Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-02-2011, 20:52   #20
Karmazyn
 
Karmazyn's Avatar
 
Reputacja: 1 Karmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputację
- Zajmij się kotwicami.
Łatwo powiedzieć trudniej zrobić. To, że łaskawie oddali mi mój sejmitar i mieczo-rewolwery wcale nie ułatwiało tego zadania. Rozumiem jakby dali mi topór lub coś w tym stylu. No, ale trudno. Coś trzeba było zrobić. Nie miałem najmniejszego zamiaru umrzeć na tej latającej puszcze. I bynajmniej nie wizja śmierci była w tym wszystkim najgorsza. Najgorsze było w tym wszystkim to, że jakiś palant wydawał mi rozkazy…
Jemu zdążę jeszcze wygarnąć. Jeśli faktycznie wie co mówi i wyjdę z tego w jednym kawałku. Jeśli nie, odnajdę go w piekle.
Nie byłem przyzwyczajony do walki w takich warunkach. Nie lubiłem jak coś lub ktoś mnie zaskakiwał. To była moja działka i nie zamierzałem się z nikim dzielić.
Trzeba było jednak skończyć myśleć i wziąć się do roboty. Wyjrzałem za balustradę by zobaczyć liny. Były zbyt nisko bym mógł je dosięgnąć z pokładu. Przeskoczyłem balustradę tarasu i pewnie wylądowałem na pokładzie. Nade mną, nie wiem skąd znalazł się jeden z tych delfinów-zombie. Przede mną zauważyłem dwóch z tych wizaremów, czy jak ich tam kapitan nazwał. O nich nie musiałem się martwić. Ich celem był Posąg. On musiał się nimi martwić nie ja.
Mój cel znajdował się na lewo ode mnie. Pierwsza z kotwic. W tej chwili jednak nie mogłem się zająć moim głównym celem. Jeden z piratów, który właśnie zeskakiwał ze swego statku wykazywał zainteresowanie moją osobą. Niewiele myśląc dobyłem jeden z mieczo-rewolwerów. Wycelowałem w zbliżającego się przeciwnika. Czekałem aż się zbliży. Nie miałem najmniejszego zamiaru marnować amunicji. Pirat zbliżył się wystarczająco. Tak jak i wcześniej tak i teraz moje serce napełniło się dziką radością na myśl o kolejnym martwym przeciwniku. Wystrzeliłem.
Nie miałam czasu czekać na efekt mojego wystrzału. Musiałem zająć się linami. Coś mi mówiło, że od ich odcięcia zależeć będzie moje życie. Musiałem jak najszybciej dostać się do lin. Sięgnąłem po linkę przywiązaną do pasa. Przewiązałem się nią w pasie. Drugi zakończony haczykiem koniec przerzuciłem przez oczko dźwigu wystającego za burtę. Swoją chustą przywiązałem sobie sejmitar do prawej dłoni. Może była to lekka przesada, lecz nie miałem zamiaru kupować sobie nowego gdyby ten przez przypadek wypadł mi z ręki. Rozejrzałem się jeszcze czy w pobliżu nie ma żadnego z piratów, który mógłby przeciąć moje zabezpieczenie. Szczęście mi sprzyjało. Tamci obskoczyli Pomnika. Na mnie nikt nie zwracał większej uwagi. Przynajmniej na razie. Na lepszą okazję nie było co czekać. Szczególnie, że kolejni szykowali się do abordażu.
Ześlizgnąłem się do kotwicy. Dawno nie miałem okazji do machania sejmitarem. Dzisiejszego dnia z pewnością nadrobię wszystkie zaległości. Wykonałem pierwsze cięcie. Efekt był mizerny. W sumie nie było żadnego efektu. Że też na górze nie pomyślałem o znalezieniu lepszej broni. Trudno. Teraz było już za późno. Teraz musiałem ciąć.
Wprawiłem się w ruch wahadłowy. Miałem nadzieję, że w ten sposób zwiększę siłę ciosu. Wykonałem cięcie. Nie dosięgło jednak liny. Zbyt mocno się obniżyłem i niemal zostałem dosięgnięty przez piratów. W między czasie mogłem wystrzelić z któregoś z mieczo-rewolwerów. Nie widziałem jednak sensu by to robić. Nie chciałem ryzykować straty broni. Podciągnąłem się na lince zawiązując ją wokół lewej dłoni wydostając się z poza zasięgu napastników.
Znów odepchnąłem się od burty. Silnym cięciem prawie udało mi się naciąć linę. Nie był to jednak cios wystarczająco silny by przeciąć ją za pierwszym razem. Na domiar złego moją osobą zainteresował się kolejny pirat. Bezczelnie zbliżał się do mnie szybując na linie. Musiałem działać. Liczyłem na to, że samą siłą ataku strącę go z jego liny i zmuszę do lotu w kierunku ziemi. Nie chciałem wdawać się w dłuższą walkę. Miałem inne cele. Od osiągnięcia jednego z nich dzieliło mnie kilka cali pękających sznurów i najwyżej jedno precyzyjne cięcie. Natarłem na pirata. Niemal w tym samym momencie przez mój umysł przemknęła jedna myśl. Dlaczego pozwoliłem się w to wpakować?

Pirat pechowo przeponą nabił się na moją wystawioną nogę i z wrażenia puścił linę. Przynajmniej ten problem miałem z głowy. Zderzenie z nim trochę wytrąciło mnie z rytmu, lecz szybko udało mi się na powrót wprawić w ruch wahadłowy. Chwilę pohuśtałem się na swojej lince, po czym wykonałem cięcie. Sznury zostały przerwane. Pierwsza z lin została odcięta. Pozostała druga. Wcześniej jednak musiałem wyjść z powrotem na pokład. Używając jednej i to w dodatku słabszej ręki mógł być z tym problem. Prawą miałem unieruchomioną przywiązanym do niej sejmitarem. Trudno. Musiałem zaryzykować utratę broni. Puściłem lewą dłonią trzymaną do tej pory linkę i opuściłem się trochę w dół. Przeciwnikami, na których broń niemal się za pierwszym razem nabiłem teraz nie musiałem się przejmować. Jakaś beczka rzucona z pokładu Hekstusa skutecznie zniechęciła ich do atakowania mnie. Mogłem się tylko domyślać po rozmiarach beczki, że rzucił ją Posąg. No chyba, że w czasie mojej zabawy z przecinaniem liny wyprowadzili na pokład katapultę. W to jednak poważnie wątpiłem.
Zacząłem rozplątywać swoją chustę. Nie przypuszczałem nawet, że tak mocno ją zawiązałem. Nie miałem wyjścia. Strata chusty była małą ceną w porównaniu ze stratą życia.
Sięgnąłem do pasa po nóż. Miałem szczęście, że nie zgubiłem go w ferworze walki. Rozciąłem węzeł chusty uwalniając dłoń. Chusta została porwana przez wiatr a ja szybko schowałem sejmitar do pochwy i zacząłem wspinać się na pokład. Gdy się na nim znalazłem zostałem zaczepiony przez jakiegoś niedobitka z maczetą. Nawet nie zdążyłem odwiązać linki od dźwigu. Nie przeszkodziło mi to jednak w zabiciu pirata. Skończył ze śladem po moim nożu pod brodą. Ja zaopiekowałem się jego maczetą.
Uprzednio zdjąwszy linkę z kółka dźwigu ruszyłem uporać się z drugą kotwicą. Maruderów było więcej. Nie byli to jednak przeciwnicy godni większej uwagi. Padali po czterech, góra pięciu ciosach. Było to i tak zdecydowanie za dużo jak na poziom walki, jaki reprezentowali. Zdobyczna maczeta była zdecydowanie źle wyważona. Punkt ciężkości znajdował się bliżej końca ostrza, co pozwalało zadawać silne, lecz powolne ciosy. Walka w taki sposób nie była w moim stylu i nie mogłem zaprezentować piratom pełni moich umiejętności. Im chyba to jednak nie przeszkadzało. Trupom raczej nic nie przeszkadza. Raczej…
Znalazłem się przy kotwicy. Była trochę wyżej wbita niż poprzednia, lecz i tak nie miałem szans do niej sięgnąć w pozycji umożliwiającej porządne zamachnięcie się. Poważniejszym problemem było to, że przy tej kotwicy nie było dźwigu, do którego mógłbym umocować linkę. Musiałem zejść na dół bez zabezpieczenia i stanąć na wystającej z pokładu części kotwicy. Trochę było to ryzykowne, lecz innego wyjścia nie miałem. Nie zanosiło się by któryś z załogantów zrobił to za mnie. Więc nie mogłem najzwyklej w świecie olać tego zadania.
Wetknąłem za pas maczetę. Miałem nadzieję, że nie zgubię jej podczas moich akrobatycznych wyczynów. Usiadłem na skraju pokładu i zacząłem się powoli ześlizgiwać się w stronę kotwicy cały czas trzymając się skraju pokładu. Na moje szczęście sięgnąłem jej stopami zanim musiałem puścić się pokładu. Ułatwiało to trochę sprawę. Jednak i tak najtrudniejsze było przede mną. Umieściłem swoją linkę po lewej stronie kotwicy. Głęboki wdech i… i zeskoczyłem z kotwicy po stronie przeciwnej niż znajdowała się moja linka. Miałem tylko chwilę by ją złapać. W przeciwnym wypadku czekał mnie długi lot w kierunku ziemi. Udało mi się chwycić linkę. Poczułem pieczenie, gdy moja ręka się po niej przesuwała. Później było ukłucie. To haczyk wbił mi się w dłoń. Bolało. Trochę. Nic wielkiego. Bywało gorzej. Dyndałem w powietrzu. Musiałem się śpieszyć. Moje wygibasy obciążyły znacząco lewą rękę. Wiedziałem, że za długo nie wytrzyma. Najpierw jednak należało podciągnąć się na lince. Byłem zdecydowanie za nisko by dosięgnąć sznurów kotwicy. Kilka pociągnięć, zwiększenie poziomu bólu lewej ręki. Byłem na odpowiedniej wysokości. Dobyłem maczety. Tak to był zdecydowanie dzień, w którym miałem szczęście. Wykonałem zamach. Cięcie sięgnęło liny trochę ją naruszając. Kolejne cięcie przyniosło bardziej zadawalający efekt. Mimo to dopiero po piątym cięciu przeciąłem sznury. Maczeta nie była mi już potrzebna. Cisnąłem ją w stronę pokładu piratów. Mogłem teraz wracać na pokład. Spojrzałem w górę. To, że uda mi się to zrobić graniczyło raczej z cudem. Mimo to nie zamierzałem się poddawać.
Znów szarpnąłem linkę. Znów zacząłem za nią pociągać. Powoli zbliżałem się do kotwicy. Linka równie powoli zaczęła się z niej zsuwać. Od śmierci dzieliły mnie cale. Pieczenie przeniosło się również na prawą dłoń. Życie było jednak cenniejsze od jakiegoś tam bólu. Jeszcze parę szarpnięć i…
Linka zsunęła się. Moja prawa ręka zacisnęła się na kotwicy. Chwilę później dołączyła do niej lewa ręka. Podciągnąłem się. Teraz miałem kotwicę pod pachami. Było lepiej, lecz niewiele. Sięgnąłem po haczyk swojej linki. Zamachnąłem się. Haczyk zniknął mi z pola widzenia wlatując nad pokład.
Kotwica wyślizgnęła się z moich objęć. Spadałem w dół. Życie zaczęło mi przelatywać przed oczami. Nagle coś szarpnęło mnie w okolicach pasa. Dla mnie była to ulga. Żołądek uznał inaczej. Moje śniadanie poleciało w stronę ziemi zamiast mnie.
Nie wiedziałem, o co zaczepił haczyk. W tej chwili nie było to istotne. Szybko zacząłem się wciągać na lince. Nie chciałem testować wytrzymałości umocowania linki a tym bardziej wytrzymałości moich rąk. W końcu udało mi się powrócić na pokład.
Tak, to była zdecydowanie moja ostatnia podróż latającym statkiem.
 
__________________
Dłuższy kontakt może zagrażać Twojemu zdrowiu lub życiu.
Toczę batalię z życiem. Nieobecny na długi czas.
Karmazyn jest offline