Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 02-02-2011, 21:11   #141
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację
Urizjel uderzył pięściami w ziemię. Ból. Cóż znaczy ból? Wycierpiał w życiu wystarczająco by móc go zignorować. To nawet nie równało się z zaklęciem upadłego czarnoksieżnika. Ono też atakowało nie tylko ciało, ale umysł i duszę. Ale do czorta! Warknął zaciskając zęby. To było inne. Intesywniejsze. Jakby atakowało inną część. Nie znał tego typu bólu. Gdy zorientował się, że wydał z siebie jęknięcie uderzył jeszcze raz w ziemię z siła od której pękła mu jakaś kość w prawej dłoni. Podparł się na pięści i podniósł na nogi. Był... w półmroku. Chwila.. Pochodnie, madelejowe łoża, te okna? Bastion! I gdy dotarła do niego ta świadomość nagle zmaterializowali się. Davel, Sarhi... torturowani przez upadłych.
-Nie...- pokutnik drżał, usta bezdźwięcznie powtarzały- Nie...
Cofnął się w przerażeniu kilka kroków. Krzyk jego przyjaciela rozdarł ciszę gdy wiedźma sączyła mu czarne zaklęcie wprost w twarz. Obok drugi upadły, ten którego twarz znał tak dobrze, ten który ich złapał... Leberris dobierał się do Sarhi. Nagle zorientował się, że nie jest w kajdanach! Jest wolny! Ale jak?! Przecież sam był przypięty do łoża... Czy to ważne? Jest wolny. Z okrzykiem rzucił się na bladego upadłego o włosach w kolorze lodu i... przeleciał przez niego. Przeniknął. Przeniknął przez Sarhi i dopiero w łoże uderzył. Rękojeść miecza uderzyła go w kark. Miecz... Wyszarpnął go i tym samym ruchem ciął z całych sił w przeciwnika. Był w amoku. Stracił równowagę gdy ostrze przeniknęło przez upadłego.
Coś pękło. On z tej wieczności którą spędził w podziemiach Bastionu i on z teraźniejszości mieszali się. Osobowości i wspomnienia. Nie rozróżniał faktów. Nie myślał logicznie
-Gniewie!- wrzasnął opętańczo

* * *

-Czego?- głuche warknięcie odezwało się znikąd.
Urizjel był... gdzieś. Nie widział tego miejsca wcześniej. Jakby wielka równina stworzona z jeszcze nie do końca zakrzepłej magmy, a spod czarnej skorupy widać było czerwony blask płynnej skały. Było... czerwono, niebo było czerwone a po nim błyskawicznie płynęły czarne chmury. Potrzebowały tylko kilkunastu sekund by pojawić się nad jednym horyzontem i zniknąć po przeciwnej stronie. Leciały we wszystkie strony, nie były zgodne.
-Pomóż...- drżący głos zdradzał skraj paniki u pokutnika - Pomóż mi ją uratować... proszę...
Gniew milczał. Myślał. Nagle Urizjel dostrzegł ten potworny uśmiech na skraju świadomości.
-Dobrze. Zniszczymy go. Ale musisz mnie uwolnić. Oddaj mi tę pieczęć którą założył na tobie pieczętnik.
Nie prosił o pentakl ojca choć bardzo go kusiło. Zbyt dobrze znał Urizjela Takie żądanie zmusiłoby go do przemyśleń. Poganianie nie koniecznie dałoby efekt.
-Bierz- wyszeptał i w tym momencie tuż za jego plecami nastąpił wybuch. Jak miniaturowy wulkan. Za nim pojawił się gniew, jako lawa uformowana mniej więcej w humanoida. Urizjel zamknął oczy. Upadły oręż zerwał z pokutnika koszulę i sięgnął do jego łopatki. Blackhearth stęknął gdy ognista ręka zanurza się w jego ciele i wyrywa kawał skóry z pieczęcią.

* * *

Urizjel otworzył oczy. Czuł to. Tym razem to Gniew go błogosławił. Czuł jak roztacza wokół siebie gorąco. Wzniósł kamienny miecz do poziomego cięcia by zmasakrować Leberrisa. Krzyknął w furii, trafił... A jego ostrze ponownie przez niego przeniknęło. Spróbował jeszcze raz. I jeszcze.
-Nie działa! Nie działa!- krzyczał ze łzami w oczach- Ty! Jak śmiałeś!?
Odpowiedział mu tylko drwiący śmiech.

-Nie, zostaw mnie- to jej głos. Kobiecy, lekka chrypka. Nie... - Puść mnie zboczeńcu!- krzyczała-Urizjel! Urizjel ratuj!
To przelało czarę kolejne dwie minuty próbował go zaatakować. Uderzał, rzucał się, przelatywał, obijał o otoczenie. Był w rozpaczy, był w panice. Oddychał płytko, łzy wartko płynęły mu po policzkach co z gniewem pomieszanym z przerażeniem nadawało mu wygląd szaleńca walczącego z wiatrem. Odwrócił się. Oparł o ścianę. Trząsł się. To nie były drgawki. Spazmy. Raz po raz przechodziły jego ciało. Z rozpaczy wyżynał paznokciami rany na twarzy. Nie widział jej. Ale słyszał. Słyszał co się działo. Prośby by przestał i prośby o ratunek. Kierowane do niego. A on nic nie mógł. Osunął się na kolana i płacząc jak dziecko.

-Harmonia

Gdy się obudził wciąż łkał. Nie słuchał co się działo. Zignorował rozpacz Thornheada. Jedynie podźwignął się na kolana. Nie obchodzili go. Nic go nie obchodziło.
To była logiczna decyzja. Wstał bo musiał. Nie otarł łez, nie zmazał z twarzy cichej rozpaczy, nie odpowiedział Thornheadowi. Pogrążony w apatii po prostu wziął część rzeczy generała. Swoich i tak nie posiadał. Jedynie poświęcił chwilkę. Skupił się a wtedy rany na jego ciele zaczęły parować i zasklepiać się. Po kilkunastu sekundach był całkowicie zdrowy. Nawet włosy mu nieco odrosły. Nawet posiadał już brwi.
Bez słowa ruszył za resztą. Za nią. Nie chciał ich towarzystwa.

W nowej krainie przywitał go mróz. Cholera. Spiął mięśnie jakby mogło to go ogrzać. Nigdy nie kojarzył innych planów. Gdyby więcej uważał na planografii. Nienawidził tych zajęć...
Nie zgłosił się na ochotnika. Z nieładnym grymasem na twarzy typu "mam was gdzieś" stał i gapił się w śnieg między stopami
 

Ostatnio edytowane przez Arvelus : 03-02-2011 o 20:30.
Arvelus jest offline  
Stary 05-02-2011, 10:01   #142
 
BoYos's Avatar
 
Reputacja: 1 BoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputację
Był późny wieczór. Z pewnego budynku w Minas'Drill dochodził jednak dźwięk. Dźwięk walki.
W środku była jedna duża sala. Na niej wyłożona była mata, pod ścianą stały stojaki na broń. W środku panował gwar, było ponad 25 osób. Wszyscy wyglądali na dorosłych, a jak nie, to prawie dorosłych Nieskończonych. Wyjątek stanowił dosyć niski chłopak na ich tle. Stał prawie na środku, trzymając w rękach niskiej jakości kosę. Naprzeciwko niego stał Nieskończony z dwoma bokkenami. W okół nich stało kilka osób, które podśmiewając się pokazywało palcami na chłopaka.
- Pokaż co tam masz. - powiedział do chłopaka jego przeciwnik. Ten krzycząc ruszył przed siebie, zamachując się kosą. Gdy zaatakował, został zablokowany jednym bokkenem, a drugim oberwał mocno w brzuch. Zgiął się i dostał ponownie w twarz, tym razem troche lżej, lecz nadal z pewną siłą. Wyleciał w powietrze i uderzył z impetem plecami o podłogę. Na jego twarzy widać było grymas bólu.
- To jest ten Springwater? - zapytał się gdzieś z boku jeden z walczących. Jego wzrok powędrował na leżącego na plecach.
- Młodszy brat tego skurwysyna Mizurego? - dodał po chwili.
- Tak. Właśnie dostaje za to. - odparł drugi nieskończony, także przyglądając się rozłożonemu na łopatkach chłopaka.
Coś drgnęło. Podparł się rękoma i pomału podniósł. Stanął ponownie i złapał mocno swoją broń.
- Mam dwa pytania nim ponownie wylądujesz na glebie. - powiedział przed nim stojący mężczyzna.
- Co? - dziecięcy głos Yuego wydał się z jego ust.
- Czemu tu przyszedłeś? A raczej czemu tu przychodzisz. Widzisz, Twój braciszek każdemu zalazł za skórę, więc każdy będzie się na Tobie wyżywać. A Ty nadal tu jesteś. Zobacz, że narazie to niczego się nie nauczyłeś, oprócz tego, jak wstawać z ziemii.
Yue zmrużył oczy.
- Tu nauczę się najszybciej walczyć. - odparł po krótce.
- Przecież jesteś magiem. Po co Ci walka wręcz? - zapytał ponownie.
- Magia nigdy sama nie wygra! - teraz prawie krzyknął.
Mężczyzna zrobił duże oczy. Po chwili wróciły do normalności.
- Drugie pytanie. Czemu akurat kosa? Jest to najcięższa broń do opanowania. - zapytał.
Yue nic nie odpowiedział. Spojrzał na ziemię i chwilę przeczekał.
- Ponieważ mam pecha.
Nieskończony nie zrozumiał, co chciał mu powiedzieć chłopak. Sam był mistrzem areny i od tygodnia powalał go na ziemię. Teraz jednak coś nim ruszyło. Z rąk Yuego wyrwała się kosa i poleciała do jego przeciwnika. Na początku Springwater nie zrozumiał tego co się stało. Dopiero po chwili ogarnął to, że przeciwnik użył magii. Teraz mężczyzna podszedł do Yuego.
- Po pierwsze źle trzymasz Kosę. Musisz ją tak o...


- JAK TY WYGLĄDASZ!? - kobiecy głos rozległ się po okolicy. Przed Springwaterem stała... jego starsza siostra. A przed nią, obity i posiniaczony Yue.
- Dzięki że przyszłaś. - odparł po krótce.
- Ojciec mnie zabije. O mój BOŻE co Ci się stało. - podbiegła do niego i zaczęła oglądać siniaki. Po chwili jej łagodna twarz spojrzała na jego.
- Jakoś temu zaradzę. Ale jak zobaczy Cię w tym stanie Mizure...to powie Ojcu... a wtedy ja... albo jak zobaczy Cie sam Ojciec... - zaczęła panikować.
- Spokojnie. Nikt mnie nie zobaczy.
- Ostatni raz tu przychodzisz. Wybierz sobie inną szkołę. - zapowiedziała.
- Niczego nie wybieram. Zostaje tu.
- Słuchaj no! Gdyby nie to, że kazałeś mi obiecać na moją Wiarę, że nikomu nie powiem nic, nim się dowiedziałam o co chodzi, to miałbyś nieźle przerąbane. Teraz już nic mnie nie trzyma przy Tobie.
- Możesz to usunąć? Jutro w szkole nie chciałbym tak wyglądać. - powiedział to jakby w ogóle się nie przejmował tym co powiedziała wcześniej.
- Muszę to usunąć i to szybko. Więc teraz biegiem do mojego pokoju. I żeby Cię nikt nie zobaczył. - złapała go za rękę i biegiem pognali w stronę domu.


***


Yue znajdował się nad morzem. Siedział na kamieniu, a woda rozbijała się o niego i wpływała dalej na piasek. Wiatr targał jego włosami na boki. Sam wpatrzony był w wodę. Rzucał co jakiś czas kamieniem, przed siebie. Jego wyraz twarzy był smutny, albo przygnębiony. Ciężko określić, gdyż włosy zasłaniały mu prawie całą twarz. Woda wydawała się być spokojną. Widać było jakiś las, za plażą, lecz był on w odległości conajmniej 60 metrów. Yue nie był w stanie wyczuć obecności tego, kto miał go zaraz powitać. Nie był w humorze, w stanie i nie miał chęci. Rozmyślał nad tym, co się stało 2 godziny temu. Chociaż teraz już nie liczył ile temu. Starał się zapanować nad wszystkimi emocjami, które mu towarzyszyły, starał się nie stracić nad sobą kontroli. W sumie, w miejscu w którym się teraz znajdował, nikomu nic by nie zaszkodziło, jednak dla swojego własnego honoru, nie chciał tego. Z głębi serca nie chciał. Ubrany był w swoje spodnie, jednak podciągnięte do kolan. Nie miał góry, ani butów. Jego stopy chłodziła woda, zalewająca brzeg co jakiś czas. Poczuł nagle kogoś dotyk. Nie wzdrgnął się ani nic. W tym miejscu mogła być tylko jedna osoba. Kątem oka zauważył, co dokładnie go dotyka. Przez jego ramię przepleciona była kogoś noga. Zdążył jedynie zauważyć kobiecą nogę. Zmrużył oko.
- Czeeeeeeeśćććć Yuuueeee. - powiedział kobiecy głos za nim. Odpuściła nogę i po chwili pojawiła się tuż przed nim. Była to postać Lily. O dziwo, była ubrana. Chłopak nic nie odpowiedział.
- Patrz jak tu fajnie. Normalnie gdybym wiedziała, że tak dobrze potrafisz tworzyć, to stwierdziłabym nawet, że jesteś lepszy ode mnie!
Lily zaczęła biegać po wodzie, za każdym razem tak uderzając w tafle wody, że ta ochlapywała Yuego. Długie włosy Lily latały na boki, a sama była rozkoszowana chłodem wody. Wyglądało to tak, jakby cieszyła się tym niczym dziecko.
- Yueeee pobawmy się! Tak jak za pierwszym razem! - powiedziała. Teraz stanęła przed nim i chlapała go wodą. Mimo otrzymywanego chlapańska, ten nadal się nie ruszał. Dziewczyna zaczęła skakać w okół niego tak, jakby przebywanie w wodzie bawiło ją najbardziej. Nie przejmowała się chłopakiem, tylko tym, żeby się bawić. Jej twarz promieniowała uśmiechem.
- Dlaczego taki jesteś? - jej zabawę przerwał głos Yuego.
Ta nie przerywając skakała w koło i machała rękami śmiejąc się.
- Dlaczego mnie oszukałeś przy naszym pierwszym spotkaniu.
Zabawa trwała na dobre. Chłopak wreszcie zerwał się i ze złością w oczach złapał siostrę za gardło. Ta na chwilę umilkła i spojrzała się na chłopaka. Uniósł ją lekko tak, że nie dotykała nogami dna wody. Ciężko przełknęła ślinę i spojrzała na niego.
- Nie zabijesz swojej siostry. - powiedziała utrzymując z nim kontakt wzrokowy. Przysunął swoją twarz do jej twarzy, tak, że dzieliła ich odległość kilku centymetrów.
- Odpowiadaj na pytania. - odrzekł krótko i jadowicie Yue.
Minęła chwila nim Lily otworzyła ponownie usta.
- W Twoim sercu są cztery kobiety. Którą z kolei jestem ja? - zapytała. Jej twarz zaczęła pomału sinieć.
- Odpowiadaj. - powiedział cicho. Bardziej brzmiało to jak wysyczenie.
- Jeśli mnie zabijesz tam znajdziesz odpowiedzi na pytania. - wskazała palcem na las za nim.
Trzymał ją za szyję i zmarszczył brwi. Po chwili słychać było plusk wody. Lily upadła na nogi. Sam Yue jednak opadł na kolana i zanurzył ręce w wodzie. Patrzył w wodę i w jego źrenicach widać było tylko płynąca ciecz. Lily złapała się za szyję i pomasowała, a następnie obeszła go.
- Podoba mi się w Tobie kilka rzeczy. Pierwsza z nich to to, że masz mocny umysł. Potrafisz wykreować świat, którego nie powstydziłby się nawet mentat. Mimo, że jesteśmy nad morzem, Ty zakreowałeś ponad 5 km dalej lasu, który w żadnym momencie nie jest identyczny. Tak samo pod wodą, różnorodność jest powalająca. Ona tak nie umiała.
Powiedziała to Lily. Następnie stanęła w miejscu.
- Mimo, że próbujesz się tutaj przede mną płaszczyć, znam wszystkie Twoje myśli i uczucia. Na tym poziomie snu nie powinieneś mnie próbować podchodzić. Nie nabiorę się na Twoje sztuczki. Jesteś obłudnikiem i kłamcą, jesteś zdrajcą. - wyliczała to na palcach. - Jednak mimo, że tym jesteś, masz dużą inteligencję, by wykorzystywać to wszystko z rozumem. To są dwie rzeczy którymi mi zaimponowałeś. Jak na ten wiek i tą moc.
Lily chodząc podnosiła co jakiś czas nogę, upadając robiła "chlup" opryskując wodą Yuego. Chodziła jak żołnierz patrolujący jakaś rzecz.
- Jest coś ważnego, co chce Ci przekazać.
Tym razem stanęła na odległość 2 metrów. Z wody wyrósł kij, na którym trzymała tylko jedną nogę. Kij wzrastał. Po 2,5 metra się zatrzymał, a sama Lily stała na nim jedną nogą.
- Pamiętaj, że w tym świecie mamy tą samą siłę. Jednak jako Twoja dusza rozumiem wszystko co myślisz i powiesz, co chcesz pomyśleć i zrobić, jak się zachowasz, kiedy jest Ci źle, kiedy dobrze, o kim co sądzisz. Czytam z Ciebie jak z księgi. Rozumiem to, o czym rozmyślasz od balu. I od momentu przed balem. Od wtedy kiedy z Tobą rozmawiałem i kiedy Cię nachodzę. Jest coś, co musisz zrozumieć... - Lily cały czas stała. Yue podniósł głowę i spojrzał na nią. Jego wyraz twarzy przedstawiał smutek i cierpienie.
- Nie jest to moc dla Ciebie. Przestań ufać, że jest to Twoja ostatnia broń. Przestań o niej myśleć. Nie dam Ci jej. To, że odkryłeś ją w tak młodym wieku, było moim błędem. A raczej naszym.
Zapadła cisza. Patrzyli na siebie. Twarz dziewczyny wydawała się być spokojną. Można było zaobserwować rysy podobne do siebie. Byli w końcu rodzeństwem.
- Masz jedną słabość. W Twoim sercu są cztery kobiety. Która jest najważniejsza...?
Było to bardziej pytanie retoryczne.
- Czy poświęciłbyś każdą z kolei, by uratować świat lub by zapobiec groźnej sprawie? Czy jesteś gotów by bronić swoich ideałów? Yue, zapowiadałeś się na naprawdę dobrego maga. Wiesz co w Tobie pękło?
Gdy padło to pytanie, z pod chłopaka wyrósł taki sam kij. Stał się taki sam jak ten, na którym stała Lily.
- Za...dużo...w...Tobie...EMOCJI. - wypowiedziała każde słowo z odpowiednik akcentem.
Nagle grzmot. Sztorm. Wiatr zaczął wiać mocniej, a drzewa kołysały się pod wpływem ogromnego huraganu. Niebo pociemniało, spadł deszcz. Była to ulewa, jakich mało. Woda falowała pod napływem zjawisk.
- Przestań wierzyć w to, że będę Cię uczyć. Nie dorosłeś do tej siły. Jest ona przeznaczona tylko dla nielicznych. - Lily zaczęła krzyczeć, gdyż przez wiatr było głośno. Co jakiś czas błyskawica uderzała w jakieś miejsce.
Yue cały czas słuchał Lily bez słowa. Przykucnął na kiju.
- Zaczynasz stawać się namolny. Musisz o mnie zapomnieć. Tak jak zapomniałeś o... - tu się zatrzymała. Popatrzyła chwilę na niego i zmarszczyła brwi. Był to pierwszy raz, gdy zrobiła inną minę. - Wyzbądź się emocji. Stań się taki jak w szkole. A będziesz wtedy niepokonany. - Lily wyprostowała rękę w jego stronę.
- Uwolnisz mnie ponownie, a przejmę Cię na zawsze. - zacisnęła dłoń.
- Czemu jesteś jedyną duszą, która nie pozwala się kontrolować? - zapytał w końcu Yue. Jego głos był spokojny. Jednak musiał podwyższyć ton, by przez wiatr był słyszalny.
Lily zamyśliła się chwilę. Patrzyła na niego.
- Co stwierdzili w akademii? Że Twoje uwolnienie należy doo....? - ostatni wyraz przeciągnęła w taki sposób, by chłopak dokończył zdanie. On jednak tego nie zrobił.
- To czemu mam normalne skrzydła? Powinienem upaść. - odparł jej Nieskończony.
- Jesteś narażony na to. Powiem Ci coś ciekawego. Ja Upadłem. Jednak póki Ty zostajesz Nieskończonym, ja też nim pozostanę. Gdy Ty Upadniesz, odzyskam swoje "prawdziwe moce".
- Czyli... Ty nie jesteś zły?
Nagle kij Yuego zniknął. Gdy zaczął lecieć w dół, wyrósł fotel. Fotel zamienił się w ciernie. Ciernie w bańkę mydlaną. Bańka w trzy miecze skierowane końcem w chłopaka.
I wszystko zniknęło. Stało się białe. Na środku stał Springwater. Odwrócił się za siebie. Jakby widział coś w oddali, lecz nic tam nie było. Głęboko westchnął i pstryknął palcami.




Otworzył oczy. Znajdował się w łóżku. Pierwsze co poczuł to ból głowy. Złapał się mocno za czoło.
- Cholera... - powiedział cicho.
"Uwolnisz mnie ponownie, a przejmę Cię na zawsze". Słowa te odbijały się echem od jego głowę, tak samo jak inne cytaty wypowiedziane przez Sashę. Miał do niego tyle pytań, lecz ten nie chciał dalej rozmawiać.
Emocje. Może Sasha miał rację? Może to jest jego słabym punktem?
Wiele rozmyślań nachodziło Springwatera w tym krótkim czasie. A wszystkiemu towarzyszył ból głowy. Pomału podniósł się do pozycji siedzącej. Czuł, że się nie wyspał. Nie chciał jednak ponownie wkraczać w fazę snu. Nie teraz. Nagle usłyszał tupot. Ktoś biegł po schodach. Ktoś głośno otworzył drzwi i trzasnął. Chodził po pokoju i wybiegł. Yue wyczuł jego towarzyszy. Jednak ich aura...
Podniósł się i machnął ręką. Jego podarta lekko szata przyleciała do jego ręki, tak samo jak kostur. Otworzył drzwi. Jeden z nich machnął ręką i powiedział "szybko". Yue przeczuwał, że coś się stało.

Nie trwało to długo, gdy biegł za nimi. Po drodze aura stawała się coraz mocniejsza.
Co tu się do cholery działo? - myślał teraz tylko o tym. Nawet zapomniał o bólu głowy. Dotarcie na platformę było jak szok. To co się tam działo, było czymś, czego nie spodziewał się kompletnie. Widział wszystkich w ciężkich stanach, demolkę, krew i coś co przykuło jego uwagę szczególnie. Osobnik w szacie. Gdy odszukał poszczególne osoby z drużyny i sprawdził czy jest z nimi wszystko w porządku, ponownie zerknął na przeciwnika.
Analiza. On sam, mocno nadszarpana linia astralna, nasi są wszyscy. Wszyscy ranni. Generał bez drugiej fazy. Platforma w słabym stanie...
Tyle zdążył przeanalizwać. Rozbłysk światła. Yue zasłonił oczy rękawem, lecz nim światło opadło, coś powaliło go na ziemię. Ponownie znalazł się w krainie, z której niedawno wrócił...


Z ciemności wyłonił się korytarz. Długi, którego końca nie było widać, wyściełany eleganckim dywanem, oświetlony kinkietami, w których płonęły świece, rzucające światło na niezliczone obrazy, zawieszone na ścianach. Przechodząc przez korytarz, odruchowo zerkałeś na obrazy. Przedstawiały one portrety co znamienitszych członków rodu Springwater. Spośród wszystkich podobizn wujów, kuzynów, dziadków i ojca, jeden przykuł twoją uwagę - portret ciemnowłosej kobiety i pięknej, delikatnej twarzy, z troskliwym spojrzeniem i miłością wypisaną na jej ustach. Twoja matka... To był pierwszy jej obraz, który widziałeś. Ojciec po jej śmierci kazał wszystkie usunąć, lub je przemalować. A ten jakimś cudownym sposobem ocalał... Smutek w sercu sprowadził ból głowy. Okropny, przeszywający całą twoją jaźń. Zacisnąłeś zęby i szedłeś dalej, zerkając na kolejne malowidła. Jeden z nich przedstawiał twego brata - Mizure. Gdy podszedłeś do niego, obraz zdawał się ożyć, przedstawiając jedną z wielu scen, kiedy to twój starszy brat kłócił się z ojcem. To, jak i wiele innych odżywających obrazów jedynie wzmagało ból i cierpienie, które w ostateczności powaliło cię na kolana.
- Harmonia... - usłyszałeś łagodny głos, poprzedzający pojawienie się na skraju twej świadomości pięknej melodii...



Yue otworzył oczy. Piekielny ból przeszył jego głowę.
Co to było? Co to za uwolnienie? Nie zdążyłem nawet zareagować...stałem się...słaby...
Leżał na ziemii patrząc w niebo.
Sasha miał rację...
Leżał wyprostowany na ziemi, patrząc gdzieś głęboko w niebo. Mimo krzyków generała, ten pozostawał w bezruchu. Gdzieś w głębi niego toczył się bój. O to, jak zyskać moc, która jest mu należna.
Po chwili podniósł się do pozycji siedzącej i tak chwilę pozostał. Popatrzył na boki i podniósł się, pomału i mozolnie. Ruszył w stronę generała by sprawdzić, co się dzieje.


Pomóżcie mi wykopać grób.
Jego serce stanęło. Mimo, że nie rozmawiał z Shakti, traktował ją tak jak każdego innego towarzysza. Była dla niego ważna. Jako jedyny skoczył za nią do wody, jako jedyny jej zawsze pilnował. Tak jak zresztą każdego. Jej śmierć odbiła się w nim bardzo głęboko. Popatrzył na ziemię. Dotarło do niego, że nie był na walce. Że gdyby był, prawdopodobnie nikt by nie ucierpiał. Shatki by przeżyła. Czuł się współwinny jej śmierci. Zmarszczył brwi i podszedł do Generała.
Machnął ręką, a śnieg rozstąpił się na dwie duże górki. Było go dosyć dużo, na dole była warstwa gleby.
Przykucnął obok Shatki i spojrzał na jej twarz. W jego źrenice zafalowały pod wpływem wody w oczach.
Siedział tak przez chwilę, gdy nagle gwałtownie wstał, odwrócił się w biegu na raz, ze śniegu obok w jego ręki powstała lodowa lanca, którą cisnął gdzieś w powietrze z głośnym krzykiem.
- KURWAA!
wydarł się na całe gardło. Miotał się chwilę kopiąc co popadnie lub zamieniając śnieg w lód tak, by tworzyło różnego rodzaju kolce.
Po dłuższej chwili uspokoił się i oparł dłonie na kolanach, patrząc na ziemię.
Sasha. Miałeś rację...stałem się beznadziejny...


A gdybyś mógł cofnąć czas. Do którego momentu byś to zrobił...?
 
BoYos jest offline  
Stary 08-02-2011, 19:12   #143
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Tancerz wciąż miał w uszach dźwięk rozpadającej się złotej kuli. Sfery która nie powinna się rozpaść, miejsca z którego nikt nie powinien uciekać. Samo wchodzenie tam było straszne i niebezpieczne, dlatego ucieczka nie powinna być możliwa. Ponadto teraz mentant chciał zabrać ich w podobną podróż. Szajela bolała głowa gdy atak „Przenikliwości” świdrował jego umysł. W końcu zaś tancerz został zaciągnięty w miejsce do którego wcale trafić nie chciał...

~*~

Pojawił się w głównej sali amfiteatru. Miejsce gdzie trenował, bawił się, ale też tam gdzie to inni zabawiali się jego kosztem. Mroczne sylwetki otoczyły jego osobę. Osoby które mgliście pamiętał, persony uczniów i nauczycieli. Szajel na klęczkach spojrzał po ich twarzach, nie widział na nich przyjaznych uśmiechów jedynie szydercze uśmiechy. Arlekin skulił się w sobie zasypany przez obelgi, docinki i uszczypliwe uwagi. Z każdą sekundą szlochał coraz głośniej skryty twarzą we własnej ręce.
Czemu tu był?
Gdzie podziali się inni?
Czemu po raz kolejny musi to przeżywać?

Nie znał odpowiedzi na te pytania które pojawiły się w jego głowie. Wiedział jednak, że ta tyrada nie zbliża się wcale ku końcowi, trwała i trwała. Każda sekunda zaś zdawała się wiecznością Aż w końcu jedna z nich przyniosła zbawienie. Ulgę w postaci muzyki...
Harmonia...

~*~

Arlekin z bólem otworzył oczy i spojrzał na zaistniałą sytuację. Bolało go całe ciało, był zmęczony po wyzwoleniu tak ogromnego pokładu mocy, ponadto paraliżowała go moc broni przeciwnika. W milczeniu i bezruchu obserwował scenę rozgrywającą się między podróżnikiem, generałem i szmaragdoskrzydłym. Gdy ich przeciwnik zniknął dopiero wtedy do tancerza dotarło co się stało.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=vqdjhNdulwQ[/MEDIA]

Spojrzał na nieruchome ciało Shakti i zamarł w bezruchu. Leżała cicha i spokojna, jak gdyby spała. Jedynie krzyki zrozpaczonego generała dawały dowód na to że ona nigdy się nie obudzi. Szajel poczuł pustkę w żołądku, ssącą nicość która wypełniła jego ciało od środka. Chłopak spojrzał na swoje ręce i położył je na swojej głowie zaciskając palce na włosach.

- Głupcze właśnie na to czekałem!

Przypomniał sobie słowie mentanta. Gdyby wtedy nie podał mu ręki, ten by się nie wydostał... Harl mówił, że ma być tarczą a on zawiódł... Nie dolał nikogo obronić.
Chłopak uderzył pięścią w drewnianą platformę, potem po raz kolejny rozcinając tym samym skórę na swojej dłoni. Chwycił złoty kolec i znowu go pocałował pieczętując broń, by ta nie wyrwała się spod kontroli. Wszyscy w okolicy usłyszeli płacz małego dziecka w swych głowach. Broń była smutna gdyż znowu trafiła do swego więzienia, powracając do dawnego wyglądu.
Wszyscy powoli ruszali w stronę bramy. Arlekin nic nie mówił. Jego myśli szybko krążył po swoich własnych torach...

~*~

Tancerz który przyglądał się oparty o drzewo jak Yue wykopuje grób przy pomocy swej magii podszedł do generała. Chłopak był w opłakanym stanie, bowiem w żaden sposób nie zajął się jeszcze swoimi ranami. Jego ubranie było podarte w licznych miejscach, zaschnięta krew brudziła odzież jak i ciało arlekina. Nieskończony o różowych skrzydłach trząsł się z zimna i nerwów. Własnymi rękoma obejmował się jak gdyby próbował znaleźć w nich pocieszenie. Spojrzał na generała oczami pełnymi bólu, smutku i ukrytego w głębi nich obłędu. Następnie przeniósł wzrok na grób, by po chwili wrócić nim na swego przełożonego.
- To moja wina.... - powiedział cicho a palcami kurczowo przebiegł po swoim ciele. - Gdybym rozumiał moją broń to on by się nie wydostał... - Szajel głośno pociągnął nosem i zadrżał na całym ciele. - To moja wina...
- Wszyscy zawiedliśmy. - odparł zimny głos Thornheada.- Czasu nie można cofnąć. Musimy iść dalej... - mężczyzna ułożył w dole ciało martwe ciało Shakti, składając jej ręce na piersiach.
Dziewczyna wyglądała, jakby była pogrążona w głębokim śnie...
Szajel przyglądał się temu w milczeniu, by w ostateczności podejść do grobu i odpinając jedną ze swych ozdóbek wpleść ją we włosy Shakti. Tancerz wstał z "kucków" i prostując się pozwolił by zimny wiatr owiał jego twarz. Spojrzał gdzieś daleko poza horyzont, smutnym rozmarzonym wzrokiem.
- Jak daleko jest stąd do Minas'drill? - zapytał się na tyle głośno by przełożony mógł go usłyszeć.
Mężczyzna zignorował pytanie tancerza i zaczął układać obok ciała Shakti jej rzeczy - ubrania, ozdoby i inne cenne rzeczy, zatrzymując dla siebie jej szpadę oraz kilka flakonów z barwną cieczą. Nim skończył, z nieba zaczął prószyć delikatny śnieżek. Thornhead wstał z klęczek, ale po chwili wbrew swojej woli znów na nie wrócił, zginając się w pół i dotykając głową śniegu. Nie wydał z siebie żadnego dźwięku. Jego rozpacz była niema.
Szajel patrzył wciąż poza horyzont po czym w ciszy podszedł do swojego tobołka i podniósł go do góry. Rozi pisnęła cicho i spojrzała ze środka przestraszona na swego przyjaciela.
- Musze lecieć... - oznajmił głośno tancerz. - I naprawić to co zrobiłem...- po tych słowach rozłożył szeroko skrzydła. Niczym smutny mściciel wybierający się na swoją ostatnią misją. Spojrzał na północ i powoli wzbił się do góry. Nim zdążył wzlecieć w powietrze, Thornhead jak błyskawica wstał, chwycił tancerza za nogę i grzmotnął Szajelem w kopiec twardego śniegu.
- Nikt nigdzie się nie ruszy, jeśli nie wydam takiego rozkazu! - wrzasnął.- Naucz się pokory, dzieciaku! Świat nie jest taki prosty, żeby móc na nim bezkarnie być beztroskim!
Szajel trwał chwile nieruchomo w śniegu. Słuchał tego co mówi do niego generał, a jego ręką podświadomie zacisnęła się w pięść. Gdy jego przełożony skończył swój krzyk wściekłości tancerz w ciszy się podniósł i usiadł na twardej górce białego puchu. Spojrzał spod grzywki różowych włosów na kapitana i cichym głosem zaczął mówić w jego stronę.
- Pana rozkazy jakoś nie należą do najlepszych to czemu mam ich słuchać... - Szajel spiorunował starego żołnierza wzrokiem.i kontynuował. - Na początku wprowadził Pan nas prosto w zasadzkę innych nieskończonych bo nie wysłał pan nikogo...0 arlekin chciał kontynuować jednak generał przerwał mu w pół słowa.
Świst stali ... błysk odbijającego się od niej światła - tyle jedynie zarejestrował młody arlekin, gdy poczuł na swej piersi bolesny dotyk chłodnej stali.
- Za dezercję mam prawo stracić podwładnego w trybie natychmiastowym. Chcesz żyć, to naucz się panować nad swoim językiem i czynami. Zachowujesz się jak rozkapryszony bachor, a ja nie zamierzam tolerować takiego zachowania. - generał spojrzał kolejno na wszystkie twarze z tym samym, surowym wyrazem twarzy.
Szajel wciągnął głośno powietrze w płuca ale długą chwile nic nie odpowiedział. Patrzył tylko gniewnie na generała po czym tylko prychnął i spojrzał na ostrze jego miecza. - Dobrze zostanę. Harl chciał żebym tu był.- Szajel odwrócił wzrok by nie patrzeć na generała.- Ale już wiem czemu Harl stracił z panem kontakt. Nie jest pan kimś kto rozumie świat, a Harl go rozumie. Pan chce żyć światem pełnym rozkazów i twardych reguł. A to właśnie przez taki świat giną inni, świat w którym wszystko jest jasno ustalone. Ktoś zrobił coś złego według zasad, inne zasady muszą go ukarać. Tylko jak widać gdy zasady wyrywają się spod kontroli, dzieją się złe rzeczy. Czym więc różni się świat w którym pan chce żyć od tego który chce stworzyć tamten osobnik? Ja nie widzę w tym różnicy. Harl też by jej nie widział.- Szajel podniósł się z kopy śniegu wciąż czując na ciele zimną stal broni generała i stanął przed dowódcą. - Bo ten świat jest beztroski, tylko że tacy ludzie jak Pan go zmieniają.
Thornhead zmrużył oczy, wciąż dotykając czubkiem miecza pierś tancerza.
- Harl nie zna świata tak dobrze jak ci się wydaje. Wystarczy, że spojrzysz na siebie. Tak ciężko jest dziś wychować prawdziwego mężczyznę, i jak widzę, Harlowi się to nie udało. - stwierdził bez skrupułów.- Osierocone szczenie zawsze będzie tylko szczenięciem. Nic dziwnego, że twój ojciec Upadł.
 
Ajas jest offline  
Stary 08-02-2011, 19:17   #144
 
Jendker's Avatar
 
Reputacja: 1 Jendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputację
Przed tobą nie ukazało się żadne miejsce. Gdy ciemność się rozmyła, ty spadałeś. Spadałeś w dół, w przerażającą pustkę, będącą światem, gdzie ongiś trenowałeś swe umiejętności. Powróciły dawno zwalczone uczucia bezradności, słabości i strachu. Pamiętałeś to wszystko... nawet te osamotnienie. Zrodziły one trudny do nazwania rodzaj bólu, który świdrował twoją głowę, i wywoływał w tobie te haniebne odczucia. Nie mogłeś wyzwolić swej broni. Bałeś się...
- Harmonia... - gdzieś pomiędzy świstem wiatru wyodrębniłeś znany ci głos.
Wkrótce na granicach jaźni usłyszaleś niesamowitą muzykę...

***

- DOŚĆ!!!- Ao wszedł natychmiastowo między nieskończonych. - Wiem że targają nami silne uczucia, ale nie usprawiedliwia to robienia żadnych głupstw. Ani w wykonaniu Szajela, ani pana..- Ao odwrócił się teraz bardziej w stronę generała. - Wiedział pan jakie jest ryzyko a jednak pozwolił pan jej iść. Podjął pan decyzję i teraz pan nie może jej żałować. Nie stać nas teraz na dowódcę który żałuje swoich decyzji.- Teraz patrzył na Szajela. - Polecisz do Minas'Drill i co zrobisz? Chcesz wiedzieć? Zginiesz. Jedyna droga żeby coś zmienić to droga do końca. Teraz to nie Tańcząca Błyskawica potrzebuje nas, ale to my potrzebujemy jej.- Odwrócił się do reszty. - Możemy zamartwiać się losem, być strapieni o przyszłość. Ale możemy z podniesoioną głową zadać cios naszym wrogom. Nie wiem jak wy, ale ja chcę móc sobie spojżeć jutro w twarz. Mogę zawieść, ale nie mogę się poddać. Wiecie dlaczego? Bo wielu we mnie wierzy. I dlatego nie mogę się poddać. Nie trafiliśmy tu przypadkiem, każde z nas jest wyjątkowe. I dlatego możemy to zrobić. Chcę wiedzieć już teraz. Czy wstaniecie, i pójdziecie walczyć? Dla siebie i innych.
- ZAMKNIJCIE SIĘ! WSZYSCY! - krzyknęła w końcu Chichiro, chwiejnym głosem. - Zginęła nasza przyjaciółka, jedna z nas, Nieskończonych, a wy... A wy teraz zamierzacie się kłócić? Może nie powinnam zabierać tutaj głosu, bo nie jestem z wami od początku. W ogóle nie powinno mnie tu być. Ale jak widzicie, jestem. I sama nie wiem, co mówię, ale... Uszanujcie śmierć Shakti i jeśli naprawdę zamierzacie wrzeszczeć na siebie, róbcie to gdzie indziej.
Nagle wszystko pękło. Słychać było charakterystyczne uderzenie. Cały lód, który Yue zrobił niedaleko nich, rozsypał się na drobne pyłki. Patrzył na nich spod swojej grzywy. Trudno było określić jego nastrój. Powoli zaczął iść w ich stronę. Jego ręce drżały. Czy takie są początki...Upadku? Nie dopuszczał takich myśli. Lecz gdy skojarzył fakty, które zostały wykładane na uczelni..."Pierwsze objawy Upadku", wiedział, że musi reagować.
- Generale. Czy możemy pomówić na osobności? Może być to krępujące. - ostrzegł stanowczym głosem Springwater.
Wtrącenie się pozostałych członków wyprawy było dla generałem kubłem zimnej wody. Mężczyzna zrobił kilka kroków do tyłu, po czym obrócił się i schował swoje ostrzy do pochwy na przypiętym znowu pasie. Spojrzał na Yuego umęczonym wzrokiem, po czym oddalił się wraz z nim pośród drzewa rosnące obficie za bramą wymiarową.
Szajel słuchał wypowiedzi innych osób patrząc się w ziemie i przetrawiając to co powiedział wcześniej generał. Ponieważ przełożony odszedł wraz z Springwaterem tancerz nie odpowiedział mu, ale miał zamiar uczynić to w przyszłości. Teraz kierował nim gniew i smutek a to jest zła kombinacja emocji. Jako, że Ao został wraz z nim zwrócił się do niego.
- Nie wiesz co się stanie jeżeli wrócę i ja tego nie wiem. Ale muszę go odnaleźć. Nie masz pojęcia jak to jest szukać kogoś całe życie a potem dowiedzieć się gdzie on jest. - Szajel kierowany wściekłością zacisnął pięści,a jego kostki pobielały. - Nie mam zamiaru wykonywać rozkazów generała który własną siostrzenicę skazał na śmierć swoim rozkazem! - nie wiedział czy przełożony to usłyszał, teraz Szajel chciał się po prostu wykrzyczeć.
- Proszę bardzo, ale ja Ci nie pomogę. Mam zadanie do wykonania. Tylko mam małą prośbę. Spójrz swoim bliskim w twarz po powrocie. Na twarz tego Harla i każdego kto na ciebie liczył. Możesz też spojrzeć na moją, bo ja też na ciebie liczyłem.
- Ao cały czas patrzył na tancerza, bez oznaki uczuć na twarzy.
- Ja ci pomogę... - wtrąciła się szeptem Chichiro, wyłaniając się zza pleców Szajela. - Bez względu na to, co wybierzesz, jeśli tylko będziesz chciał, pomogę ci... - Wzruszyła ramionami, wpatrując się z ziemię.
Szajel spojrzał się gniewnie na Ao i syknął tylko - Nie prosiłem Cie o pomoc. Nie zrozumiesz świata który jest dla Ciebie obcy...- tancerz chciał mówić dalej lecz wtedy wtrąciła się Chichi. Arlekin nabrał tylko powietrza w płuca i nic nie odpowiedział. Zadrżał cały z zimna i emocji po czym mruknął cicho... - Sam muszę to zrobić... nie chce by inni ginęli przez to że znowu będę za słaby...
- A sam chcesz zginąć? - spytała, podnosząc wzrok do góry. Ledwie powstrzymywała łzy, które chciały spłynąć po jej policzkach. - Chcesz zostawić przyjaciół?
Szajel westchnął i poklepał dziewczynę delikatnie po głowie. Zrobił to odruchowo, widział że jest ona smutna. - Nie chce zginąć. Ale muszę odnaleźć i ojca i tego kto zrobił to Shakti. Jednego by z nim w końcu porozmawiać, drugiego by dokończyć to co przerwał swoim podstępem...
-W takim razie, jeżeli chcesz go dopaść, musisz iść z nami.- Twarz Ao przestała być kamienna.- A jesteś silniejszy niż myślisz. Bo to nie fizyczna ani mentalna siła decyduje o naszej potędze. Wiesz co o niej decyduje? Wola walki i to ile jesteśmy w stanie poświęcić siebie dla tych których kochamy. Poznasz swoją prawdziwą siłę gdy to zrozumiesz.
- I uważasz, że dokonasz tego sam? Sam odnajdziesz swojego ojca, a potem sam pokonasz tego, który zabił Shakti? Sądzisz, że ci się uda? Spójrz w jakim jesteś stanie... Ale... Ale kim ja jestem, by móc ci doradzać. Wybacz - wyszeptała, po czym odwróciła się na piętach i ruszyła w stronę wykopanego dołu.
- To czemu tu siedzicie i słuchacie się go! - tu wskazał ręką stronę gdzie zniknął generał. - Zamiast walczyć i szukać tego kto zabił Shakti. Gdzie tu wola walki!? - wybuchnął tancerz po czym westchnął całkowicie bez sił. - Nie rozumiem tego... Jak zawsze nie rozumiem...- Po tych słowach arlekin podszedł powoli do Chichiro i spojrzał w dół gdzie spoczywała Shakti. - Chciała żebym nauczył ją tańczyć... - mruknął cicho i opadł na kolana przed dołem. - Wszystko mnie boli... Ciało,dusza i umysł...
Ao rówinierz podszedł do grobu, stał jednak za pozostałymi.
-Są...różne rodzaje walki...każdy ma prawo wybrać swoją...nie oceniam ani jego ale ciebie...ale...potrzebujemy się wszyscy nawzajem.

W tym momencie z lasu wyłonił się generał i Springwater. Nieskończeni podeszli do towarzyszy.
- Trzeba ją zakopać. - stwierdził generał.
Zmęczony mężczyzna ukląkł na ziemi i chwycił w garści grudki zamarzniętego piachu. Cisnął je do płytkiego grobu.
- Żałuję, że pozwoliłem jej być z nami. Tak bardzo żałuję... ale choćbym chciał, niczego już nie zmienię. Przezwyciężę ból i nie pozwolę, aby to się powtórzyło. Nigdy więcej. - powiedział cicho do Szajela. Tak zachowuje się prawdziwy mężczyzna.
Arlekin westchnął tylko nic nie odpowiadając. Spróbował wstać ale nawet na to nie miał już siły. Zaczynał czuć wielkie zmęczenie. Tańce które wykonywał na balu i w walce, odpieczętowanie broni oraz wybuch wściekłości, wszystko to skumulowało się pozbawiając chłopaka niemal wszystkich sił.
Yue przeleciał wzrokiem po wszystkich obecnych. Nie odezwał się słowem. Jego wzrok utkwił jednak chwilę dłużej na postaci Chi. Po chwili opuścił wzrok i ruszył przed siebie, znikając gdzieś między drzewami.
 
Jendker jest offline  
Stary 20-02-2011, 16:55   #145
 
Endless's Avatar
 
Reputacja: 1 Endless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodze
Akt II
"Białe Piekło"




[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=ucVu1LbH4vY[/MEDIA]

Śmierć, zaraz po broni, jest drugim najwierniejszym towarzyszem wojownika. Gdziekolwiek się nie uda, z kimkolwiek się nie zmierzy, cokolwiek zrobi, ona zawsze będzie przy nim, czyhając na jego życie. Jeśli jednak jakimś cudownym sposobem zdoła on wymknąć się z jej zimnego uścisku, ta bezwzględna siła zwraca swą upiorną uwagę na jego bliskich. Śmierć zrobi wszystko, aby osłabić wolę tego, kogo tak pragnie posiąść w swoim królestwie. Niewinne istoty nie mają dla niej żadnego znaczenia, prędzej czy później pochłonie ich istnienia, aby zaspokoić swoje straszliwe żądze. Nie ma przed nią ucieczki... Przekonałam się o tym, kiedy patrzyłam w gasnące oczy mojego brata... Eclipsen... Jego śmierć była też moją śmiercią. Wraz z nim umarły we mnie wszystkie uczucia, zostawiając po sobie okropną pustkę i żądzę bliskości. Ale nie potrafię już płakać. Wszystkie moje łzy zniknęły tamtego dnia. Stały się jednością z deszczem. Nie wiem, dlaczego jeszcze żyję. Nie upadłam, nawet nie jestem blisko tej krawędzi. Mimo to, czułabym ulgę, gdybym się poddała i zwróciła do tej śmierci, która tak bardzo mnie pragnie...


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=_7e0lbzAgwY[/MEDIA]





Nieopodal leśnej bramy wymiarowej, Nieskończeni w ciszy kontemplowali nad kopcem ziemi, który zaczęły pokrywać grube płatki śniegu, leniwie spadające z nieba. Ciszą złożono Shakti hołd i podziękowanie za jej towarzystwo oraz wsparcie w czasie wyprawy. Na koniec tej niemej ceremonii młody Springwater stworzył z lodu krzyż, który wbił w kopiec. Podwładni Thornheada odeszli od grobu, krzątając się przy swoich bagażach, zostawiając generała z jego przemyśleniami. Mężczyzna zacisnął pięści i spojrzał w błękitne niebo, poplamione w niektórych miejscach białymi kłębuszkami chmur. Mężczyzna zmrużył oczy i głęboko westchnął, a następnie rozluźnił napięte mięśnie i dołączył do przeszukiwania toreb i plecaków. Nieskończeni znaleźli sześć koców, które służyły im jako prowizoryczne posłanie w czasie postoju w dżungli przebytego świata. Teraz okazały się o wiele bardziej przydatne, gdyż były ciepłe i mogły ochronić ciało przed mrozem. Generał nie przyjął koca, bowiem założył on swoją zbroję, która zapewniała magiczną ochronę przed niskimi temperaturami i była wyposażona w długi, postrzępiony już w kilku miejscach, płaszcz koloru soczystej trawy, którym mógł się w każdej chwili owinąć. Przywódca sięgnął do swojego plecaka po trzy niewielkie buteleczki, z lśniącą, niemal przeźroczystą cieczą.
- Podzielcie się nimi. Powinny przywrócić wam część sił. - z tymi słowami wręczył podwładnym trzy buteleczki, a sam pociągnął mały łyk z czwartej.

Minęło spora chwila po "pogrzebie Shakti" nim grupa Nieskończonych ruszyła w drogę. Wszyscy zgodzili się, iż należy podążyć ścieżką płasko ułożonych desek, która zaczynała się za mostem, łączącym las po obu stronach rzeczki. Generał szedł na czele grupy. Od czasu rozmowy ze Springwater'em w mężczyźnie zaszła zmiana. Jego gniew i surowość zelżały, a na ich miejscu ponownie pojawiła się ta aura honoru i godności doświadczonego dowódcy... Tego nie można było zanegować - generał Zheng był doświadczonym wojownikiem i dowódcą, ale od chwili niespodziewanej zasadzki wśród ruin hyldeńskich monolitów, był mocno skołowany. Trudno go było za to krytykować, ale świadczyło to o jednym - nawet duże doświadczenie nie zapewnia nikomu nieomylności. Thornhead popełnił wiele błędów, aczkolwiek miał tego świadomość i potrafił się do nich przyznać, w odróżnieniu do większości mężczyzn...

Ścieżka prowadziła Nieskończonych poprzez gęsto porośnięty drzewami las. Cóż za ulgą był widok normalnej wielkości drzew, które nie pięły się aż do chmur ani nie miały gęstych koron. W Ludonii była bowiem zima, więc drzewa porzuciły swe liście wiele miesięcy temu. Pomimo tej martwoty natury, okolica posiadała pewien nieodparty urok - czyste, chłodne powietrze, które wdychane koiło zmysły niczym najlepiej wykonany balsam. Ciszę przerywało skrzypienie deptanego śniegu oraz szept wędrującego między konarami wiatru. Wydawałoby się, iż w pobliżu nie ma absolutnie niczego niepokojącego, ale sytuacja diametralnie odmieniła się, nim skrzydlaci opuścili las.

Widać było wyjście z lasu, a raczej białą, pustą przestrzeń rozciągającą się za ostatnimi drzewami lasu. Drużynę Thornheada dzieliło od niej ponad 100 metrów prostej drogi. To w tym momencie zerwał się silny wiatr, zmuszający Nieskończonych do osłonięcia się przed nim. W wietrze ciągnęły się smugi czarnej mgły, które łączyły się niedaleko przed skrzydlatymi w epicentrum małego tornada. Wir z sekundy na sekundę stawał się kłębem płynnej ciemności, która zdawała się przybierać kształt. I w końcu wiatr zniknął tak samo niespodziewanie, jak się pojawił. Generał Zheng szybko odwinął płaszcz, i chwycił dłonią rękojeść swego miecza. W miejscu, w którym kształtowała się płynna ciemność, stał wysoki mężczyzna o długich, kruczo czarnych włosach zasłaniających jego oczy i złożonymi za plecami, czarnymi skrzydłami, z pomiędzy których wyłaniała się długa rękojeść potężnego miecza.



[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=SAvvvTQ9EXI[/MEDIA]

Upadły... co do tego nie można było mieć wątpliwości, bowiem świadczył o tym również jego pancerz - czarny niczym noc, tak bardzo kontrastujący z bladą cerą skrzydlatego. Nim się poruszył, generał odbił się od ziemi i zaszarżował na niego z uniesionym mieczem. Wziął zamach i zaatakował od góry. Na próżno. Ostrze zatrzymał w powietrzu obłok płynnej ciemności. Thornhead zamachnął skrzydłami i robiąc manewr w powietrzu wylądował w miejscu, w którym stał przed atakiem.
- Kim jesteś...
Podmuch wiatru poruszył włosami nieznajomego, odsłaniając jego złote oczy, wpatrujące się w agresora z wszechogarniającym smutkiem.
- Niemożliwe... - jęknął generał. Ty... przecież...
Złotooki Upadły zamknął oczy i odezwał się niesamowicie łagodnym głosem.
- Tak. Zostałem zabity. Przez nią. - powiedział spokojnie.
- Eclipsen Brightfeather. - wyjaśnił Thornhead swoim towarzyszom. Brat Valerii... - dodał z niedowierzeniem.
Aura, która emanowała z Upadłego... nie była zła. Była czysta, niczym nie skażona, łaskawa, majestatyczna...
- Nie wiem dlaczego to się stało, ale Źródło postanowiło dać mi drugą szansę. Szansę na to, aby wszystko naprawić. - powiedział ze skruchą, otwierając złote oczy. Zostałem przywrócony do życia i wyznaczono mi zadanie. Wiem o celu tej eksepydycji. Moja pani poinformowała mnie o wszystkim.
- Twoja pani? - zapytał generał.
- To nieistotne komu służę. Istotne jest to, co mam wam do powiedzenia - wasza misja jest o wiele bardziej poważna, niż zdajecie sobie z tego sprawę. Czeka was straszliwe niebezpieczeństwo.
- O jakim niebezpieczeństwie mówisz?
Eclipsen westchnął ciężko, mrużąc oczy. To co miał powiedzieć, przychodziło mu z wielkim trudem i cierpieniem.
- Valeria nie może zostać odnaleziona. Jeśli ktoś ją znajdzie, rozpoczną się wydarzenia, które doprowadzą do zmiany wszystkiego, co znacie. Porządek i równowaga zostaną zachwiane, tak jak to zostało przepowiedziane. Wszystkie pionki są już na swoim miejscu, ale wciąż możecie się wycofać i ocalić to, co kochacie.
Generał Zheng zacisnął mocniej dłoń na rękojeści miecza i zazgrzytał zębami.
- Jeżeli to co mówisz jest prawdą... to właśnie ją pragnę ocalić. To też jest nasze zadanie... nasza odpowiedzialność. Nie wierzę w przepowiednie, a tym bardziej nie wierzę w to, iż porzucenie przyjaciółki mogłoby cokolwiek ocalić. Podjęliśmy się tej misji i dokończymy ją. Być może to właśnie jest nasze przeznaczenie...
Brightfeather długo milczał, pojedynkując się wzrokiem z Thornheadem. W końcu poddał się.
- Jak sobie tego życzysz, generale. Nie mam takiego prawa, aby powstrzymać was przed dalszą podróżą, ale pamiętajcie, dopóki jesteście w tym świecie, macie wybór.
Znów pojawił się wiatr, ale tym razem łagodniejszy i mniej dokuczliwy.Ciało Brightfeather'a zaczęło się zmieniać powoli w czarną mgłę i ulatywać z wiatrem.
- Zobaczymy się jeszcze. Wiedzcie jednak, że nie jestem waszym wrogiem. Pragnę was ocalić, bo ta wyprawa może zmienić wasze spojrzenie na cały świat i sprowadzić ogromną rozpacz...
Gdy wypowiedział ostatnie zdanie, wiatr porwał jego mgliste ciało i poniósł ciemność w dalekie zakątki zimowej krainy...

Droga do wyjścia z lasu odbyła się bez dalszych niespodzianek. Generałem wyraźnie wstrząsnęło po tym nietypowym spotkaniu. Wszyscy byli tym zaskoczeni, a zwłaszcza faktem, iż aura Eclipsena była taka dobra... czystsza niż aura zwyczajnego Nieskończonego. To było nieprawdopodobne... Rozmyślania skrzydlatych przerwało dotarcie na skraj lasu, gdzie ukazał się przed nimi cudny widok.



[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=e8OKDkXmSvI[/MEDIA]

- Przyda się odpoczynek... - stwierdził Thornhead, i mówił bardzo słusznie.
Przeprawa przez zaśnieżony las była niemalże mordeczym wysiłkiem dla zmęczonych walką Nieskończonych. Grupa radosnym, żywym krokiem ruszyła wzdłuż rzeki, którą przecinał most, prowadzący do zabudowań. We wszystkich domach paliły się piece, a z ich kominów wydobywał się dym. Wszystkie okna wypełnione były światłem i widać było w nich krzątających się mieszkańców. Po przejściu przez most, drużyna na czele z Ao, wyposażonym w magiczny pierścień, udała się w poszukiwaniu miejsca na odpoczynek. I udało się im to. Trafili do karczmy, której szyld obwieszczał, jak powiedział Ao, że Pod Siedmioma Piekłami jest otwarta dla wszystkich podróżnych. Nieskończeni, chcąc jak najmniej zwracać na siebie uwagę, zdematerializowali swe skrzydła, po czym weszli do środka.


Wewnątrz przywitała ich żywa klientela, zapewniająca robotę parze stojącej za szynkwasem. Nie był to największy lokal, i choć przebywało w nim sporo ludzi, znalazło się wolne miejsce dla Nieskończonych. Skrzydlaci usiedli przy sporym stole w rogu izby, ale nim złożono zamówienie, odezwał się Thornhead.
- Wiem, że to ja jestem dowódcą i to ja nas tu sprowadziłem, ale chciałbym wspólnie z wami ustalić nasze kolejne kroki...
 
__________________
Come on Angel, come and cry; it's time for you to die....

Ostatnio edytowane przez Endless : 20-02-2011 o 17:16.
Endless jest offline  
Stary 26-03-2011, 14:39   #146
 
Endless's Avatar
 
Reputacja: 1 Endless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodze
Ludonia

"Pod Siedmioma Piekłami"



Szajel siedział na brzegu ławy obok Chichiro. Wciąż był obrażony na generała, niczym małe dziecko, które nie umie pójść na kompromis. Bo jak by na to nie spojrzeć tancerz miał w sobie wiele z dziecka, tak jak gdyby jego umysł chciał nadrobić stracone dzieciństwo. Ułożył skrzyżowane ręce na stole i położył na nich głowę jak na poduszce. Patrząc gdzieś w głąb sali mruknął głośno.
- Po co mamy dyskutować, skoro i tak Pan decyduje za wszystko co robimy?- tancerz naburmuszonym głosem mówił dalej nie patrząc na przełożonego. - A po za tym po co mam mówić cokolwiek, nikt nie posłucha kogoś kto nie jest prawdziwym mężczyzną, prawda?- Szajel uniósł się lekko pociągnął ze swojego pucharu po czym ponownie opadł na stół, już milcząc, jego oczy jednak wciąż były obrazem zaciętości i złości na cały świat.
Thornhead spojrzał na tancerza z dziwnym wyrazem twarzy, na której prawdopodobnie odmalowało się poczucie winy i wyrzuty sumienia.
- W obliczu ostatnich wydarzeń... ciężko jest zachować zdrowy rozsądek, a tym bardziej pozostać spokojnym i skupionym na zadaniu. Musimy uporządkować zdobyte informacje, a przede wszystkim chciałbym usłyszeć wasze opinie na temat zaistniałej sytuacji... - westchnął, splatając ze sobą palce obu dłoni, opartych na drewnianej ławie.
- On chce zbudować nowy świat. Bez miłości.- burknął Szajel do generała. - Powiedział mi gdy byliśmy tam, chciał żebym mu pomagał. - tancerz poprawił włosy i dalej gapił się w ścianę.
- Moje zdanie jest takie, że nie ma się gdzie śpieszyć. Jednak nie powinniśmy tu zostawać. Najlepiej gdybyśmy zniknęli gdzieś w okolicy na jakiś czas. Da nam to czas na odpoczęcie i przygotowanie się. Potem udamy się do większego miasta gdzie znajduje się brama.- Ao przyglądał się kompanom. Bawił się swoim kubkiem i uśmiechał się w duchu jak i do nich. Po chwili w tym uśmiechu pojawiła się ledwo wyczuwalna nuta złośliwości.
- Znam nawet dobre miejsce. I mam jeszcze jedną sugestię. Myślę, że potrzebujemy treningu.
- Trzeba się spieszyć, bo on nie będzie czekał. Trzeba go znaleźć jak najszybciej.- mruknął krótko Szajel.
- Liczy się wykonane zadanie. Trzeba pamiętać po co tu jesteśmy. Nie możemy się cofnąć. Jestem za tym by kontynuować w normalnym tempie, takim jak szliśmy. - wtrącił swoje zdanie Springwater.
Generał oparł swą brodę na złączonych dłoniach, zamyślonym wzrokiem błądząc wśród tłumu głośnych ludzi. Jego twarz zastygła w wyrazie zamyślenia.
- Ao ma rację. - odezwał się. Przybywając do Ludonii, zamiast do Neverendaaru, zyskaliśmy na czasie. Nie możemy też narażać się na zmarnowanie tej przewagi. Po drugie... Brightfeather mówił, że można się jeszcze wycofać. Ja nie zamierzam rezygnować z misji, ale jeżeli któreś z was, po ostatnich wydarzeniach ma wątpliwości, co do wyprawy... cóż, zrozumiem jeżeli ktoś zechce wrócić do domu. - spojrzał na Chichiro.
Chichiro odwzajemniła spojrzenie. Cóż, to była jedyna okazja, by móc się z tego wszystkiego wycofać. Jedyna okazja, by wrócić spokojnie do domu w jednym kawałku. Żywa. Ale... Nie mogła tego zrobić. Nie mogła zostawić przyjaciół. Przyłączyła się do nich i powinna ponieść teraz tego konsekwencje, jakiekolwiek by one nie były.
- Jeśli o mnie chodzi, zamierzam z wami zostać. - powiedziała, uśmiechając się delikatnie. - To w nas teraz leży nadzieja i nie możemy się teraz poddać, kiedy zaszliśmy już tak daleko.
- Szajel, mogę spytać na co on ma niby czekać? Jeśli chcesz się z nim tak szybko spotkać, przemyśl proszę tylko kwestie co wtedy zrobisz?-Ao patrzył się niemo w stół.
Po chwili spojrzał najpierw na tancerza a potem znów na wszystkich, kończąc na generale.
- Bo jest mała, ale ważna rzecz do zauważenia. Dostaliśmy po dupie. Zrobił z nami co chciał. Zamiótł nami podłogę. Wszyscy naraz ledwo daliśmy mu rade, a i tylko dlatego że nas nie docenił. Pewnie teraz oglądali byśmy kwiatki od spodu gdyby nie interwencja pana Spellsound. Jeżeli mamy wybrać się na poszukiwanie naszego celu, musimy być silniejsi.
Szajel prychnął wyrażając swoje niezadowolenie.
- I co myślisz, że staniesz się silniejszy w tydzień, dwa, miesiąc? Trening który znacznie poprawił by nasze zdolności bojowe trwałby o wiele dłużej, a nie sądzę by on w tym czasie pił herbatę czekając aż urośniemy w siłę. - Szajel spojrzał w oczy Ao i mówił dalej.
- Można go pokonać, tylko trzeba działać jak jeden mechanizm, współpracować w każdym momencie. - Szajel zamyślił się przypominając coś sobie.- Słyszałeś co powiedział, gdy przełamał moją broń, był na skraju wyczerpania. Jeżeli wcześniej byśmy zmęczyli go bardziej, a ja nie dałbym się nabrać na jego sztuczkę możliwe że już byłby martwy. To nie kwestia siły. To kwestia strategi. - tancerz ułożył się na stole ponownie wracając do świata zbłąkanych myśli.
- Ja zostaje na wyprawie. Bo mam zamiar dokończyć sprawy z tym osobnikiem, choćby sam. - skwitował tancerz.
- Za dużo w was emocji. - wtrącił po chwili ciszy Springwater.
Pomału wstał od stołu i spojrzał po towarzyszach.
- Narzekacie jak stare baby. Ogarnijcie się do cholery. - nie krzyczał. Jego ton był umiarkowany, a jednak przekonywujący.
- Dostaliście w dupę z tego co słyszę. I dobrze wam tak. - wiedział co mówi.
Teraz zbezcześcił po części honor po Shakti. Ale tego wymagała sytuacja.
- Jako przedstawiciel arystokracji i Kasty Wody zostałem wysłany z wami tutaj. Akademię skończyłem 2 tygodnie temu. I co widzę? Obłąkanych ludzi, którzy zamiast wierzyć w to co potrafią szukają czegoś o czym nie mają pojęcia. Szajel dobrze powiedział. Dwa tygodnie i jesteście niebo lepsi? DOŚWIADCZENIE bojowe a nie trening. Umiecie wystarczająco by być niepokonanymi. Każdy z was. Tylko, że nikt w to nie wierzy. Zamiast pieprzyć i narzekać, ogarnijcie się i przemyślcie wszystko od początku. W czym was przeciwnicy zaskakiwali. Ja wam powiem czemu. - przerwał na chwilę i popatrzył na ich twarze. Następnie wskazał palcem na siebie.
- To ja wam ratowałem dupy za każdym razem. Pieczęci, sręci, tarcze i inne podobne gówna. Przyzwyczailiście się, że zawsze stoję za waszymi plecami, że zawsze macie w razie czego moją pomoc. Jednak ruszyliście na wroga, nie było czasu na reakcję by mnie odnaleźć. W porządku. Jednak przeciwnik wasz przewyższył. Ponieważ. Za. Bardzo. Ufacie. Że. Ktoś. Was. U-R-A-T-U-J-E. - Starał się by każde słowo było odpowiednio wymówione.
Na końcu zerknął gniewnym wzrokiem na Chi i skierował twarz na Generała.
- Sugeruje jutro wyruszyć. Im szybciej tym lepiej. - Na koniec jeszcze spojrzał na nich. - Po zakończeniu będę musiał napisać raport misji. A chyba nie chcecie zasłynąć jako banda niewierzących w siebie przypadkowych mieszańców, hę? Tak myślałem. A teraz przepraszam, lecz muszę się przejść. - powiedział i wyszedł z pomieszczenia.

Chichiro wstała chwilę później od stołu i ruszyła szybkim krokiem za Yue. Gdy go w końcu dogoniła, chwyciła go za rękę i pociągnęła w swoją stronę, by stanąć z nim twarzą w twarz.
- O co ci chodzi?! - wycedziła niemalże przez zęby, patrząc mu prosto w oczy.
Miała już serdecznie dość napięcia, jakie narastało pomiędzy nią a nim, odkąd tylko się spotkali.
- Nie tutaj jest Twoje miejsce. - odparł krótko.
Nie miał na twarzy wypisanych żadnych emocji. Zostawał neutralny.
- Powiedziałem Ci to na początku.
- A kim ty jesteś, żeby decydować, gdzie jest moje miejsce?! - warknęła w odpowiedzi, obrzucając go lodowatym spojrzeniem.
- Twoim przyjacielem? Ah zapomniałem. Tydzień mnie raptem nie było. Moje miejsce zajął już dawno Bastian? A może zawsze tam był? Czy może jakiś nowy romans z kij wie kim? - umilkł na chwilę patrząc na jej reakcję.
- Bastian od zawsze był moim przyjacielem... Na równi z tobą - odparła ciszej, zbita nieco z tropu. - I co z tym wspólnego ma jakikolwiek romans?!
- To, że odsunęłaś się ode mnie. Gdy zmieniłaś klasę. Ale nie o to chodzi. Oni nie są w stanie Cie chronić tak jak ja sobie życzę. - pokazał palcem na budynek. - Dlatego nie chcę byś tu była.
- Nie odsunęłam się od ciebie - powiedziała już niemalże szeptem, spuszczając wzrok. - Pamiętasz spinkę, którą dla mnie zrobiłeś? Założyłam ją na bal... Ach, nieważne. - Po chwili milczenia spojrzała w kierunku, który wskazywał Nieskończony. - Przed chwilą sam mówiłeś, że jesteśmy dostatecznie silni, tylko sami w to nie wierzymy... Ty wcale mi w tym nie pomagasz - stwierdziła.
- Spinkę? - był wtedy zbyt zajęty, by ją dostrzec, lecz nie chciał się przyznawać. Nie przy niej.
- W czym Ci wcale nie pomagam? - zapytał.
- W uwierzeniu we własne możliwości, o których nie tak dawno wygłosiłeś monolog. A co do ochrony... - Tutaj spojrzała mu ponownie prosto w oczy. - Obiecałeś mi, że zawsze będziesz mnie chronił, więc... czemu nagle zmieniłeś zdanie?
Nagle cały zbladniał. Jego oczy spojrzały na ziemię. Odwrócił się na pięcie i podszedł do ściany a następnie uderzył w nią z całym impetem pięścią.
- Jak...Jak ja mam Cie chronić...skoro...- nagle odwrócił się do niej.
Wyglądało to prawie jak płacz, lecz można było dostrzec, że wszystkimi siłami się powstrzymuje od tego.
- JAK JA NAWET UWOLNIENIA NIE MAM? - to był już krzyk. A teraz prawie umarłaś na walce!? Dlatego nie chce byś tu była! Tu jest dla Ciebie zbyt niebezpiecznie! A Ty igrasz z życiem! To już nie są walki na bokkeny jak w akademii, tutaj nie pilnują Cię Profesorowie! Sama widziałaś... więc... czemu... Czemu Ty tu jeszcze jesteś? - zapytał.
- Jakiś czas temu odpowiedziałabym ci, że dla przygody - powiedziała powoli, jakby zastanawiała się nad każdym słowem z osobna. - Ale teraz... Teraz jestem tutaj dla przyjaciół. Nie mogłabym się wycofać, jakiekolwiek niebezpieczeństwo na nas tam czeka. Nikomu z nas nie wolno się wycofać, bo potrzebujemy siebie nawzajem, żeby zwyciężyć. Poza tym... - tutaj znowu powróciła do prawie że szeptu. - Gdybym wróciła do Minas'Drill także bym umarła... zamartwiłabym się na śmierć o was, o Szajela... i o ciebie, Yue - ostatnich słów prawie nie dało się już usłyszeć.
- Jak chcesz. Tylko nadal nie wiem jak Ty to widzisz. Bo chyba zauważyłaś, że to nie przypadek, że co chwile ktoś nas atakuje? Ktoś naprawdę nie chce byśmy się spotkali z Tańczącą Błyskawicą. - popatrzył chwilę na jej twarz i... - Dobra zresztą i tak nic u Ciebie nie zdziałam. Jak chcesz zostać to zostaniesz... - powiedział bardziej przegranym tonem.
- Yue... - powiedziała, podnosząc wzrok i spoglądając na jego twarz. Przez moment bardzo chciała coś powiedzieć, coś, co może już dawno powinna, ale w końcu się jedynie uśmiechnęła. - Dobrze, że z nami jesteś - dodała, choć to wcale nie było to, co chciała powiedzieć.
- A tak naprawdę? - zapytał podstępnie, nadal przegranym głosem.
- Tak naprawdę to jesteś zadufanym w sobie głupkiem - zażartowała, uśmiechając się jeszcze szerzej.
Podszedł do niej i położył na jej głowie rękę. Następnie lekko pociągnął palcami jak jakby ją drapał. To był jego rozpoznawczy gest.
- Nie odchodzisz na walce ode mnie na dalej niż 1,5 metra. Rozumiesz? To jest pierwszy punkt naszej współpracy. - dodał.
- Zastanowię się nad tym. - odparła, wzruszając ramionami.
- Dodatkowo, codziennie przynosisz mi picie i jedzenie do łóżka, pierzesz moje ubrania oraz gotujesz mi dobre jedzenie. To jest punkt drugi. - zrobił chwilę przerwy jakby zastanawiał się nad dalszymi.
- Jako punkt trzeci przyjmujemy to, że podczas rozmów nie odzywasz się nie pytana, nie opuszczasz lokalów po 22 oraz nie chodzisz nigdzie sama. To chyba będzie póki co wystarczało...
- Coś jeszcze, zanim znowu ci przyłożę?
- Tym razem nie dasz rady. - odparł wyzywająco.
- Po prostu boisz się o swoją Springwaterowską buźkę - wzruszyła ramionami i odwróciła się na piętach. - Wracam do reszty!
- Dobra, Ty tam Hope uważaj na tyły. - odparł jej i ruszył za nią.
Miał zamiar ogarnąć resztę drużyny, nim stanie się coś naprawdę niedobrego.

Szajel był zły. Pierw Ao wygłaszał swe tezy, potem ten mag, a na końcu Chichi poszła za nim, zostawiając go samego. Skrzydlaty wstał od stołu i chwiejnie ruszył do wyjścia rzucając przez ramię.
- Poradzicie sobie w dyskusji beze mnie. Zresztą kto by chciał słuchać "różowego ignoranta". Ja idę się przejść. - stwierdził cytując pewne słowa pokutnika.
Następnie kuśtykając ruszył do wyjścia. Pieczęć Yuego odnowiła część jego sił, jednak zmęczenie po użyciu broni i dużej ilości tanecznych mocy dawało mu się we znaki. W drzwiach minął maga wody i Chichiro, nie odezwał się słowem, szedł powoli przed siebie z zacięciem wypisanym na twarzy. Jednak w jego oczach było widać to co dla niego było naturalne, zaś dla innych było powodem do najgłębszych lęków. Szaleństwo, smutek,żal i groza, gama uczuć tańczyła w jego oczach, zwierciadłach które widziały już za wiele w tak młodym wieku. Bo co oni wiedzieli o tancerzu? Nic. Jedynie to, że jest dziwny, może pomylony? No i oczywiście ostatnio dowiedzieli się o jego ojcu. Ale czy zdawali sobie sprawę o jego młodości? O tym co sprawiło, że jego umysł zbłądził w mroku? Nie, nie wiedzieli. Harl zaś zawsze powtarzał, że przyjaciele starają się nas zrozumieć bez względu na wszystko. Tak więc czyżby oni nie byli jego przyjaciółmi?
Szaleństwo prowadzi do upadku, mag powinien o tym wiedzieć. Więc czemu Szajel nie upadł? Czemu wciąż trwał po stronie światła? Tego też nikt z tu obecnych nie wiedział, po za samym arlekinem rzecz jasna.
Tancerz chwiejnym krokiem wyszedł na śnieg, a płatki opadały na jego poszarpany strój roztapiając się od razu. Szedł przed siebie, bez celu. Nogi prowadziły go dalej, lecz umysł był zupełnie gdzie indziej.

- Trening... każdy z was ma swój trening za plecami, a ja... wątpię bym zdołał czegoś was nauczyć. - spojrzał na Ao. Tak jak ty jestem wojownikiem, i jedyne, co mogę zaoferować, to podzielić się moim doświadczeniem. - stwierdził patrząc po twarzach siedzących przy stole. Aczkolwiek uważam, że jest jedna rzecz, której mógłbym was nauczyć...
- Pierwsze czego oni się muszą wreszcie nauczyć to pokora... a jeżeli ostatnie wydarzenia ich tego nie nauczyły, to ja nie wiem co może.
Urizjel nie brał udziału w rozmowie. Był bo był, ale nieobecny. Gdy zaczęli się rozchodzić on zaczął się budzić z odrętiwenia. Zobaczył, że połowa już sobie poszła.
- Przepraszam
I wyszedł.

Generał Zheng westchnął głęboko i spojrzał zmęczonymi oczyma na twarze swych młodych towarzyszy.
- Wygląda na to, że w ten sposób do niczego nie dojdziemy. Potrzebujemy odpoczynku. Ao... - zwrócił się do Mistrza Walki. Tubylcy słabo znają Wspólny język Neverendaaru. Bylbym wdzięczny, gdybyś zapytał karczmarza o wolne pokoje. Masz do tego dar. - uśmiechnął się lekko, podając podróżnikowi na wpół opróżnioną sakiewkę złota. Przydałyby się również jakieś informacje o okolicy. W tej kwestii również liczę na twoją pomoc. Yue i Chichiro... chciałbym, żeby wasza dwójka zrobiła coś z Urizjelem i tancerzem. Oboje są w kiepskiej kondycji psychicznej, myślę, że potrzebują w tej chwili przyjaciół, szczerej rozmowy i współczucia. Mogę na was liczyć...? - spojrzał wymownie na parę skrzydlatych, po czym machnięciem nakazał im ruszyć się, samemu przebijając się przez tłum bywalców karczmy, aby dojść do szynkwasu i zamówić trunek.

Szajel Gentz:


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=9pY0-NcUuNA[/MEDIA]

Kiedy umysł błądzi, ciało próbuje za nim podążyć by ponownie się zjednać. Myśli uciekające w przestworza wypuszczają kończyny ze swej bezwzględnej kontroli, a te nieświadomie kontynuują swoje zadanie. Nogi prowadzą swój pozbawiony sensu marsz - wędrówkę ku zagubionemu umysłowi, a ręce rozpaczliwie przeczesują powietrze, jak gdyby mogły uchwycić uciekające strumienie myśli...

Szajel nieświadomie oddalał się od wioski, w kierunku, z którego niedawno przybył wraz ze swoimi towarzyszami. Lecz nie wiedział o tym, jego dusza i serce znajdywały się w zupełnie innym miejscu, niż ciało. W jego sercu zagnieździły się strach i zwątpienie, powoli wbijając swe korzenie głębiej we wrażliwe miejsce. Tancerz ocknął się dopiero, gdy otworzył się przed nim widok na bezkresną, białą równinę, delikatnie otulaną przez wciąż padające z nieba okruchy śniegu. Szajel stał na skraju lasu, oddalony o kilka kroków od stromego zbocza wzniesienia. Wiatr zdawał się magicznie wyciszyć i uspokoić, uciszając szumiące drzewa za plecami tancerza. Równina rozciągająca się od końca zbocza, daleko po horyzont, była idealnie równa, przykryta śniegiem w takim samym stopniu w każdym miejscu. Śnieżna pustynia, choć pozbawiona życia, próbowała uwieść każdego, kto na nią spojrzał, zapraszając do wędrówki po swej nieograniczonej przestrzeni. Zapatrzonego w nieskończoną biel tancerza ocuciło poruszenie wewnątrz torby, z której wychyliła się główka Rozi, roślinnej towarzyszki Szajela. Istotka trząsła się i pocierała rękoma swoje małe ramionka, próbując je rozgrzać. Uniosła główkę do góry, pisnęła przenikliwie parę razy, po czym szybko wspięła się po kocu otulającym Szajela, aby stanąć na jego ramieniu. Rozi chwyciła kosmyk włosów tancerza i ciągnęła za niego, dając przyjacielowi do zrozumienia, że powinien wracać do wioski...
 
__________________
Come on Angel, come and cry; it's time for you to die....
Endless jest offline  
Stary 03-04-2011, 19:30   #147
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Szajel po opuszczeniu karczmy skierował się w stronę zamarzniętej rzeczki. Był ciekawym widokiem dla przechodzących. owinięty w koc, z potarganymi zlepionymi od krwi włosami, z rozbieganym spojrzeniem,co jakiś czas mruczący coś do siebie. Szajel szedł jak pijany zataczając się co chwilę. W końcu oparł się o jedno z drzew nad rzeczułką i spojrzał na nie tempo. Nikt nie wiedział co zobaczył w zimnej korze, jednak musiało być to coś potwornego, bowiem tancerz odgiął głowę i uderzył czołem o drewno. Skóra na czole nie wytrzymała uderzenia, a ciepła czerwona krew ściekła mu po twarzy, rozchodząc się na nosie na dwa strumyki. Szajel zachwiał się i chwycił się za włosy ciągnąc je i przeczesując nerwowo palcami. Zataczając się i zasłaniając twarz dłońmi które wędrowały po jego różowej czuprynie skierował swój słaby krok w stronę rzeki. Nad samą zamarzniętą taflą opadł na kolana twarzą zwróconą w stronę wody. Ręcę zapadły się w śniegu, krew opadła na biały puch. Tancerz klęczał bez ruchu patrząc się w zwierciadło lodu, a biały pył opadał na niego z nieboskłonu.
Urizjel kroczył niedaleko za Szajelem. Chciał z nim porozmawiać. Dotąd myslał, że jedynie on ma problemy ze sobą. Może teraz dałoby się normalnie porozmawiać. I Gniew się uspokoił i Szajel mógł być spokojniejszy. Jednak ta druga myśl została rozproszona jak pękające szkło gdy zobaczył tancerza uderzającego o drzewo. Zmrużył oczy. Dogonił go dopiero gdy Gentz padł nad rzeką.
-Wiesz co jest najgorsze w Gniewie? Że narzuca mi co mam czuć, że gdy atakuje czuję potrzebę walki. Nie ważne z kim. Choćby z przyjaciółmi. Nienawidzę go.
Szajel nie zwrócił uwagi na przybyłego wojownika. Klęczał i patrzył sie w wodę. Nie waidom oczy myślał, czy odciął się od rzeczywistości, czy po prostu stracił świaodmość.
-Jak jest z Tobą? Co jest istotą Twego przekleństwa?
Szajel wskazał pierw palcem swoje włosy po czym zmaterializował swe różowe skrzydła i zatrzepotał nimi. Na koniec wyciągnął swe sztylety i zakręcił nimi młynek w powietrzu.- To że wszystko co posiadam jest inne. Wygląd, broń i umysł. Trzy sprzeczności, jak trzy kwiaty które wykwitły pośród piasków pustyni. - oświadczył patrzać się przed siebie.
Urizjel przekręcił głowę zamykając oczy. Milczał przez chwilę. Starał się zrozumieć.
-Wskazałeś różowe włosy i różowe skrzydła które do siebie pasują. A z tego co widziałem Twoje sztylety pasują do Twojego stylu walki. Domyślam się, że po prostu nie zrozumiałem co masz na myśli. Wybacz mi to. Jestem prostym wojownikiem walczącym ze swymi demonami. Nie mam duszy artysty.
I na tym skończył. Miał tylko głęboką nadzieję, że w żaden sposób nie obraził tancerza, ani nie okazał się ignorantem.
- Nie rozumiesz... - przytaknął tancerz z westchnięciem.- Skrzydła, które mają dać wolność mimo, że jestem zamknięty w klatce swego umysłu. Włosy, które kocham, lecz przez które straciłem wszystko. Oraz broń... ostrza których natury nikt nie zgłębił, czemu nawet one muszą być niezwykłe? Czy nawet ten kawałek duszy który tam został zaklęty musi być inny?
Urizjel znów milczał. Nie do końca zgadzał się z tym by były to sprzeczności. Rzeczy różne, tak. Ale sprzeczność to trochę za mocne słowa. Jednak rozumiał już o co chodzi, a takich pierdół nie warto nawet wymawiać
-Nie jestem w stanie odpowiedzieć na to pytanie. Z resztą nawet nie oczekujesz odpowiedzi. Jeśli jestem zbyt smiały po prostu nie odpowiadaj. Mówiłeś, że walczysz z własnym umysłem, by mówić co chcesz. Co to znaczy? Ja prowadzę wojnę z emocją. Bardzo potężną, ale jednak to zupełnie co innego.
Szajel spojrzał na Urieal pierwszy raz podczas rozmowy po czym dziwnie zahichotał i odwrócił ponownie wzrok.
- Nie da się tego wytłumaczyć. Harl już próbował, kapłani też... Mówili coś o ścieżkach umysłu... że moje się zgubiły, pokręciły. Kiedy inni chcą coś mówić to to mówią. Moje słowa przed wypowiedzeniem przechodzą przez różne ścieżki i się zmieniają. Długość tej drogi zależy od mojego humoru, oraz sytuacji. Czasem jak teraz, całkiem naturalnie mogę mówić to co mówię. Innym razem zaś chce coś powiedzieć lub jakoś się zachować jednak mówię co innego. Mój umysł mnie nie słucha.
-Czyli jak jest źle to tak jakbyś był pijany, chcesz zrobić jedno, ale jednak od momentu podjęcia decyzji do wykonania to się zmienia, niekoniecznie zgodnie z Twoją wolą. Mam rację? I wybacz to porównanie. Domyślam się, że to znacznie spłyca istotę rzeczy.
- Nie jak jest źle. Zawsze jak jest inaczej niż normalnie... “Tam gdzie odmęty szaleństwa, tam mój dom, tam gdzie śmieją się twarze, tam mnie nie znajdą, tam gdzie lecą łzy tam też nie ma mnie. Jestem zawieszony tam gdzie nie ma niczego.” - wyrecytował, wierszyk czy też tekst jakiejś piosenki tancerz.
-Ładne... Swojego czasu trochę bawiłem się w wiersze. Nie za bardzo mi wychodziły. “Bo we mnie dusza jak ogień gore. Jest dzika, nieposkromiona... tańczy jak jej wiatr zagra” To było na długo przed... -na sekundę zmarkotniał, jednak szybko odrzucił zbędne myśli. Już dosyć się dołował- Ale zszedłem z tematu.Czy inni...- tu znów spowarzniał. Po swojemu zapadał sie w sobie. Nie chciał tego, ale widać było, że chodzi tu o cos jeszcze- Czy byli okrutni?
- Co jest dla Ciebie okrucieństwem? - spytał krótko tancerz.
I znów chwila ciszy
-Wytykanie palcami... śmianie się... szufladkowanie... ahh... nie ważne. Zapomnij, że pytałem. - zakończył dosyć ostro uderzając się pięścią w czoło “Nie rozklejaj się idioto”
- Tak. Jeżeli to rozumiesz jako okrucieństwo to tak. Ale to nie ich wina. Jestem inny. To ich prawo. - odparł tancerz.
-Mam na ten temat mniej wyrozumiałe zdanie. Fakt wyrywania się z utartych schematów jest powodem do dumy. Inni, nawet jeśli tego nie rozumieją, powinni po prostu milczeć. Ignorancja nie jest dla mnie wytłumaczeniem.
Szajel tylko westchnął zapatrzony w zimną tafle zamarzniętej wody.
-Dla czego zostałeś tancerzem?
- Harl mnie przygarnął do amfiteatru i tam wyszkolił. - odparł krótko arlekin.
-Hmmm... słyszałem kiedyś to imię... chyba nawet raz byłem na jego występie. Nie jestem obeznany ze sztuką. Choć zawsze chciałem umieć stworzyć coś pięknego. Grać, śpiewać, malować, rzeźbić, tańczyć... cokolwiek. Niestety jestem całkowitym beztalenciem. Potrafię tylko walczyć.
- Każdy ma jakiś talent. Trzeba go tylko umieć odkryć.-stwierdził Szajel.
-Cóż... w zasadzie wykazałbym się chyba arogancją gdybym się kłócił z Tobą o coś co jest ewidentnie Twoją działką. Choć mogę się pocieszać, że ostatnio nauczyłem trochę...
Urizjel wyciagnął niewielką harmonijkę. Popatrzał na nią trochę “Askelionie... pomożesz?” i zaczął grać

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=mE4CRwZ5d1I&NR=1[/MEDIA]

Dziękuję” wyszeptał niemal bezgłośnie
-Może nie ma w sobie piękna i dostojności fletu czy skrzypiec, ale też ma swój urok...
Urizjel trochę sie strapił brakiem reakcji. Był gotowy na grzecznościowe stwierdzenie, że sie podoba, poinformowanie, że rzeczywiście nie ma talentu, ale braku reakcji się nie spodziewał.
-No ale to nawet nie moja gra. Askelnion, duch który mi towarzyszy obdarza mnie zdolnością gry- Przez chwilę milczał przyglądając się Szajelowi
-Jak Twoje rany?
- Lepiej. Mikstury pomogły, mimo to minie jeszcze trochę czasu niż odzyskam pełnie sił. Odpieczętowanie broni zawsze pochłaniało ze mnie wiele energii. - stwierdził tancerz patrząc na swoje sztylety. [/i]
-Rozumiem. Ja takich problemów nie mam. Ja tam raczej należę do postaci drugoplanowych. Radzę sobie w walce, ale nie stanowię głównej siły uderzeniowej. Widzę siebie raczej jako kogoś kto przyjmuje na siebie uderzenia dając okazję do ataku innym. I w zasadzie nie narzekam. Chyba najlepiej się do tego nadaję. Bardzo dobrze znoszę wszelki ból i potrafię się regenerować. Jeśli przeżyję tą wyprawę będę wiedział jaki priorytety postawić sobie na treningu. To już wielki progres.
Szajel tylko przytaknął obracając ostrza w dłoni.
-Mogę zadać Ci osobiste pytanie?
- Nie krępuj się
-Jaka historia wiąże się z Twoim ojcem?
- O co dokładnie pytasz? Mój Ojciec to dobry człowiek, kocha mnie i na pewno czeka aż wrócę. Zrobił to dla mojego dobra... - odpowiedział Szajel niczym w transie.
-O nic konkretnego. Jestem ciekaw. Ja swoich rodziców nawet nie znałem. Nie mam pojęcia czy żyją, czy zdechli jak psy, czy okryli się honorem ginąc w imię wielkiej sprawy. I szczerze mało mnie to obchodzi... - Przez chwilę milczał zastanawiając się. Szajel chciał znaleźć ojca. To oznacza, że najwyraźniej musiał go opuścić, dla jego dobra, jak teraz powiedział. Uznał, że nie będzie się dopytywał. Czas trochę załagodzić klimat
-Jakie jest twoje najpiękniejsze wspomnienie?- zapytał uśmiechając się
- Mój ojciec był dobrym człowiekiem. Mama ponoć też, umarła przy moim porodzie. Ojciec zawsze chciał bym był mężczyzną. Dla tego wyrzucił mnie z domu, kiedy zmieniłem kolor włosów. Chciał bym się nim stał, na pewno. Teraz na pewno czeka, aż wrócę, czeka, aż go znajdę. Nie było go w domu, to było by za prostę. On wcale nie porzucił mnie z nienawiści tak jak mówią inni, na pewno nie. - powieział Szajel zapatrzony w wodę, tonem głosu który wierzył w wypowiedziane słowa. Bo Szajel wierzył, wierzył, że ojciec pozbawił go wszystkiego dla jego właśnie dobra.
- Wspomnienie hym... -zamyślił się tancerz. - Kiedy Harl mnie znalazł, i dał mi jeść, oraz mnie ubrał. Tak to chyba to, nie jadłem wtedy długo, tydzień? Może dwa? A Harl mnie nakarmił. No i poznał mnie z Ariel. Tak to na pewno to. - powiedział rózowowlosy i uśmiechnął się sam do siebie.
Pokutnik przeanalizował wszystko co powiedział tancerz. Postanowił się nie mieszać. Widział, że jego towarzysz niemal na pewno oszukuje sam siebie, ale kim on był by robić za psychologa? Sam ze sobą sobie nie radził...
-Moim najwspanialszym wspomnieniem jest Sarhi. Marionetkarka. Bardzo ją kochałem...- i po co w ogóle zaczynał? Teraz musiał niemal siłą odpychać niechciane myśli na bok.
- Możesz mnie teraz zostawić? Chciałbym pobyć sam... - mruknął Szajel cicho. Potem tancerz już nic nie mówił.

~*~

Po zakończonej rozmowie z Urizjelem, Szajel powstał z ziemi i ruszył dalej, przed siebie. Nogi wiodły go same gdy myśli błądziły gdzieś po za granicami świadomości. Każdy krok zaś oddalał go od wioski, każdy krok prowadził go w nieznane. A może to każdy krok oddalał go od teraźniejszości by pozwolić tancerzowi zacząć nową przyszłość? Tego nie wiedział, teraz jedyną realną rzeczą była podróż. Nim tancerz spostrzegł zawędrował z dala od wioski, stał teraz na skraju lasu, przed wielką śnieżną pustynią.


Tancerz spojrzał na horyzont, i trwał tak w bezruchu obserwując. Milczał wpatrzony gdzieś w dal, jak gdyby głęboko nad czymś myślał. Rozi wyszła z plecaka i cichutko pisnęła mu do ucha by już wracali. Tancerz nie zareagował. Dopiero po chwili pogłaskał swoją przyjaciółkę po główce i cicho powiedział. – Rozi... nie dane jest nam już zawrócić. – kwiatek spojrzał na niego pytająco zaś tancerz kontynuował patrząc na horyzont.- Każdy ma swoją drogę w życiu. Harl zawsze to powtarzał, że to właśnie jej szuka każdy, a odnalezienie jej to raj dla duszy.- Szajel przysiadł na pieńku i wyciągnął ze swego tobołka kawałek papieru i węgielek. – Rozi... Musimy to zrobić sami. Oni nie odnajdą go w porę. Serce generała pełne jest lęku i wątpliwości... – Szajel mówiąc do kwiatka zaczął pisać coś na kartce.- Bo teraz każdy musi iść swoją ścieżką... bo wszystkie prowadza w jedno miejsce, jednak każda jest inna. – Szajel zamilkł a wtulona w niego Rozi drżała z zimna, kiedy jej przyjaciel skrobał coś na kartce. Po dłuższej chwili chłopak schował węgielek, i wydobył z plecaka nóż. Podszedł do najgrubszego drzewa w zasięgu wzroku, i przybił doń kartkę nożem. Czuł w sercu, że inni ją odnajdą.
- Chowaj się moja droga, czeka nas długi lot. – powiedział do Rozi która posłusznie schowała się do plecaka. Szajel rozłożył skrzydła, było w nich jednak coś dziwnego. Na pierwszy rzut oka wydawały się takie jak w dniu w którym dołączył do wyprawy, jednak dla kogoś kto obserwował je codziennie przez wiele lat mogły wydać się lekko ciemniejsze. Bo mrok który zalega w sercu zalega i w duszy. Zaś skrzydła są wyznacznikiem duszy każdego Nieskończonego.
Szajel skoczył a zimny wiatru uderzył go w twarz, było to jednak bez znaczenia, on leciał. Podążał w objęcia białej pustyni. Za sobą zaś zostawił jedynie przybitą do drzewa malutką karteczkę.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=9pY0-NcUuNA&feature=player_embedded
[/MEDIA]

Do wszystkich


Nasze drogi się tu rozchodzą, bo każdy ma swoją ścieżkę w życiu. Cieszę się że was poznałem, bo każdy ma w sobie coś co warto w życiu poznać. Tak przynajmniej mówi Harl. Ale teraz, muszę iść własną ścieżką. Są sprawy, rzeczy które muszę załatwić. Nie mogę pozwolić by mu się udało, waszym zadaniem jest odnalezienie Tańczącej Błyskawicy, ja muszę odszukać jego.
Ao masz dziwne imię, ale to nic nie znaczy, wszak to tylko imię. Mam nadzieję że znajdziesz to czego szukasz.
Yue pilnuj wszystkich.
Urizjelu mam nadzieje, że będziesz umiał panować nad swym gniewem, bo inne demony tylko czekają by atakować nasze serca, gdy jeden nim owładnie.
Chichiro, może jeszcze kiedyś zatańczymy, dobrze tańczysz, odwiedź kiedyś amfiteatr, docenią tam twoją muzykę.
Panie Generale, może to i dezercja i liczę się z jej konsekwencjami. Ale mam nadzieje, że nim znowu się spotkamy ukoi pan ból swego ducha.

Bywajcie wszyscy.
Szajel
 
__________________
It's so easy when you are evil.

Ostatnio edytowane przez Ajas : 03-04-2011 o 21:54.
Ajas jest offline  
Stary 09-04-2011, 13:38   #148
 
BoYos's Avatar
 
Reputacja: 1 BoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputację
Po rozmowie z Szajelem Urizjel skierował się do karczmy. Chciał się wygrzać. W pewnym momencie, gdy podniósł wzrok ujrzał Yuego machającego mu ręką tuż przed nią. Pokutnik dosyć drętwo odwzajemnił gest, sam nie wiedział czy ma ochotę na kolejną rozmowę. W ogóle siebie nie poznawał. Przecież już dawno wyszedł z tej przeklętej rozpaczy, a teraz? Ach...
-Cześć- przez chwilę zastanawiał się czy nie przeprosić za wcześniejsze zachowanie, ale uznał, że przeprosiny są szczere tylko jeśli się planuje tego nie powtórzyć, a aktualnie sam nie uważał się za poczytalnego.
- Yo. Wszystko w porządku? - zapytał stając tak by zagrodzić mu dalszą wędrówkę (gdyby miał na taką iść)
-Dobrze, źle... jestem żołnierzem. Moje samopoczucie jest bez znaczenia...
- Dobra, przy mnie nie musisz udawać. - powiedział szczerze chłopak. - Przyda Ci się rozmowa. - dodał i zrobił krok za niego po czym obrócił głowę za siebie. - Idziesz?
Pokutnik wzdrygnął się na propozycję dalszej drogi... już zdążył przemarznąć na kość.
-Pozwolisz, że przedtem wypiję coś ciepłego. Zmarzłem potwornie- skrzywił się gdy dotarło do niego, że nie ma pojęcia jak dogadać się z miejscowymi
-Chrzanić to... Chodźmy. Tylko nie za długo. Nie lubię zimna...
Yue spojrzał na niego. W rękach pojawiła się kula lodu, która poleciała w stronę Pokutnika. Rozwineła się w coś, co przypominało płaszcz i wylądowała na jego plecach. Była troszkę ciężka.
- Powinno pomóc.
-Dzięki...- powiedział owijając się nim
-Więc...co tak naprawdę sprawia, że dźwigasz takie brzemie? - zapytał.
-Daj mi chwilkę...- odpowiedział marszcząc brwi zastanawiając się jak dobrać słowa. Po jakiejs minucie przerwał milczenie
-Co widziałeś gdy ten mentat uwolnił swe skrzydła?
- Kłótnię między bratem i ojcem. Portret matki...Tylko, że przywykłem do tych scen. Nie było to dla mnie żadną nowością. Zżyłem się z nimi w mojej świadomości. Widzę je niemal zawsze, gdy ćwiczę. - odparł. - Czemu pytasz? Doświadczyłeś czegoś strasznego?
-Pytałeś mnie czemu pokutuję... ja... doprowadziłem do upadku Davela i Sarhi... mojego najlepszego przyjaciela i moją kobietę... - zaczął oddychać głębiej, jak podczas biegu. Z każdym słowem wydawał się słabszy... Otworzył usta chcąc kontynuować ale zamkną je gdy zdał sobie sprawę, że nie jest w stanie wydać z siebie normalnie brzmiącego słowa...
- Jak doprowadziłeś? Wstrzyknełeś im magię, czy popełniłeś samobójstwo na ich oczach? - zapytał.
Wyraz twarzy Urizjela momentalnie się zmienił.
-Kpisz ze mnie?!- Wywarczał przez niemal zaciśnięte zęby, a w jego głosie słychać było furię
- Ja kpie z Ciebie? Doprowadziłeś do upadku. Ty wiesz co to jest Upadek? Ile Ty masz lat? Chyba nie stało się to tydzień temu, nie? Poinformuj mnie więc, jak przyczyniłeś się do Upadku.
-Chwila!- Warkną odchodząc kilkanaście metrów na bok. Stał tam chwilę masując twarz dłońmi. Starał się uspokoić. Odsunąć wściekłość. Po chwili wrócił.
-Tak, wiem czym jest upadek. Mierzę się z nim w każdej chwili. Mówiłem ci. Kroczę na krawędzi. Podczas uwolnienia wpadam w niego. To ostrze jest nim przesiąknięte. Wiem czym jest upadek znacznie lepiej niż bym chciał i znacznie lepiej niż komukolwiek bym życzył!- dobra... w zasadzie postąpił jak dzieciak. Zwyczajnie odpyskował. Ale coś takiego sprawiało, że jakaś prymitywna część świadomości poczuła się lepiej. Nie był już tym opieprzonym, tylko kimś na równi. W ten sposób łatwiej było uspokoic Gniew.
-Kilka lat temu do Minas’Drill wdarli się upadli. Byłem wtedy w Królewskiej Akademii. Szkoliłem się by zostać Szarym Strażnikiem. Powiedziano nam o tym i kazano bardzo uważać. Zorganizowałem drużyne i zapolowaliśmy na nich... - Urizjel zaniemówił zbierając się w sobie... dawno mu się znudziło bycie twardym tajemniczym milczkiem... na dłuższą metę to bardzo męczy- Było ich czterech. My poszliśmy w sześciu. Najlepsi uczniowie. Dwóch upadłych zabiliśmy natychmiast. Nie daliśmy im szansy na jakąkolwiek reakcję. Ale pozostała dwójka... Ja i Sarhi walczyliśmy z Leberrisem. Davel, Lisa, Kaguriel i Lenerus z Nevei’Rii... Przegraliśmy...- znów doszedł do swojej granicy gdy nie był w stanie wydać z siebie słowa...

Urizjel odwrócił głowę i przetarł prawe oko. Nie rozumiał. Jak pokazać? Z resztą... nie znał się na magii. Może miał taką możliwość...
-Nie... mój umysł to moja sprawa...- a na prawdę nie chciał by przypadkiem zobaczył w jakim jest stanie jego psychika. Nie wiedział czy coś takiego nie było możliwe...
-Przegraliśmy. Połowa z nas zginęła. Mieli szczęście. Davel, ja i Sarhi zostaliśmy złapani. Nie byliśmy w stanie im się oprzeć. Najpierw nam opowiadali. O wielkiej mocy. Dostępnej nam, nieskończonym, a przekraczającej moc bogów. Kazali czytać stare grimmuary. Pokazywali dowody. Ale potrzebowali naszej pomocy. Pomocy kogoś kto zna Minas’Drill. Nie przekonało nas to. Więc zaczęli tortury... Davel i... ona... wytrzymali dwa długie tygodnie. Wiesz ile trwa godzina nieustannego, potwornego bólu? Wiesz ile trwa dzień gdy nie masz możliwości jakiegokolwiek mierzenia czasu? Po kolejnym tygodniu sam byłem na krawędzi. Dorzucili jeszcze czarną magię... Jak w opowieściach. Uratowano mnie w ostatniej chwili. Gdy przekraczałem granicę uśpiono mnie. Jednak Davel, Leberris i Sarhii.. Oni nie byli w Bastionie. Wyszli dzień wcześniej. Nie udało się ich odnaleźć. Po wszystkim moje ciało było zniszczone. Nie byłem w stanie nic zrobić. Nie miałem władzy w kończynach. Wykorzystano bardzo potężną magię, a i tak dochodziłem do zdrowia miesiącami... Wtedy też narodził się Gniew. Nienawidziłem ich. To pozwoliło mi się oprzeć, przeżyć. Nienawiść wypełniała całą moją jaźń. Przez pierwsze miesiące byłem warzywem. Nie ruszałem się z pokoju, nie rozmawiałem z nikim, jadłem dopiero gdy umierałem z głodu, nawet myć mnie musiał kto inny. Gdy apatia ustąpiła okazało się, że nienawiść nie odeszła. Kolejne miesiące spędziłem na walce z samym sobą. Z początku byłem sługą Gniewu. To on mną władał. Robiłem co chciał. Nauczyłem się go ograniczać, ale dopiero Pentakl Ojca na mojej piersi odwrócił rolę. On oddziela Gniew od mojego umysłu. Ten mentat pokazał mi bastion. Wyjątkowo paskudny moment bastionu...
Teraz wiesz czemu jestem tym kim jestem. Moja pokuta się nie skończy póki nie odnajdę Davela i Sarhi i nie ukrócę ich przeklętego żywota. Wszystko co robię, nawet ta misja, to jedynie krok w tę stronę...
Yue zamilkł.
- Odnalazł Cię mój brat, Mizure. Masz szczęście. Jest on dużo lepszym magiem ode mnie. Nigdy bym tego nie przyznał, ale teraz w rozmowie z Tobą, mogę być szczery. Za tą misję dostał od ojca mocny ochrzan, że nie uratował wszystkich. Teraz dopiero kojarzę ten fakt. Wszystko jest ze sobą powiązane...tylko...czemu chcesz ukrócić ich żywot. Straciłeś wiarę w to, że nie da się ich uratować? Straciłeś wiarę w to, że oni nie byli silniejsi od Ciebie? Z tego co rozumiem, żyją. Przynajmniej tak Ci się wydaje. Upadek to sprawka inwidualności. Ty zostałeś wytypowany na najsłabszego z nich, dlatego skupili się na Tobie. Istnieje szansa, że nie upadli. A jeśli upadli, to powinieneś szukać szansy, żeby ich odupadlić. Nosisz brzemię, którego nikt inny nie może sprostać. Mówiłem Ci, że jesteś wyjątkowy. A wyjątkowi ludzie cierpią. Ta magia, którą Cię potraktowali, jest rodzajem uszkodzenia duszy. Strasznie ciężki temat, nigdy w teorii nie byłem dobry. Powiem więcej - ledwo zdałem testy teoretyczne. Mocno mnie ratowała zarówno Chichiro, którą zdążyłeś poznać, jak i Agnes. Kurwa. Gdybym czytał więcej...byłbym w stanie zaradzić...- powiedział cicho. Spojrzał jednak na niego i kontynuował.
- Masz w sobie moc, która jest tak potężna...jeśli by pomyśleć...Twój Gniew zna odpowiedzi. Jeżeli to cząstka ich magii... - Yue gdybał. Powinien wiedzieć o tym wszystko. Przecież...przecież on to zna doskonale. Ale nigdy nie pytał Sashy o pochodzenie.
- Słyszałeś o Ostatecznym Podejściu? - zapytał.
-Nie.
- Tak myślałem. Jest to walka ze swoją duszę o panowanie. Jednak gdy przegrasz, już nigdy nie odzyskasz ciała. Gdy wygrasz, zyskujesz pełną kontrolę nad swoją duszą i bronią. Walka toczy się od 1 poziomu do 3 świadomości. Zależnie od tego, jak dogadasz się z mieczem. Bądź duszą. Gdybyś wygrał, mógłbyś dowiedzieć się wszystkiego o Twoich przeciwnikach, co robili lub mieli zamiar zrobić, ponieważ Twoja część duszy została prawdopodobnie otruta ich magią. Tak mi się przynajmniej wydaje...tak jak mówiłem...w teorii jestem cienki... - teraz dopiero zawstydził się, że wyszedł na kompletnego idiote jako maga.
Urizjel milczał przez chwilę analizując co usłyszał
-Nie jestem tego pewny, ale mnie się wydaje, że Gniew nie jest ich dziełem. Sam go stworzyłem potrzebując siły by się im oprzeć. Taka jest moja teoria. Nie znam się na magii. Teorii zupełnie nie znam. Jestem żołnierzem. Wiej gdzie wbić miecz by przebić serce. Jednak to nie ma znaczenia. Nie mam szans w starciu z nim. On jest znacznie silniejszy ode mnie. Dla tego potrzebowałem Pentaklu Ojca. I nie zrozumieliśmy się wcześniej. Oni upadli na moich oczach. Gdy przekroczy się granicę nie ma powrotu. Ja naginam tą zasadę, ale nie wiem jak to wykorzystać. Flamehowk też nie wiedział, a nie znam nikogo o większej wiedzy niż on. Z upadku nie ma powrotu. Skoro nie mogę wrócić nawet znad granicy, to jak można wrócić gdy się spadnie daleko za nią?
- Wiesz...mówisz, że byłeś torturowany. Wiesz jak działa iluzja? Jest to najpotężniejsza magia świata. Jej nie da się oszukać. Nie da się oszukać siebie. Psychomanipulacja. Manipulacja ludzkimi uczuciami, ludzkim światem. Ludzkim umysłem. Mogli poddać Cię tej magii, w celu byś uznał, że oni Upadli. Dzięki temu złamali Cię do końca. Przestań do cholery płakać, że tak się stało. Ogarnij się. Teraz nie na to czas. Jesteś wojownikiem...Więc...- nim dokończył w jego ręku śmignął tylko znak. Była to pieczęć, która odłączała układ nerwowy. Uderzyła mocno w pierś pokutnika. Nim jednak runął na ziemię, chłopak złapał go w locie w ręku tworząc lodowy bolec. Przystawił go mocno do skroni Pokutnika, dodatkowo przygniótł go kolanem do ziemii. Po chwili jednak go puścił, a sopel rozpadł się na kawałki.
- Jestem teraz Twoim Bogiem? Bo oszczędziłem Twe życie? - zapytał się oskarzycielsko.
- Czy zawdzięczasz mi życie? Czy jestem od Ciebie lepszy? - pytał go, jednak ten cały czas był nieruchomy.
Patrzył na niego. A w jego oczach widać było ogień pochodzący jakby nie od niego. Jego źrednice otoczyły się czerwonym kręgiem...
- Nie. Jesteś znakomitym wojownikiem, o wielkim sercu. Wojownikiem, który odnajdzie swoją ukochaną, przyjaciół, którzy żyją i napewno mają się dobrze, zamartwiając się o siebie. Nie daj sobą pomiatać. Jesteś nieskończonym, o wielkich możliwościach. Jeśli nie dasz rady sam, możesz zawsze liczyć na moją pomoc. Będę Twoimi plecami, gdy będziesz zachwiany. Jeśli chcesz, mogę pomóc odnaleźć Ci swoją ukochaną.
Yue podniósł się z Pokutnika. Pieczęć pękła. Yue wyciągnął rękę do Urizjela.
- Czy jesteś gotów nieść brzemię tak, by zyskać to, czego jesteś wart? - zapytał.
Urizjel wstał i... zdzielił Yuego w twarz. Nie mocno. Wierzchem zaciśniętej pięści, może niemal niezauważalnie spuchnie. Siniaka nie będzie.
-Nigdy więcej tego nie rób- powiedział, nie dało się rozpoznać czy mówi to z gniewem czy po przyjacielsku
-Nie rozumiem sensu tej całej sceny, ale to o plecach mi się podobało- uśmiechnął się... i nie był to ten smutny uśmiech który znał Yue z łodzi.- Dzięki.
Odwrócił głowę. Musiał uciec się do takich metod...to była jedyna droga według niego, do uratowania Urizjela.
- Wiesz...mimo, że nie znam Cie dobrze...masz dar przyciągania ludzi. Dobrze mi się przebywa w Twoim towarzystwie. Uważaj, by nigdy...przenigdy...nie zranić swoich towarzyszy, ani przyjaciół. To jest siła, która powinna zawsze zapanować nad gniewem.
-Gdybym był w stanie choćby w takich sytuacjach to połowa ciężaru spadła by mi z ramion. Podczas ostatniej rozmowy niewiele brakowało bym przebił naszego różowowłosego przyjaciela moją no-dachi. To jest najgorsza rzecz w Gniewie. Mam nadzieję, że kiedyś uda mi się z nim dogadać...
- Nie powinienes miec nadzieji, tylko to wiedziec. I nie dogadac a go zwyciezyc. Taka powinna byc Twoja postawa.
-Może. Jednak chciał bym kiedyś z nim normalnie porozmawiać. Udało mi się to raz... to było... wspaniałe. On nie jest zły. Tylko potwornie rozkapryszony. Jest jak dziecko które nie rozumie, że niektórych rzeczy zwyczajnie nie można, które chce zawsze podążać za swymi kaprysami.
- Kaprysy...musisz więc zachować się jak ojciec, który opieprzy owe dziecko i pokaże mu, na co wolno a na co nie wolno.
-Problem w tym, że ojciec w razie konieczności może sprać dziecko. Jak myślisz, jak by wyglądało wychowanie gdyby to dzieci były silniejsze od rodziców?
- Tego nie wiem. Chodz, wracajmy juz do środka. Zobaczymy co u reszty. - powiedział
-Zgoda. Chodźmy...
 
BoYos jest offline  
Stary 13-04-2011, 13:15   #149
 
Endless's Avatar
 
Reputacja: 1 Endless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodze
Szajel Gentz:


[media]http://www.youtube.com/watch?v=U4lo4y9Vmlg [/media]

A więc wybrałeś. Leciałeś w skupieniu pod zachmurzonym niebem, nad śnieżną pustynią. Gdzieś daleko, przed tobą, za tym białym pustkowiem, kryło się twoje przeznaczenie. Przeznaczenie, okryte tajemnicą, i choć nie dostrzegałeś je, to wyobrażałeś sobie ów los jako słońce, które powoli wynurza się zza horyzontu, oblewając wszystko swymi pełnymi nadziei promieniami. Różowe skrzydła niczym wiosła, sprawiały iż coraz dalej odpływałeś w powietrzu od bezpiecznej przystani, którą stanowił skraj lasu. Ścieżka była już tylko jedna. Prosto przed siebie. Bez odwrotu. Na zmęczenie i odpoczynek nie było teraz czasu. Równa, biała przestrzeń rozlewająca się przed tobą wydawała się uśmiechać do ciebie, jak gdyby sprzyjała twojej nowo rozpoczętej "odysei", okazując tobie w ten sposób wsparcie nieprzewidywalnej natury.

Nie znałeś tego świata. Tym bardziej nie wiedziałeś, dokąd lecisz. W twej głowie, wśród wielu innych głosów, brzmiało echo generała Zhenga, który opowiadał o tym zimnym świecie. Ludonia była wymiarem zamieszkanym przez skromnych ludzi, dla których magia i bestie to tylko legendy, a najprawdziwsze potwory czaiły się w głębi ludzkiej duszy, w każdej chwili gotowe do ujawnienia się. Odkąd tylko postawiłeś stopę w tej zimowej krainie, poczułeś wyraźne oddalenie od błogosławionej obecności Źródła, jak gdyby tutejszy nieboskłon stanowił klosz, utrudniający mocy reliktu Nieskończonych przeniknięcie i dodanie otuchy swym skrzydlatym dzieciom. I choć nigdy nie zagłębiałeś się w wiedzy o Źródle, to spadek mocy był dla ciebie odczuwalny.

W pewnym momencie twojego długiego lotu, znienacka zebrał się porywisty wiatr, wiejący z zachodu, z kierunku, od którego wyruszyłeś. Pojawiło się też te znajome uczucie spokoju przemieszane z impulsem strzegącym przed nadejściem niebezpieczeństwa. Gdy odwróciłeś głowę, aby spojrzeć za siebie, ujrzałeś źródło owego uczucia. Czarny wiatr, niczym fala pochłonął twoje szczupłe ciało, lecz zamiast ranić i przytłaczać, utworzył wokół ciebie wichrowy tunel, który zamiast wydawać ogłuszający ryk, przemówił do ciebie delikatnym szeptem..
- Twoje przeznaczenie... odnajdziesz je.... nie bój się... robisz dobrze... Jestem przy tobie... - choć był to cichy, kojący głos, rozpoznałeś w nim ślad owego czarnowłosego Upadłego o złotych oczach, którego Thornhead nazwał Eclipsenem Brightfeather.
Spokój, który poczułeś od momentu zerwania się wiatru, wzmógł się, a niepokój całkowicie opuścił twój umysł, w którym zagościło teraz poczucie ciepła i bezpieczeństwa. Czarny wicher zamknął tunel i otulił cię szczelnie w swych czarnych, ciepłych powiewach. Twoje oczy same się zamknęły, a sen zjawił się nieoczekiwanie...

Otworzyłeś oczy niezwykle gwałtownie, jakby budząc się z niechcianego snu. Resztki rozmarzenia znikły z twoich oczu, gdy ujrzałeś niedaleko przed sobą łunę, promieniującą z podnóża niedużej góry. Znalazłeś się bowiem na skraju śnieżnego pustkowia, które stanowiło spore wzniesienie, które śmiało można było nazwać klifem przy zamarzniętym morzu. Niebo już bez chmur, żegnało się z resztkami słońca, stopniowo zatapiając się w granacie nocy. Kiedy wleciałeś już na stały, porośnięty wieloma zagajnikami ląd, w łunie spod góry rozpoznałeś male miasteczko...



Revo Himer:


[media]http://www.youtube.com/watch?v=zm4DYk3JOlI
[/media]

Zimno - to było pierwsze uczucie, które doznałeś pojawiwszy się w wypełnionym śniegiem świecie. Stałeś bowiem na szczycie sporego klifu, górującego nad bezkresną połacią białej równiny skąpanej w srebrnej poświacie księżyca. Zza twoich pleców wiał lekki, chłodny wietrzyk, mierzwiący twoje włosy, przy czym poruszał twoim ubraniem, wydając charakterystyczny szmer materiału. Mimo iż była noc, srebrny dysk na bezchmurnym niebie oświetlał wszystko swymi zimnymi promieniami. Lecz nie miałeś czasu na podziwianie okolicy, gdyż twą uwagę zwróciło przenikliwe wycie. Obróciłeś się szybkim, płynnym ruchem i stanąłeś w obliczu niespodziewanego zagrożenia.


Cztery wilki wlepiły w twoje ciało swe wygłodniałe ślepia. Wyglądało na to, iż wilki przybyły z jednego z pobliskich zagajników. Jeden z nich, najbliższy tobie, otworzył paszczę, z której buchnęła para, i począł przybliżać się w twoim kierunku na napiętych łapach, obnażając swe imponujące uzębienie. Towarzysząca mu trójka również zwietrzyła łatwy łup i postanowiła dołączyć do przywódcy ataku....

Grupa Thornheada:


Gdy Urizjel wraz z Yue wrócili do karczmy, o mały wlos strażnik pieczęci nie wpadłby na pędzącą Chichiro.
- Przepraszam...! - wybąkała. Widzieliście gdzieś Szajela? Długo nie wraca i zaczynam się martwić... - w karczmie zdążyło się już nieco przerzedzić, toteż słowa towarzyszki wyprawy były dla skrzydlatych zrozumiałe.
Gdy Urizjel wraz z Yue wrócili do karczmy, o mały wlos strażnik pieczęci nie wpadłby na pędzącą Chichiro.
- Gadałem z nim pół godziny temu, może godzinę. Zdaje się, że potrzebuje chwilki dla siebie.
- Rozmawiałeś z nim? - zapytała ożywiona. Gdzie? Proszę, powiedz! Martwię się o niego... przeżył dosyć spory wstrząs...
-Jakiś kwadrans drogi w tamtą stronę.- pokutnik wskazał kciukiem kierunek.
Chichiro z nadzieją opuściła lokal, a Yue wraz z Urizjelem skierowali się w stronę generała, który siedział przy ladzie i popijał z kufla, w towarzystwie Ao.
Generał powitał ich smutnym uśmiechem, a Ao zamówił dla przyjaciół dwa kufle zimnego piwa, które barman przygotował i wręczył mężczyznom dosyć szybko.
- A więc dzięki naszemu przyjacielowi, dowiedzieliśmy się kilku istotnych informacji. - zaczął Thornhead. Po pierwsze, ostatnio Ludończycy stali się wyjątkowo nieprzyjaźni dla istot nadnaturalnych i pochodzących z innych światów, dlatego dematerializacja skrzydeł jest jak najbardziej dobrym pomysłem, kiedy znajdujemy się w pobliżu osiedli ludzi. Po drugie, nasz cel w tym świecie znajduje się dwa dni drogi na zachód stąd. Po drodze jednak zatrzymamy się na jeden dzień w pewnej opuszczonej wieży, którą upatrzył nasz przyjaciel. Tam postaram się przekazać wam bardzo przydatną umiejętność. - Thornhead skończył wydawać polecenia. Co do naszego celu... - zaczął trochę niespokojnie - z tamtejszą bramą są pewne problemy. Nikt tutaj nie potrafi nam nic o tym powiedzieć, ale ponoć ludzie przestali z niej korzystać. Myślę, że tę kwestię wyjaśnimy na miejscu. Teraz jest już za późno na wyruszenie w drogę, dlatego noc spędzimy w tym miejscu, a z rana ruszymy w dalszą drogę. - mówiąc to, generał podał Yue'mu i Urizjelowi klucz do ich wspólnego pokoju.

Nim ktokolwiek wstał z miejsca, drzwi do karczmy otworzyły się gwałtownie i do lokalu wbiegła zdyszana Chichiro. Z trudem podeszla do przyjaciół i położyła na ladzie przed nimi, zmiętą kartkę papieru, upstrzoną trochę koślawym pismem.

Do wszystkich

Nasze drogi się tu rozchodzą, bo każdy ma swoją ścieżkę w życiu. Cieszę się że was poznałem, bo każdy ma w sobie coś co warto w życiu poznać. Tak przynajmniej mówi Harl. Ale teraz, muszę iść własną ścieżką. Są sprawy, rzeczy które muszę załatwić. Nie mogę pozwolić by mu się udało, waszym zadaniem jest odnalezienie Tańczącej Błyskawicy, ja muszę odszukać jego.
Ao masz dziwne imię, ale to nic nie znaczy, wszak to tylko imię. Mam nadzieję że znajdziesz to czego szukasz.
Yue pilnuj wszystkich.
Urizjelu mam nadzieje, że będziesz umiał panować nad swym gniewem, bo inne demony tylko czekają by atakować nasze serca, gdy jeden nim owładnie.
Chichiro, może jeszcze kiedyś zatańczymy, dobrze tańczysz, odwiedź kiedyś amfiteatr, docenią tam twoją muzykę.
Panie Generale, może to i dezercja i liczę się z jej konsekwencjami. Ale mam nadzieje, że nim znowu się spotkamy ukoi pan ból swego ducha.

Bywajcie wszyscy.
Szajel


- On odszedł... - w oczach tkaczki pieśni pojawiły się łzy, które kobieta szybko osuszyła ręką.
Nie czekając na nikogo, dziewczyna wbiegła po schodach na piętro " Pod Siedmioma Piekłami". Generał natomiast wpatrywał się w list swym zamyślonym spojrzeniem.
- No cóż, na próżno teraz go szukać. Poradzimy sobie z naszym zadaniem. Doprowadzimy to do końca. Wszystko się wyjaśni... prawda? - zapytał, jakby sam tracił już wiarę w powodzenie tej wyprawy.
 
__________________
Come on Angel, come and cry; it's time for you to die....

Ostatnio edytowane przez Endless : 14-04-2011 o 19:13.
Endless jest offline  
Stary 14-04-2011, 19:55   #150
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
YouTube Repeat!

Revo gwizdnął spokojnie na widok wilków, które zbliżały się w jego kierunku.

- Najpierw zdrada stanu a teraz.... - Przerwał jednak wypowiedź, monolog o temperaturze otoczenia będzie sobie musiał darować na potem, nie ma czasu na obijanie się, gdy dla bezpieczeństwa chce się unikać używania broni duszy, wyciągani skrzydeł, czy nakładania maski. Jedno potarcie o medalion i nim Himer wylądował na ziemi, w miejscu w którym stał powinien się znajdować Horten. Żelazny obrońca.

http://mythicmktg.fileburst.com/war/...hosen_epic.jpg

Marionetkarza lekko zastanawiało czy cokolwiek więcej będzie potrzebne, czy może wilki zajmą się masą złomu, próbując połamać sobie zęby.

Wilki wyraźnie szykowały się do ataku na marionetkę Revo, lecz wtedy z kierunku zagajnika nadszedł przenikliwy gwizd. Wilki obróciły łby w stronę źródła dźwięku, i po chwili znów spojrzały w kierunku Nieskończonego. W ich oczach zabłysnęła nienaturalna determinacja. Ruszyły do ataku... Trójka stworzeń rzuciła się na przyzwaną lalkę, natomiast wilk najbliższy skrzydlatemu zaszarżował wprost na niego, wybijając się silnymi łapami do skoku.

Marionetkarz nie był zadowolony z sytuacji, wszystko ledwo się zaczęło a już musi przywoływać drugą lalkę, nie był jednak w stanie niczym wyleczyć prędkości wilków, nie licząc odcięcia im nóg, co brzmiało nieco zbyt brutalnie.

Bez zastanowienia Revo zrobił drugi raz to samo - doskoczył, przywołując w miejsce swojego pobytu lalkę. Tym razem, była to Victoria, dama wojny.

http://fc08.deviantart.net/fs42/f/20...rsedGuitar.jpg

Zaraz po wylądowaniu jednak, nie tylko kazał Victorii zająć wilka przy niej, oraz Hortenowi słaniać się tarczą, co sam krzyknął w kierunku krzaków.

- Hej! Wyjdź! Nie chcę ci psów ranić! Ale jak się będziesz chował to mnie zmusisz.

Niestety nikt nie odpowiedział Arlekinowi. Ktokolwiek krył się wśród drzew, nie miał zamiaru opuszczać swego schronienia. Tak czy inaczej, wilk, którzy wylądował przed Victorią, znów zaatakował Revo, wyraźnie nie przejmując się przywołaną figurą. Gdy wilk był dostatecznie blisko, znów skoczył, lecz marionetkarz nie miał najmniejszych szans na unik, w wyniku czego wylądował plecami na śniegu, z wysiłkiem odpychając wilka od siebie, który to szargał się i kłapał paszczą przed twarzą Arlekina.

Pozostałe wilki zajęte były atakowaniem pancernego Hortena, któremu nie czyniły najmniejszej krzywdy.

Himer zrobił to co było w obecnej sytuacji oczywiste. Samemu umieszczając w szczęce wilka swoją bransoletkę z ostrzem, pociągnął nici przywołując Victorię do pomocy, w roli rzeźnika do zabijania wilków.
Jednocześnie zaczął wykorzystywać drugą ręką Hortena tak, aby za pomocą swojej tarczy pomógł drobnej watasze wokół niego zaznać dłuższego snu.
Manewr Nieskończonego zakończył się fiaskiem, a wilk wykorzystał chwilową przewagę, kalecząc jego szyję swą pazurzastą łapą. To zadziało również na niekorzyść wilka. Silne cięcie szabli w bok zrzuciło stworzenie z marionetkarza. Zwierzę miało długie rozcięcie na boku, obficie broczące krwią. Vctoria zatrzymała się przy swym mistrzu, a wilk przerzucił na nią swoje zainteresowanie i furię. Horten natomiast potężnym uderzeniem swej tarczy, odepchnął jednego z wilków o kilka metrów do tyłu, pozbawiając zwierzę przytomności.

Revo syknął wstając i łapiąc się za szyję. Sytuacja nie była specjalna, a walka potwornie prosta i przewidywalna. Logicznym było że postanowił kontynuować ją w ten sam sposób, przynajmniej do póki nie będzie miał wolnej kontroli nad Victorią by sprawdzić krzaki.
Stwierdził że spróbuje wykorzystać marionetkę do kontrataku, a jeśli jednak będzie zbyt wolny, sam dobije zwierzę.
Wilk zaszarżował na lalkę, wybijając się do ataku z wyskoku. Wystarczył nieznaczny ruch palcem, aby Victoria uniosła swą broń i zadała wilkowi kolejny dotkliwy cios, którego siła znów odrzuciła zwierzę do tyłu. Tym razem rana rozciągała się wzdłuż brzucha zwierzęcia. Wilk ledwo stał na swych nogach, lecz nie zamierzał rezygnować z ataku. Druga lalka, z powodzeniem otępiła kolejnego przeciwnika.

Himer tylko westchnął, przeciągając linki Victorii aby wykończyła zwierzę, jednakże, zatrzymał Hortena, i zaczął posyłać go w kierunku krzaków, co prawda powoli, bo w końcu jest nieco masywny, ale wilki i tak nie powinny zbytnio im zagrozić po jego odejściu.
Lalka ruszyła, aby zadać szybką śmierć, lecz nagle rozległ się kolejny gwizd. Lalka stanęła, a wilk spojrzał w kierunku drzew. Dwa nieprzytomne wilki odzyskały zmysły, po czym podchodząc do swego rannego przywódcy, oddaliły się z pola bitwy w kierunku zachodniego zagajnika, jakgdyby walka nie miała miejsca . Zza pobliskich drzew wschodniego lasku, wynurzyła się postać, ciekawie spoglądająca na przybysza i jego twory.

Na widok odchodzących wilków Revo zrozumiał że to koniec "potyczki" jeśli można tak nazwać tą rekreacyjną zabawę która pozostawiła po sobie niewielką ranę na szyi.
Bez namysłu odwołał obie marionetki, po czym rzekł w stronę postaci.
- Masz jakąś sprawę, czy mogę ulepić bałwanka i iść zwiedzać krajobrazy? Wiesz, właściwie jestem na urlopie~!

Postać kryjąca się wśród drzew należała do młodzieńca, o nietypowych rysach twarzy. Z całą pewnością nie był to Nieskończony, ani elf, lecz człowiek, który emanował aurą, znajomą Marionetkarzowi. Była podobna do tej pochodzącej od skrzydlatych rodaków Revo, lecz znajdowało się w niej coś... ludzkiego. Czarnowłosy młodzieniec lustrował Skrzydlatego swym przenikliwym spojrzeniem.
- Kim... kim jesteś? - odezwał się w mocno okaleczonym języku Neverendaaru.
- Przypadkowym wędrowcem - stwierdził bez namysłu krzyżując ręce na ramionach. - choć to chyba widać - dodał po chwili z ironicznym uśmiechem.
- Nie jesteś człowiekiem... ani demonem. Skąd przybywasz? Widziałem, jak kukły podążały za twymi ruchami...
- Kukły? Aaa, Marionetki, no cóż, każdy na czymś zarabia, nie? Ja organizuję przedstawienia, coś jak minstrel, tylko, wiesz, teatralnie. - tutaj się zamyślił - a jestem stamtąd - odrzekł wskazując z spokojnym, uśmiechniętym wyrazem twarzy jednym palcem na niebo. - Spadłem z transportowca w trakcie jazdy, właściwie, nie wiem gdzie jestem...
Młodzieniec wyszczerzył oczy i otworzył usta ze zdumienia.
- Z trans... co? Nieważne... mieszkam niedaleko stąd... poczułem coś dziwnego i chciałem to sprawdzić... I tak cię znalazłem. - akcent człowieka był ostry, i mimo kilku błędnie użytych wyrazów, człowiek posługiwał się biegle językiem Nieskończonych.
- ehh - westchnął w odpowiedzi - zapisze sobie aby w tym regionie witać wszystkich poprzez gwizd przywołujący grupę głodnych i złych wilków. - tutaj Revo odmachnął ręką, odwracając się w przeciwną stronę - zresztą, nie ważne.
Człowiek spuścił wzrok na ziemię.
- To dziwne... ale poczułem zagrożenie... to dlatego je wysłałem. - spojrzał na marionetkarza ze szczerą skruchą. Przepraszam, nie powinienem tego robić. Może mogę w jakiś sposób zadośćuczynić?
Marionetkarz zatrzymał się, i ponowie odwrócił, tym razem z głupią miną
- Yyy, gdzie tu jest miasto? A tym bardziej gdzie dostanę darmowy obiad?
- Najbliższe miasto jest za tą górą - chłopak wskazał wielką górę, nad którą promieniował srebrny ksieżyc.
- Conajmniej półtorej dnia drogi. Co do obiadu... mieszkam za tym lasem wraz moim dziadkiem. Byłbym rad, gdybym chociaż w taki sposób mógłbym się zrehabilitować.
Revo zamyślił się na moment. Z jednej strony musi się gdzieś zaszyć, chatka w środku lasu półtora dnia drogi od miasta brzmi na to perfekcyjnie, a chłopak widział jego marionetki, trochę mija się to z celem, jednak z drugiej strony uciekanie to równoznaczność przyznania się do winy.
- Nie będę narzekał, propozycja w sam raz. - stwierdził w końcu - prowadź!
Chłopak zaśmiał się radośnie, po czym obrócił się i ruszył wgłąb lasu.
- Tak przy okazji... jak ci na imię, wędrowcze? - zapytał.
- Hęę? To nie jest niegrzeczne, pytać nie podawszy swojego? - odparł chichocząc Revo, stwierdził że wytknięcie czegoś takiego chłopakowi spowoduje u niego powiększenie skruchy - Zwę się Over, jeśli już musisz wiedzieć.
Chłopiec uśmiechnął się do siebie, po czym znów się odezwał.
- Na mnie mówią Śnieżny Wilk.
Człowiek prowadził “Over’a” przez dosyć młody las. Nie było w nim nic imponującego - drzewa były jeszcze dosyć niskie, a zwierzęta o tej porze roku i nocy kryły się w swoich schronieniach. Mężczyźni szli przez las wydeptaną ściężką. Po około 10 minutach drogi, dotarli na skraj zagajnika, gdzie stała mała, drewniana chatka z jednym dodatkowym piętrem. W oknach paliły się świece, a z kominu wydostawał się szary dym.
- To tutaj. - powiedział człowiek.

Wnętrze domostwa było skromne. Po przekroczeniu progu, znajdowało się w dużej izbie, która stanowiła całość parteru chatki. Wewnątrz sporą część miejsca zajmowały schody na piętro, oraz duży, kamienny piec i palenisko w rogu pomieszczenia. Przed piecem stały cztery fotele obszyte futrem, wszystkie ustawione siedziskiem w stronę ciepłego ognia. Na jednym z tych foteli siedział starszy, siwy mężczyzna, i choć wyglądał wiekowo jak na człowieka, był bardzo dobrze zbudowany i zapewne miał do swojej dyspozycji jeszcze sporo siły. Na drewnianych ścinanach zawieszono kilka szafek z ciemnego drzewa, a za jedyne ozdoby w pomieszczeniu podchodziły liczne rogi pochodzące od różnorakich zwierząt, dwa dosyć solidne topory przymocowane na ścianie i jeden niepozorny gobelin. Rzuciwszy okiem na ów gobelin, i to co na nim wyszyto, Revo rozpoznał pochodzenie tej ozdoby. Otóż zdobiło go herb szlacheckiego rodu Shiro’Ahk, lordów i przywódców Zachodniej Dzielnicy Minas’Drill!
- Dziadku, wróciłem. Przyprowadziłem gościa.... - odezwał się Śnieżny Wilk.
Starszy mężczyzna odwrócił głowę i spojrzał wpierw na młodzieńca, później na Revo. Człowiek miał w ustach fajkę, lecz gdy zlustrował Himer’a, wyjął ją i kiwnął głową.
- Witam.
- Usiądź, proszę! - Śnieżny Wilk wskazał na fotel obok dziadka. Pewnie jesteś spragniony i zziębnięty. Zaraz przygotuję coś ciepłego do picia.
Młodzieniec usadowiwszy Revo na wolnym fotelu przed piecem, zajął się przygotowywaniem ciepłego trunku na palenisku. Siwy mężczyzna spojrzał podejrzliwie na przybysza, po czym zajął się swą fajką.
- A więc kim jesteś? - czlowiek spojrzał na niego z pewnym domysłem w oczach.
Chatka sama w sobie była całkiem przytulna jak na punkt widzenia Revo, a pomysł ustawienia gdzieś na tej lodowej pustyni źródła ciepła uznał za przejaw geniuszu, zwłaszcza jak na swój ubiór.
Widok gobelinu przypomniał mu co się właściwie dzieje. Fakt, postanowił na chwilę zniknąć, ale dalej nie miał pojęcia czym był amulet, oraz czemu aktualnie wyrzucił go w tym świecie...amulet! Nie było go, najwidoczniej musiał mu wypaść po ataku wilka...nie ma mowy aby go znalazł...
Mimo to Revo usiadł na proponowanym miejscu bez słowa, od razu wyciągając ręce w stronę ognia, nie przejął się za bardzo dziadkiem.
- Wędrownym aktorem - stwierdził - chodź nieco zgubiłem się w tym lesie, nawet bałem się że będę musiał zabijać wilki dla mięsa aby przetrwać - dorzucił żartem. - Zwę się Over.
Na wzmiankę o wilkach, starszy męzczyzna obrzucił swego wychowanka karcącym wzrokiem, po czym znów odezwał się do Revo.
- I co cię tu sprowadza z Neverendaaru... wędrowcze? - mężczyzna mówił z idealnie wyszlifowanym akcentem Neverendaaru, a jego pytanie było jak zarzucenie sieci na bezbronne stworzenie..
- Urlop - stwierdził spokojnie Revo, nie próbując uciec od odpowiedzi. Był pewien że to nic nie da, przy tym godle na ścianie sama obecność maski ukrytej pod szalem zapewne dawała starcowi przekonanie o jego osobie.
- Choć to dziwne wypytywać gościa o wszystko na powitanie, jeśli jestem niechciany mogę spokojnie pójść swoją drogą - stwierdził. - Choć nie oprę się od zadania pytania: Kto był nieskończonym? Jego matka czy ojciec? - zapytał zerkając na chłopaka.
Młodzieniec skończył przyrządzanie napoju i wręczył gliniany kubek przybyszowi.
- Idź chłopcze na górę, przygotuj pokój dla naszego gościa.
Chłopak skinął głową i po chwili byl już na piętrze. Starzec zaciągnął się fajką, wypuścił dym i westchnął.
- Widzisz chłopcze, wasi arystokraci wcale nie są tacy szlachetni, za jakich się uważają, czego dowodzi William. Jego ojciec, jeden z głównej linii rodu, poznał kobietę, którą pokochał szczerze, lecz porzucił ją, aby spełnić swój obowiązek względem rodziny... To długa historia. Streszczając, dodam tylko iż krewni owego Nieskończonego dowiedzieli się o jego nieślubnym potomku, i nie zareagowali pozytywnie, tym bardziej, iż matka była człowiekiem. Brzemienna kobieta nigdzie nie była bezpieczna, toteż Książę wezwał jednego ze swych najwierniejszych przyjaciół, aby wziął kobietę w odległy świat i tam zajął się nią i jej dzieckiem... Zmarła 18 lat temu, przy porodzie. Przez ten czas, nie mieliśmy żadnych gości z Wiecznego Królestwa... aż do dzisiaj.
- Hmm, nikt nie jest perfekcyjny, a prawo jest prawem - stwierdził Revo - i wiem o tym jak błędnie to potrafi działać całkiem dobrze, choć...niedoskonale. Ehh... - zamyślił się na chwilę - czy w tej krainie śnieg w ogóle topnieje? Albo macie jakieś cieplejsze okresy?
- Obecnie jest środek zimy. - odpowiedział.
- Miałbyś coś przeciwko...abym tutaj na chwilę został? Mogę pomóc wam w domu i poduczyć nieco młodego na temat tego co w nim "nieskończone" choć latać go nie nauczę, nawet jeśli ma ukryte skrzydła - stwierdził. - poczekam aż zrobi się cieplej. W przeciwnym wypadku znikam od razu, bo szkoda mi czasu, w końcu zawsze może się okazać, że jak zostanę do jutra to spotka mnie burza śnieżna. - obecna odpowiedź Revo była dosyć logiczna, nie miał on zbytnich szans na pozostanie w tej dolnie na dłużej będąc zdanym na własną rękę, może dzięki Rukkuxowi dostał by się nawet do miasta w ciągu niecałego dnia, ale tam zapewne nawet nikt go nie zrozumie, bądź co gorsze, zrozumie. Nie spodziewał się aby ktokolwiek znający język nieskończonych nie mógł przejrzeć kim jest Himer, a on sam, chciał po prostu spokoju.
- Obecność Nieskończonego stanowi dla nas zagrożenie. Nie możemy przyjąć cię na dłużej niż na kilka dni. Nawet z ukrytymi skrzydłami, twoja aura przenika przez bariery tego świata. Prędzej czy później, jeśli wciąż potomek Księcia jest poszukiwany, jakiś wieszcz wywęszy nas. Jeśli poszukujesz Bramy, sugeruję ci udanie się do miasta za górą. Tutejsi ludzie ostatnimi czasy nie przepadają za przybyszami, a zwłaszcza przedstawicielami innych ras. To wszystko sprawka tego przeklętego Legionu Czterech Słońc... Powinieneś zachować życie, jeśli będziesz posługiwał się Wspólnym. W tej części Ludonii jest on bardziej rozpowszechniony, niż na Zachodzie.
"A więc jestem w Ludonii"
- Dziękuję za informację - odparł Revo - w takim razie będę się już zbierał, sporo drogi przede mną - były to słowa po których skierował się do wyjścia, nie miał powodu ku dodatkowym postojom przed znalezieniem stabilnej osady.
- Pokój gotowy... - William Śnieżny Wilk zbiegł po schodach i zatrzymał się, widząc wychodzącego gościa.
- Nie zostajesz? - zapytał.
- Wybacz, nie mam czasu - stwierdził Revo otwierając przed sobą drzwi, obrócił się tylko z uśmiechem aby dodać. - choć jestem wdzięczny za propozycję.
Zaraz przed domem przywołał swoją marionetkę transportową, gotowy zająć się lotem do miasta.
 

Ostatnio edytowane przez Fiath : 14-04-2011 o 19:57.
Fiath jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:29.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172