Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-02-2011, 21:11   #141
Arvelus
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację
Urizjel uderzył pięściami w ziemię. Ból. Cóż znaczy ból? Wycierpiał w życiu wystarczająco by móc go zignorować. To nawet nie równało się z zaklęciem upadłego czarnoksieżnika. Ono też atakowało nie tylko ciało, ale umysł i duszę. Ale do czorta! Warknął zaciskając zęby. To było inne. Intesywniejsze. Jakby atakowało inną część. Nie znał tego typu bólu. Gdy zorientował się, że wydał z siebie jęknięcie uderzył jeszcze raz w ziemię z siła od której pękła mu jakaś kość w prawej dłoni. Podparł się na pięści i podniósł na nogi. Był... w półmroku. Chwila.. Pochodnie, madelejowe łoża, te okna? Bastion! I gdy dotarła do niego ta świadomość nagle zmaterializowali się. Davel, Sarhi... torturowani przez upadłych.
-Nie...- pokutnik drżał, usta bezdźwięcznie powtarzały- Nie...
Cofnął się w przerażeniu kilka kroków. Krzyk jego przyjaciela rozdarł ciszę gdy wiedźma sączyła mu czarne zaklęcie wprost w twarz. Obok drugi upadły, ten którego twarz znał tak dobrze, ten który ich złapał... Leberris dobierał się do Sarhi. Nagle zorientował się, że nie jest w kajdanach! Jest wolny! Ale jak?! Przecież sam był przypięty do łoża... Czy to ważne? Jest wolny. Z okrzykiem rzucił się na bladego upadłego o włosach w kolorze lodu i... przeleciał przez niego. Przeniknął. Przeniknął przez Sarhi i dopiero w łoże uderzył. Rękojeść miecza uderzyła go w kark. Miecz... Wyszarpnął go i tym samym ruchem ciął z całych sił w przeciwnika. Był w amoku. Stracił równowagę gdy ostrze przeniknęło przez upadłego.
Coś pękło. On z tej wieczności którą spędził w podziemiach Bastionu i on z teraźniejszości mieszali się. Osobowości i wspomnienia. Nie rozróżniał faktów. Nie myślał logicznie
-Gniewie!- wrzasnął opętańczo

* * *

-Czego?- głuche warknięcie odezwało się znikąd.
Urizjel był... gdzieś. Nie widział tego miejsca wcześniej. Jakby wielka równina stworzona z jeszcze nie do końca zakrzepłej magmy, a spod czarnej skorupy widać było czerwony blask płynnej skały. Było... czerwono, niebo było czerwone a po nim błyskawicznie płynęły czarne chmury. Potrzebowały tylko kilkunastu sekund by pojawić się nad jednym horyzontem i zniknąć po przeciwnej stronie. Leciały we wszystkie strony, nie były zgodne.
-Pomóż...- drżący głos zdradzał skraj paniki u pokutnika - Pomóż mi ją uratować... proszę...
Gniew milczał. Myślał. Nagle Urizjel dostrzegł ten potworny uśmiech na skraju świadomości.
-Dobrze. Zniszczymy go. Ale musisz mnie uwolnić. Oddaj mi tę pieczęć którą założył na tobie pieczętnik.
Nie prosił o pentakl ojca choć bardzo go kusiło. Zbyt dobrze znał Urizjela Takie żądanie zmusiłoby go do przemyśleń. Poganianie nie koniecznie dałoby efekt.
-Bierz- wyszeptał i w tym momencie tuż za jego plecami nastąpił wybuch. Jak miniaturowy wulkan. Za nim pojawił się gniew, jako lawa uformowana mniej więcej w humanoida. Urizjel zamknął oczy. Upadły oręż zerwał z pokutnika koszulę i sięgnął do jego łopatki. Blackhearth stęknął gdy ognista ręka zanurza się w jego ciele i wyrywa kawał skóry z pieczęcią.

* * *

Urizjel otworzył oczy. Czuł to. Tym razem to Gniew go błogosławił. Czuł jak roztacza wokół siebie gorąco. Wzniósł kamienny miecz do poziomego cięcia by zmasakrować Leberrisa. Krzyknął w furii, trafił... A jego ostrze ponownie przez niego przeniknęło. Spróbował jeszcze raz. I jeszcze.
-Nie działa! Nie działa!- krzyczał ze łzami w oczach- Ty! Jak śmiałeś!?
Odpowiedział mu tylko drwiący śmiech.

-Nie, zostaw mnie- to jej głos. Kobiecy, lekka chrypka. Nie... - Puść mnie zboczeńcu!- krzyczała-Urizjel! Urizjel ratuj!
To przelało czarę kolejne dwie minuty próbował go zaatakować. Uderzał, rzucał się, przelatywał, obijał o otoczenie. Był w rozpaczy, był w panice. Oddychał płytko, łzy wartko płynęły mu po policzkach co z gniewem pomieszanym z przerażeniem nadawało mu wygląd szaleńca walczącego z wiatrem. Odwrócił się. Oparł o ścianę. Trząsł się. To nie były drgawki. Spazmy. Raz po raz przechodziły jego ciało. Z rozpaczy wyżynał paznokciami rany na twarzy. Nie widział jej. Ale słyszał. Słyszał co się działo. Prośby by przestał i prośby o ratunek. Kierowane do niego. A on nic nie mógł. Osunął się na kolana i płacząc jak dziecko.

-Harmonia

Gdy się obudził wciąż łkał. Nie słuchał co się działo. Zignorował rozpacz Thornheada. Jedynie podźwignął się na kolana. Nie obchodzili go. Nic go nie obchodziło.
To była logiczna decyzja. Wstał bo musiał. Nie otarł łez, nie zmazał z twarzy cichej rozpaczy, nie odpowiedział Thornheadowi. Pogrążony w apatii po prostu wziął część rzeczy generała. Swoich i tak nie posiadał. Jedynie poświęcił chwilkę. Skupił się a wtedy rany na jego ciele zaczęły parować i zasklepiać się. Po kilkunastu sekundach był całkowicie zdrowy. Nawet włosy mu nieco odrosły. Nawet posiadał już brwi.
Bez słowa ruszył za resztą. Za nią. Nie chciał ich towarzystwa.

W nowej krainie przywitał go mróz. Cholera. Spiął mięśnie jakby mogło to go ogrzać. Nigdy nie kojarzył innych planów. Gdyby więcej uważał na planografii. Nienawidził tych zajęć...
Nie zgłosił się na ochotnika. Z nieładnym grymasem na twarzy typu "mam was gdzieś" stał i gapił się w śnieg między stopami
 

Ostatnio edytowane przez Arvelus : 03-02-2011 o 20:30.
Arvelus jest offline