Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 03-02-2011, 21:01   #21
 
Plomiennoluski's Avatar
 
Reputacja: 1 Plomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputację
Niech mnie diabli jeśli orientowałem się z czego do mnie strzelali, za moich czasów nie było takich zabawek, ale bolało. Nawet mimo tego że pociski wyhamowały na pancerzu piekło całkiem mocno. Przynajmniej zdjąłem już jednego z delfinopodonych. Drugi miał najwyraźniej zamiar przerobić mnie na sitko, więc trzeba było działać. Złapałem hak, którym była zakończona lina padłego zwierzaka, wyszarpnąłem nieco i trzymając oburącz zacząłem rozkręcać, jednocześnie startując w stronę napastnika. Musiałem zmniejszyć dystans i stanąć między kulami a kobietą, czasem miałem wrażenie że do tego zostałem stworzony, ale jeśli tak, to coś musiało pójść potwornie źle. Rozpędziłem hak wyskakując nieco w powietrze i posłałem go w stronę powietrznego pirata. Nie zatrzymało to kuli, która zatrzymała się dopiero na mojej piersi cofając mnie nieco, za to hak zapewnił dopływ świeżego powietrza do czaszki stwora. Kiedy padł na skrzynie, dobiegłem do niego szybko upewniając się że to już truchło, drugi cios hakiem rozwiał moje wszelkie wątpliwości, trup nie wyglądał mi na bezgłowego jeźdźca, ale na wszelki wypadek wyrzuciłem ciało za burtę. Ktoś musi zginąć abym przeżyć mógł ktoś, czy jak szło to powiedzenie.

Rozejrzałem się dookoła, w moją stronę zmierzało jeszcze kilku opryszków. Zasygnalizowałem kobiecie żeby się nie ruszała, była chyba przerażona do tego stopnia, że nikt by jej żywcem nie oderwał od pokładu, ale wolałem się upewnić. Możliwe, że nie odzyskała jeszcze przytomności, ale naprawdę miałem ważniejsze rzeczy na głowie niż ta nieznajoma. Urwałem stalową linkę, tak żeby mieć w dłoni kilka metrów stalowego sznura zakończonego hakiem i ruszyłem na spotkanie kolejnych nieproszonych gości. Łańcuch ponownie poleciał w stronę napastnika, zostało jeszcze wykończyć tych tutaj, podnieść coś ostrego i zająć się linami zanim zrobi się naprawdę gorąco.
Rzucony łańcuch hakiem na końcu boleśnie rypnął w bark bliższego przeciwnika, zatrzymał tors podczas gdy nogi wyprzedziły resztę i wyrżnął na kark w absurdalnym salcie w tył. Kolejny rzucił swą bronią- nadziak wbił się na kilka centymetrów w mój abs, ból, a mieli być niegroźni...
Wyszarpnąłem nadziak i odrzuciłem go właścicielowi z nieco lepszym skutkiem, z żelazem w czaszce stracił nieco rozpędu i padł jak długi na pokład, przynajmniej przypomniałem sobie dzięki temu jakiego koloru jest moja krew, nie że koniecznie chciałem wiedzieć, ale trzeba było znaleźć jakiś pozytyw w tym chaosie.

Na pokład wskoczyło prawie jednocześnie pół-tuzina napastników, zauważyli mnie i szykowali się do szarży- kilka metrów przede mną na ziemi leżała żeliwna belka, długa w sam raz by powalić sześciu chłopa. Podnieść bym nie zdążył.., może kopnąć.. później powinno być z górki.
Przypomniała mi się pewna gra, w której używaliśmy wypchanej szmatami skórzanej kuli, nie można było używać rąk i takie tam podobne zasady. Niezbyt popularna, zwłaszcza że w co biedniejszych dzielnicach używali jakiegokolwiek zamiennika jaki mogli znaleźć. Wybiłem belkę solidnym kopnięciem, za wysoko nie poleciała, daleko też nie, za to przypomniało mi się czemu gra została oficjalnie zakazana. Nawet dla mnie widok pękających kości pod ciężarem stali i krzyki piratów wydawały się dość obrzydliwe, niestety nie było czasu na finezję więc nie miałem czasu skrócić ich męczarni. Zawinąłem za to linę z hakiem wokół ramienia, podniosłem belkę i ruszyłem dalej siać zniszczenie w szeregach przeciwnika. Dobiłem tylko jednego, który wrzeszczał wyjątkowo głośno. Mieli pecha że szarżowali na mnie akurat w przejściu między skrzyniami i nie mieli nawet jak odskoczyć.

Salwa z okrętu przeciwników roztrzaskała skrzynię na wysokości mojej szyi, metr ode mnie. Stąd nie sięgnąłbym ich nawet linką. Spod plandeki za to wystajwały metalowe beczułki...
Moje oczy zwęziły się szparki kiedy skrzynia koło mnie rozprysła się w drzazgi. Trzeba było kończyć tą zabawę zanim ktoś po tamtej stronie zacznie trafiać. Naderwałem szybko plandekę i podniosłem jedną z beczek, to draństwo było ciężkie jak demony. Wziąłem kilka kroków rozpędu i rzuciłem z całej siły w stronę najbliższego stanowiska ogniowego. Zadyszałem się lekko, ale pozwoliłem sobie jedynie na kilka sekund odpoczynku z rękoma opartymi na kolanach, nieco pochylony.
- Co za popaprany dzień! - rzuciłem nieprzyjaznym wichrom jak okrzyk bojowy sięgając po kolejną beczkę i szukając kolejnego ochotnika do darmowej przejażdżki za ostatnie wrota.
Na linach huśtał się mój znajomy, elf- zmagał się z przecięciem liny, przeszkadzali mu wizaremowie wymachujący drzewcami tuż pod jego tyłkiem. Chyba znalazłem swój cel, duże skupisko wrogów w sam raz na kolejną salwę beczką, tu było łatwiej, bo nieco bliżej i w dół. Kolejna baryłka poleciała w stronę atakujących, to powinno odpowiednio skierować ich uwagę. Może nawet strącić kilku a nie trafić złodzieja. Ponownie okazało się że ta kupa złomu jest pełna pocisków, jeśli oczywiście dało radę się to jakoś podnieść. Beczka szybko rozwiała tłum entuzjastów dziurawienia elfa, kilku z jękiem podnosiło się z krzywych dech pokładu.

Elf poradził sobie całkiem nieźle z linami sczepiającymi oba pokłady, zostawał już tylko jeden malutki problem. Właściwie duży, sam stwór na którym przylecieli napastnicy. Niektórzy uważają że trybiki w głowach podobnych do mnie działają strasznie powoli, czasami mają racje, zazwyczaj koncentrujemy się na jednym torze albo na o wiele większym spektrum, które wymaga skupienia o jakim inni Dawcy nie mają pojęcia. W tym momencie przez moją czaszkę przebiegał cały ciąg myśli. Większym obrazem był lewiatan rzucający się swoim cielskiem na nasz okręt i długi acz bolesny upadek na ziemię. Na co zdecydowanie nie miałem ochoty. Zastygłem z beczką w dłoni myśląc intensywnie. Lewiatan był żywy, Hekstus nie, w dodatku był napędzany czymś sztucznym, ale jeśli dobrze się przyjrzałem, to poza normalnymi płomieniami, dostrzegałem tam okruchy prawdziwego ognia, co miałoby jakiś tam sens. Hekstus, twór, palacze, esencja ognia, golem, palacze... dokładnie tego mi było trzeba, w konstrukcie, który wykończyłem nie było żadnych palaczy, musiał być zasilany inaczej, magicznie, albo co bardziej prawdopodobne prawdziwym ogniem. Dobrze że nie miałem włosów, bo stanęłyby dęba na myśl że mogłem trafić w zbiornik podczas walki z wietrzniakiem. Teraz trzeba było sprawdzić teorię.
Szybko podbiegłem do kupy złomu szukając, sam właściwie nie wiedziałem czego, ale szybko to znalazłem. Pod warstwą blachy w jednym miejscu znajdowała się mała puszka z orichalku. Dziwacznie pogięta, z zatrzaskami i rurkami. Na szczęście nie uszkodzona. Trzeba było działać szybko. Z kawałka lżejszej blachy stworzyłem łuskę, nie wiem skąd pamiętałem koncept, ale używali tego jeszcze przed długą nocą, musiałem to jedynie nieco zmodyfikować. Łuska, w którą miałem włożyć zaraz esencję ognia, pusta w środku i zakręcona z tyłu, pewnie, miałem pełno blachy ale żadnych narzędzi. Jeszcze szpila, najważniejszy element, długa śruba wystająca z resztek ramienia, która miała wbić się w i tak niestabilny materiał w momencie uderzenia. ~Furie miejcie głupca w opiece, wszystkie, bo jedna nie starczy na to co mam zamiar zrobić.
Pobiegłem z powrotem do burty, dzielnemu złodziejowi udało się jakoś wrócić na pokład. Otworzyłem orichalkowy sarkofag i ostrożnie przeniosłem zawartość swoją protezą do zaimprowizowanej łuski. Śruba i szybki skręt metalu, na tyle żeby szpila nie wyleciała, ale miała możliwość opadnięcia przy uderzeniu. Ha, udało mi się nawet stworzyć coś na kształt lotek. No, na tyle na ile muchę można porównać do motyla. Metal łuski już się rozgrzał, tylko przeraźliwy wicher szalejący dookoła zapewniał minimalne chłodzenie.
- Paaaaadniiij!! - wydarłem się na całe gardło robiąc granatem zamach w stronę głowy latającego monstra. Ktokolwiek mnie stworzył, stworzył potwora. Nie wiedzieć czemu sam nie posłuchałem swojej rady odnośnie padnięcia. Byłem świadkiem jak otwierają się wrota do piekła, w przenośni, wiedziałem że to tylko prawdziwa natura ognia, nie zmieniało to faktu że i tak przerażało a jednocześnie było piękne. Jakby nienasycony żywioł chciał zagarnąć wszystko z powrotem w stopione wnętrze ziemi. Lewiatan nie miał szans, wybuch wypalił mu dziurę w czaszce wielkości sporego leja po moździerzu, drewniane pokłady i konstrukcje od strony karku stanęły w płomieniach, tak samo jak niektórzy piraci, biegające podpalone kukiełki. Stałem tylko oniemiały przy burcie towarowca, zapatrzony w ponure żniwo i zasłuchany w agonalne ryki stwora, który dymiąc zaczynał powoli spadać.
 
__________________
Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości...
Plomiennoluski jest offline  
Stary 06-02-2011, 08:53   #22
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
Jak zwykle w takich wypadkach... Do cholery jasnej jakbym był wcześniej w takich wypadkach... W każdym razie problem z wydostaniem się na jakieś normalny pokład była nieco utrudniona. Po pierwsze w korytarzu było jeszcze coś do czego strzelali co znaczyło, że są tam atakujący. Przeciskanie się do wyjścia pomiędzy wizaremami i krasnoludami było... Nie wchodziło w rachubę...

Obejrzałem się w drugą stronę korytarza - żółte smugi światła tańczyły na ścianach kotłowni, wielkich nitowanych wspornikach i poprzecznych belach stali - to by znaczyło, że znajduje się gdzieś pod silnikiem. W razie awarii technicy musieli mieć krótszą drogę z "tamtąd" do "tu", pomiędzy silnikiem i kotłownią, gdzieś tu musi być jakiś właz, dźwig, drabina... Drabina, czy dzwig była by dość prosta do zauważenia i paradoksalnie - niepraktyczna. Z drugiej strony - miało to być przejście służbowe, nie dla pasażerów, rozsądnym więc wydawało się, że będzie to jakiś właz, może coś niewielkiego przy podłodze. Zacząłem odrzucać skrzynki równocześnie szukając jakiegoś łomu czy czegoś mogącego go dobrze udawać....

Właz znalazł się przy suficie, co było nawet rozsądne biorąc pod uwagę bałagan jaki panował na pokładzie. Okrągły pion tunelu kusił błekitnym, naturalnym światłem powierzchni i przestrzeni nieba. Przy ścianie dwa słupy wyznaczały linię drabiny, która miała jedynie dwa szczeble o regulowanej do wzrostu wysokości, choć miałem nieodparte wrażenie, że od dawna tkwi w pozycji po środku skali. To też było w jakiś sposób zrozumiałe - nie używano tej windy pewnie zbyt często i ile w ogóle używano. Poprawiłem plecak i postawiłem stopy na dolnym szczeblu. Górny posiadał coś jakby rączkę, która musiała być jedyną możliwością uruchomienia windy. Delikatne naciśnięcie spowodowało, że winda poszybowała w górę z prędkością zdecydowanie niedopasowaną do swojej funkcji. Dosłownie ułamek sekundy później znalazłem się na wysokośći wyższego pokładu, winda jednak prowadziła wyżej - czyli gdzieś w okolice moistka jak pamietałem rozkład statku.

Kiedy winda stanęła sprawdziłem, czy żołądek jest na miejscu. Jakimś cudem był. Reszta też była na miejscu, choć może w tej chwili nie czuła się całkowicie dobrze, moze nawet czuła się niedobrze. Jednak odczucia z jazdy były... ekscytujące, w pewien sposób ekscytujące. Jednak w tej chwili ni było czasu na zabawę z windą i poznawanie techniki jaką wykorzystywała... Szyb urządzenia biegł wyżej, aż do poziomu górnego pokładu i po krótkim zastanowieniu ponownie uruchomiłem windę. Poziom mostka był zdecydowanie lepszym rozwiazaniem niż podpokład, z którego wyjść co prawda było więcej, ale... "I tak bez sensu" - pomyślałem - "Nie ma jak opuścić tego statku...".
Ponownie nacisnąłem rączkę - choć teraz teoretycznie winda miała dwa kierunki ruchu - poszybowała w górę. Moje przybycie na mostek nie wywołało ani paniki, ani radości, wszyscy mieli dość swojej roboty. Ktoś wyciągnął broń, którą, którą wręcz lekceważąco szybko schował. Mirco rzucił krótkie “Dobrze widzieć Cię całego..” i wrócił do obserwacji stalowego stołu o blacie przypominającym mistrzowską szachownicę o niezliczonej liczbie pól i wysłuchiwał kolejnych raportów o stanie statku. Gdzieś po środku pulpitu unosiły się różnokolorowe kamienie - byłem zbyt daleko by dostrzec szczegóły, ale przypominało to nawigator throalskiego wyrobu - pół-magiczny pulpit - jakim więc cudem nie dostrzegli dwóch nacierających statków?? Coś tutaj nie pasowało. Starajać się nie przeszkadzać nikomu, a jednocześnie wygladając na urzeczonego technologią podszedłem bliżej stołu starając się zaobserwować jak szybkie są zmiany wyświetlane przez magiczny pulpit. Jeżeli pulpit odzwierciedlał rzeczywistą systuację i ruchy statków to niemożliwością było, aby nikt nie zauważył ich zbliżania się - chyba, że nikt nie patrzył na pulpit... Jeżeli zwłoka była duża - to logicznie dawało się uzasadnić niezauważenie ataku, ale wtedy pulpit był bardziej dobrze wyglądającą fanaberią niż urządzeniem pokładowym. Statek i jego załoga właśnie odsłonili swoją kolejną zagadkę...

Walka na zewnątrz dobiegała już chyba końca, huki wystrzałów były coraz rzadsze, postanowiłem więc tutaj poczekać na rozwój wydarzeń.
 
Aschaar jest offline  
Stary 09-02-2011, 00:01   #23
 
pteroslaw's Avatar
 
Reputacja: 1 pteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumny
- Dwa do zera mój Kruku! Stajesz?
- Jasne, że tak!
- Odkrzyknąłem.
Bywałem w takich sytuacjach. Na wszystko co cenne na świecie. Ja z tego żyłem! Kilka razy przyszło nam się z chłopakami bić w abordażach. Jaskółka był świetny w rozróbach, to jego żywioł, a teraz o rozróbę nie było trudno. Nic więc dziwnego, że na jego ustach zagościł uśmiech.
Pobiegłem korytarzem w kierunku nieprzyjaciela. W lewej ręce trzymałem mocno długi i ostry nóż myśliwski, na codzień używałem go do cięcia mięsa, nadawał się idealnie do cięcia ludzi, w prawej ręce miałem swój wierny miecz. Nie jedną bitwę wygrałem mając go u boku.
Podbiegłem do najbliższego przeciwnika, mieczem pchnąłem w brzuch, nożem zaś uderzyłem na szyje. Nieprzyjaciel zwalił się na ziemię. Uderzyłem na następnego, sparowałem cięcie za pomocą swego miecza, jedną z zalet używania dwóch broni jest to, że można parując cios wbić jeszcze nóż pod żebra. To też uczyniłem. W tym czasie Jaskółka pochlastał kolejnego przeciwnika. Miecz spadł na moją głowę, uchyliłem się cudem. Kopnąłem przeciwnika w kolano posyłając go na ziemię, wbiłem mu miecz między żebra, cios przebił serce. Zostali przeciwnicy na tratwie. Było ich trzech, Jaskółka był gotów zrobić wszystko by wygrać naszą małą rywalizację. Dlatego też szybko wyjął kilka swoich noży i zaczął nimi ciskać w przeciwników na tratwie. Gdy wszyscy leżeli już na ziemi pędem ruszyliśmy do kapitana...
 
pteroslaw jest offline  
Stary 13-02-2011, 17:51   #24
 
majk's Avatar
 
Reputacja: 1 majk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodze
Góry Tylonu- położone w centralnej części kontynentu pasmo ostrych szczytów, źródło rzeki tylońskiej, uchodzące za jeden z najsurowszych tego typu regionów Barsawii ze względu na skrajne amplitudy temperatur i niską zawartość tlenu- spowodowaną również zanieczyszczeniami przemysłowymi.
Wiadomo, że przed Krachem Tylon otoczał pierścień ludnych państewek i księstw, a same Góry uchodziły za "święte"- podobno wiele miejsc kultu różnorakiego pochodzenia mieściło się w niedostępnych górach, nie prowadzono jednak wydobycia surowców kopalnych. Podczas Długiej Nocy -złośliwa koniunkcja czy objaw chaosu- deszcz meteorytów spustoszył większość budowli wraz z zamieszkującymi je Dawcami, znacznie ucierpiały same Góry Tylonu. Naukowcy wiążą to zjawisko z dużymi pokładami orichalku i innych rzadkich rud w Tylonie lub bezpośrednią ofensywą horrorów i/lub Furii na bezpieczeństwo Dawców Imion tego ludnego i 'uświęconego' regionu.
Obecnie największe osiedla w samych górach to niewielkie ośrodki wydobywcze oparte na osadnictwie throalskim- zakładane najczęściej w okolicach kraterów lub na innych podstawach uważane za profitowe. Znane kolonie to: Anastopol (10 tys.), Brama Terran'a (3 tys.), Oriport (2,5 tys.). Znane miejsca kultu: Zakon Teheran, ruiny Świątyni Ponownego Nazwania, Lodowy Szpic. Walutą jest dukat throalski, obowiązują prawa imperialne egzekwowane przez Legion i Flotę Imperialną.


...atakujących odparto i choć plotki na temat ilości ofiar różniły się to nie ulegało wątpliwości, że straty były dotkliwe. Uszkodzenia kadłuba oszacowano na kilka godzin roboty, "na szczęście nie uszkodzono napędu, a jedynie panele". Teraz statek lewitował przycumowany do niższych partii skalnych ścian, na wyłączonych silnikach. Jedynie ciche bzyczenie zdradzało działające boczne panele kinetyczne. Wiatr ustał, a pochmurne niebo rozjasniło się, ciepłe promienie Solis koiły zmęczonych obroną Hekstusa Ósmego. Jakby same Pasje spoglądały na statek przenikając go ciepłem i miłosierdziem, nadzieją. Tych towarów na pokładzie barki zdecydowanie brakowało, choć może to popyt był tak duży.


**Jonas Blake**

Na mostku panowała nerwówka i zamęt po udanej obronie statku. Kapitan Mirco Hackdirt stał plecami do Ciebie, twarzą do dziobu statku. Odziany w nieformalną marynarkę, skórzane spodnie, boso. Z szeroko uniesionymi łokciami energicznie obrócił ster trzykrotnie w lewo- za nim dostrzegałeś jak dziub statku przesuwa się w lewo... dokładnie 45 stopni w lewo. Nie miałeś miarki, ale prawie dałbyś sobie rękę uciąć, że tak. Szorstkim głosem zarządził obniżenie lotu i cumowanie w jednej ze szczelin pasma. Przy długiej na całą tylną ścianę szafie urządzeń skakali jak na węglisku dwaj adiutanci- co dziwne nie w hekstusiańskich uniformach, a imperialnych. Czarne, wiązane buciory do łydek i wpuszczone w nie popielate spodnie spięte klamrą-godłem Throalu. Identyczne kurtko-kamizelki z wysokimi kołnierzami i skryte pod krótkimi kapelusikami. Przed oczyma stanął ci obraz Mirco przyjmującego Cię na statek- w imperialnym, czarnym mundurze kapitana i popielatym kapeluszu z broszą. Twoja wiedza nie wystarcza by ją zidentyfikować, ale gdybyś miał dostęp do stosownej księgi… Omiatając zamyślonym spojrzeniem mostek spostrzegłeś kolejną zagadkę, nawet dwie- po dwóch stronach pomieszczenia dwaj dżentelmeni we frakach starali się nie przeszkadzać i jednocześnie pozostać blisko centrum władzy. Cieńkie, strzyżone wąsy i ulizane na bok włosy- brakowało im jedynie meloników. Słowa, które kapitan Mirco wypowiedział wtedy w dokach nagle zyskały nieco ironicznego wydźwięku- wątpliwe by trzech oficerów marynarki throalskiej podróżowało -prawie- nieuzbrojoną barką handlową. Coś tu nie grało, ale w tym momencie wyłowiłeś patrzące na Ciebie z zaciekawieniem oczy młodego dowódcy.
[Jonas]
Obserwacja funkcjonowania mostka jako takiego w sytuacji wymagającej szybkiego, a jednocześnie dokładnego i maksymalnie nieomylnego działania była ciekawym doświadczeniem, choć niewątpliwie czułem się jak conajmniej siódme koło u wozu. Zastanawiającą była zarówno ilość jak i jakość oficerów marynarki obecnych na statku. Pewne rzeczy nie pasowały. Mozliwości jak zwykle było kilka począwszy od zesłania za niesubordynację - co raczej nie wchodziło w rachubę, bo Micro był zbyt zrelaksowanym facetem i zbyt obnosił się przed odlotem ze swoim imperialnym mundurem... Drugą stroną medalu było oczywiście to, że badziewna barka, na którą nikt nie postawiłby złamanego grosza w rzeczywistosći przewoziła coś na tyle wartościowego i/lub ważnego, że do jej dowodzenia przydzielono najlepszych ludzi... Ta teza znacznie bardziej trzymała się faktów. Skoro doszło do jakiegoś ataku, najwidoczniej dobrze przygotowanego i sprawnie przeprowadzonego, to użyte siły i środki były niewspółmierne do tego co można było osiągnąć po zrabowaniu "zwykłej" barki handlowej.
[Mirco]
-Potrzebuję Twojej pomocy na pokładzie Jonas, nie przyjmuję odmowy. -rzucił krótko i ostro, nawet Ty nie śmiałeś protestować, wyszliście na zewnątrz.
[Jonas]
Skinąłem głową. Niezależnie czy była to prawda, czy grzeczność - sytuacja dawała mi możliwość przyjrzenia się wszystkiemu bliżej. Zarówno samemu statkowi, jak i jego załodze. Kolejny klocek układanki zaskoczył na miejsce - niewielu ludzi potrafiło autorytatywnie powiedzieć mi co mam robić...
Nie wiedziałem do czego mogę być przydatny, ale każda pomoc wydawała się wskazaną...
(…)
Gdy się zorientowałeś było już za późno- obaj staliście przy położonym na stole młodym majtku. Mirco pochylał się nad nim, przykładał dłoń do rany, a kula sama wyskakiwała z rany. Plask. Wylądowała na trzymanej przez Ciebie metalowej tacce.
[Mirco]
-[i]To już ostatnia. A więc, odnośnie Twojego pytania: jedynym magicznym elementem jest sam pulpit- on obrazuje obiekty w zasięgu radaru. Sygnał jednak jest rejestrowany przez urządzenie zwane sonarem, który wysyła niesłyszalne dla Dawców dźwięki i wychwytuje ich odbite echos na tej podstawie tworząc obraz przestrzeni dookoła statku. Co ciekawe vizaremowie w jakiś sposób uniknęli echolokacji… myślę, że to ma związek ze stworzeniami których dosiadali. Znam jednego takiego, co się interesuje zwierzętami w Anastopolu.. chyba, że Ty też.. jesteś biegły.. w biologii? Najwyraźniej miał w poważaniu nauki biologiczne, ale nie chciał urazić 'dobrze wyedukowanych'- Jak się trzymacie Fannel? -zwrócił się do innego, znacznie bardziej uszkodzonego. Ten tylko jęknął w odpowiedzi.
Nogi elfa zmiażdzyła jedna ze skrzyń, gdy pokład przechylili wizaremowie, przez co miał cztery złamane kości i pęknięte biodro.
[Mirco]
-Podaj mi tą strzykawę z białą cieczą w środku -poprosił wskazując apteczkę.
Długa igła pięć razy przekłuwała skórę marynarza, za każdym razem tuż przy złamaniu, pod odpowiednim do kośćca kątem- cylinder był duży, ale cały poszedł na Fannel'a. Mirco szybko odłożył strzykawkę i w skupieniu trzymał dłonie w miejscach nakłuć. Sam nie byłeś już pewien co o nim sądzić: wojskowy, człowiek, kapitan barki, uzdrowiciel conajmniej 2-giego stopnia zważywszy to z jaką łatwością zgrzewa kości nieboraka- a znacie się ledwie dobę...


**Jednooki**

[Orfis]
-Nie przesadzam, tylko taką ilością naboi podwoiłeś wagę tego bydlaka! Nie słyszałeś jak pierdolnął o skały? Echo niosło się przez.. no conajmniej pół tarczy… - Orfis najwyraźniej nie za bardzo znał się na zegarach, wręcz oględnie, ale też nie kandydował do miana zegarmistrza.
Niski jak na orka Orfis siedział z Tobą i Marloe'm na podłużnej skrzyni przy schodach na mostek- Ci dwaj znali się dobrze. Ork z dumą pokazał Ci tatuaż na klacie -trupia czaszka osadzona na odwróconym toporze mogła z powodzeniem straszyć niegrzeczne bachory. Marloe, mniej chętnie, pokazał swój- podwinął rękaw pokazując biceps wielkości arbuza i dyniowaty bark. Na napiętych pręgach ten sam symbol.
[Orfis]
-Fort Peragian chłopie, Legion Imperialny, to jest to sito, które oddziela prawdziwych twardzieli od reszty pozerów i groszołapów. Nie dowiesz się na ile Cię stać póki nie odsłużysz swojego w Legionie, potem poradzisz sobie w najgorszym szambie uzbrojony w cynową łyżkę. Eeech.., czasem żałuję, że nas wyjebali… Ale Ciebie nie ma w rejestrze, umiesz walczyć to na pewno dadzą zarobić, a i szkolą kadeta- w Anastopolu jest nawet fort… eeyyymm..
[Marloe]
-…fort Arsen. -dokończył za niego Marloe
Potężny ciemnoskóry w rękach prostował statyw do kaema, który pokrzywił się w akcji. Orfis popił z manierki i skrzywił się niby z obrzydzenia, ale uśmiechnięty jak dzieciak- zakorkował i rzucił Tobie.
[Orfis]
-Częstuj się elfie, za tą wojaczkę na linach należy Ci się conajmniej beczka gorzały. Podwinął rękaw i wypluł część alkoholu na długą na całe przedramie ranę po czym najzwyczajniej w świecie sam chwycił igłę i nić łapiąc brzegi tkanki. -Daj też naszemu dzielnemu kulomiotowi, co prawda nie tak widowiskowo, ale też prawie sam zabił jedną z tych przeraz. Zdrowie prawdziwych wojowników!
[Jednooki]
Wziąłem z ręki orka manierkę. Upiłem z niej łyk, po czym oddałem Marloe. Wstąpienie do Legionu Imperialnego... wolne żarty.
- Nie jestem zainteresowany służbą w jakimś legionie. Wolę działać na własną rękę. – spojrzałem po rozmówcach. Nie było sensu dzielić się z nimi tym, co naprawdę uważałem o służbie.
- Beczka gorzały też mnie nie interesuje. Chcę jakąś chustę, pieniądze i odpowiedzi kapitana na moje pytanie.
[Orfis]
Spojrzeli po sobie i na raz ryknęli śmiechem- nie szyderczym, raczej serdecznym.
-Hardy z Ciebie osobnik elfie, nieco pokory by Cię nie zabiło, dobrze przynajmniej, że wiesz czego chcesz. Albo tak Ci się widzi- samemu wolniej zdobywa się wyżyny.
[Jednooki]
- Pokory mam tyle ile potrzeba. Ani za mało, ani za dużo. I jakoś nie przypominam sobie bym chciał kiedykolwiek zdobywać jakieś wyżyny. Na nizinach żyje mi się wystarczająco dobrze. – mój głos był pozbawiony wszelkich emocji. Był zimny. Niemal trupio zimny.
[Orfis]
- Dobra, dobra.. nie napinaj się tak- żaden z nas na siłę nie będzię Cię tam ciągnął, nie Janus? -uśmiech dosłownie spłynął z jego twarzy gdy napotkał lodowate spojrzenie Marloe’a.
[Marloe]
-Nie...-odparł krótko, groźnie, przekonująco.
 

Ostatnio edytowane przez majk : 13-02-2011 o 22:04.
majk jest offline  
Stary 13-02-2011, 22:04   #25
 
majk's Avatar
 
Reputacja: 1 majk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodze
**Golem**

Walka dobiegła końca. Odniosłeś jedynie powierzchowne rany które nie wymagały natychmiastowej interwencji medyka, choćby posiadał odpowiednio twarde narzędzia. Statek zanurkował w dół, pomiędzy mgliste szczyty i skały. Gdzieś pod wami dwa kilkudziesięciotonowe lewiatany wraz z przybudówkami karakanów leżały roztrzaskane w papkę na kamiennych krawędziach. Mobilizacja minęła i podczas gdy większość załogi zajęła się uprzątaniem statku i pomaganiem rannym Ty zmierzałeś zupełnie w odwrotną stronę. Ku dziobowi Hekstusa. Mijając załogantów i porozwalane przez Ciebie skrzynie -obecnie graty-, gigantyczne zbiorniki na wodę, przedni pokład ładowny przykryty różnokolorowymi plandekami, linowania. Z każdym kolejnym krokiem płynąc przez obłoki chmuro-mgły, ciężko było określić co jest czym na tych wysokościach. Kolejne skalne nawisy wyłaniały się z mleka- dla innych "nieme jak skały", Tobie śpiewały przeciągłe litanie, zew. Gdy dotarłeś do połowy przedniego pokładu statek zatrzymał się, rzucono liny. Stojąc przy samej burcie jesteś w stanie dosięgnąć pionowej ściany urwiska. Zza chmur przebiło się Solis zalewając statek falą przyjemnego ciepła. Musisz, wiesz, że musisz. Wyciągasz obie ręce przed siebie- gorące, przyjemne mrowienie przebiega z powierzchni dłoni przez całe ramiona, całe ciało. Wszystko wokół przestało istnieć, liczyć się, mieć znaczenie. Tylko "tu" i "teraz". Prawdziwe przebudzenie, harmonia intymności, niezauważone przez innych przeżycie. Sekundy mijały, minuty…
[Markus]
-Ekhem.. Pan pozwoli, że przedstawię się- Markus Fizburg, reżyser, do usług. - ciszę przerwano jakby ktoś wylał na Ciebie wiadro wody.
Obróciwszy się widzisz lekko zaokrąglonego mężczyznę przed trzydziestką, w jasno brązowej marynarce i podobnym berecie. Uśmiechał się szeroko jakby na zębach widniały wypisane jego zalety, ze strachem, ale wyciągnął rękę. Gdzieś dalej widzisz ekipę, która filmowała Cię wcześniej. Teraz też statyw jest rozstawiony- jakby przed chwilą był używany.
Nie bardzo wiedziałem co to może być, ani czego może chcieć ode mnie ten mężczyzna, ale przerwał mi coś miłego, pięknego, czego nie czułem od sam nie pamiętam kiedy.
[Golem]
- Mam nadzieję że to coś naprawdę ważnego... - mój głos był niemalże grobowy. Spędziłem pod ziemią niczym pogrzebany żywcem przeszło dwieście lat, wyglądało na to że miałem w tym niezłą wprawę.
Najwyraźniej zrobiło to wrażenie na Fizburgu.
[Markus]
-[i]Proszę mi wybaczyć, że przerywam zadumę, ale nie potrafię dłużej czekać. To co zaszło to niewątpliwa tragedia, niemniej przyzna Pan, bardzo widowiskowa. Z Panem zaś w kadrze arcyciekawa, proszę mi wierzyć- jestem w tej branży nie od wczoraj, ale czegoś takiego jeszcze nie widziałem. Ma Pan rzadką zdolność, którą ja nazywam niemą ekspresją… wybaczy Pan, ale pańska postura, aparycja- jakby to określenie stworzono właśnie dla Pana. Do rzeczy..: lecimy, razem z ekipą wytwórni, do Anastopola gdzie mamy sfilmować Rogate Diabelstwo, Pan jednak jest znacznie ciekawszym "aktorem"- czy możemy towarzyszyć Panu w podróży? Oczywiście jest przewidziana gaża, może nawet kariera w rzemiośle…
W tym momencie na przedni pokład wkroczyła Ona. Wcześniej przypominała damy dworu z Twoich czasów- ubrana z długą, zdobioną suknię o skomplikowanym kroju i artystycznych ściegach, bogatej koronce i wiązaniach, rozpuszczonych włosach miotanych wiatrem. Teraz - w bordowym kostiumie ciasno opinającym jej bardzo kobiecie kształty i wysokich do kolan butach, ze spiętymi wysoko włosami- biła od niej pewność siebie, nadal bardzo kobieca, ale silna.
[Regina]
- Regina Spelins, to przyjemność pracować u Twego boku…- uniosła rękę wysoko przed siebie, chyba oczekując, że ucałujesz jej dłoń -ta scena na tle statku podbije serca widzów, jestem pewna. Zechcesz mi wybaczyć moje nieprofesjonalne omdlenie- nie przywykłam do takich widokół, jeszcze.
[Golem]
To według niego miało być ważne, gaża, rzemiosło, aktor... o czym on u diaska mówił. Nie nadawałem się do teatru, nie było tu zresztą żadnej publiczności. Ująłem dłoń kobiety w swoją ogromną prawice, zniknęła w niej mocno za nadgarstek i potrząsnąłem w geście powitania. Choć jeśli dobrze pamiętałem, to gest ten u ludzi oznaczał że przychodzi się bez broni i w pokojowych zamiarach, niby nie wypadało mi tego robić, zwłaszcza ręką, która mogłaby prawdopodobnie roznieść tą barkę w drzazgi, ale nikt nie musiał o tym wiedzieć, tylko by się zaczęli bardziej denerwować. Przynajmniej rzucił jakieś dziwne słowo, nie wydaje mi się żebym słyszał je przed pogromem.
- Golem, ale nie wydaje mi się żebym nadawał się do teatru, a co oznacza słowo sfilmować? Omdlenie było bardzo profesjonalne, nie ma niczego bardziej profesjonalnego niż imitowanie natury, nie sądzi pani? Dlatego też można powiedzieć że nie da się powtórzyć za naturą czegoś lepiej niż robiąc coś tak, jak ona to przewidziała. - Moja głowa pracowała w czasie rozmowy na przyspieszonych obrotach. Wyglądało na to że chwilowo jestem zdany na siebie, bez żadnej wiedzy na temat dzisiejszego świata, wszyscy moi przyjaciele najpewniej już dawno gryźli piach, trzeba było wykorzystać sytuację, kiedy sama się pchała do rąk. - O jakiej gaży mówisz i czego dokładnie ode mnie chcesz. - Pochyliłem się nieco w stronę człowieka, tak żeby spojrzeć mu z bliska prosto w oczy.
[Regina]
- Zaiste nie wie Pan co znaczy “filmować”, a z ust płyną lekcje aktorstwa starych mistrzów teatru... Odłóżmy jednak kwestie finansowe na potem- zeche się Pan oprowadzić mnie po statku? Ciekawość kipi we mnie żądając poznania tak niezwykłej osoby.
[Golem]
- Nie znam tego statku, można powiedzieć że znalazłem się tu przypadkiem, więc byłbym kiepskim przewodnikiem, a tu jest bardzo przyjemnie, grzeje słońce, możemy się przejść po górnym pokładzie jeśli już koniecznie musicie rozprostować nogi. - odparłem na zaproszenie to Regina zapraszała Fizbirga, opierając się o prażone w tym momencie ostrym słońcem skały. - [i] Można powiedzieć że jestem dość starej daty, więc staroci są dość bliskie memu sercu, ale nie, nie wiem czym jest to filmować o którym pan wspomina, więc niech pan mi nieco opowie o tym i ewentualnie pyta, oczywiście bez przesady, nie naruszajmy zbytnio granic prywatności. [i/] - mówiłem z na wpół przymkniętymi powiekami, było przejemnie, ostatnio tak rzadko się to zdarzało.
[Markus]
-[i]To... wspaniale. Otóż filmować to czynność- znaczy to tyle co utrwalać rzeczywistość. Efekt możnaby oczywiście osiągnąć czarami jednak ‘czar’ tkwi właśnie w autentyczności zapisu. Interesują Pana szczegóły techniczne?
Moja rola polega na celowaniu tego urządzenia na stojaku by uchwycić kadr.. yym, to znaczy obraz. Obecnie dysponujemy jedynie sprzętem do rejestracji obrazu, ale reszta jest w ładowni, mikrofony, kostiumy, rekwizyty, wszystko co potrzebne.
To zupełnie nowa jakość po fotografii, stwarza niespotykane dotąd możliwości dokumentacji i form sztucznych.., nowa gałęź teatru, sztuki...
[Golem]
- Co konkretnie chcielibyście filmować podróżując ze mną i jak można zobaczyć to co errr... sfilmujecie? Dobrze to odmieniam? Szczegóły techniczne jak najbardziej by mnie interesowały i czym różni się to wszystko od teatru, gdzie jest widz? - Starałem się nie okazywać mojego zdziwienia ale było dość ciężko.
[Markus]
-[i] Jak już mówiłem wszystko jest zapisywane, jak kartki papieru, więc można to później odtworzyć za pomocą odpowiedniej aparatury, w dowolnym miejscu i przez dowolnę liczbę widzów. W Helgahanie -i kilku jeszcze miastach imperium- są wielkie teatry w których nie odgrywa się sztuk a jedynie zbiorcze projekcje filmów. Jestem pewien, że mocno by się Pan zadziwił nad popularnością filmu.
[Golem]
- Wiele rzeczy mnie zadziwi, pytanie się nasuwa jednak inne, widzę ten rozłożony statyw, na niego z tego co mówisz stawia się urządzenie, które w niemagiczny sposób zapisuje obraz, jeśli się nie mylę, to filmowaliście mnie jeszcze zanim nawet mi o tym powiedziałeś, chciałbym zobaczyć co zostało utrwalone do tej pory, i jak to wygląda, po tym zastanowię się czy przyjąć twoją propozycję. - odparłem całkowicie bez uśmiechu. Zaś w mojej czaszce szalały domysły i dywagacje, na dodatek była szansa że zobaczę w końcu jak wyglądam z każdej strony, nie żebym miał szanse w konkursie mistera Barsawii, ale chciałem wiedzieć co się zmieniło.

Chwilę później przechadzałeś się przez pokład pod rękę z panną Reginą Spellis. Poza wami nie było tam praktycznie nikogo, a i mało kto bywał. Ona- choć nie urzekająco piękna, ale na pewno uchodząca za atrakcyjną- wystarczała za cały ten statek po którym do tej pory chodziłeś jak zjawa. Niechciany, wzbudzający strach i zmieszanie. Była, a przynajmniej zdawała się, szczera i otwarta na Twoją osobę pomimo powierzchowności wyglądu monstrum. Myśl o tym, że używa swych aktorskich zdolności z początku kuła świadomość jak nieustępliwy cierń.
Szept wiatru odbijający się cichym echem między korytarzami i cieśninami, gwizd, śpiewne zawodzenie. Obeszliście tak cały dziub dookoła, teraz kierując się drugą stroną statku na zatłoczony rannymi pokład. Regina pociągnęła Cię za ramię, "jeszcze jedno".
Cierń ustąpił- aktorka czy nie- była do tej pory jedyną osobą, która Cię dotknęła, nie bała się Twojego dotyku.

[Regina]
-[i] Markus dostał budżet od większej wytwórni ze stolicy na nakręcenie czy w ogóle udokumentowanie straszydła nazywanego przez miejscowych Rogatym, czy jakoś tak.., sama nie wiem dlaczego zgodziłam się na udział w tej eskapadzie.
[Golem]
- Rogaty? Nie wiem co to, ale może mi opowiesz, zdaje się że i tak lecimy w tym samym kierunku póki co. Pewnie ciekawość i żądza przygód, obydwie cechy niebezpieczne, ale przynajmniej potrafią podkolorować szarą monotonię życia czasami.
[Regina]
- Rogaty upiór czy rogaty demon, co za różnica... Słyszałam jedynie plotki, a te bywają przekolorowane i rozdmuchane, ale faktycznie, może to nuda wygoniła mnie z Nowego Kratas. Nuda i zamknięcie teatru, być może. Po tych dziesięciu latach równie dobrze mogli nazwać go moim imieniem, banda parszywych złodziei i krętaczy. Co gorsza, wszyscy krętacze tego miasta znali się jak chmara wróbli. Trzeba było zmienić otoczenie, wpuścić nieco powietrza. -kobieta uśmiechnęła się, jej usta były bardzo szerokie i zawijały się u końców w spiralkę, pod tą maską dostrzegłeś jednak troskę.
[Golem]
- W takim razie opowiedz mi o tych plotkach, poza tym widać że coś Cię męczy, jeśli nie chcesz to nie mów, nie muszę wiedzieć przed czym uciekasz, ale przynajmniej wiem że masz ciekawą opinię o Nowym Kratas. - odparłem spokojnie.
[Regina]
-[i] Dzię.. dziękuję, to bardzo wyrozumiałe z Pana strony, jednak to moje prywatne bitwy do stoczenia, mam nadzieję.. Plotki, plotki..- jedyne, które pamiętam to kto z kim sypia w szlacheckiej śmietanie Kratas, jeśli chodzi o to straszydło to Markus jest dobrze poinformowany, korespondował z kimś z Anastopola nim wyruszyliśmy.
[Golem]
- Drobiazg, ale jesli Marcusa chwilowo tu nie ma, jedyne plotki jakie znasz byłyby przydante gdyby nie to że lecimy w przeciwnym całkowicie kierunku, to powiedz mi chociaż co o mnie myślisz i co we mnie widzisz, niestety załoga nie jest zbyt rozmowna ani przyjacielska wobec mnie, ze zrozumiałych zresztą przyczyn, byłbym wdzięczny mogąc usłyszeć twoją opinię, ale tylko szczerą, nie potrzeba mi kłamstw ani pochlebstw wywołanych strachem, nie skrzywdzę cię niezależnie co miałabyś powiedzieć. No i jeszcze jedna kwestia, kto jest tak właściwie obecnie u władzy? - dziewczynka była interesująca, może powinienem użyć słowa kobieta, ale wydawało mi się jakby wszyscy tu byli dziećmi, włącznie ze mną, mimo że w jedną krótką chwilę, przerwaną zresztą przez reżysera, czy jak go tam zwali, dopadły mnie wszystkie moje lata i kopnęły w zadek pogrążając w jeszcze większym chaosie niż byłem.
Spacerowaliście spokojnie po przednim okręcie, gdzie nikt nie przeszkadzał, nie włóczył się, nie słuchał. Gdy zapytałeś ‘o siebie’ kobieta nie odpowiedziała od razu, wręcz puściła Twoją rękę w pierwszej chwy
[Regina]
-Nie, nie boję się Ciebie. Jesteś... inny. Widziałam już obsydian, którzy jedynie trochę byli do Ciebie podobni. Do innych Dawców w ogóle nie przystajesz- i nie mam tu na myśli wygądu, a nieznanego lękamy się wszyscy, tego co ze sobą niesie. Stąd pewnie ich strach przed Tobą, zmieszanie, obronna postawa. Mam.. Nie potrafię tego logicznie wytłumaczyć, ale mam wrażenie, że dla Ciebie przeznaczono inną miarę niż wszystkim na tym okręcie. Jakbyś faktycznie niósł niewidoczne brzemię, posępną tajemnicę, a mimo to pozostawał na zewnątrz jednym z nas. -Kobieta spojrzała na Ciebie z zakłopotaniem- Wybacz mi, jeśli to gorzkie słowa, ale jestem pewna, że jest na to dobre wytłumaczenie. Dla tego co Ci zrobiono musiał istnieć ważny powód. - mimo szklistych oczu Regina emanowała pozytywną energią skierowaną prosto w Ciebie, jak drugie Solis jednak o zupełnie innej genezie, chciała podnieść Cię na duchu, obydwoma drobniutkimi dłońmi obejmowała palec wskazujący Ręki.

Mimo niewątpliwej szczerości jej gwałtowna reakcja wydała Ci się nieco dziwna, za silna. Choć oczywiście z dwojga złego lepiej w tę stronę- kolejny pierwiastek życia dzisiejszego dnia, który w jakimś stopniu dopełnił przebudzenia, powitania, zmartwychwstania- czy jakkolwiek to nazwać.

**Kruk**

Kapitan miał się dobrze, odniosłeś wręcz wrażenie, że był zły na Ciebie i kompanów za mozolny ratunek. Rozkazy też miały wydźwięk kary, choć nie gorszej jaką ponosili inni. Ty wraz z Jaskółką i Złotkiem mieliście patrolować Hekstusa wzdłuż i wszerz, wypatrywać zagrożeń, a przy okazji pomagać- cokolwiek by to znaczyło. Pokera dowódca statku oddelegował do doraźnej izby chorych i rannych, która wyścieliła pokład rzędami prowizorycznych posłań, noszy i stanowisk medycznych. Zastanawiałeś się jak wyglądało by to na podium waszego małego konkursu.

**Wszyscy**

Naprawianie szkód trwało znacznie dłużej niż ktokolwiek się spodziewał. Okazało się bowiem, że część surowca posłużyła Golemowi za amunicję przeciw-wizaremową i technicy musieli oszczędzać materiał. Sam kapitan tylko chyba z powodu dobrej skuteczności takiej obrony nie zrugał winnego. Mirco zresztą również nie próżnował, od łatania rannych, setki komend i obchodu statku skończywszy na mostku, gnieździe kapitańskim. Rannych rozlokowano na podpokładzie w dwóch dużych kajutach gdzie cały czas ktoś ich doglądał. Kapitan wrócił na mostek, podobno nawiązano łączność z portem docelowym. Minęło całe popołudnie.
(...)
... tsuuuch....... tsuuuuuuch.. tsuuuch... tsuuuuch... tsuuuch.. tsuuuch - silniki Hekstusa ruszyły powoli by w chwilę rozkręcić tłoki do roboczej prędkości.
Panele kinetyczne zabzyczały donośniej niż wcześniej, odczuwalnie elektryzując powietrze pod statkiem i dookoła niego. Skalna ściana po lewej ruszyła się- Hekstus unosił się w górę nabierając prędkości wspinając się na szarzejący nieboskłon. Chwilę jeszcze lawirował pomiędzy skalnymi półkami, wywindował nad szczyty. Kierunek: Anastopol.
 
majk jest offline  
Stary 15-02-2011, 22:59   #26
 
majk's Avatar
 
Reputacja: 1 majk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodze
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=x92VJ4mgqv0[/MEDIA]

Wszyscy:

Przeciągły sygnał dźwiękowy Hekstusa 8-smego syrenią obietnicą wyciągnął na pokład wszystkich pasażerów. Opatulonych w ciepłe, liczne szaty, pocierających ramiona i poliki- z każdym oddechem z ust wypluwając kłeby pary. Gotowych do wyjścia na ląd lub jeszcze wynoszącymi kufry ze swych kajut, stosiki bagaży piętrzyły się jeden za drugim wokół mostu. Gapiowie z niecierpliwością wypatrywali portu docelowego. Szum spadającej wody nieśmiało przedzierał się przez tumult na statku. Stojąca przy burcie grupa filmowców z tępymi uśmieszkami sterowała obiektywem w wyłaniające się zza skalnego załomu krajobrazy. Solis powoli zmierzało ku horyzontowi zalewając niebo ciepłą żółcią i bladą czerwienią. Moloch statku powoli zapuszczał się coraz niżej nurkując ku niższym partiom Tylonu. Momentalnie na pokład Hekstusa wlała się lekka mgła osiadająca na wszystkim i wszystkich rosząc nowoprzybyłych- chrzest anastopolski.
Pierwsze zabudowania. Nieco poniżej lotu statku widać kontury miasta, większe z brył architektonicznych. Nad nimi niczym fatum zawisła w kotlinie pomiędzy dwoma potężnymi wierchami ginącymi w chmurach smuga złowrogiej ciemności wlewająca się lejem w samo serce Anastopola. Ze skalistych podnóży miasta tryskała potężna fontanna szerokiego na kilkaset metrół wodospadu, stąd ta para/mgła. Im bliżej tym wyraźniej- pulsujące sygnały latarni nawigacyjnych portu powietrznego. Najwywższe budowle niczym szal opatulające osamotniony wierzchołek. Niżej, w cieniu góry, „dno” miasta wyścielające względnie równy teren niczym podgrodzie zamek na wzgórzu.
On.
Obraz odciskający trwałe odbicie w pamięci każdego Dawcy przybywającego do Anastopola- po raz pierwszy, drugi.., setny- zawsze witany z niemym szacunkiem, skrywaną pokorą. Na najbardziej wysuniętej w głąb przepaści skale monumentalny pomnik throalskiego imperatora, wysoki na jakieś sześćset stóp. Zakuty w skomplikowany pancerz misternie odwzorowujący tajniki płatnerskiego kunsztu- setek, tysięcy sześciobocznych płyt tworzących kolejne jego elementy, mikroskopijnych żółwich muszelek z zegarmistrzowską dokładnością dopasowanych do krasnoludzkiej anatomii, zagięć i elementów ruchomych. Diaboliczny napierśnik kolosa przypominał rozwianą na wietrze płonącą żywyn ogniem twarz -wizerunek Helgahan'a- throalskiej pasji, patrona Imperium- na torsie strasząca koszmarnym wizerunkiem i ostrymi kontruami. Na plecach pancerz przechodził w smuklejące kolce, jakby Imperator na plecach niósł ostre szczyty rodzimego Throalu, w rzeczywistości służyły do brutalnie rzeczywistego dziurawienia wrogów. Lewa ręką władcy zginała się w łokciu na wysokości biodra- w zaciśniętej pięści kunsztowna olejna pochodnia, kaganek postępu- jedynej potęgi i nadziei throalczyków. Z surowym, zaciętym wyrazem twarzy. Z uniesionym nad głowę legendarnym toporem -Krawędzią Lustra. Wedle plotki czy już raczej mitu w jaki obrosła historia Anastera tą bronią jeszcze jako książe wywalczył sobie powrót z Pułapki Sfer w której uwięzili go członkowie magokratycznych rodów Hreovath i Yasskorli. Przyszły dziedzic tronu przetrwał zamach, a zdrajców stracono podczas największej w historii Throalu publicznej egzekucji. Kara wymierzana przez Anastera od tamtego dnia obrosła legendę tworząc obraz surowego, ale sprawiedliwego władcy. Teraz, w Anastopolu, Imperator Anaster I z autentyczną groźbą bijącą z posągu rzucał wyzwanie całemu światu. Tym, którzy dopiero zawitali do portu przypominał o obowiązującej tu władzy i jej imperialnych egzekutorach.
Oczarowani olbrzymem ledwie zuważyliście jak statek zbliżył się do podkowiastej platformy doku i zawisł niecałe pięć metrów od półki. Silniki opadły przeciągle jakby sam Hekstus padał z przemęczenia- istotnie, zwarzywszy na to co przeszedł sam statek i załoga można było mniemać, że zabawi w Anastopolu na dłużej niż było to planowane w grafikach. Bywa i tak. Koniec zadum był szokujący- most rozłożono, grupka załogantów w chwilę wygoniła niepotrzebny balast w postaci podróżników na przystań, aż do samego początku mola.


Jonas

Deja vu, dość ponure zresztą- bo oto znowu kłopoczący się problemami cywilizacji i społeczeństw magisterius zmuszony jest do prozaicznej przepychanki z robotniczym bydłem nieznającym słowa 'higiena' bardziej niż 'chloroplasty'. W samym centrum eksperymentu, pomiędzy szczurami. Z tym większą nadzieją spoglądałeś w stronę opatulającego wierzchołek Wysokiego Miasta z niekłamaną nadzieją licząc, że gdzieś tam od godziny w ciepłej bibliotece czeka na Ciebie Artemis. Oczywiście już dawno wysłał po Ciebie sługę, dorożkę...
Srogo się zawiodłeś widząc go osobiście z rękoma opartymi na biodrach i nieskrywanym uśmiechem, tak, dostrzegł Cię od razu, chyba nawet wcześniej niż Ty jego. Postarzał się.
[Artemis]
-Proszę, proszę.. czyż to nie młodociany amator, o!, przepraszam, magisterius nauk społecznyyych Jonas Blake we własnej osobie. Nastał złoty wiek dla Anastopola. -Artemis wyciągnął rękę w Twoim kierunku, a drugą po bratersku poklepał po plecach w mocnym uścisku.
[Artemis]
-Świetnie się trzymasz Jon, nie zmieniłeś się ani krzty. Jak minęła Ci podróż druhu, spodziewaliśmy się Ciebie wcześniej... A to... Na miłosierne Pasje jeśli... - Artemis na widok Golema popadł w modlitewny bełkot.

Golem

Schodząc z pokładu nie mogłeś powstrzymać wrażenia, że ktoś Cię obserwuje. Po kilku próbach potwierdziłeś swoje obawy- ork z którym wcześniej rozmawiał Jednooki łypał na Ciebie zza grupy robotników niby kątek oka jedynie spoglądając w Twoim kierunku. Ty jednak czułeś inaczej- śledził Cię. Pionkowie kapitana -którego też wolałbyś widzieć jak macha Ci chustą na pożegnanie z mostka Hekstusa, a którego nigdzie nie było widać- odprowadzili was aż do wejścia na molo. Jakby nie chcieli byście widzieli co jeszcze znajdowało się w ładowniach. Odprowadzili wszystkich, aktorkę, filmowców, Jednookiego, Uczonego... Gdy weszliście na stały ląd grupa filmowa oddzieliła się- Regina przechodząc za Twoimi plecami ukradkiem wsunęła Ci w dłoń złożoną w ćwierć kartkę papieru. „Skowyt duszy. Ulica garncarzy.” -zgrabne atramentowe robaczki skąpiły informacji, a może kusiły jej niedostatkiem. Chcący czy nie- chciwie -acz dyskretnie- pociągnęłeś nosem chcąc jeszcze raz wyłowić jej przyjazny, ciepły zapach. Wtedy pojawił się ten fircyk wzywający wszystkie bóstwa.
[Artemis]
Witaj. -powiedział to tak jakby witał się z kimś upośledzonym lub bardzo egzotycznym -Widzę, że do Przebudzenia wcale nie potrzeba czarów. Mam nadzieję, że podróż upłynęła Ci komfortowo, Twoi przyjaciele już czekają... Pozwól, że Cię zaprowadzę. -wypowiadając ostatnie zdania młody człowiek zdawał się nerwowo rozglądać i nieco obniżyć ton głosu, jakby była to wielka tajemnica.

Jednooki

Nim dobiliście do doku Marloe wziął Cię na stronę.
[Marloe]
-Twoje zabawki, niestety, obawiam się, że czegoś brakuje. -wręczył wszystkie zarekwirowane rzeczy poza Szerszeniem. - Któryś z chłopaków musiał w którymś momencie chwycić Twój karabin. Pewnie przepadł razem z nim, inaczej tego nie widzę, nie mamy tu złodziei. -jego nieświadomość wydała Ci się nieco pocieszna, po chwili podnosząca na duchu i perspektywiczna na najbliższą przyszłość. - Nie mogę wydać Ci z magazynku, przykro mi. Na Ślusarzy jest pono dobry rusznikarz to Ci zrobi nową pukawkę na gwoździe, a jakby Cię kto bił to ślij po nas do 'Piekiełka', statek postoi kilka dni i tam będziemy sypiać. - wielki czarnoskóry klepnął Cię w ramię tak, że pod prawą łopatką coś strzeliło po czym zajął się swoją robotą.

Obsługa statku bardzo śpiesznie wydaliła was poza obręb doków, a Ciebie aż skręcało by dowiedzieć się co też takiego kryło się jeszcze w ładowniach, że tak im zależało na poufności. Kapitan ostatecznie nie rozmówił się z Tobą, ale też nie powiedział, że to koniec- może jeszcze się miniecie. Więcej niż może. Na tę chwilę -poza rozgrywającymi się obok powitaniami- przed Tobą rozpościerało się Nowe... nowe miasto.

Kruk

Zejście z pokładu było szybkie i niedelikatne, nawet jak na wasze standardy. Szczęściem oddano wam cały sprzęt -podobno komuś coś skradziono- i bagaż, znalazły się też niewielkie zapasy niespożyte przez ten chaos. Przystań uwijała się przy pracy, a was, nierobów, ta masa wypychała na zewnątrz, ku ujściu u podstaw molo. Błyskawicznie dostrzegłeś idącego w Twoją stronę młodego krasnoluda opatulonego w chusty i turban. Nóż sam znalazł się w Twojej dłoni.
[Posłaniec]
-Jesteście Klingi z Kratas? -zapytał niewinnie.
[Kruk]
-Krataskie Klingi są w nas. -odpowiedziałeś ustalonym telegraficznie zawołaniem.

Posłaniec bardzo dyskretnie podał Ci zalakowaną kopertę z wiadomością: Jutro w samo południe w Świątyni Helgahana, nawa trzecia. Przyjdź sam, incognito.
Nie było wątpliwości- pieczęć na wosku zgadzała się z tą, którą widziałeś w krataskiej siedzibie Kling. Twój zleceniodawca kontaktował się z Tobą ustalając termin i miejsce spotkania, incognito w świątynie, pewnie chce gadać.

Wszyscy:

Mimo różnych motywów i celów na tej nowej ścieżce życia wszyscy staliście w chlastającym po odsłoniętych skrawkach skóry wietrze na skraju góry, u brzegu Anastopola. Nieodparta myśl, że trzeba jakoś zacząć się wdrażać -najlepiej od tej ciepłej strony- w tutejsze realia cisnęła się na oczy coraz wyraźniej. O ile Blake i Golem zdawali się znaleźć przyjazną gębę w obcym mieście to już Kruk i Jednooki mieli zupełnie wolną rękę, jedynie zimno nagliło wybór.
 

Ostatnio edytowane przez majk : 27-02-2011 o 13:55.
majk jest offline  
Stary 16-02-2011, 09:37   #27
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
Podróż stawała się coraz ciekawsza. Bynajmniej nie z powodu wrażeń jakich - i tak - nie brakowało, ale z powodu spotykanych w tej podróży istot. Często przed różnorakimi ekspedycjami uniwesyteckimi zastanawiano się gdzie należy się udać, aby mieć możliwość przeprowadzenia jak największej i jak najbardziej interesującej ilości obserwacji. Padały wtedy różne, mniej lub bardziej niewykonalne (kosztowne, odległe) miejsca, ale nikt nigdy nie wpadł na pomysł udania się podrzędnym statkiem towarowym do - chociażby - Anastopola... Po raz kolejny uświadomiłem sobie, że wyrwanie się z uniwersytetu mogło być najlepszą rzeczą jaka wydarzyła się w moim dotychczasowym życiu. Te kilkanaście minut obserwacji pokładu po ataku, obserwacja kapitana dała więcej informacji o ludzkich zachowaniach niż kilka miesięcy studiów stacjonarnych w Faddich...



Akademickie rozważania przesłoniły mi nawet na chwilę rzeczywistą sytuację. Odparliśmy atak... Wróć, atak został odparty, tak należało powiedzieć, ponieważ mój udział w całej akcji był zerowy. Wynikiem całej sytuacji były jednak ranni i ofiary oraz uszkodzenie samego statku. Jednostka została wiec przycumowana pod osłoną górskiego pasma i podjęto akcję naprawczą, która - rzecz jasna - interesowała mnie. To znów była praktyczna wiedza, a nie tylko teoria, którą przeczytałem gdzieś w książkach. Starałem się nie przeszkadzać, a może nawet czasem pomóc choćby podając narzędzia, czy przytrzymując elementy. Sprawa tego czym tak naprawdę był ten statek i dlaczego zostaliśmy zaatakowani chwilowo nie była aź tak istotna. Nie była to bezpośrednio moja sprawa i póki co nie dokuczała mi tak bardzo, aby wsadzać w nią nos głębiej.

Micro był niewątpliwie ciekawą personą, ale ewentualne bliższe poznanie też pozostawiłem na dogodniejszy moment. Nasza podróż właśnie się przedłużyła o kilka dobrych godzin, więc postanowiłem, że spróbuję z nim porozmawiać kiedy akcja naprawcza zostanie zakończona i wrócimy na kurs w kierunku Anastopola.
 
Aschaar jest offline  
Stary 21-02-2011, 01:51   #28
 
Plomiennoluski's Avatar
 
Reputacja: 1 Plomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputację
Spojrzałem w dół na człowieka, ale najpierw wrzuciłem do orichalkowej puszki, w której wcześniej znajdowała się esencja ognia, a teraz skrywała amulet wietrzniaka, kartkę od Reginy. Wszystko razem zacisnął delikatnie ale pewnie w swojej prawicy. Ewentualny złodziej miałby niezłe problemy z przywłaszczeniem sobie tej małej paczuszki.
- To dzięki tobie znalazłem się na tej barce? W takim razie wiesz co z Toussard, chętnie posłucham. - odparłem niewzruszony konspiracyjnym tonem.
-Doprawdy chciałbym wiedzieć o czym mówisz, ale już sam fakt, że to robisz przyprawia mnie o ciarki. W tym dobrym znaczeniu -dodał lekko zmieszany -Dziś jest już zbyt późno, ale jutro obiecuję przedstawić Ci kogoś zdolnego odpowiedzieć na wszelkie Twoje pytania. Zgoda, olbrzymie? -ręką nawoływał was do marszu w kierunku swojego gniazdka.
- Myślę że mogę poczekać jeszcze jeden dzień. - mruknąłem ogólnie ruszając za człowiekiem. - Ostrzegam tylko że będę miał wiele pytań.
- Jak już mówiłem- jestem tylko pomocnikiem, ale pewnie nie wszystkie z tych pytań są najwyższej wagi. Mogę zacząć od tych najbardziej przyziemnych, jeśli oczywiście zechcesz.. Wiesz- miałeś odzyskać jaźń dopiero tutaj, pod okiem Irenicusa, martwili się jak to zniesiesz.. Głównie przez moje przestrogi. Jak się ma Twoja pamięć? Wiesz kim byłeś.. wcześniej? Jakie jest Twoje Imię?
- Możesz na mnie woląc Golem, najpierw Ty i ten cały Irenicus opowiecie mi o sobie, potem może ja coś powiem. - Powstrzymałem się od złapania człowieka za fraki i podniesienia go sobie do oczu, nie wiem czemu lekko mnie irytował. - [i] Poza tym, sam byś sie mógł wreszcie przedstawić, nie wspominając już o tym orku, który nas śledzi od zejścia z okrętu.[i/]
-Nie wiem o kim mówisz, nikogo nie widzę.. Wybacz moje maniery, Artemis Gaulder, magisterius i podróżnik, obecnie pod szczodrym mecenatem sir Aulcrofta. - widząc chyba Twoją złość chłopak pobladł nieco, przełknął ślinę -To on Cię tu sprowadził i z tego co mi wiadomo nie nazywasz się tak jak chcesz by na Ciebie wołano.., nie do końca. -zamilkł znowu bacząc czy aby znowu nie przeciąga struny, widać cenił swoje życie, a to też rodzaj mądrości.
- [i] Nie wiem jak teraz, ale jestem pewien ze za moich czasów imiona znaczyły trochę więcej, wiec póki co Golem starczy, chyba będę musiał sobie porozmawiać z paroma osobami, a tak przy okazji, wiesz może skąd mnie tu sprowadzono?[i/] - wyglądało na to ze w otaczających ludziach w przeważającej części wzbudzam strach, nie było to znowu wcale takie niezrozumiale.
-Taak.. Dokładnie o etymologię tutaj chodzi, ale to nie moja dziedzina. Z tego co wiem ostatnie kilkadziesiąt lat przeleżałeś w skarbcu jakiegoś bankiera-entuzjasty staroci, w Nowym Kratas. Nie miał pojęcia o niczym, pewnie dlatego Cię odsprzedał, nie widzę tego inaczej.
- [i] No dobrze, a skąd się wziąłem w tamtym skarbcu? [i]
Młodzieniec wzruszył bezradnie ramionami, “nie wiem”.
Wraz z milczącym narazie Jonasem i pozytywnie zaskakującym Artemisem przemierzałem Plac Anastera by zniknąć w tłumie tłoczącym się do alei, skręciliśmy w prawo mijając kolejne warsztaty rzemieślników. Skręciliśmy między dwa z nich a boczną uliczkę, piętrowy budynek na uboczu jest dość duży, ale skromny, zaniedbany.
-To tu.-rzekł Artemis
Poczekałem aż Artemis wejdzie pierwszy, dopiero potem ruszyłem za nim, rozejrzałem się jeszcze najpierw czy ork doszedł za nami aż tutaj i wkroczyłem na poznanie nieznanego.

Nie przyglądałem się zbytnio wystrojowi pomieszczenia, poszedłem za Artemisem prosto do jednego z pokojów, byłem nieco zmęczony, właściwie to całkiem wykończony. Zignorowałem zaproszenie na kolację, jak i łóżko stojące w pokoju, widać było że miało marne szanse z moją wagą, rozłożyłem sobie za to posłanie na podłodze, nawet nie zorientowałem się kiedy już smacznie spałem.
 
__________________
Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości...
Plomiennoluski jest offline  
Stary 22-02-2011, 16:56   #29
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
Rozmowa z kapitanem Hexusa 8 w zasadzie się nie odbyła - z wielu powodów. Konieczność dopilnowania napraw, wspieranie załogi i odpowiadanie na coraz durniejsze pytania pasażerów każdego mogły doprowadzić do początków załamania nerwowego, a przynajmniej skutecznie zniechęcić do rozmowy zwłaszcza na tematy osobiste.

Zresztą zacząłem się czuć nienajlepiej - być może z powodu oparów jakie wydzielały się przy naprawie statku, być może po prostu z powodu nieprzystosowania do takich atrakcji podczas podróży... W końcu, dla mnie, przyzwyczajonego do ustabilizowanego życia zawieszonego na stałe pomiędzy domem a uczelnią - to też był spory szok, mimo tego, ze nie chciałem się do tego przyznać nawet przed sobą. Być może po prostu przewrót jaki dokonał się niedawno w moim życiu dawał o sobie znać?


Przeciągły dźwięk okrętowej syreny obwieszczający zbliżanie się do celu podróży, przywitałem z mieszanymi uczuciami. Z jednej strony - oczywiście - bylem zadowolony i zaintrygowany - Anastopol był bardzo specyficznym miastem, o którym mówiło się wiele i na temat którego krążyło wiele plotek i anegdot. Z drugiej - byłem zawiedziony tym, że podróż się kończy, a ja nie zdołałem ani poznać bliżej Micro, ani zagłębić się w struktury społeczne panujące na statku... Pasja badacza potrafiła czasem być zwodnicza.

Po krótkim, zdawkowym wręcz, powitaniu powiedziałem coś o migrenie i nie wtrącałem się w rozmowę, starając się bardziej zapamiętać drogę i poznać miasto. Artemis był znacznie bardziej niż ja zaaferowany Golemem, wyglądało na to, że z wzajemnością - nietaktem więc nawet byłoby wtrącanie się w rozmowę, która najwyraźniej obu panom sprawiała wiele satysfakcji. W domu Artemisa wrzuciłem tylko bagaż do pokoju i zwaliłem się na łóżko. Przynajmniej chwilę musiałem się przespać. Obudziłem się wieczorem, kolacja w domu mojego przyjaciela już się zaczęła, nie chciałem więc powodować dodatkowego zamieszania związanego z dosiadaniem się do posiłku i poinformowałem tylko służącą, że wychodzę na spacer na miasto. Znalazłem się na wieczornej ulicy. Innej - znacznie spokojniejszej niż w stolicy, ale nie mniej barwnej i pociągającej. Ludzie podążali we wszystkich kierunkach - niektórzy wracając z pracy, inni dopiero do niej zdążając. Byli również tacy, którzy podążali na wieczorne uciechy, czy po prostu napić się piwa do ulubionego pubu. Ja pospacerowałem przez jakaś godzinę po głównych ulicach miasta co pozwoliło w miarę zapoznać się z układem i głównymi częściami miasta. Kilka budynków ewidentnie przyciągało uwagę i warte było, aby zapoznać się z nimi bliżej - nie tylko pod względem architektonicznym...

W końcu zacumowałem w "Białej Kałamarnicy" reklamującej się jako jedyna kantyna serwująca piwo imbirowe.


Brodaty barman nie miał zbyt wiele roboty - wieczór dopiero się rozpoczynał, był zresztą początek tygodnia i nie należało się spodziewać wielkiego ruchu nawet w godzinach szczytu... Dość szybko dał się wiec wciągnąć w niezobowiązującą dyskusję o wszystkim i niczym jednocześnie. Miejskie ploteczki w sympatycznej atmosferze "Kałamarnicy" dały mi w miarę spójny i konkretny obraz miasta, które miało jednak swoje tajemnice...
 
Aschaar jest offline  
Stary 23-02-2011, 12:51   #30
 
Karmazyn's Avatar
 
Reputacja: 1 Karmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputację
Tak na pewno. I co jeszcze? Nie dość, że ryzykowałem życie by uratować ich wielce szanowne dupy to ci jeszcze mi karabin ukradli. No na pewno. Pieprzone skurwiele. Dobrze, chociaż, że jakoś tą kupą złomu tu dolecieli. Eh…
Jak ta ulica się nazywała? A już pamiętam. Ślusarzy. No dobra. Tylko gdzie do cholery jest ta ulica? Trzeba by jakiegoś człowieczka się spytać. Rozejrzałem się w poszukiwaniu jakiegoś chętnego do współpracy osobnika.
Tak jak sądziłem. Wysoko postawione ścierwa z jeszcze wyżej wyniesionym ego.
-Tam skręć w lewo. – Cud, że chociaż jeden z nich raczył udzielić mi informacji. Co prawda nie raczył na mnie nawet spojrzeć, ale to jeszcze da się przełknąć. Ważne, żeby jego słowa były zgodne z prawdą.
Ruszyłem we wskazanym kierunku. Prostopadła do nabrzeża uliczka rzeczywiście okazała się Warsztaty stolarzy, garncarzy, ślusarzy, kowali i innych rzemieślników, niektóre wystawki a nawet pracownie znajdowały się przed drzwiami budynku. Na razie jednak nie było widać żadnego warsztatu rusznikarza. W końcu jednak nad drzwiami jednego z domków dostrzegłem szyld. „Horsan – Rusznikarz” – zawieszony na przestarzałym, 6-cio łokciowym karabinie myśliwskim. Szyld nie napawał mnie optymistyczną wizją kupna porządnego karabinu wyborowego. Mimo to postanowiłem wstąpić i zorientować się w dostępnym asortymencie. Podszedłem do drzwi, nacisnąłem klamkę i wszedłem do środka.
Drzwi były ciężkie, solidnie nafaszerowane żelazem. Pomieszczenie na pierwszy rzut oka wyglądało jak opuszczone -stare regały i dziesiątki uginających się półek, smugi światła, które przedarły się przez wąskie szpary pordzewiałych rolet okiennych prześwietlające unoszące się w powietrzu drobinki kurzu i dymu- dopiero po obłoczkach dymu zlokalizowałem właściciela. Horsan -troll w podeszłym już wieku- siedział głęboko za ladą. Szum gdzieś na za kontuarem. Moje oczy momentalnie skierowały się w tamtą stronę. Zobaczyłem wielkie jak ciele psisko stojące czołem do mnie z złowrogo spuszczonym łbem. Odruchowo prawa ręka podążyła do mieczo-rewolwera. Pies z pewnością spełniał swoje zadanie. Straszył.
- Nie jesteś, aby złodziejem? Mój pies rzadko się myli... - nie wstając, nie grożąc- zapytał troll jakby witał tak wszystkich klientów.
Popatrzyłem się na rusznikarza. Przez chwilę zastanawiałem się, co odpowiedzieć.
- I tym razem się nie myli. – Starałem się by moja twarz miała przyjazny wygląd. – Przyszedłem jednak na zakupy nie na kradzież.
Odsunąłem rękę od broni. Ustawiłem dłonie tak by były na widoku właściciela warsztatu.
Pies szczeknął, a raczej huknął jak przystało na swoje gabaryty. Sekundy niepewności mijały powoli jak minuty- sam nie byłem pewien czy zdążyłbym wyskoczyć za dzwi gdyby ogar się na mnie rzucił. Horsan cmoknął na bestię, a ta skukiła ogon i wróciła pod ladę.
- Zabawne, ale niech Ci będzie. Tedy masz konkrety na języku i nie musisz się po złodziejsku rozglądać, prawda? - nadal nawet nie ruszył zwalistego cielska z bujanego krzesła, pykał kolejne chmurki dymu.
- Może i prawda. – odpowiedziałem, powoli podchodząc do lady. – Interesowałby mnie karabin wyborowy. Najlepiej typu Szerszeń. Jeśli nie to o porównywalnym zasięgu. Chyba, że masz pan na stanie coś ciekawego, co mogłoby mnie zainteresować.
- Chyba przeceniacie ten model, zupełnie nie wiem, dlaczego.. -Horsan wstał siedziska prezentując swoje dwie twarze- lewą normalną i prawą- straszliwie okaleczoną, jakby zasnął z granatem pod poduszką i wyciągnął zawleczkę we śnie. Obserwując moją reakcję oparł konarzaste łapy o stół. -Bo widzisz, miałem cały tuzin tych zabawek jeszcze tydzień temu, aż przyszedł kwatermistrz tej całej ‘Kompanii z Podmokłej Równiny’. Jak zwał tak zwał- najmita to najmita… Jeśli bardzo Ci zależy na tym modelu to poszukaj ich kwatery, ale robiłem lepsze wyborówki w tydzień- jak chcesz, decyduj, aby szybko, bo chcę już zamykać. -
- Tydzień pan powiadasz? I karabiny lepsze od Szerszenia?
Musiałem chwilę pomyśleć. I tak nie miałem wystarczająco pieniędzy by kupić teraz cokolwiek. Mogłem jednak dowiedzieć się ile jeszcze będę zmuszony zarobić.
- Pokaż pan, co tam masz. – miałem nadzieję, że kwestia zapłaty nie zostanie zbyt szybko podjęta.
Troll odwrócił się do mnie tyłem, otworzył jedną z wiszących szafek. Czułem na sobie wzrok psa, który śledził każdy mój ruch. Gotów był odgryźć mi głowę w razie nagłego ruchu. Stary troll w lekkim pancerzu plótł włosy w warkocz, cholera wie, od kiedy, sięgający aż do łydek. Nagle odwrócił się ze zwojem w ręku, znowu obserwował moją reakcję. Rozciągnął schemat na płaszczyźnie. Z grubsza przypominał ten, na którym wisiał szyld rusznikarza, ale im bardziej się przyjrzeć...
Trzy-strzałowa rura o długości 6 łokci z wymienialnym magazynkiem sprężynowym, wzmacnianą konstrukcją, szafirową muszką, smukła i elegancka... dzieło sztuki, jednakże dość kosztowne.
- 100 dukatów. Zaliczki. Pozostałe 400 przy odbiorze.
Karabin wydawał mi się dość porządny. Chociaż nie byłem tego do końca pewien. Na schematach się za bardzo nie znam. No, ale skoro za taką cenę to musiał być porządny. Najgorsze w tym wszystkim było to, że do przedpłaty dość dużo mi brakowało.
- Sporo kosztuje. Mam nadzieję, że wart jest swojej ceny. – zrobiłem przerwę by -przełknąć ślinę. – Na razie jednak nie będę mógł kupić. Ostatni pracodawca zrobił mnie na szaro nie płacąc mi za robotę. Jak zdobędę fundusze to zaraz się do pana zgłoszę.
Ech. Szkoda, że od razu nie mogę zamówić. Trudno będzie przestawić się na walkę z bliska.
- Do zobaczenia zatem.. - odparł spokojnie Horsan.
Pożegnawszy się wyszedłem na ulicę. Znów musiałem skorzystać z pomocy mieszkańców miasta. Najwyższa pora było znaleźć jakieś lokum na noc. No jak ja nie lubiłem rozmawiać. Lecz w tej chwili po raz kolejny nie miałem wyjścia. Miałem nadzieję, że tym razem przechodzień okaże się uprzejmiejszy niż ten, od którego dowiedziałem się o rusznikarzu. Wybrałem przypadkową ofiarę. Obrałem ten sam kierunek marszu co ona. Gdy tylko ją wyprzedziłem zatrzymałem się.
- Przepraszam bardzo. Czy mogłabyś mi powiedzieć, gdzie w okolicy znaleźć można jakiś hotel w przystępnej cenie?
Im szybciej nabędę mapę tego przeklętego miasta tym dla mnie lepiej. Uprzejmość, jaką muszę z siebie wydobywać pytając o informacje sprawia, że mnie mdli.
- Złociutki rozejrzyj się... -kobieta o zbyt intensywnym makijażu zrobiła oburzoną minę po czym oparła ręce na biodrach i przekrzywiła głowę - turyści.. To - wskazała na szyld ‘Skowyt Duszy’ – podobno najlepszy burdel w mieście, tak przynajmniej mówił mój były.. Na zachodnim rogu placu Anastera jest Piekiełko, ale idąc tam już miniesz ze trzy noclegownie- Opowieści z Północy, Pensjonat Marmelize’i i Gruby Lód. - Kobieta jakby dopiero teraz skupiła na mnie wzrok, zmierzyła mnie badawczo sumując wnioski uśmiechem. - Sama wynajmuję, mam pokój, po moim byłym. Na pewno taniej, a i niedaleko, ale to pokój dla jednej, trzeźwej i spokojnej osoby. Za dukata dostaniesz nawet w michę, a gotuję wybornie.. Więc jak to z Tobą, złociutki..?
Złociutki? Co to niby ma być? Gdzie u mnie złoto? A taa. Już wiem. To typowe określenie tego typu kobiet dla innych. Ech. Te relacje społeczne są głupie…
Ale jej oferta nie była głupia. Można by powiedzieć, że wręcz interesująca. Co prawda wymagania, co do osoby nie koniecznie do mnie pasowały, lecz ona nie musiała o tym wiedzieć.
- Może i będę zainteresowany. Wcześniej jednak chciałbym zobaczyć pokój. No i oczywiście płatności. Z góry za dłuższy okres czy za każdy dzień? I naturalnie ile? Bo jeśli dobrze zrozumiałem dukat jest tylko za jedzenie… - byłem zmęczony, wkurzony i miałem dość tego cholernego miasta. Chciałem już sobie odpocząć, lecz najpierw wolałem się upewnić czy nie pakuję się w jakieś gówno. Jeszcze nie była na to pora.
Kobieta nieco zdenerwowana odgarnęła włosy ukazując lekko szpiczaste ucho. Było mniej spiczaste niż moje. Widać była pół-elfką. Rzadko spotykałem się z osobnikami, w których żyłach płynęła, chociaż odrobina krwi mojej rasy. Teraz najwyraźniej to, że byłem elfem w końcu przydało się w moim życiu. Pół-elfka poprowadziła mnie do domu na końcu uliczki. Wskazała okno na piętrze. Z zewnątrz wszystko wyglądało dość skromnie. W sumie to lepiej.
-Dwa dukaty z wyżywieniem albo jeden za samo spanie płatne za każdy dzień z góry. – powiedziała kobieta patrząc na mnie badawczo. – Pamiętaj o zasadach.., więc?
- Więc zgoda. Zgadzam się. Spanie z wyżywieniem… I pamiętam o zasadach. Nie będę sprawiał kłopotów
W myślach przeliczyłem zawartość swojej sakiewki. Pieniędzy wystarczy mi jedynie na kilka dni. Musiałem jak najszybciej znaleźć sobie jakąś robotę. Nawet, jeśli miałaby to być jakaś uczciwa praca. Kobieta poprowadziła mnie do swojego mieszkania. Uiściłem odpowiednią opłatę. Miałem szczęście, że pół-elfka przyjęła ją w złotych krataskich. Zjadłszy kolację udałem się do swojego pokoju. Nie mając nic lepszego do roboty położyłem się spać.
Anastopol… Oby mi się tutaj dobrze żyło.
 
__________________
Dłuższy kontakt może zagrażać Twojemu zdrowiu lub życiu.
Toczę batalię z życiem. Nieobecny na długi czas.
Karmazyn jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 18:21.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172