Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 02-02-2011, 22:24   #91
 
Avaron's Avatar
 
Reputacja: 1 Avaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetny
Przez ogarnięty mgłą las skradało się trzech podrostków. Szli niepewnie, przedzierając się przez gęste zarośla. Wydawali się zaniepokojeni, co raz któryś z nich zerkał zalękniony za siebie i zostawał z tyłu, by po chwili szybkim truchtem podbiec do pozostałych. Ale mimo lęku parli dalej naprzód. Na plecach targali ciężkie, wypchane jakimiś rupieciami worki, przez które nieustannie się potykali. Worki pobrzękiwały metalicznie, a w jednym co jakiś czas coś szamotało się, kwacząc przy tym rozpaczliwie.

Nagle gdzieś z tyłu rozległ się donośny huk i trzask, który przetoczył się po niezwykle cichym lesie. Trzech chłopców skradających się przez zarośla przypadło do ziemi znikając w wysokiej, mokrej trawie.
- Co to było Stam? - Wydukał pobladły z nagła Deran.
- A bo ja wiem? - Stam podrapał się po krótkiej szczecinie, która obficie porastała jego kartoflasty czerep. - Coś hukło...
- Pewnie ten sakramencki magik coś wyczarował. - Sapnął najmniejszy z nich Brideran, z trudem utrzymując kwaczący worek na ziemi.
- Myślisz, że to po to, żeby nas złapać? - Zajęczał Deran, który pobladł jeszcze bardziej. - Rzucił czary jak wtedy, gdy złapał nas pod swoimi drzwiami? I teraz robak Xabolutundus zje nasze wnętrzności? Stam! Ja nie chcę, żeby robak zjadł moje wnętrzności! Nie chcę!
- Zawrzyj gębę! - Stam huknął Derana w łepetynę. - To nie może chodzić o nas. Chyba... Ruszamy dalej. Im szybciej uciekniemy, tym lepiej!

Wstali, otrzepując się z igieł i rosy. Gdzieś za nimi pod niebo unosiła się gęsta smuga smolistego dymu. Ale żaden z nich tego nie spostrzegł.

Od kiedy wyszli na dukt, szło im się o wiele lepiej. Groźba przekleństwa rzuconego przez Anduvala rozwiała się wraz z dziwną mgłą. Po chwili zapomnieli, że kiedykolwiek bali się starego maga. Deran nawet kwieciście opowiadał, jak by to "przyłomotał" starcowi, gdyby go teraz spotkał. Księżyce świeciły jasno, a droga wiodła ich prosto do Haven. Byli zadowoleni z siebie. Wykiwali wszystkich, okpili tępawych kapłanów i już nigdy nie będą musieli słuchać ich poleceń. Byli wolni. Nareszcie mogli odetchnąć pełną piersią. A do tego udało im się zgromadzić sporo dobra, które potem sprzedają z zyskiem. Jak mawiał Stam, to nie była jakaś tam ucieczka. Co to, to nie! To była ich Wielka Ucieczka! Stam miał nawet u pasa wielki, kuchenny nóż, a Deran tęgą, nabijaną kolcami pałę. Stam co jakiś czas głaskał wyślizganą drewnianą rękojeść noża i uśmiechając się przy tym paskudnie, mówił:

- Szkoda, że nie spotkaliśmy żadnego podróżnego. - Dłoń znów ułożył na rękojeści w wielce wymowny sposób.
- Dlaczego szkoda, Stam? - Usłużnie zapytał Deran, chyba piąty już raz.
- Kto wie, co mogłoby się wydarzyć, kto wie... - Stam błyskał zębami w sposób jego zdaniem złowieszczy, a pozostali dwaj wybuchali gromkim śmiechem. Jak cztery razy wcześniej.

Ale tym razem nie było tak jak wcześniej.

- A co mogłoby się wtedy wydarzyć? - Głos zabrzmiał tuż przy nich, spod cienia zalegającego pod pobliskim drzewem. Był dziwnie syczący i cichy.

Zamarli w bezruchu. Worek trzymany przez Briderana zakwakał donośnie i ze zdwojoną siłą począł się szamotać, tym razem skutecznie. Biało-czarna kaczka z furkotem skrzydeł wyrwała się z wora i pofrunęła w ciemną noc.

- Kto... - Głos Stama załamał się, a on sam wyrwał zza pasa swój nóż. - Kto tam jest?!
- No właśnie! - Deran porwał za swoją lagę i stanął tuż za Stamem. - Kto tam jest?!
- Tylko ja. - Rozległo się tuż za ich plecami. Brideran zapiszczał w przerażeniu. - Nie boicie się przecież samotnego wędrowca, prawda, chłopcy?

Z głębokiego cienia za ich plecami wyłonił się niewysoki mężczyzna o jasnej, prawie że kredowobiałej, skórze. Drobną twarz o ostrych, ptasich rysach okalały mu długie fale smoliście czarnych włosów. Odziany był w obszyty złotem czarny aksamit. Mężczyzna uśmiechnął się szeroko ukazując odrobinę jakby za długie zęby. Mimowolnie cała trójka cofnęła się o krok.

- Kim ty jesteś?! - Wychrypiał Stam, wyciągając przed siebie nóż, który wydał mu się nagle o wiele za mały.
- Możecie mi mówić... - Mężczyzna uśmiechnął się raz jeszcze, przeciągając po zębach prawie że czarnym językiem. - Pan Smoła.
- Czego od nas chcesz... - Mężczyzna skrzywił się nieznacznie, a Brideranowi zdawało się, że cienie wokół niego zakotłowały się. - panie Smoło... - Dokończył z trudem, w o wiele wyższej tonacji.
- Tak lepiej. - Mężczyzna zasyczał, a oni dopiero po chwili zdali sobie sprawę z tego, że tak brzmi jego śmiech. - O wieeele lepiej. Widzę, że bystrzy z Was chłopcy, a właśnie takich potrzebuję. Chcę wam zaproponować pracę.
- Ma się rozumieć, że jesteśmy bystrzy! - Rzekł dumny z siebie Deran. - Tylko takie bystrzaki dałyby radę uciec z Domu i...

Wywód Derana przerwał solidny kuksaniec.

- Bardzo chętnie, panie Smoło. - Rzekł Stam, nakazując pozostałym milczenie. - Ale nam się spieszy do Haven. Mamy tam interes do zrobienia.
- Interes, powiadasz? - Ponownie rozległ się syczący śmiech mężczyzny. - Porozmawiajmy zatem jak ludzie interesu.

W ręku mężczyzny pojawiła się sakiewka. Lekceważącym gestem cisnął ją na ziemię opodal stóp Stama, a z jej wnętrza wysypały się połyskujące w blasku księżyca stalowe monety. Zdawało się, że cała trójka szerzej nie da rady otworzyć oczu, lecz okazało się to nieprawdą, gdy w ręku mężczyzny pojawił się drugi, o wiele bardziej pękaty woreczek.

- Pierwsza to zaliczka. - Rzekł mężczyzna, a druga sakiewka znikła w jednym z jego szerokich rękawów. - Drugą dostaniecie za wieści o uczniu maga z domu dla sierot. Wiecie o kim mowa, prawda?

Spojrzeli po sobie i pokiwali głowami niepewnie.

- Trzeci trafi do Was, jeśli mi go przyprowadzicie. - Głos mężczyzny z nagła stał się lodowaty. - Całego na tyle, by mógł mówić.
- Ale po co komu ten kaleka bez ręki... - Stam drapał się zawzięcie po swojej łepetynie, jak zawsze wtedy, gdy próbował zrozumieć coś dlań niepojętego.
- Nie twoja rzecz! - Mężczyzna jednym skokiem dopadł do Stama i chwycił go za poły koszuli, zbliżając swoją twarz do jego. Wyszczerzył zęby w dziwnie nieludzki sposób. Ale Stam patrzył wprost w jego oczy. Wielkie, smoliście czarne oczy o wąskich żółtych źrenicach. - Macie mi go przyprowadzić, rozumiesz?

Stam rozumiał. Zrozumiał jeszcze lepiej gdy spostrzegł, że wątły cień rzucany w księżycowej poświacie przez mężczyznę wcale nie należy do człowieka. Zrozumiał, jak jeszcze nigdy w życiu.

Dzień chylił się ku zachodowi, a oni szli przez las. Gwoli ścisłości, szli przez las już drugi dzień. Po spotkaniu z tajemniczym panem Smołą zwiewali tak szybko i tak intensywnie, że pogubili się z kretesem. Pewnie robiliby sobie wyrzuty, gdyby nie wspomnienie śmiechu ich nowego "pracodawcy", który jeszcze przez długi czas ich prześladował. Bali się tak, jak jeszcze nigdy w życiu. Nawet Dziura nie umywała się do tego. To było... po prostu straszne. Ale z drugiej strony, jeśli uda im się złapać tego głupka, Trzmiela, będą mogli kupić sobie wszystko, co tylko zamarzą! Cały świat będzie ich! Calusieńki... Tylko najpierw muszą odnaleźć trakt.

Trakt odnalazł się sam i to przez przypadek. Problem w tym, że nie bardzo wiedzieli, w którą stronę tego traktu się udać. Szli zatem w pierwszą lepszą, ot tak, żeby mniej wiało w twarz. Nagle ciszę mozolnej wędrówki zabłoconą drogą przerwało donośne burczenie w brzuchu Derana.

- Głodny jestem! - Wyjęczał, bodaj po raz setny. - Zjadłbym coś.
- Zamknij się! - Syknął Stam. - Trzeba było pomyśleć i zabrać jakieś jedzenie ze sobą!
- Sam mogłeś pomyśleć! - Głód Derana przemógł jego zwykłą wiernopoddańczość. - Mam gdzieś tą wyprawę i tego Smołę, jak zaraz coś nie zjem, to wrócę do domu!
- Przecież tam właśnie idziemy, głąbie kapuściany! - Warknął Stam i już miał unieść rękę, by zdzielić zbuntowanego Derana, gdy chwycił ją Brideran. - Czego?
- Tam ktoś idzie. - Syknął chłopak, wskazując gdzieś przed siebie.
- Schowajcie się! - Stam pchnął Briderana w kierunku pobliskich zarośli i sam skoczył zaraz za nim.

Coś go tknęło, czy to znajoma sylwetka i chód, a może zwykłe przeczucie. W każdym razie tego dnia do Tych Trzech uśmiechnęło się szczęście. Bo oto drogą wprost w ich stronę maszerował Trzmiel we własnej osobie. Stam nie musiał nawet wydawać poleceń. Rozstawili się równie szybko, jak w zakamarkach Domu. Gdy wyskoczyli z zarośli, Trzmiel był kompletnie zaskoczony.

- Patrzcie! Toż to nikt inny, jak jednoręki Trzmiel!



W kuźni było cicho i spokojnie, jak nigdy wcześniej. Paleniska wygaszono, miechy i młoty załadowano już na wozy wraz z zapasami stali. Tylko pokrywająca wszystko sadza i olbrzymie, pozostawione pośrodku sali kowadło przypominało o tym, że niegdyś kuto tu stal. Harald wznosił nad głową wątłą świeczkę, jej drobny, migotliwy płomyk z trudem próbował rozświetlić wnętrze rozległego budynku.

- Potrzymaj, chłopcze. - Mruknął niewyraźnie swoim zwyczajem i wepchnął świeczkę w ręce Rava. - Mam to gdzieś tu...

Pękaty kowal począł szperać pośród półek i szkatuł, aż w końcu sapnął z zadowoleniem i cisnął czymś o blat ławy. Dźwięk był metaliczny, jakby przesypano całą masę malutkich gwoździ. Ta rzecz była zawinięta w zatłuszczony materiał, który teraz Harald powoli i z namaszczeniem rozwijał.

- Mówiłem ci, że nie mam żadnej broni. - Rzekł z cicha. - Wszystko co miałem, przetopiłem, ale tego nie mogłem się pozbyć. Powinna być dobra, kiedyś byłem znacznie szczuplejszy...

Ravere zbliżył się to tajemniczego przedmiotu, a światło świeczki rozlało się na połyskujących oliwą drobnych ogniwach kolczugi. Chłopak westchnął oszołomiony, a pękaty kowal podniósł za rękawy ciemnobłękitną zbroję. W jej drobne ogniwa nabito maleńkie, nachodzące na siebie płytki z niebieskiej stali, przez co cała zbroja przypominała...

- Tak, chłopcze. - Westchnął z cicha kowal. - Masz rację. To wygląda jak łuski. Smocze łuski.

Harald opuścił kolczugę na blat i począł ją zawijać mówiąc:

- Kiedy nie było Cię jeszcze na świecie, ja brałem udział w wojnie o lancę. Służyłem jako oficer w armii władczyni Kitiary. To było bardzo dawno temu, a ja byłem o wiele za młody i za głupi. Pamiętaj, że wojownik zawsze musi wiedzieć, o co walczy i wierzyć w to z całego serca. Jeśli któregoś dnia obudzisz się i nie będziesz wierzył, to znaczy że przegrałeś.

Przez brzydką twarz kowala przemknął zmęczony uśmiech.

- Weź ją, niech Ci służy. - Popchnął zawiniątko w stronę milczącego Rava. - Tylko pamiętaj, żeby ją regularnie oliwić i...

Z podwórza dobiegł ich znajomy głos Aglahada:

- Ravere! - Krzyczał. - Ravere, jesteś?!

Chłopak wpadł do ciemnej kuźni, a podmuch powietrza prawie zdmuchnął płomyk świecy. Był czerwony na twarzy, spocony i zdyszany, jakby go sam smok gonił.

- Rav... - Mały łotrzyk z trudem łapał oddech. - Widziałem... Amarys, biegła gdzieś w las...
 

Ostatnio edytowane przez Avaron : 03-02-2011 o 15:23.
Avaron jest offline  
Stary 03-02-2011, 20:59   #92
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Gdyby nie Trzmiel...
Nie, musi się przyzwyczaić, by nawet w myślach nie używać tego przezwiska...
Gdyby nie Degary, Colwyn z pewnością nie potraktowałby prośby Rava zbyt poważnie. Albo też z dużo mniejszą powagą.

Z rozmów z Colwynem, który nie tylko z łukami był za pan brat, można było się dowiedzieć wiele o tej broni. Niektóre łuki były idealne jako zabawki dla nie-do-końca-grzecznych dzieci. Inne nadawały się w sam raz do poganiania gęsi czy leniwych koni... jeśli się zwolniło z jednej strony cięciwę. Były też łuki nadające się tylko do polowań na ptactwo. Nieco większe - na płową zwierzynę, czy nawet do walki. Ale były też i ŁUKI - broń o której Cowyn mówił z uznaniem. Wzruszeniem niemal. I słyszalnym w głosie szacunkiem.

Łuk, który znalazł się na stole, zdecydowanie należał do tej ostatniej kategorii. Prosty kawałek drewna, bez zbędnych zdobień, zakończony rogowymi gryfami, miał w sobie jakąś... energię i na jego widok Ravowi aż zaparło dech.


- Dziękuję... - wydusił z siebie w końcu. - Ja...
W nagrodę za gorące podziękowania obdarowany został nie tylko kołczanem, wypełnionym strzałami, ale i dwiema zapasowymi cięciwami tudzież skórzanymi ochraniaczami zakładanymi na przegub i palce. Oraz paruminutowym wykładem na temat tego, jak o łuk należy dbać. A potem Colwyn, przerywając Ravowi w połowie zdania kolejną próbę sklecenia odpowiedniego podziękowania, powiedział:
- Pamiętaj, czego cię uczyłem i pilnie trenuj. Twoje dobre wyniki będą najlepszym podziękowaniem.

Degary, który skończył pisać jakąś epistołę, ruszył na pomagać Aglahadowi, a Rav zaszył się w ogrodzie, chcąc wypróbować nową broń.
Było, jak to powiadają, dobrze, ale nie beznadziejnie.
Łuk nie był nowy, ale dla Rava stanowił nowość. O ile pod okiem Colwyna nieraz próbował swych sił w tej szlachetnej dyscyplinie, jaką jest strzelanie z łuku, to jednak nie ma dwóch identycznych łuków i do każdego z nich trzeba się przyzwyczaić.
- Mam nadzieję, że nasze obiady nie będą zależeć ode mnie - stwierdził niezbyt wesoło, po godzinie ćwiczeń.
Do nieruchomego celu jakoś mu jeszcze szło, ale z ruchomym... Poza tym i tak nie był w stanie trafić z łuku w listek, znajdujący się w odległości stu kroków.
Pozbierał wszystkie strzały, starannie oczyścił groty i schował do kołczana. A potem ruszył na poszukiwanie Haralda.

Miecz zwykle robił większe wrażenie, niż jakikolwiek drąg. Nawet czekający na niego w domku myśliwskim, dwumetrowy, zakończony ostrzem półtorastopowej długości.


Ale Harald rozwiał wszystkie jego marzenia.
- Dziesięć lat temu, to jeszcze - powiedział. - Z pewnością coś bym znalazł, ale teraz...
Pokręcił głową.
- Wszystko przetopiłem, przekułem.
Uważnym spojrzeniem zlustrował Rava.
- Chodź! - Skinął na niego głową i nie sprawdzając, czy chłopak idzie za nim, ruszył w stronę kuźni.
 
Kerm jest offline  
Stary 08-02-2011, 22:14   #93
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Wbrew temu czego się obawiał, to nie wyrzuty sumienia pierwsze go dopadły. Miał wrażenie, że zaraz gdy minie płot, pożałuje, że poszedł sam. Że nogi będą chciały mu odmówić mu posłuszeństwa na myśl o pozostaniu zupełnie samemu z perspektywą... no właśnie. Bycia poszukiwanym! Przez coś, lub kogoś kto włada smokami. A może przez same smoki? Ale nie. Degary dość szybko przekonał samego siebie, że nie był dla winowajców śmierci Anduvala nikim aż tak istotnym by tak im na jemu zależało. Niee... przecież wówczas nie wycofaliby się z płonącego Domu tak łatwo. Zabrali by wszystkich. Niee... Był po prostu pewnie... niemile widziany, tak przy okazji? Nie najfortunniejsze sformułowanie, ale mniej więcej trafiało w sedno. Szedł więc pewnie środkiem gościńca nie obawiając się chmur, z których mógł spikować smok, ani nielicznych podróżnych podążających w przeciwnym kierunku. Szedł zadowolony z podjęcia właściwej decyzji. Rav, Aglahad i Amarys na pewno pójdą do Haven i znajdą sobie jakieś zajęcie. A on nie będzie musiał mieć egoistycznych dylematów, czy to strach o nich, czy może o własną skórę będzie mu towarzyszył przy każdym niebezpieczeństwie. Teraz przecież się nie bał. Coś zupełnie innego podcięło skrzydła jego wyprawie. I to już po kilku godzinach. Zwyczajne zmęczenie. Jak jakiś złośliwy duch nasuwało Degaremu na myśl wygodne łóżka Domu, lub choćby posłanie jakie zostawił w domku myśliwskim. Przypominało, że może już czas na kolejny przystanek i odpoczynek, a skoro odpoczynek to i może krótką drzemkę na skraju tego zagajnika... albo u stóp tego porośniętego dzikim agrestem wzniesienia... Przetarł spocone czoło i spojrzał na niknący daleko na południu horyzont. Przerzucona przez ramię, nieznośnie już ciężka torba podróżna zdawała się domagać rzucenia na piaszczysty grunt. Wziął głęboki wdech i ruszył w dalszą drogę. A niechże gęś to kopnie, zdepcze i zafajda! Idę!

***

Zmierzch oczywiście zastał go w takim miejscu, że nijak było znaleźć jakieś dogodne do noclegu miejsce. Wpierw las rzadkich i cienkich jak patyki młodych buków, a potem znów droga przez skoszone, gołe pola uprawne... W ciemniejącej w oczach oddali zamajaczył kolejny las. Nie było co grymasić. Tam na skraju spędzi noc...

No dureń z niego. I jak zwykle mądry po fakcie. Mógł do rana poczekać z tą ucieczką! Byłby wtedy chociaż czas przypomnieć sobie czary... Jakieś światełko skombinować... Ledwo co widać psia jucha...

Rzeczywiście. Światło, słabo widocznych pod niskimi ciężko zawieszonymi nad abanasińską nocą chmurami, gwiazd dawało niewielką widoczność. Ledwo dawało się kontynuować podróż duktem...

Zamarł!!!

Coś w ciemności przed nimi poruszyło się! Na samym dukcie!

Zaszurało i zatuptało...

Młody mag nie miał nawet odwagi przełknąć śliny.

Próbując przejrzeć mrok zrobił bardzo, ale to bardzo ostrożny krok do tyłu gdy wtedy znajdujący się chyba zaledwie metr przed nim intruz...

...zakwakał.

Degary czuł, że z wrażenia omal nie osunął się na ziemię. Kaczka. Głupia kaczka. Zaśmiał się z siebie w myślach. Źli władcy smoków wysłali na niego kaczkę! Straszliwy ten stwór znany jest przecież z niesłychanej wręcz zażartości w boju i błyskawicznych ataków kaczych stóp, których ostre pazury są postrachem dla niejednego tłustego pędraka gnieżdżącego się w ziemi!

Zbliżył się do niespodziewanego przybysza. Ten jednak wykazując niezbyt zaskakującą bojaźliwość z kwakiem rzucił się w pola. Co było robić... Ruszył do bliskiego już zagajnika.

I nim nawet zdążył wymyślić jakiś koszmarniejszy jeszcze wizerunek kaczego napastnika, na którym bardzo się teraz skupiał, omal nie połknął swojego serca. Serce to bardzo wyczuwalnie stanęło w jego gardle na widok, a raczej słuch doskonale znajomych głosów Tych Trzech wyskakujących zza najbliższych gęstwin.

- I co kutergrabo? - spytał okrutnie Stam stający tuż przed nim.
- No właśnie kutergrabo! I co? - powtórzył wiernie pytanie Deran, którego po oddechu dało się zlokalizować po prawej stronie.
- Sobie nie wyobrażasz, ale właśnie cię wspominaliśmy... Nic nie powiesz, że się cieszysz?
Brideran dla poparcia zapytania Stama popchnął Degarego w ramię tak mocno, że prawie torba spadła z jego ramienia. Stojący z drugiej strony Deran powstrzymał go przed upadkiem.
- Co się tak telebiesz magusie? No powiedz coś!
Degary nie chciał nic mówić. Nie mówiąc już nawet o tym, że nie chciał tu być, nie chciał nawet myśleć o tym, że mógłby tu być. Ciemność zewsząd i Tych Trzech zewsząd! Stłuką go skopią...

Młody mag Degary poczuł właśnie docierające do niego w całej swej okazałości, absolutnie nieokraszone egoistycznym strachem o samego siebie, wyrzuty sumienia, że zostawił przyjaciół w Domu.

Myśl, myśl! Czego cię uczył Anduval?! Co zrobiłby prawdziwy mag w tej sytuacji???
Zlęknionym spojrzeniem obrzucił obmierzłe oblicza swych wieloletnich oprawców i... wymierzył szybkie, proste uderzenie zaciśniętej w kułak pięści w kartoflasty nos Stama. Potem niebaczny na efekty, zgodnie ze swoim dwupunktowym planem, rzucił się pędem po spowitym mrokiem trakcie prosto w stronę Domu. Modlił się przy tym żarliwie by się okazało, że robotnicy zadbali o jego równość na tym odcinku.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 12-02-2011, 20:28   #94
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Po powrocie z myśliwskiego domku Amy automatycznie zabrała się za pakowanie - choć tak po prawdzie to nie miała co pakować - i przygotowania do drogi. Nie miała ochoty myśleć o niczym. Było jej wstyd, że Zimira była świadkiem ich rozmowy w lesie, że nie sprostali oczekiwaniom jej, ojca Edrina, Anduvala... Na myśl o zaginionych dzieciach żołądek zaciskał jej się w bolesną kulę. Już samo zdecydowanie się na wyprawę w nieznane było trudne. Teraz zaś wyprawa zmieniła się tak na prawdę w ucieczkę przed smokiem. Odnalezienie laski, skarbu czy czegokolwiek innego było tylko dodatkiem. Zgodnie z poleceniem kapłanki udała się do Amadeusa po leki, po czym zmęczona klapnęła na swoje tymczasowe posłanie. Coś zaszeleściło...

Kilka minut później Amy biegła już leśną dróżką, roztrącając wilgotne gałęzie. Nie wymyślała Trzmielowi od durniów; rozumiała jego powody aż za dobrze. To co zrobił wymagało o wiele większej odwagi niż głupia wyprawa po skarb, czy ucieczka z Domu "bo tak". W głowie kołatały jej się jednak rady Habbakuka, odbijając echem, powracając jak mantra.

Tylko we wspólnocie przetrwa to, co dobre. Tylko w przyjaźni i zaufaniu. Bo to, co związane przyjaźnią i miłością stokrotnie jest mocniejsze niźli to, co samotne.

Musiała znaleźć Trzmiela; znaleźć go i sprowadzić do domu zanim tamci dwa zorientują się że zniknął i obrażą na dobre. Nigdy nie myślała, że "dorosły" Ravere będzie wykazywał postawę "po mojemu, albo wcale", najwyraźniej jednak tak było. A Zimira jeszcze mu w tym sekundowała. Amy musiała przyznać, że w podróży takie podejście z pewnością ułatwi im życie, jednak w zaciszu czterech ścian... Kapłanka potrząsnęła głową. Na razie najważniejsze jest sprowadzenie Trzmiela spowrotem. O resztę będzie martwić się później.


Oddychając ciężko dobiegła do rozdroża - tam było jednak pusto. Czyżby czarodziej wybrał inną trasę? A może zabrał go jakiś przejeżdżający wóz? Szlak w stronę Haven wyglądał na równie błotnisto i ponuro jak droga, która prowadziła do odległego Solace. Żaden ślad, ani znak nie wskazywał, w którą stronę udał się młody mag. Gdzieś daleko, za jej plecami coś się poruszyło. Maleńka figurka biegnąca w szaleńczym pędzie w stronę kapłanki, ledwie rozpoznawalna z tej odległości. Amy z pewnością by ją spostrzegła, gdyby spojrzała za siebie. Jednak całą uwagę poświęciła temu co było przed nią. Nie było jednak nad czym się zastanawiać - skoro Trzmiel chciał od nich uciec, uciec od wszystkich, którym mógł przynieść zagrożenie, nie poszedłby przecież do Haven! Amarys zafurkotała spódnicą i pognała w kierunku Solace.

Miejsce nie różniło się niczym od innych. Trudno powiedzieć co takiego zwróciło uwagę Amy. W każdym razie zatrzymała się i zaczęła rozglądać się uważnie. Ot nic niezwykłego, tyle co niewielki placyk wydeptanej trawy, a tuż obok. Promie powoli zachodzącego słońca odbiły się od czegoś połyskującego w pobliskich zaroślach. Amy podeszła bliżej i rozgarnęła malinowe chaszcze, a jej oczom ukazała się wybałuszona, skórzana sakwa i połyskująca spod niej księga o miedzianych okuciach. To właśnie ten blask pełzających po okładce słonecznych promieni widziała przed chwilą. Księga wyglądała wyjątkowo czarnoksięsko...


- Trzmiel... - jęknęła Amy widząc księgę. Była pewna, że dobrowolnie by jej nie porzucił tak samo jak ona nie wyrzuciła by medalionu Feniksa. - Trzmieeeel!! Degaryyyy! - wrzasnęła, rozglądając się wokół, po czym w przerażeniu zakryła sobie ręką usta. Cokolwiek zmusiło maga do porzucenia najcenniejszego przedmiotu mogło tu nadal być! Szybko spakowała rozrzucone rzeczy do sakwy i zaczęła szukać śladów... stóp, walki, połamanych krzaków - czegokolwiek, co wskazałoby gdzie zniknął Trzmiel. Kapłanka pokręciła się jeszcze chwilę po okolicy, jednak bez rezultatu. Dopiero teraz zauważyła jak szybko zapadał zmrok. Zanim dotrze do domu będzie już zupełnie ciemno, a nie miała ani pochodni, ani latarni, ani żadnej broni... Dziewczyna zadrżała i objęła się rękami. Wizje duchów czarnych rycerzy i krwiożerczych wilków wypełniły jej umysł i za nic nie chciały się wynieść. Sama w ciemnym lesie... niby jak miała znaleźć Trzmiela? Łzy stanęły jej w oczach i stoczyły się na policzki. Ścisnęła wisior Habbakuka. Co sobie o nich pomyśli jej bóg, skoro kilka dni po objawieniu, oni robią dokładnie na odwrót? Miała poczucie że powinna iść na przód, szukać chłopaka nawet po zmroku, że tak postąpił by prawdziwy przyjaciel - tyle że jak, no JAK miała go znaleźć bez żadnego tropu, bez światła, bez niczego?! Zadrżała ponownie i przycisnęła do piersi trzmielową torbę, po czym szybkim krokiem ruszyła traktem w stronę Haven. Bała się zapuszczać ponownie w las, a może, MOŻE jednak przed czymkolwiek uciekał Trzmiel (bo Amarys nie chciała dopuścić do siebie myśli, że ktoś go porwał), to uciekał w najbezpieczniejszą znaną mu stronę - do domu.
 
Sayane jest offline  
Stary 14-02-2011, 13:25   #95
 
woltron's Avatar
 
Reputacja: 1 woltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumny
Po powrocie z myśliwskiego domku Aglahad ruszył przeszukiwać gruzy Domu w celu wydobycia przedmiotów, które mogłyby się im przydać w czasie podróży. Aglahad był zły i zmęczony. Zły był dlatego, że oprócz jednego niewielkiego kociołka, paru miedzianych kubków niczego nie znalazł. Skarby, które trzymał na stryszku spaliły się w czasie pożaru, a inne przydatne przedmioty podzieliły podobny los. Poza tym przeszukiwanie Domu był zadaniem niewdzięcznym, ponieważ przywoływało jakże bliskie wspomnienia: połajanki ojca Edrina, uwagi starego maga, wykorzystywanie nieuwagi Olgi, najstarszej z kucharek w Domu, do wykradzenia jakiegoś smakołyku z kuchni – wszystko to należało do przeszłości i miało już nigdy nie wrócić...

Przeszukiwanie zgliszcz Domu wywołało też sporo złośliwych, a także niezbyt pochlebnych wobec Aglahada komentarzy ze strony nielicznych wychowanków Domu, którzy zostali dopuszczeni do ruin, a od których Aglahad był młodszy o dwa lata. Młody złodziejaszek najciężej przeżył uwagę Jorga, który stwierdził, iż atak smoka był sprowokowany naukami maga, jego uczniem i tym co robili jego przyjaciele w ostatnich dniach. Aglahad miał ochotę wykrzyczeć, że to nie prawda, ale zagryzł tylko wargę, powtarzając sobie w duchu, że kiedyś jeszcze Jorge odszczeka swoje słowa.

Tej nocy Aglahad nie spał zbyt dobrze.


***

Następnego dnia Aglahad udał się po obiedzie do Colwyna. Złodziejaszek chciał prosić go o łuk, bo choć strzelał z niego bardzo słabo to uważał, że niebezpiecznie zapuszczać się w dzikie góry bez jakiejkolwiek broni. Poza tym chciał mieć prawdziwą broń, a nie tylko procę, która – przynajmniej w oczach złodziejaszka – była zaledwie namiastką broni.

Colwyn przywitał Aglahada zaskakująco dobrze, choć nigdy nie łączyły ich jakieś specjalne relacje. Oczywiście młody złodziejaszek, jak wszyscy chłopcy w Domu, był zafascynowany Colwynem i jego podróżami.
- Bo ja... – Aglahad się zająknął. Rozmowa nie przebiegała zgodnie z planem. – Bo ja... – powtórzył. – po łuk przyszedłem! – w końcu wydusił z siebie, wypuszczając przy tym powietrze.

Łowczy popatrzył się prosto w oczy Aglahada, jakby oceniając go, a potem powiedział coś co zaskoczyło złodziejaszka jeszcze bardziej niż jego własna prośba.
- Dobrze – odpowiedział Colwyn. – Co prawda wybór jest niewielki, bo jesteś trochę za niski bym mógł dać ci, któryś z swoich łuków... – Mężczyzna nagle przypomniał sobie coś. – Poczekaj tu – powiedział i podszedł do niewielkiej skrzynki. Otworzył ją i po chwili wyjął coś zawiniętego w skórę. Wrócił do stołu i rozwinął skórę. Oczom Aglahada okazał się piękny, krótki łuk.
- Zrobiłem go dla Deagarego. – W jego głosie dało się słyszeć smutek. – Nigdy go nie użył, nie zdążył – dodał. – Jak widzisz łuk jest krótki i ma lekki zaciąg, ale nie daj się zwieść... to taka samo śmiertelna broń jak mój łuk. Mam nadzieję, że będzie dobrze ci służył.
- Dziękuję - odpowiedział Aglahad i nim zdążył powiedzieć coś jeszcze Colwyn go uprzedził.
- Będziesz potrzebował też strzał, kołczanu by je trzymać i przynajmniej dwóch cięciw – stwierdził łowca. – Na szczęście mam to wszystko i chętnie się z tobą podzielę.

Po chwili Aglahad stał z łukiem, kołczanem pełnym strzał i dwoma cięciwami. Colwyn uśmiechnął się widząc, że chłopak nie wie co powiedzieć, że zabrakło mu słów.
- Nie musisz dziękować. Zanim jednak wyjdziesz udzielę ci dwóch rad. Po pierwsze nie używaj łuku tak długo jak nie nauczysz się z niego dobrze strzelać. Żałuję, że cię nie wyszkoliłem, ale wierzę, że sobie poradzisz. Widzę też, że masz przy pasie procę, póki co zaufaj jej. Po drugie przygotuj sobie pas przy którym będziesz miał nóż, hubkę i krzesiwo. To może uratować ci kiedyś życie na trakcie – stwierdził. – A teraz zmykaj.

Aglahad podziękował raz jeszcze i pobiegł do namiotu w którym spał by pochwalić się prezentem jaki dostał od Colwyna i by przygotować sobie pas, zgodnie z radami Colwyna.

***

Około dwóch godzin później Aglahad skończył. Pas, worek na hubkę i krzesiwo, a także pochwa na nóż były gotowe. Algahad założył i zapiął pas. Chłopak był bardzo dumny z siebie i chyba pierwszy raz w życiu był zadowolony z tego, że długie zimowy wieczory spędzał, zmuszany przez siostrę Amode, z dziewczętami na szyciu i haftowaniu, co było powodem wielu złośliwych komentarze ze strony takich osób jak Stam.

Chłopak był tak zadowolony z siebie, że stwierdził iż pochwali się Deagaremu i pozostałe dwójce. Wyszedł z namiotu i zaczął iść w stronę ocalałych zabudowań, gdzie spodziewał się zastać Deagarego.

Nie zrobił kilku kroków gdy kątem oka dostrzegł szybko znikającą w lesie Amarys. Dziewczyna wyglądała jakby gonił ją jakiś demon. Nie myśląc wiele Aglahad ruszył w stronę kuźni Haralda. Wiedział, że jest tam Rav, wojownik sam mu o tym powiedział jakiś czas wcześniej, i że powinien się on dowiedzieć o tym co się działo.


***


- Rav... - Mały łotrzyk z trudem łapał oddech. - Widziałem... Amarys, biegła gdzieś w las...

- W las? - Skierowane na Aglahada spojrzenie Rava pełne było zaskoczenia. Nie tyle treścią słów, co zachowaniem Aglahada. - No i co z tego? Pewnie matka Zimira wysłała ją po jakieś zioła. Albo Amadeus, bo miała z nim rozmawiać. A wiesz dobrze, że on nie lubi czekać na wykonanie polecenia.

Nie chodziło o ewentualne kary, bo Asmodeusz nigdy nikogo nie ukarał, ale o marudzenie, które było jeszcze gorsze...
- Nie... - chłopak rozpaczliwie łapał powietrze - nie rozumiesz - wydusił w końcu z siebie. - Ona biegła jakby... jakby... gonił ją piekielny legion! - stwierdził chłopak, opierając się o jedną z szafek.
- A gonił ją ktoś? Albo ona kogoś? - spytał Rav, równocześnie więcej uwagi zwracając na nowy nabytek, niż na sportowe wyczyny niedawno mianowanej kapłanki.
- Chcesz za nią biec? - mówił dalej. - Znowu się obrazi... Wszak by powiedziała...
- Głupek! - powiedział głośno Aglahad, po czym odwrócił się na pięcie i pobiegł za kapłanką. Może nie znał Amarys tak dobrze jak Ravere, ale to co zobaczył na jej twarzy wystarczyło mu by stwierdzić, że stało się coś poważnego.


Aglahad wbiegł w las. Działał instynktownie, licząc, że dogoni dziewczynę lub na fart, uśmiech losu. Bo na co mógł liczyć więcej? Nie wiedział wszak co zamierza zrobić Amarys i dokąd się udała. Biegł więcej najszybciej jak potrafił, omijając gałęzie i inne przeszkody, bo choć była tu wydeptana dróżka, to jednak rzadko kto z niej korzystał.

W pewnym momencie młodemu złodziejaszkowi miał wrażenie się, że Amy biegnie niedaleko. Już miał krzyknąć by się zatrzymała lub chociaż powiedziała dokąd jej tak śpieszno, gdy potknął się o wystający korzeń, jednak dzięki wrodzonej zręczności uniknął upadku, choć nie odbyło się bez paru otarć i rozerwanego rękawa. "Cholerny korzeń" pomyślał i pobiegł dalej, tam gdzie zdawało mu się, że przed chwilą widział młodą kapłankę.
 
__________________
"Co do Regulaminów nie ma o czym dyskutować" - Bielon przystający na warunki Obsługi dotyczące jego powrotu na forum po rocznym banie i warunki przyłączenia Bissel do LI.
woltron jest offline  
Stary 14-02-2011, 13:30   #96
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Rav odetchnął głęboko.
Odwrócił się do Haralda, ale ten tylko machnął na niego ręką.
- Leć już, leć - powiedział.
- Dziękuję - odparł Rav, chwytając zawiniątko z kolczugą i poprawiając łuk. Do tego nabytku nie zdążył się jeszcze przyzwyczaić.

Gdy wybiegł na dwór Aglahad był już w połowie drogi do lasu. A dokładniej miejsca, gdzie dróżka prowadząca do Południowego Traktu zagłębiała się w las.
Najlogiczniejszym wyjściem byłoby zdobycie jakiegoś wierzchowca i jazda w ślad za Amy i Aglahadem... Co cztery nogi to nie dwie i na końskim grzbiecie Rav wnet dogoniłby i jego, i ją...
Jedyny koń, znajdujący się w pobliżu, stara Betsy, zaprzężona była do furmanki, regularnie kursującej między Domem a Haven. Pościg furmanką po leśnych dróżkach odpadał, poza tym Rav z doświadczenia wiedział, że nawet cwał w wykonaniu Betsy był... dość powolny.

Brudno-białe stworzenie, kręcące się niedaleko kuźni, natchnęło Rava kolejnym pomysłem.
- Owca! - zawołał. - Chodź... poszukamy Amy - dodał ciszej, gdy pies znalazł się przy jego nodze.
Uważający się za psa pasterskiego kundel był mieszanką tylu ras, że w zasadzie stanowił niespotykaną gdzie indziej indywidualność. Mało szlachetną nazwę znosił ze stoickim spokojem, podobnie jak niedźwiedzie pieszczoty w wykonaniu młodszych dzieci, które traktowały go niczym żywą zabawkę.
Owca psem myśliwskim nie był, ale ostatnio tyle razy przebywał z Amy i Ravem, na których dość często spadał obowiązek zajmowania się owcami, że powinien móc, w razie czego odszukać Amy. Powinien...

Pies ruszył biegiem we wskazanym kierunku, od razu zostawiając z tyłu Rava, który nie przewidział takiej oczywistej oczywistości. Próba przywołania Owcy spełzła na niczym. Nie pozostawało nic innego jak biec za nim co sił i liczyć na to, że kundel nagle zmądrzeje i zwolni.
Nie wypowiedziane na głos życzenie Rava spełniło się nagle, gdy Owca zatrzymał się gwałtownie i zaczął obwąchiwać coś znajdującego się na ziemi.
Ku zdziwieniu Rava nie był to kret czy mysz, tylko zgnieciony kawałek papieru.
- Trzeba odszukać Amy, a nie zbierać jakieś śmieci - oznajmił Rav surowo. - Idziemy.
Owca był uparty niczym baran. Chwycił Rava za cholewkę buta i zaczął warczeć.
Widząc Aglahada znikającego w lesie Rav ustąpił i podniósł papier.
"Amarys,
List..."
Nie doczytał do końca.
Zaklął, co Owca skwitował zgorszonym spojrzeniem, a potem wcisnął list do kieszeni i ruszył biegiem za Aglahadem. Pies tym razem biegł kilka kroków przed nim. Co chwila odwracał łeb, jakby chciał sprawdzić, czy Rav biegnie za nim.
Rav nie potrafił sobie przypomnieć, kiesy widział ostatni raz Degary'ego. Byli razem u Colwyna, a potem? Mogiła... To by znaczyło, że mag może mieć dobre kilka godzin przewagi i bieganie jest pozbawione sensu...
Wredny cwaniak... Zamiast, jak każdy rozsądny człowiek, uciec w nocy, ten sobie poszedł w środku dnia. Innymi słowy powinni odkryć jego zniknięcie dopiero wieczorem, gdy już by było zbyt późno na jakieś natychmiastowe działania. Przebiegły drań, kurza jego twarz.
Po pokonaniu kolejnego zakrętu zobaczył przed sobą plecy Aglahada. Nim ten zdążył zniknąć za drzewami Rav wskazał go Owcy.
- Dalej piesku! Owieczka! Przyprowadź owieczkę do stada!
Owca aż za dobrze znał zasady tej zabawy. Trzeba było dogonić wskazany obiekt i zawrócić. Albo zatrzymać. Choćby przewrócić. Ważne, by 'stado' mogło dogonić uciekiniera. Nawet jeśli 'stado' składało się tylko z jednej, wydającej polecenia osoby.
Owca skwitował polecenie krótkim szczeknięciem i przyspieszył. W końcu był psem pasterskim. Rozproszone stado trzeba było zebrać w całość i to jak najszybciej.
 
Kerm jest offline  
Stary 14-02-2011, 20:37   #97
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Amarys szła przed siebie od czasu do czasu pociągając nosem, gdy nagle zarośla tuż przed nią zatrzęsły się i zaszeleściły. Młoda kapłanka wyraźnie słyszała głośne dyszenie i trzask łamanych gałązek. Coś szło w jej stronę... szło oddychając ciężko, bo choć Aglahad był zręczną istotą to kondycję miał mocno średnią.

- Amarys? - zapytał się niepewnie złodziejaszek. - Co... - chłopak złapał oddech - Co się stało? - Dokończył zaczerpnąwszy powietrza. - Słyszałem jak coś krzyczałaś.
I w tym momencie prosto pod nogi Aglahada wpakował się Owca. Pies ujadając zataczał kręgi wokół zdezorientowanej dwójki. Próbował nawet podgryzać pięty...
- Siad Owca! - krzyknął na psa, dzięki czemu pies przestał ich podgryzać. - Skoro ty tu jesteś to znaczy, że Rav jest gdzieś obok? Prawda, Owco?
Pies podskoczył, usiłując polizać pochylonego w jego stronę Aglahada po twarzy.

- Dla... czego tu... co tu robicie? - ni to chlipnęła ni to jęknęła Amy, ze strachu będąc już na granicy histerii.
Aglahad wytarł rozerwanym rękawem twarz, po czym uśmiechając się odpowiedział:
- Zobaczyłem jak biegniesz... a wyglądałaś jakby goniły cię demony... no i... i pomyślałem, że stało się coś złego.
- A ja - odparł Rav, wynurzający się zza zakrętu. Był zdyszany. I zły na 'uciekinierów', czego starał się nie okazywać - szukam i ciebie, Amy, i Degarego. No a jeśli chodzi o to coś złego - zwrócił się do Aglahada - to może nie do końca tak. Degary poszedł sam. Mam nadzieję, że zdołamy go dogonić. Jeśli oczywiście idziemy dobrą drogą.
- Jak to poszedł sam!?! - Aglahad nie mógł uwierzyć, że Trzmiel mógł zdecydować się na coś takiego. W głowie nie mieściły mu się powody jakimi kierował się młody mag. - Musimy go znaleźć!
- Ano sam. - Rav skinął głową. - Nawet napisał, dlaczego. - Podał Aglahadowi wymięty i troszkę przybrudzony kawałek papieru. - Masz i czytaj.
Aglahad przeczytał szybko wiadomość od Trzmiela, ale bez zrozumienia. To co napisał młody mag zdawało mu się tak absurdalne i głupie, że aż niewyobrażalne. Nic jednak na ten temat nie powiedział, zgniótł tylko kartkę i wsadził do jednej z kieszeni tak by nie wypadła. Zamiast tego powtórzył słowa, które wypowiedział moment wcześniej:
- Musimy go znaleźć... Im szybciej to zrobimy tym lepiej. - "A potem będzie się musiał wytłumaczyć z tego co zrobił!" pomyślał chłopak. - Owca... Owca go znajdzie! Tak jak znalazł mnie i Amarys! - stwierdził, po chwili entuzjazm jednak opadł. - Tylko, że nie mamy nic co należałoby do Trzmiela by Owca mógł wpaść na trop...
Rav nie chciał wyprowadzać Aglahada z błędu - jeśli chodzi o umiejętności tropienia to Owca, jak na razie, niczym się nie popisał.
- Mamy ten papier od Degary'ego - powiedział, tonem pełnym wątpliwości. - To znaczy, ty go masz. Ale parę osób już go dotykało, więc nie wiem, co z tego wyjdzie...

- Torbę mam - mruknęła Amy, po czym kucnęła i podstawiła przedmiot psu pod nos, omal nie wybijając mu przy tym zębów. - No śmierdzielu, szukaj Trzmiela, szukaj. - lekko machnęła torbą raz i drugi. Nagle opuściła przedmiot i ciężko oparła głowę o psi grzbiet. - No znajdź go piesku, proszę... - chlipnęła rozpaczliwie w skołtunione futro, a łzy potoczyły się jej po policzkach.

Pies dyszał, pod gęstym futrem grzbietu rytmicznie unosiły się łatwe do wyczucia żebra. Jasne, bursztynowe oczy wpatrywały się w Amarys. I cały świat nagle skupił się i rozmył w źrenicy psiego oka. Wiatr pełen był zapachów, wszystko było zapachem. Dwa człekoszczeniaki stały obok, czuć od nich było potem i bieganiem. Ich zapach był silny, silniejszy niż cokolwiek innego. Ale nie jedyny. Czuł jeszcze coś innego. Węszył królika w norze pod trawą i słyszał jak skrobie coś w norze. Królik jest soczysty, królik... Nie królik! Zebrać stado! Szukać człekoszczeniaka! Węszył torbę, węszył dokładnie położył pysk przy samej ziemi i ruszył biegiem.

Przez dłuższą chwilę Amarys klęczała pochylona tuż obok psa. Obejmowała go, mocno przyciskając do siebie kosmaty kształt. I nagle bez jednego słowa oboje poderwali się do biegu. Pies trzymał nos nisko przy ziemi i nawet na chwilę nie zwolniwszy biegł w jednym kierunku. Tuż obok niego, bez słowa szła Amy i gdyby ktoś spojrzał w jej oczy dostrzegł by, że są zamglone.
 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 02-03-2011 o 21:39.
Sayane jest offline  
Stary 14-02-2011, 22:08   #98
 
Avaron's Avatar
 
Reputacja: 1 Avaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetny

Słońce znikało powoli za linią horyzontu zalewając zbocze góry szkarłatem. Milkły głosy dziennych ptaków, powoli cichło zwyczajne tu zawodzenie wiatru, a powietrze powoli stawało się przejmująco chłodne. Ciemne głazy połyskiwały w ostatnich promieniach słonecznego blasku, pokryte drobną rosą. Po wschodnim widnokręgu powoli piął się jasny kształt Luinari, otoczonego naszyjnikiem migoczących gwiazd. Z nagła spokój dziczy zakłócił odgłos staczających się kamieni, które licznie posypały się z rumowiska. Ciemniejszy od zbliżającej się nocy kształt przemknął po zboczu. Zdawało się, że długimi susami przeskakuje od jednej plamy cienia do kolejnej, starannie unikając powoli niknących słonecznych promieni. Zatrzymał się w pobliżu szczególnie wyniosłego głazu, o ostro zakończonym szczycie, niczym nie podobnym do obłych kamulców rozrzuconych po okolicy.

U podnóża tego głazu otwierała się szeroka i ciemna szczelina. Zdawało się, że ze wszystkich stron właśnie tam gromadzą się cienie i biła z jej wnętrza cuchnąca woń i wilgoć. Raz po raz unosiły się, w kwaśnych podmuchach wydobywających się z owej szczeliny, wyschnięte źdźbła trawy. Dziwna postać zatrzymała się w pół kroku, u wejścia do jaskini i poczęła nasłuchiwać. Nagle powiem dobywający się z czeluści stał się intensywniejszy, a z wnętrza dobył się chrobot, a po chwili głos:

- Jesteś wreszcie! - Zadudniło w ciemności. - Czy Twoje poszukiwania dobiegły wreszcie końca?

Tajemniczy jegomość odrzucił precz kaptur, który dotychczas zakrywał mu oblicze i jego blada, wprost kredowo biała twarz mocno odcinała się w smolistej ciemności panującej dookoła. Mężczyzna przygładził swe długie, czarne włosy i prychnąwszy pod nosem rzekł biorąc się pod boki.

- Dobrze wiesz, że nie! - Krzywy uśmiech wypłynął na jego pociągłej twarzy. - Ale bądź pewna, że nie zawiodę tam, gdzie ty nie podołałaś w wypełnieniu zadania. Jak tam twój bok? Azaliż wciąż jeszcze nie wyleczony?


W ciemności szczeliny zapłonęły dwa jasne płomyki, a zaraz do nich dołączył szeroki blask tuż pod nimi, układający się w złowieszczy kształt potężnych zębisk. Mężczyzna jednak tylko szerzej się uśmiechnął, a jego czarny płaszcz począł się niespokojnie furkotać, jakby szarpany wichrem. Jego wątła sylwetka zdawała się rosnąć i potężnieć, a syczący głos nabrał niezwykłej siły i głębi:

- Nie zapominaj z kim masz do czynienia Onyks! -Poniosło się echem po stokach.

Z ciemności dało się słyszeć prychnięcie, a straszne płomyki przygasły w jednej chwili.

- Chciałam cię tylko ostrzec drogi przyjacielu, że doszły mnie słuchy... - Głos z rozpadliny stał się nagle przymilny i słodki. -... Jakoby w te strony przybył Azgul i jego krety. Czyżby nasz Pan nie ufał twoim talentom, Smoła?

Mężczyzna słysząc te słowa syknął przeciągle i zarzuciwszy płaszczem rzekł:

- Nie twoja sprawa! Zawiodłaś i straciłaś swoją szansę! Nie będę tracił czasu z tobą na czcze pogawędki! Moi ludzie schwytają kogo trzeba! - Wychrypiał i ruszył szybkim krokiem w stronę pobliskiego urwiska.

Jeszcze z daleka ścigał go szyderczy śmiech z wnętrza rozpadliny.



Na polance od jakiegoś czasu było cicho i jedynie czasem z głośnym trzaskiem pękało w ogniu jakieś polano. Żadnemu z nich nie chciało się gadać. Próżne mielenie ozorami dobre było dla mędrków takich jak ten, tam rzucony pod drzewem, z workiem na głowie i związanymi nogami i rękoma. Tacy jak oni, powiedzieli już wszystko co było do powiedzenia. Szybko i sprawnie wykonali swoją robotę. Porwali tego, którego mieli schwytać! A teraz proszę, czekają na zapłatę za wykonane zadanie. Prawdziwi złoczyńcy! Silni, bezwzględni i milczący...

- Stam... - Rozległ się cichy, sepleniący głos Briderana. - Ten cały Smoła, to jak nas znajdzie?
- Nie wiem. Powiedział, że znajdzie, to znajdzie. - Uciął krótko Stam, grzebiąc osmalonym patykiem w żarze.
- Stam... - Cisza trwała tylko przez chwilę. - A co Smoła zrobi z tym niedojdą Trzemielem?
- A bo ja wiem? Może mu drugą łapę urwie? - Rosły chłopak zarechotał nerwowo, a zaraz do niego dołączył Deran. I znów zrobiło się cicho, lecz po chwili Stam dodał z przekonaniem. - Guzik mnie to obchodzi, co z nim zrobi i ciebie też nie powinno. Ważne, żeby nam zapłacił, jak obiecał. Niech sobie z nim robi co chce! I koniec dyskusji! Idę spać, a wy pilnujcie go żeby nic, nie wyczarował. Jak coś będzie mamrotać, to wiecie co macie robić?
- Dać po łbie! - Deran zaśmiał się chrapliwie, uderzając pięścią o otwartą dłoń z głośnym klaśnięciem.

Stam tylko kiwnął głową i ruszył, do posłania. I nie zauważył, pary jasnych, bursztynowych oczu, połyskujących w cieniu zarośli...


Amarys ocknęła się łapiąc z trudem powietrze. Musiała długo biec, pot szerokim strumieniem spływał jej z czoła, zalewając oczy i szczypiąc przy tym paskudnie. Była zmęczona jak, chyba nigdy wcześniej. Stała tuż na skraju jakiejś polany, gdzie płonęło ognisko. Przy jej nodze warował Owca, dygocząc z podniecenia. A na polanie... Otworzywszy szeroko oczy, nie mogła uwierzyć widząc przed sobą Tych Trzech. Już miała ruszyć w ich stronę głośno wołając, gdy ktoś zatrzymał ją w pół kroku. Rav, wraz z Aglahadem przyczaili się za pobliskimi drzewami. Rav trzymał ją za rękę i dawał znak by była cicho, a Aglahad wskazywał na coś co jeszcze przed chwilą młoda kapłanka wzięła za stertę szmat i rupieci. Mrużąc oczy dostrzegła, że sterta rupieci ma dwie, starannie skrępowane nogi i od czasu do czasu się porusza, jakby ktoś ułożył ją na włażących w plecy szyszkach.


 
__________________
"Co będziemy dzisiaj robić Sarumanie?"
"To co zwykle Pinki - podbijać świat..."
by Marrrt
Avaron jest offline  
Stary 02-03-2011, 09:32   #99
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Trzmiel jęknął boleśnie gdy jego siedzenie zderzyło się z wilgotną od zalegającej nisko mgły, kamienistą glebą. Prowadzący go od paru dobrych chwil Brideran nie fatygował się nawet by kazać mu usiąść. Po prostu posadził go na ziemi, podcinając obie nogi. Zaraz zaś potem obie te nogi związał mocno jakąś liną i mocno popchnął nakryty workiem korpus maga, tak, że ten nie mając większego wyboru, spoczął na łopatkach, jak mu się wydawało, wzdłuż jakiegoś spróchniałego pniaka. Zrzucili na niego resztę swoich manatków jakby był tobołkiem i zabrali się za rozbijanie prowizorycznego obozowiska. A on? Cóż. Mógł tylko wdychać zapach wstydu. Dziwnie zresztą woniejący kaczym dołem.

Leżał nieruchomo przez dłuższy już czas. Na domiar złego chłód jakim ciągnęła wilgotna gleba robił się coraz bardziej nie do zniesienia.
Nie było co zgrywać twardziela. Zresztą z głową nakrytą workiem i tak przecież nikt nie mógł tego zobaczyć. Łzy złości cisnęły się więc już od dłuższego czasu na oczy młodego maga. Może nie były jakoś gęste i rzęsiste, ale wystarczające by mógł w Domu uchodzić za najpierwszego z pierwszych mazgaja. Pokpić wyprawę już w pierwszym dniu jej trwania. Ba! Dać się podejść i złapać tym wrednym gamoniom! Nie ma co... Ładny z niego bohater. Kaczy bohater chyba...
I jeszcze ten okropny smród jakim przeszło wnętrze worka. Poprzedni jego lokator, o wiele od niego sprytniejszy jak widać, łazi sobie teraz pewnie po polu.
Degary krótko mówiąc czuł się żałośnie.
A skojarzenia jakie nasuwał ten Smolarz, o którym mówili bynajmniej nie polepszały tego samopoczucia. Czy słowa Zimiry mogły się tak szybko ziścić?

Krótkie wymiany zdań pomiędzy Trzema wkrótce zamilkły, a w ciemnościach poza trzaskiem dopalających się gałęzi zaczęło być słychać miarowe chrapanie Stama. Deran i Brideran, z tego co mógł dojrzeć przez drobno przędzone płótno siedzieli przy dogasającym ognisku. Żadnemu pewnie nie chciało się wstać dorzucić drwa. Albo w ogóle nie pomyśleli zawczasu by nazbierać zapas. Co za ciamajdy... Zaraz. Może nie jest jeszcze za późno. Te dwa bęcwały, gdy nie było Stama, miały problem z nie zgubienie się nawzajem na podwórku. Musiałby poluzować sobie pęta, a gdy usną, zdjąć więzy z nóg i uciec. O bogowie. Przecież to tylko Deran i Brideran. Usną... na pewno usną...

Trochę ironii było w tym, że swoją nadzieję dostrzegł w swojej oczywistej słabości. Otóż już od początku Stam nawet miał problem jak unieruchomić rękę Degarego. Nie było drugiej ręki z którą mógłby ją związać! Po kilku przekleństwach zdecydował się w końcu wepchnąć wraz z całą górna połową ciała maga do worka i zawiązaniu go mocno na wysokości pasa. Tym sposobem ręka mimo iż nie miała władzy nad niczym poza jego nosem, nadal był swobodna.
Wiercąc się na tyle mało na ile to było możliwe, spróbował wydostać dłoń na zewnątrz okalających pas więzów. Miejsca było mało, ale przerwa bardzo powoli, trochę się powiększała. Jeszcze trochę, jeszcze odrobinę i...
- Auu... - jęknął głucho gdy niewielki kamień uderzył go w głowę.
- E, magus. Nie kręć się tak – Deran mimo groźby nie wstał jednak nawet.

Ręka Trzmiela była zaś już na zewnątrz ukryta pod rzuconą na niego kapotą któregoś z Trzech. Wymacał węzły liny i zapięty pasek. Teraz bardzo cicho... i odczekać aż zaczną drzemać...

***

Aglahad przyglądał się uważnie trzem osiłkom leżącym wokół ogniska. Miał ochotę zrobić to co zrobił ostatnim razem gdy ich spotkał, a mianowicie rozbić jakiś ciężki przedmiot na głowie Stama - mechanicznie przesunął rękę na procę przypiętą przy pasie. Śpiący Stam był łatwym celem, a Aglahad miał celne oko. Nie było to jednak zbyt dobre rozwiązanie ich sytuacji, nie wiedział jednak jakie rozwiązanie wybierze Rav i Amarys, dlatego zacisnął pięść i wskazał na trzech zbirów. Czekając na odpowiedź obmyślał plan nieco bardziej skomplikowany...
Według Rava najlepszym wyjście byłoby załatwić z dystansu dwóch z trójki porywaczy. Trzeci sam by uciekł. Aglahad pewnie też zastanawiał się nad czymś takim, o czym świadczył ruch sięgającej do procy dłoni. Ale Ci Trzej, choć wredni i złośliwi, chyba nie zasługiwali taki koniec.
- Stam zaraz zaśnie. Może obejdziesz polankę - szepnął do Aglahada. - Ja nastraszę tych dwóch, a ty uwolnisz Degary'ego? Masz ostry nóż?
Była szansa, że widząc skierowaną w swoją stronę strzałę Deran i Brideran po prostu zaniemówią. Jeśli nie... Będą w mniejszości. Przynajmniej jeśli chodzi o liczbę.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 02-03-2011, 18:10   #100
 
woltron's Avatar
 
Reputacja: 1 woltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumny
Chłopak wskazał, że ma nóż, jednak pokiwał głową. Podkradł się do najbliższej dużej gałęzi, zdjął rozerwaną kurtę i założył na patyk. Następnie odwrócił się i potrząsł nim, po czym pokazał ręką na psa, wykrzywiając się przy tym podobnie do psów gdy warczą. Miał nadzieję, że jego pomysł został wyrażony wystarczająco jasno.
- Też mam - pisnęła Amarys, głaszcząc psa by (jeszcze) nie warczał. Nadal była nieco oszołomiona i wyczerpana po biegu; może dlatego nie docierał do niej sens sytuacji. Dlaczego Ci Trzej związali Trzmiela, zamiast - jak zwykle - pobić i zostawić? Chcieli go sprzedać jako niewolnika?
Rav nie skomentował nagłego wyznania Amy. Cofnął się o parę kroków, by ani hałas, ani ruch nie zaalarmowały czuwających, a potem rozwinął trzymany pakunek i ubrał kolczugę. Czuł się w zbroi nieco... dziwnie, ale nie źle. Była wygodna, jakby na niego zrobiona.
Poruszył ramionami, aby kolczuga lepiej się ułożyła, a potem, z łukiem w dłoni, dołączył do Amy.
- Chyba nie chcesz ich... zabić? - szepnęła kapłanka patrząc z przestrachem na łuk.
I to mówiła osoba, która chwaliła się przed chwilą nożem... Rav pokręcił głową.
- Mam nadzieję, że się przestraszą. Przynajmniej na tak długo, że Aglahad zdoła uwolnić Degary'ego. Sama wiesz, jacy oni są. A Stam śpi.
- Skoro zdecydowali się go porwać to kto wie... Może też mają jakąś broń? - dziewczyna zadrżała. Ci Trzej na pewno nie będą mieć oporów przed zrobieniem im krzywdy. A ona miała.
Aglahad słuchał uważnie Amarys i Rava. Pierwszy gniew mu opadł i pomysł wojownika coraz bardziej mu się podobał, ponieważ złodziejaszek z swojej natury nie tylko wolał unikać walki, ale nawet pokazywania się.
- Najpierw spróbujmy ich wystraszyć, ale bez pokazywania się - powiedział najciszej jak potrafił, ale tak by pozostała dwójka miała szansę go usłyszeć. - Dopiero jak próba ich wystraszenia zawiedzie... - chłopak zawahał się. Nie przepadał za Stamem i dwoma pozostałymi osiłkami, jednak nie potrafił sobie wyobrazić walki z nimi. Co innego zdzielić Stama glinianym kubikiem po łbie, gdy znęcał się nad Trzmielem, a co innego grozić komuś prawdziwą bronią. - Dopiero wtedy ruszymy na nich... Amarys - zwrócił się do kapłanki - weźmiesz Owcę i kij z moją kurtką, odmówisz krótką modlitwę tak by dać mi czas na przekradnięcie się na drugą stronę. Ty Rav, gdy Amy zacznie ruszać kurtą, ty basowym głosem każesz im uciec. Jeżeli potraficie sprawić by Owca warczał w tym momencie to świetnie... Jeżeli mój plan zawiedzie to pozostanie... pozostanie nam walczyć...

- Mo...? - o co niby miałaby się modlić? Chyba żeby nie pozabijali się nawzajem. Tak, to był bardzo, bardzo dobry pomysł, zwłaszcza że Ravere w dziwnej zbroi i z łukiem wyglądał dość przerażająco. Pomysł straszenia zdecydowanie bardziej jej się podobał niż wymachiwanie bronią. - Zajmę się Owcą - dodała, a pies zamerdał ogonem.
- Myślałem raczej o tym, żeby wyjść i ich nastraszyć - powiedział Rav. - Jest ciemno... Kolczuga, łuk... Jest szansa, że by po prostu uciekli.
- Lepiej nie wychodź. Nie jest aż tak ciemno... Skoro masz zbroję to poudawaj ducha tego rycerza z Dziury; założę się że im sniło się to samo co wam.
- Poczekam chwilkę, by dać Aglahadowi czas, na zajęcie dobrego miejsca - odparł Rav - a potem złamię gałązkę i stanę na skraju polanki. Oni będą oślepieni światłem ognia... niewiele zobaczą prócz zbroi i broni.
Straszenie za pomocą samych dźwięków czy głosu dobiegającego z krzaków mogło doprowadzić do tego, że obudzi się Stam i będzie jeden kłopot więcej.
- Modlitwa do Niebieskiej Pani powinna być wystarczająco długo bym znalazł się w pobliżu Deagarego -powiedział cicho, a nawet bardzo cicho Aglahad, po czym zaczął się skradać w stronę trzech osiłków i uwięzionego przyjaciela. Zamierzał, pozostając w cieniu, okrążyć polanę i czekać na to co się wydarzy.
Skryty w cieniu drzew Aglahad cicho przemykał wokół polany, aż dotarł do jej skraju w pobliżu miejsca gdzie leżał Trzmiel.

Rav nie miał pojęcia, ile czasu może zająć Aglahadowi dotarcie na drugą stronę polany, w dodatku w taki sposób, by nikt go nie usłyszał. Chociaż troszkę ułatwiał mu zadanie fakt, że chrapanie Stama zdołałoby zagłuszyć przejście sporego stadka dzików...
Nie zamierzał za bardzo wynurzać się z cienia. Mimo założonego na głowę kolczego kaptura zawsze istniał cień szansy, że któryś z osiłków go rozpozna. A wtedy trzeba będzie strzelać, co mu się niezbyt uśmiechało.
Gdyby nie głupie skrupuły, to strzeliłby do Derana i zanim Brideran zdążyłby się otrząsnąć z zaskoczenia już kolejna strzała byłaby gotowa do lotu...
- Gdy się zatrzymam, złam gałązkę - szepnął do Amy i ruszył do przodu.

Tak jak planował, zatrzymał się na granicy światła i cienia.
Płomienie, dość leniwie pełzające po wrzuconych do ogniska drwach, rzucały dość jasne światło tuż obok samego ogniska. Im dalej, tym było ciemniej - nie na tyle jednak, by ciemna, wysoka, odziana w zbroję postać była niewidoczna. Błyski światła odbijały się w sięgającej kolan smoczej łusce i, w nieco mniejszym stopniu, w grocie wycelowanej w porywaczy strzały.

Gałązka trzasnęła, a w stronę dźwięku podniosła się zaspana twarz Briderana. Chłopak złapał siedzącego obok brata za ramię i potrząsnął nim mocno. Deran otworzył oczy i tępo, jak to miał w zwyczaju spojrzał na szarpiącego nim Briderana. Ten wskazał na pobliskie zarośla, a wyraz twarzy Derana stał się jeszcze bardziej nieostry. Lecz już po chwili pojawiło się na nim coś na kształt zrozumienia swej strażniczej powinności.
- Stam! - Wrzasnął Deran podrywając się na nogi. - Stam! Tam ktoś jest!
Gdyby, któryś z nich obejrzał się za siebie, pewnie dostrzegł by ruchomy cień, który przycupnął nad spętanym Degarym, który struchlał teraz w oczekiwaniu na najgorsze.

- Ani kroku - warknął Rav, w miarę możliwości zmieniając głos. Chociaż skupił wzrok na Tych Trzech, to jednak widział równocześnie Aglahada, tnącego więzy Degary'ego. To ostrzeżenie było całkiem poważne. Gdyby któryś ze znajdujących się przy ognisku chłopaków wykonał choćby ruch w jego stronę, albo zauważył Aglahada... posypałyby się się strzały. Z Deranem jako pierwszym celem. Amy z duszą na ramieniu zaszeleściła krzakami i zaczęła powoli bujać kurtą Aglahada to w prawo, to w lewo, udając ducha. Nie rozumiała tak do końca czemu nie mogą załatwić sprawy jak zwykle. Łuk Rava budził w niej niepokój. Puszczony przez nią Owca zaczął warczeć głucho, jak pies potępiony.

Widząc, że Rav rozpoczął swoje przedstawienie Aglahad ruszył w stronę związanego maga. Złodziejaszek przekradł się niepostrzeżenie do worka, który narzucono na Deagarego i będąc naprawdę blisko wyszeptał:
- Aglahad - po czym ciął sznur.

Degary błyskawicznie zamknął usta, by westchnienie ulgi nie zwróciło uwagi Tych Trzech. Dopiero teraz poznał też głos nieznajomego, który wyzwał Stama. Rav! I Aglahad! A pewnie w ciemności skrywa się gdzieś też Amarys. Skąd się tu wzięli?! Jak trafili na jego ślad? Przecież… Nie było czasu na dywagacje.

- Ktoś ty?! - Krzyknął obudzony z nagła Stam. - Kim jesteś i czego od nas chcesz?!
Wszyscy trzej wbili wzrok w cień gdzie ledwie dało się dostrzec zbrojną w łuk sylwetkę.
- Pieniądze albo życie! - powiedział groźnym tonem Rav. Poruszające się za jego plecami krzaki i głuche warczenie Owcy dodawały powagi groźbie. Amy zresztą poruszyła się nazbyt gwałtownie, będąc pewną że Rav oszalał stawiając nagle takie żądania.
Odpowiedź 'oddajcie nam maga', chociaż zgodna z prawdą, była raczej bez sensu.

Deran i Brideran spojrzeli najpierw po sobie, a później na Stama szukając u niego odpowiedzi. Ten zmarszczył brwi, lecz najwyraźniej nie bardzo umiał pojąć co się tu dzieje.
- Już! - warknął Rav, popierając słowa wymownym gestem łuku. Grot strzały przeniósł się z Derana na siedzącego Stama.
- Ale my nie mamy żadnych pieniędzy... - Wyrwało się Brideranowi.
- Zamknij się! - Syknął Stam, a po chwili dodał. - Ale my nie mamy żadnych pieniędzy!

Skąd by mieli mieć... Trudno było sądzić, by zdołali zarobić choćby sztukę miedzi. Ale im dłużej trwał dialog...
- Kieszenie! Natychmiast! - W głosie Rava słychać było złość.

Stam zbliżył się o kilka kroków w stronę ogniska. Jego dwie gęste brwi spotkały się pośrodku czoła, co zawsze wskazywało wybitny wysiłek intelektualny u tego jegomościa.
- Chcesz moich kieszeni to chodź i je sobie weź! - Krzyknął wywróciwszy zawartość kieszeni na drugą stronę, a na jego twarzy pojawił się chytry uśmieszek. - No, chodź! - Zawołał mrugając znacząco do dwóch pozostałych, co Brideran przyjął skinięciem, a Deran jeszcze szerszym rozwarciem ust.

Aglahad ciął powrozy, zezując przy tym na stojących przy ognisku, a przy okazji starając się nie odciąć Trzmielowi stopy. Bo rzeczywiście po ściągnięciu z głowy jeńca cuchnącego wora ukazała się nielicho poobijana twarz młodego maga. W końcu sznur puścił i zdrętwiałe nogi Trzmiela były wolne.
Złodziejaszek schował nóż za pas, dziękując przy tym łowcy za radę, której mu udzielił, po czym pomógł Trzmielowi wstać.
- Znikajmy, póki się nie zorientowali o co idzie - wyszeptał Aglahad w ucho przyjaciela. Po czym dodał - Idź pierwszy! - Sam zaś wyjął procę i jeden z kamulców, tak na wszelki wypadek.

Mag bez wahania posłuchał się rozkazującego szeptu rozsądku. Łatwe to jednak nie było, bo stopy maga dzięki więzom były teraz jak z waty. Pęta jakie zakładał Brideran nie były ani trochę precyzyjne i w związku z tym przygłupi ciołek nadrabiał ich skuteczność siłą.

- Wy dwaj! Kieszenie! - Trzeba było jeszcze przez chwilkę pobawić się w leśnych bandytów i dać czas Aglahadowi i Degary'emu na zniknięcie w krzakach.
- Oszalałeś? Przestań! - syknęła cicho Amy, drżąc za krzakami i patrząc na rozwój sytuacji. Co w niego u licha wstąpiło? Może ta zbroja była przeklęta, czy co?!
- No, no... - Pokiwał głową Brideran. - Chodźcie panie i weźcie! O weźcie sobie!
- Co wy? - Rzekł Deran, odwracając się do Stama. - Chcecie mu oddać pieniądze? Nie oddam! Są moje! - Warknął zaciskając pięści. Stam również zacisnął pięści i pobladł z nietłumionej wściekłości.

Rav milczał przez moment, zaskoczony niespodziewaną informacją.
- Pieniądze... - wycedził po chwili przez zaciśnięte zęby. W jego głosie mieszało się lekkie zaskoczeni i mściwa radość. Chociaż nie był złodziejem to uważał, że należałoby oskubać Tych Trzech z ich marnych groszy za to, co zrobili Degaremu. A pieniądze wrzucić choćby do puszki, którą ustawiono dla tych, co chcieliby wesprzeć odbudowę Domu.
- Nie słuchaj tego idioty panie! - Warknął Stam i podszedł do Derana sycząc coś złowieszczego pod nosem. - Chodź panie! Mamy tu wszystko, tylko chodź i weź!

Iść. jasne. Musiałby sobie znaleźć głupszego, niż on sam. A to byłaby trudna sztuka.
- Który pierwszy? - warknął, kierując strzałę w środek brzucha Derana. I modląc się, by Amy nagle nie wypadła z roli i nie wypadła z krzaków.

Mag z pomocą złodziejaszka podniósł się na kolana i na czworakach zaczął przesuwać się wzdłuż powalonego pnia, którego drugi koniec ginął gdzieś w ciemności. Ból jaki przy każdym ruchu promieniował od żeber przypomniał mu o solidnej porcji kopniaków, które zebrał od Stama za próbę złamania mu nosa i późniejszej rozpaczliwej ucieczki. „Znikanie”, o którym wspomniał Aglahad nie wyglądało więc w jego wykonaniu zapewne najlepiej. Można nawet śmiało powiedzieć, że wyglądało żałośnie. Powoli odzyskujące czucie stopy, uniósł do góry, by o nic nimi nie zahaczyć. Jeszcze tylko z metr, dwa i będzie już w całkowitej ciemności…


Kolejny krok i nagle Degary poczuł jak traci równowagę i z głośnym jękiem wylądował twarzą w sosnowych igłach. Aglahad podbiegł do maga by podać mu dłoń i pomóc mu wstać, ale było już za późno. Trzej obwiesie wpatrywali się wprost na umykającego im właśnie jeńca.

- Łaaaaaapaaać goooooo! - Zakrzyknął Stam i rozpychając dwóch pozostałych na boki ruszył biegiem zapominając o skrytym w cieniu Ravie. Jego kompani niewiele myśląc ruszyli w ślad za nim.


"Szlag" pomyślał Aglahad widząc jak Degary traci równowagę. Nie pozostało mu nic innego jak podbiec i pomóc przyjacielowi, modląc się przy tym by żaden z trójki ich nie zauważył. Krzyk Stama uświadomił złodziejaszkowi, że jego plan spalił na panewce.

- Biegiem - powiedział do Trzmiela. Sam odwrócił się, włożył kamulec do procy i wycelował w pusty łeb Stama, choć nie sprawiło mu to żadnej przyjemności mimo, iż wiele razy wyobrażał sobie moment odpłaty za wszystkie late upokorzeń jakich, jako niższy o półtorej głowy i słabszy, doznał do Stama i jego kumpli.


Nie było nad czym się zastanawiać. Ci Trzej stali obok siebie, tworząc niemal zwartą grupę.
Bogowie, do tej pory sprzyjający czwórce przyjaciół, odwrócili od nich swe twarze. Rav strzelił, mając nadzieję, że trafi Stama, najlepiej w zadek. To go powinno znacznie spowolnić i dać uciekającym większe szanse.

- Zostawcie ich! - wrzasnęła Amy zrywając się z krzaków i ciskając za nimi tym co miała pod ręką - garścią szyszek i kamieni. Jeden z pocisków nagle rozjarzył się dziwnie i pomknął wprost w Derana szybciej niż pozostałe.

Owca, widząc, że zabawa się rozkręca, z ujadaniem ruszył w stronę Tych Trzech.

Wiele rzeczy zdarzyło się w jednej chwili. Na raz zagrała cięciwa łuku Rava i zaświstał wypuszczony z procy Aglahada kamień i zaskwierczała rzucona ręką Amarys szyszka.

Stam wyczuł widać niebezpieczeństwo bo jak długi runął na ziemię tak, że strzała Ravere'a ze świstem przemknęła tuż nad nim i na czworaka począł gonić za umykającym Trzmielem, nie oglądając się przy tym za siebie. A było na co popatrzeć... Jego dwaj kompani nie mieli tyle szczęścia co on.

Kamień przeznaczony dla Stama z głuchym łomotem uderzył w łepetynę Derana, aż ten przysiadł z impetem na ziemi, trzymając się za krwawiące czoło. Nie zdołał zrozumieć co takiego go trafiło, gdy w tył jego głowy grzmotnęła połyskująca niezwykłym światłem szyszka. Grzmotnęła w bardzo nieszyszkowy sposób - ciężko i solidnie. W rezultacie tego trafienia Deran wylądował twarzą w pobliżu popiołu ogniska uroczo zezując w bliżej nieokreślonym kierunku.

Potknąwszy się, o leżącego niczym ścięta kłoda brata, Brideran w eleganckim piruecie wylądował w samym środku ogniska. Szybko jednak postanowił opuścić to miejsce krzycząc przy tym coś, co brzmiało mniej więcej jak: "Włosymisiępaląaaaauuuuupaląmisięwłoooooosyy yyyaaaaauuu!"

Lecz Stam za nic miał kłopoty towarzyszy. Wbił przekrwione, wściekłe ślepia w Trzmiela i biegiem zerwał się za nim w pogoń. Lata praktyki w ściganiu innych zrobiły swoje. Stam szybkim zwodem zmylił Trzmiela i odepchnąwszy ze swej drogi Aglahada, dopadł do maga i szybkim szarpnięciem za włosy obalił go na kolana. Trzymał go mocno i nieustępliwie, a w migotliwym świetle ogniska w jego dłoni błysnęło ostrze noża, którego chłód Trzmiel poczuł na swoim gardle.

Wszyscy zamarli w pół kroku. Tylko Brideran biegał wciąż, wokół ogniska krzycząc wniebogłosy o swojej płonącej fryzurze.

- Puść go. Liczę do trzech - powiedział Rav unosząc łuk z kolejną strzałą, wycelowaną prosto w plecy Stama - i twój trup zostanie na tej polance.
Miał nadzieję, prawdę mówiąc, że do tego nie dojdzie. Że Amy coś wymyśli błyskotliwego. albo że Aglahad, będący najbliżej, coś zrobi... Niespodziewanie Owca, warcząc, rzucił się w kierunku Stama. Albo uznał to za ciąg dalszy zabawy, albo miał ochotę wbić zęby w wystawiony tyłek.

Słysząc słowa Rava i widząc nóż w ręce Aglahad wycofał się w cień, tak by Stam go nie widział. Normalnie pobiegłby pomóc ugasić czuprynę Briderana, ale sytuacja nie była normalna. Prawdę powiedziawszy trudno było mu sobie wyobrazić coś bardziej nienormalnego - oto walczył na śmierć i życie z innymi wychowankami Domu! Złodziejaszek poczuł jak robi mu się niedobrze, jak kurczy mu się brzuch. Chciało mu się wymiotować, ale zebrał się w sobie.
Upewniwszy się, że jest poza wzrokiem Stama i że ten zajęty jest rozmową z wojownikiem, wyjął nóż i zaczął, najciszej jak potrafił, okrążać Stama tak by znaleźć się jego plecami. Nie wiedział jeszcze co zrobi jeżeli mu się to uda, miał nadzieję, że wysoki chłopak przerazi się groźby Rava.

- Oszaleliście! Przestańcie - zupełnie wam odbiło?! - wrzasnęła Amarys, przerażona zarówno morderczymi zapędami Rava, Stama jak i zupełnie niespodziewanym efektem swojego własnego rzutu. - Przecież... przecież.. tak nie można! Nie jesteśmy wrogami! - to ostatnie w obecnej sytuacji zabrzmiało trochę głupio, ale co innego uważać za "śmiertelnego wroga" domowego tyrana, a co innego na prawdę spróbować pozbawić go życia. Nie mieściło jej się to w głowie. I czemu Stamowi tak zależało na skrzywdzeniu Trzmiela? - Pomóżcie mu lepiej! Brideran, przestań biegać! Pogarszasz tylko! - kiedyś widziała poparzoną rękę i z przerażeniem myślała jak za chwilę będzie wyglądać twarz Briderana. Chwyciła kurtkę Aghalada chcąc zarzucić ją chłopakowi na głowę.

Zamarł. Obalony na kolana i z przystawionym ostrzem do grdyki. Z jednej strony coś mu mówiło, że Stam tego nie zrobi. To przecież niemożliwe. Wykraczające nieskończenie dalece poza głupie dowcipy jakie mu robili we trzech. Ale to zimno postrzępionego ze starości ostrza było teraz tym co dyktowało każdy ruch młodego maga. Zastygł więc w obawie, że każda akcja może sprowokować ruch po którym… umrze! Nogi, które odzyskały już niemal całkiem czucie, zrobiły się dla odmiany dziwnie miękkie. Stam musiał go wręcz podtrzymać. Nie wyglądał i nie brzmiał jakby się bał Rava, ani Aglahada… który nagle gdzieś zniknął. O bogowie. Ależ się pomylił. Niech to już się skończy. Niech już wróci do Haeven gdzie zapomni o tym wszystkim i zostanie jakąś pomocą w bibliotece, lub gdzie indziej…

Słowa Amarys wyrwały go trochę z panicznego toru myśli. Dziewczyna skupiła się na Brideranie jakby fakt, że temu bęcwałowi płoną włosy był ważniejszy od jego życia. A to go… jak na ironię podbudowało. Bo wierzył, że kapłanka celowo odwraca uwagę Stama od patowej sytuacji…

Szczeknięcie nadbiegającego psa ukróciło negocjacje. Pozostawało modlić się, że Stam zlęknie się Owcy, lub chociaż zluzuje uchwyt na przytkniętym do gardła Trzmiela, nożu.

Wiatr zaszeleścił gałęziami pobliskich drzew. W powietrzu, zawirowały iskry z przygasającego ogniska, niczym maleńkie spadające gwiazdy. Wszystkich przeszył lodowaty oddech wichru, a ciemność wokół stała się głębsza. Dłoń Stama zadrżała zacinając z lekka gardło Trzmiela. Ujadający jeszcze przed chwilą Owca, zawył przeraźliwie i podkuliwszy ogon pod siebie czmychnął między nogi Amarys, o mało jej przy tym nie przewracając. Stam przełknął głośno ślinę i nawet Brideran zamilkł wpatrując się w jedno miejsce na polanie. Miejsce, które jeszcze przed chwilą było zupełnie puste, teraz zdawało się być pełne gromadzących się ze wszystkich stron cieni. Coś tam było, rosło i pulsowało, gotowe w każdej chwili skoczyć naprzód i zacisnąć się wokół. Z nagła ciszę przerwał złowieszczy syk. Ramię Stama, którym jeszcze przed chwilą kurczowo zaciskało się wokół Trzmiela, teraz oklapło, a on sam rzekł:
- Uciekaj... - Dłoń chłopaka, zaciskająca się na rękojeści noża opadła bezwładnie. - On przyszedł po ciebie!

Przerażony Aglahad widząc dziwny cień, który pojawił się nagle znikąd struchlał. Złodziejaszek nigdy nie był odważny, ale za przyjaciół poszedłby by w ogień... a przynajmniej tak mu się do dziś wydawało. Tym razem stał jednak naprzeciwko czegoś groźniejszego niż człowiek. Złodziej nie miał żadnych wątpliwości, że istota złożona z cieni nie była istotą ludzką. Fakt ten, jak również przerażający syk Cienia, wystarczył Aglahadowi by bohatersko krzyknąć "Zwiewamy!!!" i zacząć biec w kierunku przeciwnym niż istota.
- Habbakuku, chroń nas* - jęknęła Amy czując, jak nogi wrastają jej w ziemię. Czarny Rycerz z piwnic Domu stanął jej przed oczami jak żywy (a raczej nie-żywy), a reakcja Owcy świadczyła o tym, że niestety nie mają zwidów.
- Na Shinarę...
Rav nie był pewien, czy w tym przypadku jakakolwiek modlitwa cokolwiek da. Bogowie zwykle są daleko, a to 'coś' - wściekle blisko. Strzelanie zdało mu się dość kiepskim pomysłem. Dużo lepszy był sposób Aglahada.
- W nogi - syknął prosto do ucha znieruchomiałej nagle Amy i pociągnął ją za rękę.
Ruszając do ucieczki sprawdził jeszcze, czy Degary poszedł w ślady reszty.
Jako że maga nie było widać na polanie, także i on rzucił się do ucieczki, ciągnąc za sobą Amy. Owca, mądrzejszy zapewne od nich wszystkich razem wziętych, biegł przed nimi.
Trzmiel poszedł. Można nawet śmiało powiedzieć, że pognał. I za nic miał chlastające go po torsie i twarzy gałęzie jakichś krzewów. Również dolegliwości jakie mu jeszcze przed chwilą doskwierały po sznurze, kuksańcach i kopniakach, przestały nagle stanowić jakiekolwiek utrudnienie w poruszaniu się. Mrok, który zstąpił na środek obozowiska sprawił, że instynktownie miał ochotę uciekać tak daleko i tak długo aż padnie. Gdzieś na przedzie mignęła mu sylwetka Aglahada. Z tyłu doszły go głosy Amy i Rava. Chyba też biegli. Chyba. Nie obejrzał się. Ani razu. Biegł ile sił w chudych nogach.
 
__________________
"Co do Regulaminów nie ma o czym dyskutować" - Bielon przystający na warunki Obsługi dotyczące jego powrotu na forum po rocznym banie i warunki przyłączenia Bissel do LI.
woltron jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:59.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172