Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-02-2011, 15:55   #11
JanPolak
 
JanPolak's Avatar
 
Reputacja: 1 JanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemu
Krok za krokiem, z nerwami napiętymi jak postronki i bronią palną w pogotowiu, bohaterowie cofali się ku majaczącemu w oddali gmachowi. Bestie postąpiły za nimi, wlewając się w szeroką aleję, idąc ławą z opuszczonymi głowami i śliną ściekającą z kłów. Olbrzymi basior przewodził watasze, a jego złe spojrzenie mierzyło intruzów jakby szukając u dwunożnych adwersarzy oznak słabości. Martwą ciszę przerywało tylko głuche warczenie i miarowy stukot obcasów. Wtedy pan Ouwerkeerk, mitrężąc nieco za pozostałymi członkami ekspedycji i wykazując niespodziewaną po nim odwagę, zwrócił się ku przewodnikowi stada. Spojrzenia młodego Niderlandczyka i potężnego ogara spotkały się. Jakież to nadnaturalne moce objawiały się w oczach rotterdamskiego intelektualisty, które powstrzymały wściekłą bestię przed chyżym skokiem i rozerwaniem mu gardła? Panna de Dienes zachęciła pana Rzewuckiego do wzięcia wielkiego psa na cel i lufa karabinku Winchestera skierowała się w stronę przewodnika. Ten jednak nie podjął ataku. Nie okazał wszak też poufałości, jego zęby wciąż błyszczały w oślinionym pysku, ale w spojrzeniu objawiła się jakowaś niepewność. Jakaś siła powstrzymywała basiora przed skierowaniem stada do ataku na cofające się jard za jardem ofiary. A cel rejterady był coraz bliższy.


Pełne napięcia chwile minęły, nim bohaterowie dotarli do okalającego rezydencję płotu. Im bliżej budynku, tym psy mniejszą wykazywały agresję, miast warczeć, poczęły szczekać, kręcić się niespokojnie i wstrzymywać pochód. Podróżnicy odetchnęli z ulgą przekraczając wyrwaną bramę w przerdzewiałym ogrodzeniu i wchodząc na wyłożone starymi, nierównymi płytami podwórze.

Przedwczesne jednak było opuszczenie gardy, gdyż w tym momencie los okrutnie zagrał w kości z ekspedycją. Gdy pantofel pana Willema dotknął jednej z płyt podwórza, ogłuszające eksplozja wstrząsnęła ulicą. Ogień i dym wyrosły spod ziemi, a siła miny wyrzuciła Niderlandczyka w powietrze. Huk i pogłos, żałosny szczek psów i zdumiony okrzyk towarzyszy, chwilę później głuche uderzenie ciała o bruk. Pył i kurz zasłaniały widok i przeszkadzały w rozeznaniu, gdy pozostałą trójka usiłowała pomóc Ouwerkeerkowi. Był przytomny! Obolały i skonfundowany, ale bez widocznych ran i wyczuwalnych złamań. Jasnym zdało się, że zakopany ładunek prochowy, choć groźny z wyglądu, był w istocie słaby i chyba na przestrach obliczony. Ten efekt z resztą spełnił nad wyraz dobrze, gdyż pozostające przed ogrodzeniem psy biegały teraz wzdłuż płotu, ujadając raczej dla dodania sobie kurażu, a co strachliwsze wycofywały się za odważniejszych członków stada. Być może poznały już skuteczność min. Świadczyć o tym mogły, zauważone teraz przez bohaterów, dziury w niektórych płytach podwórza, jakby wybuchały tu już wcześniej pułapki. Kondycja pana Willema okazała się niezbyt ciężka, a według poczynionej wspólnymi siłami oceny, po dobrym odpoczynku powinien odzyskać pełnię sił witalnych.

Rezydencja stała pośrodku ogrodzonego podwórza wyłożonego kamiennymi płytami. Nierówne, popękane i pożerane przez cherlawą trawę płyty zdawały się w niektórych miejscach wykopane – podróżnicy wypercypowali, że znajdują się tam kolejne groźne ładunki wybuchowe i dołożyli wszelkich starań, by uniknąć ich detonacji. Brudna i uszczerbiona zębem czasu, lecz wciąż sprawiająca wrażenie posępnej solidności fasada budynku mroczniała w krwistym świetle chylącego się ku horyzontowi słońca. Parter rezydencji posiadał werandę o niskim zadaszeniu, powyżej znajdowało się jeszcze pięterko i wysoki stryszek. Drzwi, zarówno frontowe, jak i tylne, były zamknięte na głucho, podobnie jak stare, solidne okiennice we wszystkich widocznych oknach. Gmaszysko swą martwotą wpisywało się w dotychczas ujrzany obraz Lipska – miasta, które ożywa tylko, by dybać na życie niefortunnych wędrowców.
 
__________________
Jestem Polakiem, mam na to papier i cały system zachowań.
JanPolak jest offline