Gdyby nie Trzmiel...
Nie, musi się przyzwyczaić, by nawet w myślach nie używać tego przezwiska...
Gdyby nie Degary, Colwyn z pewnością nie potraktowałby prośby Rava zbyt poważnie. Albo też z dużo mniejszą powagą.
Z rozmów z Colwynem, który nie tylko z łukami był za pan brat, można było się dowiedzieć wiele o tej broni. Niektóre łuki były idealne jako zabawki dla nie-do-końca-grzecznych dzieci. Inne nadawały się w sam raz do poganiania gęsi czy leniwych koni... jeśli się zwolniło z jednej strony cięciwę. Były też łuki nadające się tylko do polowań na ptactwo. Nieco większe - na płową zwierzynę, czy nawet do walki. Ale były też i ŁUKI - broń o której Cowyn mówił z uznaniem. Wzruszeniem niemal. I słyszalnym w głosie szacunkiem.
Łuk, który znalazł się na stole, zdecydowanie należał do tej ostatniej kategorii. Prosty kawałek drewna, bez zbędnych zdobień, zakończony rogowymi gryfami, miał w sobie jakąś... energię i na jego widok Ravowi aż zaparło dech.
- Dziękuję... - wydusił z siebie w końcu. - Ja...
W nagrodę za gorące podziękowania obdarowany został nie tylko kołczanem, wypełnionym strzałami, ale i dwiema zapasowymi cięciwami tudzież skórzanymi ochraniaczami zakładanymi na przegub i palce. Oraz paruminutowym wykładem na temat tego, jak o łuk należy dbać. A potem Colwyn, przerywając Ravowi w połowie zdania kolejną próbę sklecenia odpowiedniego podziękowania, powiedział:
- Pamiętaj, czego cię uczyłem i pilnie trenuj. Twoje dobre wyniki będą najlepszym podziękowaniem.
Degary, który skończył pisać jakąś epistołę, ruszył na pomagać Aglahadowi, a Rav zaszył się w ogrodzie, chcąc wypróbować nową broń.
Było, jak to powiadają, dobrze, ale nie beznadziejnie.
Łuk nie był nowy, ale dla Rava stanowił nowość. O ile pod okiem Colwyna nieraz próbował swych sił w tej szlachetnej dyscyplinie, jaką jest strzelanie z łuku, to jednak nie ma dwóch identycznych łuków i do każdego z nich trzeba się przyzwyczaić.
- Mam nadzieję, że nasze obiady nie będą zależeć ode mnie - stwierdził niezbyt wesoło, po godzinie ćwiczeń.
Do nieruchomego celu jakoś mu jeszcze szło, ale z ruchomym... Poza tym i tak nie był w stanie trafić z łuku w listek, znajdujący się w odległości stu kroków.
Pozbierał wszystkie strzały, starannie oczyścił groty i schował do kołczana. A potem ruszył na poszukiwanie Haralda.
Miecz zwykle robił większe wrażenie, niż jakikolwiek drąg. Nawet czekający na niego w domku myśliwskim, dwumetrowy, zakończony ostrzem półtorastopowej długości.
Ale Harald rozwiał wszystkie jego marzenia.
- Dziesięć lat temu, to jeszcze - powiedział. - Z pewnością coś bym znalazł, ale teraz...
Pokręcił głową.
- Wszystko przetopiłem, przekułem.
Uważnym spojrzeniem zlustrował Rava.
- Chodź! - Skinął na niego głową i nie sprawdzając, czy chłopak idzie za nim, ruszył w stronę kuźni.