Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-02-2011, 23:37   #21
Avaron
 
Avaron's Avatar
 
Reputacja: 1 Avaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetny



[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=zt_Loao00UE[/MEDIA]

W cieniu wiecznie zielonego lasu, między gęstymi i lepkimi oparami kleistej mgły, przez kolczaste zarośla z trudem przedzierała się piątka ludzi. Szli powoli, z trudem oddychając ciężkim, gorącym powietrzem. Mozolnie wynajdowali zdatną dla siebie ścieżkę w niekończącej się plątaninie gałęzi i kłączy. Trzymali się blisko siebie i to nie tylko z powodu długiego, niewolniczego łańcucha jakim skuto troje z nich. Trzymali się blisko, bo czuli się w tej dziewiczej dżungli obcy. I nawet ci spośród nich, którzy wychowali się pośród cywilizowanych ludzi czuli wiszącą w powietrzu, niewypowiedzianą grozę. Jakiś odziedziczony po, o wiele prymitywniejszych przodkach, głos co raz kazał im spoglądać z niepokojem za siebie i przebijać wzrokiem niekończącą się zieloną kurtynę. Lecz mimo usilnych starań niczego dostrzec, ani usłyszeć nie mogli. A jednak za ich plecami ptaki co raz zrywały się do lotu z krzykiem, a wołanie zaniepokojonych małp niosło się hen daleko. Jeśli coś rzeczywiście szło ich tropem, to musiało być bardzo przebiegłe i zręczne.




[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=VGEHYY8c8VM&feature=fvsr[/MEDIA]


Z każdym krokiem teren powoli się wznosił ku górze. Roślinność rzedniała, a wokół pojawiało się co raz więcej nagich głazów. I choć każde kolejne stąpnięcie, przepełnione było tępym bólem przeszywającym wszystkie mięśnie to jednak jedna rzecz ciągnęła ich dalej. Z początku był ledwie słyszalny dźwięk. Lecz szybko potężniał i rósł w siłę z kolejnym przebytym metrem. Szmer wody. Zdawał się wprost namacalny, tak jak namacalne było gnębiące ich pragnienie. Nie można powiedzieć, że nie znaleźli wody w niższych partiach lasu. A jakże było jej tam sporo. Wypełniała wszelkie zagłębienia i szczeliny. Lecz każda taka wodna szczelina cuchnęła wprost siarką, a wokół niektórych wprost biły niezdrowe opary. Jak bardzo były niezdrowe, łatwo było się przekonać spoglądając na kości ptaków i innych drobnych zwierząt, jakimi usłana była mulista ziemia wokół sadzawek. Taki widok powstrzymywał najsilniejsze nawet pragnienie, ale teraz zebrana w wielkich liściach deszczówka przestała wystarczać. Nagle zarośla rozstąpiły się, ukazując szczelnie otuloną gąszczami polanę, przez środek której żywo spływała wodna struga, rozbijając się na czarnych głazach. Woda miała żelazisty posmak. Ale kogo to obchodziło?


Promienie słońca beztrosko igrały sobie na połyskującym grocie strzały Tingisa. Hyrkańczyk stał nieruchomo w zasadzce. Wokół panowała cisza, zmącona jedynie wszechobecnym bzyczeniem natarczywych much i moskitów. W zaroślach było bardziej niż gorąco, Tingis czuł spływające mu po plecach krople potu. Czuł też obłażące go robactwo, obrzydliwie delikatne dotknięcia owadzich skrzydełek i piekący ból kolejnych ukąszeń. Ale nawet nie ważył się drgnąć. Wpatrywał się w cel. Małpa nie była duża, zdawała się być niewiele większa od stepowego królika. Siedziała między gałęziami powoli żując owoc o pomarańczowej skórce. Zdawała się poświęcać całą swoją uwagę pożywieniu. A Tingis czekał, bo strzał z tej pozycji nie był czysty, a małpa była pierwszym zwierzęciem, które dziś widział i obawiał się, że kolejnego może już dziś nie napotkać. Czekał cierpliwie, gotów w każdej chwili posłać śmiercionośną strzałę.

Nagle zwierzę podniosło łeb i poczęło intensywnie wpatrywać się gęstwinę. Małpa w jednej chwili odrzuciła wyjedzoną skorupę owocu i już miała czmychnąć z krzykiem między gałęziami gdy Tingis wypuścił strzałę. Z trzaskiem łamanych gałęzi przeszyte na wylot truchło padło u podnóża pnia grubego drzewa. Hyrkańczyk zaklął szpetnie szukając między gałęziami strzały. Nigdzie jej nie było widać. Łuk okazał się zbyt mocny jak na tak drobną zwierzynę. Zaklął raz jeszcze i przerzuciwszy zdobycz przez ramię ruszył z powrotem ku polanie. Gdzieś niedaleko ptaki z nagła zerwały się do lotu.




Tingis z daleka słyszał odgłos uderzania. Rytmiczny huk uderzających o siebie żelaza i skały. Gdy wychynął z gąszczy potężny Gunar po raz kolejny uderzał większym od pięści kamieniem w łączący go z bratem łańcuch. Bezskutecznie. Pot ciężkimi kroplami spływał po czerwonej twarzy Vanira. Barbarzyńca nawet ani nie klął, ani nie wzywał imion bogów. Był zbyt zmęczony. Opadł z jękiem na jeden z większych kamieni oblewanych wodą potoku. O zmęczeniu pozostałej dwójki najlepiej świadczyło to, że spali teraz w najlepsze, choć jeszcze nie umilkło echo kowalskiej roboty Vanira. Tingis dotarł do środka prowizorycznego obozowiska i zrzucił skrwawioną zdobycz opodal głazu po czym przysiadł na nim ciężko. I jemu zmęczenie dawało się we znaki. Szukał spojrzeniem zwiewnej Leary i szybko ją odnalazł. W pobliskich zaroślach zbierała owoce o intensywnie żółtej barwie. Hyrkańczyk westchnął ciężko i zabrał się za patroszenie małpy. Słońce szybko chyliło się ku zachodowi.


Noc była w pełni. Noc niezwykle cicha i spokojna. Duszące gorąco ustąpiło miłemu chłodowi, owady jakby przestały się naprzykrzać, a nawoływania zwierząt przycichły. Sen wyciągnął ramiona po utrudzonych rozbitków, czule ich obejmując. Ognisko płonęło leniwie, dym z wilgotnego drewna unosił się wątłą strużką ku górze. Szum strumienia przeplatał się z graniem cykad, uspokajał i wyciszał...

- NA MITRĘ, NIEEEEEEEEE! -Wrzask rozległ się gdzieś blisko. - NIEEEEEEEEE!!

Cisza zapadła nagle, a głos ucichł niczym ucięty nożem. Nagle w pobliskich zaroślach zapłonęło blado, zielone światło. Po chwili dołączyło do niego kolejne, a zaraz potem następne. Nie minęło kilka chwil a cały las zdawał się być pełen mdłych świateł, które poruszały się wprost w stronę polany. Gdzieś z oddali ciszę przerwało wściekłe warczenie bębnów.
 
Avaron jest offline