Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-02-2011, 21:06   #31
Midnight
Konto usunięte
 
Midnight's Avatar
 
Reputacja: 1 Midnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputację
Skończyła mówić i zaczęła wyczekiwać. Nie była najlepsza w prowadzeniu grupy do wyznaczonego celu. Nigdy nie radziła sobie w grach zespołowych, dlatego z duszą na ramieniu wyczekiwała od nich decyzji, która pozwoli jej na podążenie za nimi lub wyznaczenie własnej drogi. Miała nadzieję, że pójdą za głosem instynktu. Rozsądek nie był bowiem najlepszym doradcą, a przynajmniej rozsądek osoby współczesnej. Nic bowiem z tego co zostało tu powiedziane, ani nic z tego co miało miejsce w przeciągu ostatnich dni, nie mogło się zmieścić w wąskich ramach XXI wieku. Sięgamy gwiazd, stąpamy po księżycu, zgłębiamy tajniki życia, a mimo to nasze umysły są ślepe.

Gdy Ognicki rozpoczął swoją tyradę, właściwie nawet zbytnio się nie zdziwiła. Był człowiekiem swoich czasów. Wierzył w naukę i nie dopuszczał do siebie istnienia czegoś tak absurdalnego jak magia. Nic dziwnego że nie wzbudzał w niej szczególnie ciepłych uczuć. Co innego Michael. Ignorując detektywa, zwróciła spojrzenie na swego sąsiada. Zamiast mężczyzny zobaczyła morze. Nie, nie była to wizja, raczej wspomnienie. Znała miejsce które pojawiło się przed jej oczami. Wiedziała, że gdy się odwróci zobaczy wysokie klify lśniące bielą w promieniach słońca. Jednak ona nadal spoglądała w mieniącą się kolorami, bezkresną toń. Czuła jej moc, mimo iż była inna od tej, która drzemała w jej duszy. Spienione fale niosły ze sobą zapowiedź sztormu, niszczącej potęgi która nie zna litości. Te same fale, które nie tak dawno łagodnie gasiły żar wywołany przez złotą kulę królującą na nieboskłonie. Taki właśnie był Michael, a przynajmniej taki był w jej oczach. Łagodny i opiekuńczy dla przyjaciół. Śmiertelnie niebezpieczny dla wrogów.

Pochłonięta obrazami które podsuwała jej pamięć, z początku nie zauważyła ciszy która zapadła po wykrzyczanym żądaniu Ognickiego. Dopiero huk krzesła zderzającego się z podłogą uświadomił jej, że coś jest nie tak. Żar płomieni i swąd palonego ciała zastąpił słoną woń morza, która przyszła wraz z wspomnieniami. Sparaliżowana strachem patrzyła jak ciało detektywa powoli gaśnie, a z jego ust wydobywają się zupełnie do niego nie pasujące słowa. Nie dano jej jednak otrząsnąć się z szoku jakim był widok płonącego ciała. Luphinera. Mermanis. Imiona, które padły z ust wieszczki nie brzmiały obco w jej uszach. Jakaś jej część przywitała je jakby były starymi znajomymi, których nie widziało się od lat. Gdy głos Luphinery wciąż brzmiał w ciszy pomieszczenia, ta część Sorayi, która rozpoznała imiona przydzieliła ich właścicieli do odpowiednich grup. Powoli w jej umyśle zaczął tworzyć się pewien wzór. Niestety miała za mało wiadomości by go ukończyć, a przede wszystkim brakowało jej tego najważniejszego szczegółu.

Głos zamilkł. Kolejna przepowiednia zawisła w ciszy niczym chmura przysłaniająca blask księżyca. Imię to klucz. Oczywiście! Każdy z nich posiadał imię które oznaczało ich prawdziwą naturę. To przecież oczywiste, że ich nadnaturalne ja posiadało własne miano, spójne z naturą mocy jaką posiadali. Tylko jak je poznać, jak poznała je Josette? Nie tylko to, które było jej przypisane ale i to które należało do Michaela. Zazdrość jaka nagle w niej rozgorzała bynajmniej nie była pomocna w procesie odkrywania własnego ja. Dym i smród który brutalnie wdzierał się w jej nozdrza również nie ułatwiały procesów myślowych. Czuła narastający ból głowy wywołany natłokiem zdarzeń, brakiem snu i jedzenia. Musiała wydostać się z tego pomieszczenia. Odetchnąć świeżym powietrzem. Pomyśleć.

- Ja... Przepraszam, ale muszę... - Zerwała się z fotela i ruszyła w stronę wyjścia.
- Zaraz wrócę. - Zdążyła jeszcze rzucić po czym zatrzasnęła za sobą drzwi.

Starając się iść, a nie biec, ruszyła w stronę miejsca które mignęło jej gdy poprzednio przemierzała ten korytarz. Na szczęście w damskiej toalecie nie było nikogo.
Wolno podeszła do umywalki i odkręciła gorącą wodę. Unosząc głowę skrzyżowała spojrzenia z własnym odbiciem. Skrzywiła się. Blada twarz, cienie pod oczami i ten stalowy blask w jej spojrzeniu. Stała na granicy wytrzymałości. Jeszcze jeden krok i stoczy się na sam dół. Pękną więzy samokontroli, pochłonie ją mrok szaleństwa. Nie chciała do tego dopuścić jednak los najwyraźniej uwziął się na nią. Potrząsnęła głową odganiając niepokój po czym uniosła dłoń by odsunąć kosmyk rubinowych włosów. Wspomnienie reakcji Sary, gdy pierwszy raz zobaczyła jej włosy, wywołało uśmiech na jej usta. Tak już lepiej. Pochyliła głowę i pozwoliła by gorąca woda wypełniła jej dłonie. Następnie jednym, stanowczym ruchem przyłożyła je do twarzy. Ostry ból przywrócił jasność myślenia i wiedziała z doświadczenia, rumieńce na jej policzki. Ponownie spojrzała w lustro chcąc ocenić efekty.
Jednak lustra nie było. Nie było też ściany, podłogi, sufitu... Zamiast damskiej toalety była skąpana w księżycowej poświacie łąka. Trawa, poruszana powiewami łagodnego wiatru, przypominała tafle jeziora. Właściwie, poprawiła się szybko, nie jeziora, a bezkresnego oceanu. W miejscu, w którym się znalazła nie było bowiem ani drzew, ani krzaków, ani najmniejszego pagórka. Jedynym urozmaiceniem była kobieta ubrana w zwiewną, srebrną szatę. Długie, niemal białe włosy, unosiły się i opadały wraz z każdym powiewem, nadając jej wrażenie ciągłego ruchu. Lekki uśmiech na jej ustach i wesoły błysk w stalowych oczach wydawał się dziwnie znajomy.

- Ładny kolor. Pasuje do nas. - Odezwała się pierwsza.
- Nie boisz się. - Było to bowiem bardziej stwierdzenie niż zapytanie. Istotnie, Soraya nie odczuwała strachu, a jedynie spokój zmieszany z lekką dawką ciekawości.

- Kim jesteś? - Zapytała po czym nie dając dojść nieznajomej do głosu, odpowiedziała sama sobie.
- Jesteś mną, a raczej ja jestem tobą w tym wcieleniu. Mam rację?

Postać skinęła głową potwierdzając słuszność wysnutego wniosku.

- Jestem Iluna i tak, jestem tobą, a ty mną. Razem tworzymy całość. Spójrz w górę.

Posłuszna nakazowi przeniosła spojrzenie z Iluny na niebo i władający nim księżyc.


- Z niego czerpiemy swą moc, tak jak pozostali czerpią ją ze swych żywiołów.

- Pozostali? - Zapytała nieco nieprzytomnie, w całości pochłonięta podziwianiem srebrnej tarczy.

- Tak. Mermanis, Evesh, Luphinera, Satori i oczywiście najstarszy z nas, Feneks. Tych zdążyłaś już poznać, mniej lub bardziej. Pozostał jeszcze jeden.


Księżyc rozbłysł mocniejszym światłem oślepiając Sorayę i zsyłając na nią wizję młodego mężczyzny. Przystojna twarz wyrażała skupienie gdy trzymanym w dłoni pędzlem nanosił kolejne warstwy farby. Poczuła dziwną więź z nieznajomym. Chciała wyciągnąć dłoń i odsunąć niesforny kosmyk jasnych włosów, który opadł mu na oczy. Niemal poczuła ich dotyk...

- Jest taki jak my.


Wyrwana z wizji, spojrzała na Ilunę.

- Zatem może nas być więcej niż jedno przypisane do danego żywiołu? - Kobieta skinęła głową.

- Tak. Dla przykładu Feneks dzieli żywioł z twoim znajomym, Ognickim.

Soraya skrzywiła się na wspomnienie detektywa czym wywołała wesoły śmiech Iluny.

-Zapewne będzie ci ciężko w to uwierzyć, ale nie tak dawno temu nie było bliższej nam istoty. Stosunki między nami zmieniały się przez wieki. Były spięcia, przyjaźnie, nienawiści, a niekiedy nawet miłość. Zawsze jednak dążyliśmy do jednego celu i zawsze przewodził nam Feneks. Musicie go odszukać. Dzięki niemu powróci wasza pamięć o zadaniu które macie do wykonania oraz mocy jaką posiadacie. Musicie też uważać, gdyż nasi wrogowie nie śpią. Razem jesteście silniejsi, jednak wciąż nie dość by stanąć z nimi do otwartej walki.

Czarownica czuła że słowa które padały z ust Iluny to prawda. Trudno jej było jednak uwierzyć by kiedykolwiek stosunki między nią, a Ognickim były lepsze niż wzajemna obojętność. Natomiast Feneks... Brutalny rytuał w jego wykonaniu... Powinna czuć strach, gniew, względnie obrzydzenie i pogardę. Powinna, a jednak jedyne co czuła to... przyjaźń z nutą respektu należnego starszemu i potężniejszemu od niej.

- Już czas.

Głos Iluny wyrwał ją z chwilowego zamyślenia.

- Czas?

- Na połączenie. - Wyciągnęła dłoń i poczekała aż Soraya podejdzie.
- Pamiętaj o tym czego się dowiedziałaś. Przekaż reszcie co uznasz za słuszne. Od tej chwili twe imię brzmi Iluna.

Blask księżyca otulił ich złączone dłonie, a następnie objął czule postacie by zespolić je swym światłem.

Otworzyła oczy. Przez chwilę nie była pewna gdzie tak właściwie się znajduje. Szum wody, odgłos kroków, zaparowane lustro. Wszystko wskazywało na to, że jest to ta sama toaleta do której chwilę temu weszła. Czy jednak na pewno byłą to chwila? Dla niej były to raczej godziny. Przetarła dłonią szklaną taflę by spojrzeć w swoje rozszerzone źrenice. Szalony blask znikł, podobnie cienie pod oczami. Twarz zdawała się promienieć naturalnym blaskiem. Była to twarz Iluny z tym, że zamiast białych, otaczała ją kaskada rubinowych włosów. Uśmiechnęła się. Można jej było zarzucić brak piątej klepki, ale nie brak urody. Zakręciła wodę, osuszyła dłonie papierowym ręcznikiem po czym wyszła na korytarz. Nie zawracając sobie głowy ciekawskimi spojrzeniami ruszyła w stronę sali konferencyjnej. Czuła spokój i przepełniającą ją moc gdy otwierała drzwi i zajmowała swoje miejsce.

- Nie wiem jak wy, ale ja zgłodniałam. Może coś zamówimy? - Zaproponowała z uśmiechem skierowanym w stronę Michaela.
- Mermanisie?
 
__________________
[B]poza tym minął już jakiś czas, odkąd ludzie wierzyli w Diabła na tyle mocno, by mu zaprzedawać dusze[/B]
Midnight jest offline