Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-02-2011, 23:11   #2
Yzurmir
 
Yzurmir's Avatar
 
Reputacja: 1 Yzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie coś

SPÓJRZ NAJPIERW NA KOMENTARZ (Szepty wiatru +18)


Dziwnymi drogami toczyło się ostatnio życie Gabriela Hörbingera.

Był już w najgorszej pozycji, jakiej mógłby się spodziewać, a jednak los zaskoczył go, zsyłając tego podejrzanego człeka i jego list, wręczony grupce nieznajomych ledwie parę dni temu w podrzędnej karczmie w małym miasteczku zwanym Averburg. Cała ta sytuacja świadczyła w oczach Hörbingera o szaleństwie Feliksa Heina, jak prawdopodobnie zwał się ten mężczyzna. Powiedzieć zatem, że miał wątpliwości, uciekając przez tylne drzwi podczas, gdy nieznajomy zwrócił na siebie uwagę zbrojnego oddziału sigmaryckiej inkwizycji, która niemalże wraz z nim wpadła do gospody parę chwil wcześniej – jest grubą przesadą. Gabriel Hörbinger bowiem nie miał w ogóle intencji słuchania tego człowieka.

Jednakże mimo swych starań, by powrócić do normalnego życia, od tamtego momentu sprawy szły coraz gorzej i gorzej. Choć po biegu przez las, w panice, ślizgając się na błocie, napotkanie grupki nieznanych mu, lecz przyjaźnie nastawionych, ludzi, tych samych, do których dosiadł się w szynku, wydawało się zrządzeniem losu, w tej chwili namiętnie pluł sobie w brodę, myśląc o tym, jak zgodził się im towarzyszyć. Wtedy jednak wydawało się to być jedynym rozsądnym wyjściem.

Któż mógłby przewidzieć, że obudziwszy się następnego dnia po nocy spędzonej na brudnej ziemi i pod kropiącym niebem, niemalże pierwszą rzeczą, jaka się wydarzy, będzie atak grupy potwornych wynaturzeń zwanych obrazowo zwierzoludźmi, o których dotąd jedynie słyszał od czasu do czasu, jeszcze w starych, spokojnych czasach?

Mimo fatalnej pozycji, wyposażonemu li w nóż Hörbingerowi udało się bronić na tyle długo, że dotrwał do momentu, gdy jeden z jego towarzyszy zabił monstrum. Po walce był zbryzgany gęstą posoką bestii od stóp do głów, a jego żołądek nie wytrzymał. Ale choć ponury, a w głębi ducha przerażony, zdołał się opanować. Pobojowisko – oklejone mgłą, z wycelowanymi w białe niebo zwierzęcymi rogami leżących na glebie martwych bestii, z jękami i westchnieniami rannej dziewczyny – wyglądało wyjątkowo posępnie. Szukał na nim broni, która mogłaby ochronić go w nadchodzących dniach, aż w końcu znalazł miecz; zadziwiająco ciężki i dość tępy, zdał się jednak Gabrielowi bronią ostateczną.

W czasie marszu, przy panującej wśród towarzyszy podróży nieprzyjemnej ciszy, Hörbinger zastanawiał się, ile jeszcze to potrwa i co zrobi, gdy już dotrą do Altdorfu. Bywał już parę razy w stolicy i miał tam jednego znajomego, którego zamierzał odwiedzić. Czasami jego myśli zbaczały ku tym, którzy z nim szli. Nic o nich nie wiedział i w momencie, gdy stanęli u bram stolicy, nic się to prawie nie zmieniło.

Najpierw jednak przenocowali w zajeździe, który odnaleźli akurat pod wieczór. Następnego dnia do zajazdu przybył człowiek, który przedstawił się jako Otto Estelvan. Z zaciekawieniem przemieszanym z niepokojem Gabriel Hörbinger przyglądał się, jak mężczyzna wrzeszczał na dziewczę, które im towarzyszyło, Elyn. Przypomniała mu się historia pani Zweiger, szanowanej do momentu, gdy uciekła z jakimś dandysem. Nie mógł współczuć Elyn.

Wszyscy inni zdawali się być jednak poruszeni. Na nim samym, jak wspominał teraz, największe, choć wciąż skromne, wrażenie zrobiło spotkanie z gospodarzem, który najwidoczniej starał się ich oszukać. Już gdy wychodzili z gospody, zastąpił im drogę.
– Nawet nie wspominaj o pieniądzach, ty oszuście! – wykrzyknął wówczas Gabriel nieoczekiwanie gwałtownie. – Sądzisz, że skoro podróżujemy traktem, to jesteśmy jakimiś niepiśmiennymi debilami, którzy nabiorą się na choćby najprymitywniejszą sztuczkę?!
Sięgnął do sakiewki i wyciągnął pojedynczą srebrną monetę. Cisnął nią w gospodarza, ale, oczywiście, odbiła się i upadła na ziemię.
– Tyle ci się należy. A teraz, niestety, muszę mimo wszystko wrócić do swego pokoju, aby coś wziąć.

Musiał przyznać, że nawet wtedy czuł lekkie wyrzuty sumienia, zwłaszcza gdy wracając, zobaczył karczmarza krzyczącego na płaczącą dziewczynę, co do której wcześniej domyślił się, że musi być jego córką, i przyszło mu do głowy, że być może to w jakiś sposób z jego winy. Koniec końców jednak, gdyby nie został oszukany, zapłaciłby pełną cenę.

Tymczasem wziął ze swojego pokoju kaptur, płaszcz, nóż i zwierzoludzki miecz. Nóż założył sobie za pas, a resztę zwinął i tak razem z innymi ruszył dalej. Dotarcie do miasta nie zajęło nawet jednego dnia, co mocno go zdziwiło. Chciał coś przekazać swoim tymczasowym towarzyszom i uznał za dobry moment chwilę, gdy widać już było mury stolicy.

– Zanim dotrzemy do Altdorfu, chcę wam powiedzieć jedną rzecz. Ja sam nie zamierzam mieszać się w żadne podejrzane sprawy i gdy tylko przekroczymy wrota miasta, ruszam w swoją stronę. Ale jeśli macie zamiar dostarczyć ten list, wiedzcie, że pakujecie się prosto w paszczę lwa, a może nawet chimery, jak wolicie. Cała sprawa śmierdzi, a siedziba inkwizycji i łowców czarownic znajduje się akurat w głównej świątyni Sigmara, do której zapewne chcecie się udać. Nie wiem, dlaczego to robicie – ale uważajcie.


***


Gabriel Hörbinger zniknął bez pożegnania zaraz po przekroczeniu bram miasta. Przechadzając się ulicami Altdorfu, pomyślał, że zanim uda się do Emila musi zrobić coś z tym mieczem, który niósł ze sobą. Zboczył nieco, szukając riksz do wynajęcia. Znalezienie jednej nie było trudne, zatem wsiadł do niej i polecił się zawieźć do dzielnicy handlowej.

Riksze były małymi pojazdami wyposażonymi w dwa koła, ciągniętymi zazwyczaj przez młodych chłopców. W mieście tak wielkim jakieś środki komunikacji stanowiły konieczność, a riksze były jedynymi dostępnymi dla niebogatych mieszkańców. Z drugiej strony nie każdy chciał z nich korzystać, gdyż wcale nie rzadko zdarzało się, że pasażer zawożony był w jakieś odosobnione miejsce i mordowany dla pieniędzy. Hörbinger nie miał jednak wielkiego wyboru.

Dotarłszy szczęśliwie na miejsce, rzucił chłopakowi pensa i z zawiniątkiem pod pachą ruszył oglądać stoiska. Spodziewał się, iż będzie musiał poszukać miejsca, gdzie zostanie przyjęty towar niższej jakości, być może nawet podejrzany. W żadnych wypadku nie znał jednak tutaj paserów, nie miał też wiele czasu i w końcu zadowolił się tym, co znalazł.

– Nazywam się Gabriel… Zweiger – odezwał się uprzejmie, z wahaniem trwającym ledwie ułamek sekundy. – Czy również kupuje pan towary? Wyśmienicie. Mam do sprzedania ten… egzotyczny – miecz.

Odwinął materiał płaszcza. Kupiec podejrzliwie obejrzał broń, pomrukując z niezadowoleniem. Hörbinger zaczął się nieco denerwować.
– Jeśli nie chce pan go kupić, udam się po prostu gdzie indziej – powiedział, został jednak zignorowany przez handlarza.
– Czy to znak Chaosu?! – wrzasnął ten nagle, wskazawszy na wypalony na rękojeści symbol przedstawiający okrąg jakby przebity strzałami wzdłuż osi symetrii. Hörbinger nie zwrócił wcześniej na niego uwagi, być może zresztą zakrywała go warstwa błota. Zrobiło mu się słabo.
– Nie wykluczam – wydusił z siebie i natychmiast zaczął gorączkowo myśleć nad lepszą odpowiedzią. – Ale to nie tak, jak się wydaje. Ta broń… To jest…

Kilku przechodniów stanęło i obserwowało całą scenę. Zbliżył się również wąsaty zbrojny z giermkiem, nieco niepasujący do otoczenia. Natychmiast zajrzał nad ramieniem Gabriela i aż krzyknął ze zdumienia. Chwycił mężczyznę za ramię i pociągnął na środek placu.
– …trofeum… – wydukał Hörbinger.
Rycerz zaczął krzyczeć coś o Chaosie, a Gabriel spróbował się wyrwać. W efekcie otrzymał uderzenie w nos, z którego trysnęła krew. Słaniając się, prawie upadł na bruk, ale chwycił go giermek i zaczął ciągnąć ze sobą. Chcąc jak najszybciej skończyć tę farsę, Gabriel nie stawiał oporu.

Miał wrażenie, że rycerz wlókł go przez pół miasta – gapie pokazywali ich sobie palcami – gdy w końcu stanęli przed olbrzymim gmachem. Zbrojny wepchnął go do środka, a następnie poprowadził na drugi koniec przepastnej sali.
– Bracie Friedriechu, bracie Friedriechu! – zawołał gromkim głosem. W odpowiedzi odwrócił się jeden z inkwizytorów w czarnym płaszczu. Był dość stary, a twarz miał srogą.
– Och, sir Ludwig… Cóż to znowu się stało? – spytał z dezaprobatą, spoglądając na krwawiącego Hörbingera.
– Otóż, bracie Friedrichu…! Zmierzałem właśnie rynkiem, w sprawach, którymi nie będę was kłopotał, bracie, gdym usłyszał słowo… „CHAOS”! Rozejrzałem się i – co odkryłem? – że ten oto człowiek chciał sprzedać broń zdobną – jeśli tak rzec w ogóle wypada – plugawymi symbolami! Oczywiście od razu chwyciłem go – choć złorzeczył! – i przyprowadziłem tutaj!
– Co to za broń? – przerwał mu inkwizytor, a rycerz poczerwieniał.
– To był… miecz… chyba. Został… Został na stoisku.
– Więc ciągnąłeś jakiegoś chama przez pół miasta i nawet nie masz dowodu na jego zbrodnie? – Westchnienie wydobyło się ze starczej piersi.

Gabriel zachłysnął się i poczerwieniał jeszcze bardziej. Wyrwawszy się z uścisku giermka, wyprostował się i zaczął opowiadać, niewyraźnie z powodu złamanego nosa. To była chyba najbardziej upokarzająca chwila jego życia.
– Wytłumaczę to! Wyruszyłem z Averbergu przedwczoraj, dołączywszy do grupy podróżników. Nocowaliśmy w lesie, a nad ranem zaskoczyły nas jakieś potwory, zwierzoludzie… Wcześniej nawet nie myślałem, że naprawdę istnieją. Udało nam się ich pokonać i żeby mieć się czym obronić na drodze, wziąłem miecz jednego z nich. W ogóle nie widziałem żadnych symboli! A potem chciałem go sprzedać, to tyle!
– Więc chciałeś sprzedać broń z symbolami Chaosu… – powtórzył powoli inkwizytor.
– Nie… nie wiedziałem…! Przecież powiedziałem, że ich nie widziałem!

Hörbinger odwrócił się ze złością i rozpaczą i nagle zauważył znajome postacie, wkraczające do sali przez jakieś drzwi. Niby można się było ich tu spodziewać, ale mimo to Gabriel nie mógł uwierzyć własnemu szczęściu.
– To z nimi podróżowałem! Oni mogą poświadczyć!


***


Po raz kolejny w ciągu ostatnich dni Gabriel Hörbinger znalazł się w sytuacji, która wydawała mu się bez wyjścia. Nie miał wątpliwości, że ci ludzie, Czarne Płaszcze, są bezlitośni i w związku z tą feralną bronią mogą oskarżyć go o jakieś podłe praktyki, jeśli nie zgodzi się do nich dołączyć. Z drugiej strony wcale mu się to nie podobało; zastanawiało go, czemu tak ochoczo chcą ich zwerbować i co ich czeka, gdy już do nich przystaną. Czując na sobie srogie spojrzenie inkwizytora, wybąkał ciche „tak”.

Jeszcze tego samego dnia otrzymał nowe ubranie i ciepłe łóżko. Chociaż nie były to największe luksusy, jakie mógłby sobie wymarzyć, zaczął doceniać pewną stabilność, jaką mu zapewniały. Brakowało mu jednak poczucia bezpieczeństwa; było wręcz odwrotnie, bał się przez cały czas. Musiał uczestniczyć w modlitwach tak często, że zaczęły mu się zdawać farsą, a do tego od czasu do czasu dało się słyszeć stłumione krzyki dochodzące gdzieś z dołu. Niektórzy nowicjusze nie kryli swego nastawienia, podobnego do jego własnego. Zazwyczaj Gabriel uciekał od tego wszystkiego do biblioteki, która zdawała się spokojna – choć tak ponura…


***


Idąc korytarzem w lochach, obserwował więźniów szeroko otwartymi oczyma. Wkroczając do sali tortur, zastanawiał się, czego konkretnie będą się uczyli. Wkrótce dowiedział się tego, patrząc na rozrywanego żywcem człowieka. Odsunął się z obrzydzeniem od paleniska, z którego inkwizytor wziął rozgrzany pręt, i, nie mogąc patrzeć, odwrócił się. Musiał jednak słuchać wrzasków ranionego mężczyzny i nie mógł opędzić się od myśli, że to samo mogło spotkać jego. Zaczął szukać wyjścia, jednak zbyt się bał, aby ukazać nieposłuszeństwo. Milczał, spoglądać rozgorączkowanym wzrokiem na ściany, sufit i podłogę, wszędzie, byle nie na torturowanego mężczyznę.
 

Ostatnio edytowane przez Yzurmir : 03-02-2011 o 16:31.
Yzurmir jest offline