Tingis dość szybko zdecydował, że dżungli nie lubi.
Za mało przestrzeni dokoła, za dużo wody w powietrzu i za dużo hałasu.
Cholerna dżungla nie cichła nawet na moment, a świergot ptaszysk zagłuszał własne myśli, które z powodu upału i tak snuły się nad wyraz leniwie. Nawet nad strumykiem, na który w końcu udało im się trafić, nie było lepiej...
Na szczęście mimo wilgoci udało się w końcu rozpalić ognisko.
Płomyki leniwie pełgały po ustawionych w stosik drewienkach. Gunar, sądząc na pierwszy rzut oka, już tylko siłą woli walił kamieniem w ogniwo łańcucha. Zapach pieczonej małpy snuł się przy ziemi, sugerując, że już wkrótce będą mogli zjeść coś innego, niż owoce.
Tingis rzucił okiem na stosik pomarańczowo-żółtych kul, ułożonych starannie przez Learę na dużym, udającym talerz liściu.
-
Możesz to trochę poobracać? - zwrócił się do Leary, wskazując na prymitywny rożen. -
Zanim się przypiecze.
Rozgrzał nad ogniem końce sześciu przyciętych w szpic, dość długich kawałków bambusa.
Broń była z tego niezbyt doskonała, ale z braku czegoś lepszego musiały wystarczyć takie prymitywne ostrza. Drewno hartowane w ogniu było stosowane od wieków, a to, że w dzisiejszych czasach wykorzystywano już coś lepszego...
Zanurzone w strumieniu ostrza zasyczały, gwałtownie się chłodząc.
Dla opancerzonej bestii takie prymitywne włócznie nie stanowiłby zbyt dużego zagrożenia, ale na człowieka bez zbroi powinny starczyć... W zasadzie powinny wbić się na odpowiednią głębokość.
-
Jeszcze dwa, trzy razy i będzie gotowe - powiedział.
Noc oznajmiła swoje przybycie nie tylko nadciągającym mrokiem i chłodem.
Owady, widocznie stworzenia lubiące ciepło lub też zmęczone ciągłym machaniem skrzydłami, opuściły odpoczywającą grupkę. Powietrze zrobiło się nieco przyjemniejsze. Można było wreszcie trochę odetchnąć pełną piersią.
Tingis ściął i ułożył na ziemi kilka kilka gałęzi. Dorzucił garść liści, a potem rozłożył na tym prowizorycznym posłaniu kawał płachty, zabrany z plaży fragment żaglowego płótna.
-
Przysiądziesz się? - zwrócił się do Leary. -
Tu będzie w miarę wygodnie...
Rozpaczliwy krzyk wyrwał go ze snu, w którym pogrążył się nie wiadomo kiedy. Zanim usiadł, trzymał w ręku broń.
Nie wierzył w Mitrę, jednak znał imię tego boga. Nawet gdyby nie znał, sama brzmiąca w okrzyku rozpacz poinformowałaby go o tym, że ten, kto krzyczał, znalazł się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Czy dopadło go to 'coś', czego się bał? Zwierzę, człowiek czy... coś innego? A może rozsądek skłonił go, by umilknąć?
Tingis nie miał zamiaru pchać się do dżungli by to sprawdzać. W dodatku w środku nocy. Być może był młody i głupi, ale nie do tego stopnia. Poza tym wyglądało na to, że już stali się obiektem czyjegoś zainteresowania. Zielone światełka nie przypominały mu niczego, z czym dotychczas się spotkał, lub choćby słyszał.
Magiczne sztuczki? Ogniki w charakterze psów gończych, naprowadzające łowców na zwierzynę? Ludzkich łowców zapewne, o czym świadczył głos odległych bębnów.
Odruchowo sprawdził, czy łuk jest pod ręką, a potem mocniej chwycił rękojeść tulwaru. Mówiono, że dobra stal poradzić sobie może nie tylko z człowiekiem czy z bestią, ale i z duchami czy demonami.
Niektórymi przynajmniej...