Strażniczka przewróciła oczami. - Mężczyźni... - wysyczała tylko pod nosem, wracając do ostentacyjnego ignorowania pasażera.
Wygodna jazda na końskim grzbiecie też niestety dość szybko dobiegła końca. W nierównym leśnym terenie znacznie bezpieczniej było prowadzić wierzchowce za uzdę, samemu badając drogę przed nimi. Przymusowa piesza wędrówka, w którą niespodziewanie przerodziła się podróż niezbyt przypadła do gustu nieprzywykłemu do ruchu czarodziejowi. - Chyba... - zaczął już po niespełna godzinie, całkiem oblany potem i zasapany. - Chybaście się na mnie uwzięli! - zajęczał, padając ciężko tyłkiem na ściółkę. - Ja wam pomóc chciałem, a wy ducha ze mnie wytrząsnąć chcecie! - oskarżycielsko powiódł po nich drżącą z wysiłku ręką. - O Bogowie, za co mnie tak doświadczacie!
W ten oto sposób z szybkiej ucieczki zrobiła się całodniowa podróż pełna marudzenia i cogodzinnych postojów... wypełnionych dalszym marudzeniem.
Dopiero na parę godzin przed zmrokiem Maria zatrzymała pochód, wskazując szerokie jary na północy. - To tamtędy wiedzie szlak i tam znajduje się stanica mytnika.
W oddali faktycznie dostrzec dało się potężna kamienną wieżę, wyzierającą nad korony otaczających ją drzew. - Z tej odległości nie powinni nas dojrzeć - stwierdziła mrużąc oczy. - Najczęściej mają tam cały oddział straży, dobrze by więc było, by nie ruszyli naszym śladem.
Jakby wykrakała, na trakcie od Hargendorfu pojawił się nagle ledwo widoczny czarny kształt pędzący w pośpiechu do stanicy. - No, to teraz na pewno się o nas nie dowiedzą... - dodała z przekąsem. - Na szczęście jednak baron Koehler, do którego należą ziemie przed nami niezbyt przepada za Hargenfelsem i zapewne nie pozwoli, by zbrojni rywala urządzali na jego włościach polowanie. A przynajmniej taką mam nadzieję...
Dopiero teraz zauważyli dziwny wyraz twarzy posiniałego z wysiłku Bauera. Rozłożysty, ciężko sapiący mężczyzna, wydawał się wyjątkowo skupiony i spięty. Spoglądał prosto na gońca, znikającego właśnie w bramie stanicy. - Czuję od niego coś dziwnego - dodał poważnym tonem. Nie był jednak w stanie sprecyzować spostrzeżeń.
Obóz rozbili o zmroku, wśród leśnych piaszczystych wydm. Mądrzy ludzie gadali, że nasypy tego typu były pozostałością po wielkim lodzie, który zszedł kiedyś z przepełnionych Chaosem północnych krain, zakrywając niemal cale tereny obecnego Nordlandu. Dla mieszkańców Imperium były to jednak bzdury. Poza tym, jakie to miało znaczenie? - Nie uwierzycie cożem wyczytał w pewnej mądrej księdze, ponoć ten piasek u naszych stóp to... - zaczął podekscytowany Bauer z tonem gawędziarza. - ... czy ktoś mnie w ogóle słucha?
Nie słuchali. Skupieni byli na zauważonej przypadkiem wystającej z piasku kości. Ludzkiej piszczeli. Rozkopany piasek ukazał dalsze szczątki... i dalsze... pod sypką warstwą znajdowała się ilość kości wystarczająca do odtworzenia połowy populacji średniej wioski. - O Vereno... - czarodziej zachwiał się na nogach o mało nie mdlejąc. Pospiesznie przytknął do ust haftowaną chusteczkę. - Są strasznie stare - rzekła strażniczka fachowym okiem. - Pewnie się tu już wieki temu powybijali w jakiejś bitwie albo coś... - dodała uspokajającym tonem, choć i w jej głosie dało się dosłyszeć nieznaczne drżenie. - Ach tak... pani mądralińska? - zaciągnął czarodziej szyderczo. - To gdzie się podział ich oręż? - Zabrali go wygrani? - spróbowała.
Żadna z możliwych opcji nie była jednak dla nich specjalnie uspokajająca. - Musimy czym prędzej stąd uciec! - zawył w końcu Bauer. - A uciekaj se nocą w las! Po stu krokach wierzchowca okulawisz!
Tymczasem Mannslieb schronił się za gęstymi chmurami, otulając polanę smolistym mrokiem.
Ostatnio edytowane przez Tadeus : 02-02-2011 o 07:20.
|