Może ona by wiedziała, może… ale ciemność jest nieubłagana, owija serca i umysły, całe miasta i narody, całe światy.

Czego więc szukał? Po co wciąż tu stał, gdy to co zostało znalezione tak wiele ich kosztowało? Czy nie zrobił już dość? Czemu tyle pytań ma w głowie, czy nie mogą pójść w zapomnienie…? Tak bardzo by chciał w nie odejść, zapomnieć i…

***
Sen Nadii

Ta radość! W końcu! Stała z uśmiechem na twarzy, czekała na niego, on czekał na nią. Tak dawno go nie widziała, tak bardzo tęskniła! Łzy szczęścia poleciały jej po policzkach gdy podszedł do niej, a gdy to zobaczył otarł je. Jego dotyk był chłodny, lecz jej gorące ciało tylko jeszcze bardziej przez to go pożądało.

Uśmiechnął się do niej, objął ją, ona objęła jego. Nie mogła się doczekać aż powie innym, udowodni im że się mylą! Udowodni im, że potrafi! Udowodni im, że wszystko można naprawić. I nawet ten ból, ten nowy ból, który się narodził w jej sercu gdy go objęła, nawet on nie mógł jej przeszkodzić. Czuła się w jego ramionach taka wolna, taka bezbronna. Sen przyszedł do niej szybko, cień zasłonił wzrok, lecz wiedziała, że kiedy się przebudzi, odrodzi się w jego ramionach.

***

Poranek – 13 Mitrul 1385

Dom Sybilli

Przyszedł poranek. Błogie promienie słońca oświetliły sypialnie każdego z osobna. Noc była długa, lecz nawet jej pożądliwe objęcia nie mogły się równać z porannym ciepłem dnia. Poranna toaleta, śniadanie i parę krótkich chwil wytchnienia, a potem wizyta u Sybilli.

W dzień na ulicach był spory tłok. I chociaż łatwiej było znaleźć drogę, to tłum skutecznie utrudniał samą wyprawę do domu Sybilli. Za każdym razem gdy kolejna osoba podchodziła do drzwi, w momencie gdy miała zamiar zapukać, wyrocznia otwierała drzwi i zapraszała do środka. W domu zaparzyła herbatę i wyciągnęła ciasteczka. Uprzątnęła nieco salon, choć zapewne była to sprawka Nadii raczej niż Sybilli.

Kiedy wszyscy byli na miejscu wyrocznia najpierw przeprosiła za swoje „naganne” zachowanie.

-Przepraszam was za wczoraj, nie powinnam tyle pić… Oghma nie zlecał mi tak wielkich misji do tej pory…- westchnęła.

-No ale skoro tu już jesteśmy to możemy zabrać się do interesów!- wzięła głęboki oddech i uśmiechnęła się szczerze.

-Gaspare, Antara rozumiem, że chcecie zostać w mieście, czy chcecie z resztą wybrać się do lasu?- rzuciła w ich stronę –No cóż, w każdym razie mamy jeszcze jedną sprawę do załatwienia w mieście, więc macie jeszcze trochę czasu na zastanowienie.- dodała z uśmiechem popijając herbatę.

-Musimy udać się po wóz i konie. Nie daleko mieszka pan Marsello, wynajmuje on takie wozy. Ktoś z was potrafi powozić? Bo jeśli nie trzeba będzie znaleźć przewoźnika również… jak tylko dopijecie herbatę to ruszamy!- po czym wypiła resztę herbaty jednym haustem.

Miasto Nyth

Po herbatce grupa wybrała się na miasto. Ciężko było podążać za Sybillą w tym tłumie, ale na szczęście co chwila robiła postój, aby wszyscy mogli do niej dotrzeć. Ludzi ciągle przybywało, co sprawiało, że Nyth stało się idealnym obiektem westchnień wszelkiej maści kieszonkowców, o czym grupa zdała sobie sprawę szybko gdy ktoś próbował, na jego nieszczęście, skraść sakiewkę Sairusowi, który po wczorajszym wieczorze tylko czekał na okazję żeby ulżyć swojej frustracji.

Chwycił chłopaka za rękę i ścisnął tak mocno, że ten krzyknął jakby mu kości miażdżono. Wykręcił mu rękę w tył, za plecy i przyłożył do ziemi głowę. Chłopak próbował się wić, ale ból mu nie pozwalał. W końcu puścił go, posyłając mu jeszcze kopniaka na drogę, dokładnie w stronę straży miejskiej, która bez pytań zwinęła chłopaka.

Sybilla wyczekująco spoglądała na Sairusa i rzuciła tylko

-Szybciej- zniecierpliwiona.

Kiedy dotarli na miejsce okazało się, że pan Marsello już nie prowadzi tutaj interesów.

-Nie ma go, musiał sprzedać interes. Przykro mi, ale ja nie zajmuję się wypożyczaniem wozów- odpowiedział człowiek o ciemnych włosach i krzywym nosie. Miał binokle na głowie i raczej parszywy wyraz twarzy. Najwidoczniej cieszyła go niedola innych, obecnie Sybilli.

Ta jednak nie miała zamiaru rozpaczać i ruszyła do innych handlarzy wozami w mieście. Tylko jeden wciąż był w interesie, a przez to cena jego usług nie była tania.

-Ciężkie czasu, ot co. Długi mnie duszą, jeśli ich nie spłacę…- westchnął. -Jeśli chodzi o przewoźnika to mój syn się może nadać…- odparł z nadzieją w głosie, naprawdę potrzebował pieniędzy.
 

Ostatnio edytowane przez Qumi : 01-02-2011 o 23:14.
Qumi jest offline