Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-02-2011, 21:01   #21
Plomiennoluski
 
Plomiennoluski's Avatar
 
Reputacja: 1 Plomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputację
Niech mnie diabli jeśli orientowałem się z czego do mnie strzelali, za moich czasów nie było takich zabawek, ale bolało. Nawet mimo tego że pociski wyhamowały na pancerzu piekło całkiem mocno. Przynajmniej zdjąłem już jednego z delfinopodonych. Drugi miał najwyraźniej zamiar przerobić mnie na sitko, więc trzeba było działać. Złapałem hak, którym była zakończona lina padłego zwierzaka, wyszarpnąłem nieco i trzymając oburącz zacząłem rozkręcać, jednocześnie startując w stronę napastnika. Musiałem zmniejszyć dystans i stanąć między kulami a kobietą, czasem miałem wrażenie że do tego zostałem stworzony, ale jeśli tak, to coś musiało pójść potwornie źle. Rozpędziłem hak wyskakując nieco w powietrze i posłałem go w stronę powietrznego pirata. Nie zatrzymało to kuli, która zatrzymała się dopiero na mojej piersi cofając mnie nieco, za to hak zapewnił dopływ świeżego powietrza do czaszki stwora. Kiedy padł na skrzynie, dobiegłem do niego szybko upewniając się że to już truchło, drugi cios hakiem rozwiał moje wszelkie wątpliwości, trup nie wyglądał mi na bezgłowego jeźdźca, ale na wszelki wypadek wyrzuciłem ciało za burtę. Ktoś musi zginąć abym przeżyć mógł ktoś, czy jak szło to powiedzenie.

Rozejrzałem się dookoła, w moją stronę zmierzało jeszcze kilku opryszków. Zasygnalizowałem kobiecie żeby się nie ruszała, była chyba przerażona do tego stopnia, że nikt by jej żywcem nie oderwał od pokładu, ale wolałem się upewnić. Możliwe, że nie odzyskała jeszcze przytomności, ale naprawdę miałem ważniejsze rzeczy na głowie niż ta nieznajoma. Urwałem stalową linkę, tak żeby mieć w dłoni kilka metrów stalowego sznura zakończonego hakiem i ruszyłem na spotkanie kolejnych nieproszonych gości. Łańcuch ponownie poleciał w stronę napastnika, zostało jeszcze wykończyć tych tutaj, podnieść coś ostrego i zająć się linami zanim zrobi się naprawdę gorąco.
Rzucony łańcuch hakiem na końcu boleśnie rypnął w bark bliższego przeciwnika, zatrzymał tors podczas gdy nogi wyprzedziły resztę i wyrżnął na kark w absurdalnym salcie w tył. Kolejny rzucił swą bronią- nadziak wbił się na kilka centymetrów w mój abs, ból, a mieli być niegroźni...
Wyszarpnąłem nadziak i odrzuciłem go właścicielowi z nieco lepszym skutkiem, z żelazem w czaszce stracił nieco rozpędu i padł jak długi na pokład, przynajmniej przypomniałem sobie dzięki temu jakiego koloru jest moja krew, nie że koniecznie chciałem wiedzieć, ale trzeba było znaleźć jakiś pozytyw w tym chaosie.

Na pokład wskoczyło prawie jednocześnie pół-tuzina napastników, zauważyli mnie i szykowali się do szarży- kilka metrów przede mną na ziemi leżała żeliwna belka, długa w sam raz by powalić sześciu chłopa. Podnieść bym nie zdążył.., może kopnąć.. później powinno być z górki.
Przypomniała mi się pewna gra, w której używaliśmy wypchanej szmatami skórzanej kuli, nie można było używać rąk i takie tam podobne zasady. Niezbyt popularna, zwłaszcza że w co biedniejszych dzielnicach używali jakiegokolwiek zamiennika jaki mogli znaleźć. Wybiłem belkę solidnym kopnięciem, za wysoko nie poleciała, daleko też nie, za to przypomniało mi się czemu gra została oficjalnie zakazana. Nawet dla mnie widok pękających kości pod ciężarem stali i krzyki piratów wydawały się dość obrzydliwe, niestety nie było czasu na finezję więc nie miałem czasu skrócić ich męczarni. Zawinąłem za to linę z hakiem wokół ramienia, podniosłem belkę i ruszyłem dalej siać zniszczenie w szeregach przeciwnika. Dobiłem tylko jednego, który wrzeszczał wyjątkowo głośno. Mieli pecha że szarżowali na mnie akurat w przejściu między skrzyniami i nie mieli nawet jak odskoczyć.

Salwa z okrętu przeciwników roztrzaskała skrzynię na wysokości mojej szyi, metr ode mnie. Stąd nie sięgnąłbym ich nawet linką. Spod plandeki za to wystajwały metalowe beczułki...
Moje oczy zwęziły się szparki kiedy skrzynia koło mnie rozprysła się w drzazgi. Trzeba było kończyć tą zabawę zanim ktoś po tamtej stronie zacznie trafiać. Naderwałem szybko plandekę i podniosłem jedną z beczek, to draństwo było ciężkie jak demony. Wziąłem kilka kroków rozpędu i rzuciłem z całej siły w stronę najbliższego stanowiska ogniowego. Zadyszałem się lekko, ale pozwoliłem sobie jedynie na kilka sekund odpoczynku z rękoma opartymi na kolanach, nieco pochylony.
- Co za popaprany dzień! - rzuciłem nieprzyjaznym wichrom jak okrzyk bojowy sięgając po kolejną beczkę i szukając kolejnego ochotnika do darmowej przejażdżki za ostatnie wrota.
Na linach huśtał się mój znajomy, elf- zmagał się z przecięciem liny, przeszkadzali mu wizaremowie wymachujący drzewcami tuż pod jego tyłkiem. Chyba znalazłem swój cel, duże skupisko wrogów w sam raz na kolejną salwę beczką, tu było łatwiej, bo nieco bliżej i w dół. Kolejna baryłka poleciała w stronę atakujących, to powinno odpowiednio skierować ich uwagę. Może nawet strącić kilku a nie trafić złodzieja. Ponownie okazało się że ta kupa złomu jest pełna pocisków, jeśli oczywiście dało radę się to jakoś podnieść. Beczka szybko rozwiała tłum entuzjastów dziurawienia elfa, kilku z jękiem podnosiło się z krzywych dech pokładu.

Elf poradził sobie całkiem nieźle z linami sczepiającymi oba pokłady, zostawał już tylko jeden malutki problem. Właściwie duży, sam stwór na którym przylecieli napastnicy. Niektórzy uważają że trybiki w głowach podobnych do mnie działają strasznie powoli, czasami mają racje, zazwyczaj koncentrujemy się na jednym torze albo na o wiele większym spektrum, które wymaga skupienia o jakim inni Dawcy nie mają pojęcia. W tym momencie przez moją czaszkę przebiegał cały ciąg myśli. Większym obrazem był lewiatan rzucający się swoim cielskiem na nasz okręt i długi acz bolesny upadek na ziemię. Na co zdecydowanie nie miałem ochoty. Zastygłem z beczką w dłoni myśląc intensywnie. Lewiatan był żywy, Hekstus nie, w dodatku był napędzany czymś sztucznym, ale jeśli dobrze się przyjrzałem, to poza normalnymi płomieniami, dostrzegałem tam okruchy prawdziwego ognia, co miałoby jakiś tam sens. Hekstus, twór, palacze, esencja ognia, golem, palacze... dokładnie tego mi było trzeba, w konstrukcie, który wykończyłem nie było żadnych palaczy, musiał być zasilany inaczej, magicznie, albo co bardziej prawdopodobne prawdziwym ogniem. Dobrze że nie miałem włosów, bo stanęłyby dęba na myśl że mogłem trafić w zbiornik podczas walki z wietrzniakiem. Teraz trzeba było sprawdzić teorię.
Szybko podbiegłem do kupy złomu szukając, sam właściwie nie wiedziałem czego, ale szybko to znalazłem. Pod warstwą blachy w jednym miejscu znajdowała się mała puszka z orichalku. Dziwacznie pogięta, z zatrzaskami i rurkami. Na szczęście nie uszkodzona. Trzeba było działać szybko. Z kawałka lżejszej blachy stworzyłem łuskę, nie wiem skąd pamiętałem koncept, ale używali tego jeszcze przed długą nocą, musiałem to jedynie nieco zmodyfikować. Łuska, w którą miałem włożyć zaraz esencję ognia, pusta w środku i zakręcona z tyłu, pewnie, miałem pełno blachy ale żadnych narzędzi. Jeszcze szpila, najważniejszy element, długa śruba wystająca z resztek ramienia, która miała wbić się w i tak niestabilny materiał w momencie uderzenia. ~Furie miejcie głupca w opiece, wszystkie, bo jedna nie starczy na to co mam zamiar zrobić.
Pobiegłem z powrotem do burty, dzielnemu złodziejowi udało się jakoś wrócić na pokład. Otworzyłem orichalkowy sarkofag i ostrożnie przeniosłem zawartość swoją protezą do zaimprowizowanej łuski. Śruba i szybki skręt metalu, na tyle żeby szpila nie wyleciała, ale miała możliwość opadnięcia przy uderzeniu. Ha, udało mi się nawet stworzyć coś na kształt lotek. No, na tyle na ile muchę można porównać do motyla. Metal łuski już się rozgrzał, tylko przeraźliwy wicher szalejący dookoła zapewniał minimalne chłodzenie.
- Paaaaadniiij!! - wydarłem się na całe gardło robiąc granatem zamach w stronę głowy latającego monstra. Ktokolwiek mnie stworzył, stworzył potwora. Nie wiedzieć czemu sam nie posłuchałem swojej rady odnośnie padnięcia. Byłem świadkiem jak otwierają się wrota do piekła, w przenośni, wiedziałem że to tylko prawdziwa natura ognia, nie zmieniało to faktu że i tak przerażało a jednocześnie było piękne. Jakby nienasycony żywioł chciał zagarnąć wszystko z powrotem w stopione wnętrze ziemi. Lewiatan nie miał szans, wybuch wypalił mu dziurę w czaszce wielkości sporego leja po moździerzu, drewniane pokłady i konstrukcje od strony karku stanęły w płomieniach, tak samo jak niektórzy piraci, biegające podpalone kukiełki. Stałem tylko oniemiały przy burcie towarowca, zapatrzony w ponure żniwo i zasłuchany w agonalne ryki stwora, który dymiąc zaczynał powoli spadać.
 
__________________
Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości...
Plomiennoluski jest offline