Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-02-2011, 22:24   #91
Avaron
 
Avaron's Avatar
 
Reputacja: 1 Avaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetny
Przez ogarnięty mgłą las skradało się trzech podrostków. Szli niepewnie, przedzierając się przez gęste zarośla. Wydawali się zaniepokojeni, co raz któryś z nich zerkał zalękniony za siebie i zostawał z tyłu, by po chwili szybkim truchtem podbiec do pozostałych. Ale mimo lęku parli dalej naprzód. Na plecach targali ciężkie, wypchane jakimiś rupieciami worki, przez które nieustannie się potykali. Worki pobrzękiwały metalicznie, a w jednym co jakiś czas coś szamotało się, kwacząc przy tym rozpaczliwie.

Nagle gdzieś z tyłu rozległ się donośny huk i trzask, który przetoczył się po niezwykle cichym lesie. Trzech chłopców skradających się przez zarośla przypadło do ziemi znikając w wysokiej, mokrej trawie.
- Co to było Stam? - Wydukał pobladły z nagła Deran.
- A bo ja wiem? - Stam podrapał się po krótkiej szczecinie, która obficie porastała jego kartoflasty czerep. - Coś hukło...
- Pewnie ten sakramencki magik coś wyczarował. - Sapnął najmniejszy z nich Brideran, z trudem utrzymując kwaczący worek na ziemi.
- Myślisz, że to po to, żeby nas złapać? - Zajęczał Deran, który pobladł jeszcze bardziej. - Rzucił czary jak wtedy, gdy złapał nas pod swoimi drzwiami? I teraz robak Xabolutundus zje nasze wnętrzności? Stam! Ja nie chcę, żeby robak zjadł moje wnętrzności! Nie chcę!
- Zawrzyj gębę! - Stam huknął Derana w łepetynę. - To nie może chodzić o nas. Chyba... Ruszamy dalej. Im szybciej uciekniemy, tym lepiej!

Wstali, otrzepując się z igieł i rosy. Gdzieś za nimi pod niebo unosiła się gęsta smuga smolistego dymu. Ale żaden z nich tego nie spostrzegł.

Od kiedy wyszli na dukt, szło im się o wiele lepiej. Groźba przekleństwa rzuconego przez Anduvala rozwiała się wraz z dziwną mgłą. Po chwili zapomnieli, że kiedykolwiek bali się starego maga. Deran nawet kwieciście opowiadał, jak by to "przyłomotał" starcowi, gdyby go teraz spotkał. Księżyce świeciły jasno, a droga wiodła ich prosto do Haven. Byli zadowoleni z siebie. Wykiwali wszystkich, okpili tępawych kapłanów i już nigdy nie będą musieli słuchać ich poleceń. Byli wolni. Nareszcie mogli odetchnąć pełną piersią. A do tego udało im się zgromadzić sporo dobra, które potem sprzedają z zyskiem. Jak mawiał Stam, to nie była jakaś tam ucieczka. Co to, to nie! To była ich Wielka Ucieczka! Stam miał nawet u pasa wielki, kuchenny nóż, a Deran tęgą, nabijaną kolcami pałę. Stam co jakiś czas głaskał wyślizganą drewnianą rękojeść noża i uśmiechając się przy tym paskudnie, mówił:

- Szkoda, że nie spotkaliśmy żadnego podróżnego. - Dłoń znów ułożył na rękojeści w wielce wymowny sposób.
- Dlaczego szkoda, Stam? - Usłużnie zapytał Deran, chyba piąty już raz.
- Kto wie, co mogłoby się wydarzyć, kto wie... - Stam błyskał zębami w sposób jego zdaniem złowieszczy, a pozostali dwaj wybuchali gromkim śmiechem. Jak cztery razy wcześniej.

Ale tym razem nie było tak jak wcześniej.

- A co mogłoby się wtedy wydarzyć? - Głos zabrzmiał tuż przy nich, spod cienia zalegającego pod pobliskim drzewem. Był dziwnie syczący i cichy.

Zamarli w bezruchu. Worek trzymany przez Briderana zakwakał donośnie i ze zdwojoną siłą począł się szamotać, tym razem skutecznie. Biało-czarna kaczka z furkotem skrzydeł wyrwała się z wora i pofrunęła w ciemną noc.

- Kto... - Głos Stama załamał się, a on sam wyrwał zza pasa swój nóż. - Kto tam jest?!
- No właśnie! - Deran porwał za swoją lagę i stanął tuż za Stamem. - Kto tam jest?!
- Tylko ja. - Rozległo się tuż za ich plecami. Brideran zapiszczał w przerażeniu. - Nie boicie się przecież samotnego wędrowca, prawda, chłopcy?

Z głębokiego cienia za ich plecami wyłonił się niewysoki mężczyzna o jasnej, prawie że kredowobiałej, skórze. Drobną twarz o ostrych, ptasich rysach okalały mu długie fale smoliście czarnych włosów. Odziany był w obszyty złotem czarny aksamit. Mężczyzna uśmiechnął się szeroko ukazując odrobinę jakby za długie zęby. Mimowolnie cała trójka cofnęła się o krok.

- Kim ty jesteś?! - Wychrypiał Stam, wyciągając przed siebie nóż, który wydał mu się nagle o wiele za mały.
- Możecie mi mówić... - Mężczyzna uśmiechnął się raz jeszcze, przeciągając po zębach prawie że czarnym językiem. - Pan Smoła.
- Czego od nas chcesz... - Mężczyzna skrzywił się nieznacznie, a Brideranowi zdawało się, że cienie wokół niego zakotłowały się. - panie Smoło... - Dokończył z trudem, w o wiele wyższej tonacji.
- Tak lepiej. - Mężczyzna zasyczał, a oni dopiero po chwili zdali sobie sprawę z tego, że tak brzmi jego śmiech. - O wieeele lepiej. Widzę, że bystrzy z Was chłopcy, a właśnie takich potrzebuję. Chcę wam zaproponować pracę.
- Ma się rozumieć, że jesteśmy bystrzy! - Rzekł dumny z siebie Deran. - Tylko takie bystrzaki dałyby radę uciec z Domu i...

Wywód Derana przerwał solidny kuksaniec.

- Bardzo chętnie, panie Smoło. - Rzekł Stam, nakazując pozostałym milczenie. - Ale nam się spieszy do Haven. Mamy tam interes do zrobienia.
- Interes, powiadasz? - Ponownie rozległ się syczący śmiech mężczyzny. - Porozmawiajmy zatem jak ludzie interesu.

W ręku mężczyzny pojawiła się sakiewka. Lekceważącym gestem cisnął ją na ziemię opodal stóp Stama, a z jej wnętrza wysypały się połyskujące w blasku księżyca stalowe monety. Zdawało się, że cała trójka szerzej nie da rady otworzyć oczu, lecz okazało się to nieprawdą, gdy w ręku mężczyzny pojawił się drugi, o wiele bardziej pękaty woreczek.

- Pierwsza to zaliczka. - Rzekł mężczyzna, a druga sakiewka znikła w jednym z jego szerokich rękawów. - Drugą dostaniecie za wieści o uczniu maga z domu dla sierot. Wiecie o kim mowa, prawda?

Spojrzeli po sobie i pokiwali głowami niepewnie.

- Trzeci trafi do Was, jeśli mi go przyprowadzicie. - Głos mężczyzny z nagła stał się lodowaty. - Całego na tyle, by mógł mówić.
- Ale po co komu ten kaleka bez ręki... - Stam drapał się zawzięcie po swojej łepetynie, jak zawsze wtedy, gdy próbował zrozumieć coś dlań niepojętego.
- Nie twoja rzecz! - Mężczyzna jednym skokiem dopadł do Stama i chwycił go za poły koszuli, zbliżając swoją twarz do jego. Wyszczerzył zęby w dziwnie nieludzki sposób. Ale Stam patrzył wprost w jego oczy. Wielkie, smoliście czarne oczy o wąskich żółtych źrenicach. - Macie mi go przyprowadzić, rozumiesz?

Stam rozumiał. Zrozumiał jeszcze lepiej gdy spostrzegł, że wątły cień rzucany w księżycowej poświacie przez mężczyznę wcale nie należy do człowieka. Zrozumiał, jak jeszcze nigdy w życiu.

Dzień chylił się ku zachodowi, a oni szli przez las. Gwoli ścisłości, szli przez las już drugi dzień. Po spotkaniu z tajemniczym panem Smołą zwiewali tak szybko i tak intensywnie, że pogubili się z kretesem. Pewnie robiliby sobie wyrzuty, gdyby nie wspomnienie śmiechu ich nowego "pracodawcy", który jeszcze przez długi czas ich prześladował. Bali się tak, jak jeszcze nigdy w życiu. Nawet Dziura nie umywała się do tego. To było... po prostu straszne. Ale z drugiej strony, jeśli uda im się złapać tego głupka, Trzmiela, będą mogli kupić sobie wszystko, co tylko zamarzą! Cały świat będzie ich! Calusieńki... Tylko najpierw muszą odnaleźć trakt.

Trakt odnalazł się sam i to przez przypadek. Problem w tym, że nie bardzo wiedzieli, w którą stronę tego traktu się udać. Szli zatem w pierwszą lepszą, ot tak, żeby mniej wiało w twarz. Nagle ciszę mozolnej wędrówki zabłoconą drogą przerwało donośne burczenie w brzuchu Derana.

- Głodny jestem! - Wyjęczał, bodaj po raz setny. - Zjadłbym coś.
- Zamknij się! - Syknął Stam. - Trzeba było pomyśleć i zabrać jakieś jedzenie ze sobą!
- Sam mogłeś pomyśleć! - Głód Derana przemógł jego zwykłą wiernopoddańczość. - Mam gdzieś tą wyprawę i tego Smołę, jak zaraz coś nie zjem, to wrócę do domu!
- Przecież tam właśnie idziemy, głąbie kapuściany! - Warknął Stam i już miał unieść rękę, by zdzielić zbuntowanego Derana, gdy chwycił ją Brideran. - Czego?
- Tam ktoś idzie. - Syknął chłopak, wskazując gdzieś przed siebie.
- Schowajcie się! - Stam pchnął Briderana w kierunku pobliskich zarośli i sam skoczył zaraz za nim.

Coś go tknęło, czy to znajoma sylwetka i chód, a może zwykłe przeczucie. W każdym razie tego dnia do Tych Trzech uśmiechnęło się szczęście. Bo oto drogą wprost w ich stronę maszerował Trzmiel we własnej osobie. Stam nie musiał nawet wydawać poleceń. Rozstawili się równie szybko, jak w zakamarkach Domu. Gdy wyskoczyli z zarośli, Trzmiel był kompletnie zaskoczony.

- Patrzcie! Toż to nikt inny, jak jednoręki Trzmiel!



W kuźni było cicho i spokojnie, jak nigdy wcześniej. Paleniska wygaszono, miechy i młoty załadowano już na wozy wraz z zapasami stali. Tylko pokrywająca wszystko sadza i olbrzymie, pozostawione pośrodku sali kowadło przypominało o tym, że niegdyś kuto tu stal. Harald wznosił nad głową wątłą świeczkę, jej drobny, migotliwy płomyk z trudem próbował rozświetlić wnętrze rozległego budynku.

- Potrzymaj, chłopcze. - Mruknął niewyraźnie swoim zwyczajem i wepchnął świeczkę w ręce Rava. - Mam to gdzieś tu...

Pękaty kowal począł szperać pośród półek i szkatuł, aż w końcu sapnął z zadowoleniem i cisnął czymś o blat ławy. Dźwięk był metaliczny, jakby przesypano całą masę malutkich gwoździ. Ta rzecz była zawinięta w zatłuszczony materiał, który teraz Harald powoli i z namaszczeniem rozwijał.

- Mówiłem ci, że nie mam żadnej broni. - Rzekł z cicha. - Wszystko co miałem, przetopiłem, ale tego nie mogłem się pozbyć. Powinna być dobra, kiedyś byłem znacznie szczuplejszy...

Ravere zbliżył się to tajemniczego przedmiotu, a światło świeczki rozlało się na połyskujących oliwą drobnych ogniwach kolczugi. Chłopak westchnął oszołomiony, a pękaty kowal podniósł za rękawy ciemnobłękitną zbroję. W jej drobne ogniwa nabito maleńkie, nachodzące na siebie płytki z niebieskiej stali, przez co cała zbroja przypominała...

- Tak, chłopcze. - Westchnął z cicha kowal. - Masz rację. To wygląda jak łuski. Smocze łuski.

Harald opuścił kolczugę na blat i począł ją zawijać mówiąc:

- Kiedy nie było Cię jeszcze na świecie, ja brałem udział w wojnie o lancę. Służyłem jako oficer w armii władczyni Kitiary. To było bardzo dawno temu, a ja byłem o wiele za młody i za głupi. Pamiętaj, że wojownik zawsze musi wiedzieć, o co walczy i wierzyć w to z całego serca. Jeśli któregoś dnia obudzisz się i nie będziesz wierzył, to znaczy że przegrałeś.

Przez brzydką twarz kowala przemknął zmęczony uśmiech.

- Weź ją, niech Ci służy. - Popchnął zawiniątko w stronę milczącego Rava. - Tylko pamiętaj, żeby ją regularnie oliwić i...

Z podwórza dobiegł ich znajomy głos Aglahada:

- Ravere! - Krzyczał. - Ravere, jesteś?!

Chłopak wpadł do ciemnej kuźni, a podmuch powietrza prawie zdmuchnął płomyk świecy. Był czerwony na twarzy, spocony i zdyszany, jakby go sam smok gonił.

- Rav... - Mały łotrzyk z trudem łapał oddech. - Widziałem... Amarys, biegła gdzieś w las...
 

Ostatnio edytowane przez Avaron : 03-02-2011 o 15:23.
Avaron jest offline