Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 03-02-2011, 21:06   #31
Konto usunięte
 
Midnight's Avatar
 
Reputacja: 1 Midnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputację
Skończyła mówić i zaczęła wyczekiwać. Nie była najlepsza w prowadzeniu grupy do wyznaczonego celu. Nigdy nie radziła sobie w grach zespołowych, dlatego z duszą na ramieniu wyczekiwała od nich decyzji, która pozwoli jej na podążenie za nimi lub wyznaczenie własnej drogi. Miała nadzieję, że pójdą za głosem instynktu. Rozsądek nie był bowiem najlepszym doradcą, a przynajmniej rozsądek osoby współczesnej. Nic bowiem z tego co zostało tu powiedziane, ani nic z tego co miało miejsce w przeciągu ostatnich dni, nie mogło się zmieścić w wąskich ramach XXI wieku. Sięgamy gwiazd, stąpamy po księżycu, zgłębiamy tajniki życia, a mimo to nasze umysły są ślepe.

Gdy Ognicki rozpoczął swoją tyradę, właściwie nawet zbytnio się nie zdziwiła. Był człowiekiem swoich czasów. Wierzył w naukę i nie dopuszczał do siebie istnienia czegoś tak absurdalnego jak magia. Nic dziwnego że nie wzbudzał w niej szczególnie ciepłych uczuć. Co innego Michael. Ignorując detektywa, zwróciła spojrzenie na swego sąsiada. Zamiast mężczyzny zobaczyła morze. Nie, nie była to wizja, raczej wspomnienie. Znała miejsce które pojawiło się przed jej oczami. Wiedziała, że gdy się odwróci zobaczy wysokie klify lśniące bielą w promieniach słońca. Jednak ona nadal spoglądała w mieniącą się kolorami, bezkresną toń. Czuła jej moc, mimo iż była inna od tej, która drzemała w jej duszy. Spienione fale niosły ze sobą zapowiedź sztormu, niszczącej potęgi która nie zna litości. Te same fale, które nie tak dawno łagodnie gasiły żar wywołany przez złotą kulę królującą na nieboskłonie. Taki właśnie był Michael, a przynajmniej taki był w jej oczach. Łagodny i opiekuńczy dla przyjaciół. Śmiertelnie niebezpieczny dla wrogów.

Pochłonięta obrazami które podsuwała jej pamięć, z początku nie zauważyła ciszy która zapadła po wykrzyczanym żądaniu Ognickiego. Dopiero huk krzesła zderzającego się z podłogą uświadomił jej, że coś jest nie tak. Żar płomieni i swąd palonego ciała zastąpił słoną woń morza, która przyszła wraz z wspomnieniami. Sparaliżowana strachem patrzyła jak ciało detektywa powoli gaśnie, a z jego ust wydobywają się zupełnie do niego nie pasujące słowa. Nie dano jej jednak otrząsnąć się z szoku jakim był widok płonącego ciała. Luphinera. Mermanis. Imiona, które padły z ust wieszczki nie brzmiały obco w jej uszach. Jakaś jej część przywitała je jakby były starymi znajomymi, których nie widziało się od lat. Gdy głos Luphinery wciąż brzmiał w ciszy pomieszczenia, ta część Sorayi, która rozpoznała imiona przydzieliła ich właścicieli do odpowiednich grup. Powoli w jej umyśle zaczął tworzyć się pewien wzór. Niestety miała za mało wiadomości by go ukończyć, a przede wszystkim brakowało jej tego najważniejszego szczegółu.

Głos zamilkł. Kolejna przepowiednia zawisła w ciszy niczym chmura przysłaniająca blask księżyca. Imię to klucz. Oczywiście! Każdy z nich posiadał imię które oznaczało ich prawdziwą naturę. To przecież oczywiste, że ich nadnaturalne ja posiadało własne miano, spójne z naturą mocy jaką posiadali. Tylko jak je poznać, jak poznała je Josette? Nie tylko to, które było jej przypisane ale i to które należało do Michaela. Zazdrość jaka nagle w niej rozgorzała bynajmniej nie była pomocna w procesie odkrywania własnego ja. Dym i smród który brutalnie wdzierał się w jej nozdrza również nie ułatwiały procesów myślowych. Czuła narastający ból głowy wywołany natłokiem zdarzeń, brakiem snu i jedzenia. Musiała wydostać się z tego pomieszczenia. Odetchnąć świeżym powietrzem. Pomyśleć.

- Ja... Przepraszam, ale muszę... - Zerwała się z fotela i ruszyła w stronę wyjścia.
- Zaraz wrócę. - Zdążyła jeszcze rzucić po czym zatrzasnęła za sobą drzwi.

Starając się iść, a nie biec, ruszyła w stronę miejsca które mignęło jej gdy poprzednio przemierzała ten korytarz. Na szczęście w damskiej toalecie nie było nikogo.
Wolno podeszła do umywalki i odkręciła gorącą wodę. Unosząc głowę skrzyżowała spojrzenia z własnym odbiciem. Skrzywiła się. Blada twarz, cienie pod oczami i ten stalowy blask w jej spojrzeniu. Stała na granicy wytrzymałości. Jeszcze jeden krok i stoczy się na sam dół. Pękną więzy samokontroli, pochłonie ją mrok szaleństwa. Nie chciała do tego dopuścić jednak los najwyraźniej uwziął się na nią. Potrząsnęła głową odganiając niepokój po czym uniosła dłoń by odsunąć kosmyk rubinowych włosów. Wspomnienie reakcji Sary, gdy pierwszy raz zobaczyła jej włosy, wywołało uśmiech na jej usta. Tak już lepiej. Pochyliła głowę i pozwoliła by gorąca woda wypełniła jej dłonie. Następnie jednym, stanowczym ruchem przyłożyła je do twarzy. Ostry ból przywrócił jasność myślenia i wiedziała z doświadczenia, rumieńce na jej policzki. Ponownie spojrzała w lustro chcąc ocenić efekty.
Jednak lustra nie było. Nie było też ściany, podłogi, sufitu... Zamiast damskiej toalety była skąpana w księżycowej poświacie łąka. Trawa, poruszana powiewami łagodnego wiatru, przypominała tafle jeziora. Właściwie, poprawiła się szybko, nie jeziora, a bezkresnego oceanu. W miejscu, w którym się znalazła nie było bowiem ani drzew, ani krzaków, ani najmniejszego pagórka. Jedynym urozmaiceniem była kobieta ubrana w zwiewną, srebrną szatę. Długie, niemal białe włosy, unosiły się i opadały wraz z każdym powiewem, nadając jej wrażenie ciągłego ruchu. Lekki uśmiech na jej ustach i wesoły błysk w stalowych oczach wydawał się dziwnie znajomy.

- Ładny kolor. Pasuje do nas. - Odezwała się pierwsza.
- Nie boisz się. - Było to bowiem bardziej stwierdzenie niż zapytanie. Istotnie, Soraya nie odczuwała strachu, a jedynie spokój zmieszany z lekką dawką ciekawości.

- Kim jesteś? - Zapytała po czym nie dając dojść nieznajomej do głosu, odpowiedziała sama sobie.
- Jesteś mną, a raczej ja jestem tobą w tym wcieleniu. Mam rację?

Postać skinęła głową potwierdzając słuszność wysnutego wniosku.

- Jestem Iluna i tak, jestem tobą, a ty mną. Razem tworzymy całość. Spójrz w górę.

Posłuszna nakazowi przeniosła spojrzenie z Iluny na niebo i władający nim księżyc.


- Z niego czerpiemy swą moc, tak jak pozostali czerpią ją ze swych żywiołów.

- Pozostali? - Zapytała nieco nieprzytomnie, w całości pochłonięta podziwianiem srebrnej tarczy.

- Tak. Mermanis, Evesh, Luphinera, Satori i oczywiście najstarszy z nas, Feneks. Tych zdążyłaś już poznać, mniej lub bardziej. Pozostał jeszcze jeden.


Księżyc rozbłysł mocniejszym światłem oślepiając Sorayę i zsyłając na nią wizję młodego mężczyzny. Przystojna twarz wyrażała skupienie gdy trzymanym w dłoni pędzlem nanosił kolejne warstwy farby. Poczuła dziwną więź z nieznajomym. Chciała wyciągnąć dłoń i odsunąć niesforny kosmyk jasnych włosów, który opadł mu na oczy. Niemal poczuła ich dotyk...

- Jest taki jak my.


Wyrwana z wizji, spojrzała na Ilunę.

- Zatem może nas być więcej niż jedno przypisane do danego żywiołu? - Kobieta skinęła głową.

- Tak. Dla przykładu Feneks dzieli żywioł z twoim znajomym, Ognickim.

Soraya skrzywiła się na wspomnienie detektywa czym wywołała wesoły śmiech Iluny.

-Zapewne będzie ci ciężko w to uwierzyć, ale nie tak dawno temu nie było bliższej nam istoty. Stosunki między nami zmieniały się przez wieki. Były spięcia, przyjaźnie, nienawiści, a niekiedy nawet miłość. Zawsze jednak dążyliśmy do jednego celu i zawsze przewodził nam Feneks. Musicie go odszukać. Dzięki niemu powróci wasza pamięć o zadaniu które macie do wykonania oraz mocy jaką posiadacie. Musicie też uważać, gdyż nasi wrogowie nie śpią. Razem jesteście silniejsi, jednak wciąż nie dość by stanąć z nimi do otwartej walki.

Czarownica czuła że słowa które padały z ust Iluny to prawda. Trudno jej było jednak uwierzyć by kiedykolwiek stosunki między nią, a Ognickim były lepsze niż wzajemna obojętność. Natomiast Feneks... Brutalny rytuał w jego wykonaniu... Powinna czuć strach, gniew, względnie obrzydzenie i pogardę. Powinna, a jednak jedyne co czuła to... przyjaźń z nutą respektu należnego starszemu i potężniejszemu od niej.

- Już czas.

Głos Iluny wyrwał ją z chwilowego zamyślenia.

- Czas?

- Na połączenie. - Wyciągnęła dłoń i poczekała aż Soraya podejdzie.
- Pamiętaj o tym czego się dowiedziałaś. Przekaż reszcie co uznasz za słuszne. Od tej chwili twe imię brzmi Iluna.

Blask księżyca otulił ich złączone dłonie, a następnie objął czule postacie by zespolić je swym światłem.

Otworzyła oczy. Przez chwilę nie była pewna gdzie tak właściwie się znajduje. Szum wody, odgłos kroków, zaparowane lustro. Wszystko wskazywało na to, że jest to ta sama toaleta do której chwilę temu weszła. Czy jednak na pewno byłą to chwila? Dla niej były to raczej godziny. Przetarła dłonią szklaną taflę by spojrzeć w swoje rozszerzone źrenice. Szalony blask znikł, podobnie cienie pod oczami. Twarz zdawała się promienieć naturalnym blaskiem. Była to twarz Iluny z tym, że zamiast białych, otaczała ją kaskada rubinowych włosów. Uśmiechnęła się. Można jej było zarzucić brak piątej klepki, ale nie brak urody. Zakręciła wodę, osuszyła dłonie papierowym ręcznikiem po czym wyszła na korytarz. Nie zawracając sobie głowy ciekawskimi spojrzeniami ruszyła w stronę sali konferencyjnej. Czuła spokój i przepełniającą ją moc gdy otwierała drzwi i zajmowała swoje miejsce.

- Nie wiem jak wy, ale ja zgłodniałam. Może coś zamówimy? - Zaproponowała z uśmiechem skierowanym w stronę Michaela.
- Mermanisie?
 
__________________
[B]poza tym minął już jakiś czas, odkąd ludzie wierzyli w Diabła na tyle mocno, by mu zaprzedawać dusze[/B]
Midnight jest offline  
Stary 04-02-2011, 09:42   #32
 
Takeda's Avatar
 
Reputacja: 1 Takeda ma wyłączoną reputację
Nathan de Pourbaix
Dla Nathana pierwsze dni nowego roku były koszmarem. To co się działo z nim i wokół niego było nie tylko bardzo nieprzyjemne, ale również niewytłumaczalne i groźne. Pojawiające się kolejne wizje, nad wyraz realistyczne sny i głosy sprawiły, że student paryskiej akademii sztuki czuł się rozbity psychicznie i zmęczony fizycznie. Bał się zasnąć, gdyż ledwo zamknął oczy pod powieki wdzierały się niechciane obrazy. Wszystko co widział było mu o dziwo w jakiś tajemniczy sposób znane. Miejsca, zdarzenia i ludzi których widział zdawali mu się być wyjątkowo bliscy, jak dawno niewidziani przyjaciele. Czucie to pogłębiało się z każdą wizja i snem.
Nathan nie wiedział kompletnie co się dzieje. Był zagubiony i bardzo zaniepokojony. Zaczynał obawiać się czy nie traci zmysłów. Wszystko zaczęło się 2 stycznia, gdy grupa szaleńców dokonała próby zamachu na papieża Benedykta XVI. W jego wyniku śmierć poniosło sześć osób. Czy to właśnie to wydarzenie tak wstrząsnęło wrażliwą duszą młodego artysty? Czy to właśnie ono doprowadziło go na skraj szaleństwa?
Poza snami wydarzyło się coś jeszcze. Coś o wiele bardziej realnego i namacalnego. Coś co dawało Nathanowi cień szansy, że jednak nie zwariował. Niedaleko kamienicy w której mieszkał, w jednym z zaułków w dzień zamachu na papieża pojawiło się osobliwa graffiti przedstawiające plac świętego Piotra. Nathan nawet widział autora tego malowidła, ale nie udało mu się z nim porozmawiać. Mimo to chłopak kilkakrotnie w ciągu dnia wracał do zaułka oglądać graffiti. Jakaś dziwna siła przyciągała go w to miejsce i kazała obserwować obraz. Może była to wina jego spostrzegawczości, a może zwykły zbieg okoliczności jednak z każdą kolejną wizytą Nathan widział zauważał nowe elementy na obrazie. Istniała co prawda możliwość, że to autor domalowywał kolejne elementy. Była to jednak iluzoryczna nadzieja na znalezienie racjonalnego rozwiązania. Nathan zbyt często odwiedzał zaułek z malowidłem, by nie wpaść na autora przy pracy, a elementy które się pojawiały na malowidle wymagały zbyt wiele pracy i były zbyt precyzyjne by mogły powstać, gdy Nathana nie było w pobliżu. Przez te wszystkie wydarzenia chłopak kompletnie stracił wenę i chęć do twórczej pracy. Na dokończenie czekał duży obraz na zaliczenie semestru oraz kilka mniejszych zleceń dla klientów z miasta. Nathan czuł, że dopóki nie wyjaśni tego co się dzieje nie będzie mógł normalnie funkcjonować.
Tylko jak to zrobić?
Wszystko przypominało mistyczną zagadkę, a on miał tak niewiele wskazówek.

Zbliżał się wieczór czwartego stycznia Nathan chodził nerwowo po pokoju i zastanawiał się co powinien zrobić. Wyjrzał przez okno i spojrzał na spacerujących ulicami ludzi. Zazdrościł im spokoju i beztroski. Jeszcze kilka dni temu jego życie też było normalne i pozbawione większych trosk. A teraz?
Chłopak zarzucił kurtkę i zbiegł po schodach, by ponownie popatrzeć na malowidło.
Był lekki mróz i padał drobny śnieg. Jego świeża warstwa pokryła chodniki i ulice. Chłopak podbiegł do zaułka i stanął przed malowidłem. Przeczucie go nie myliło, na obrazie znowu pojawiły się nowe elementy. Wokół kolumny bardzo blisko siebie stała piątka osób. Część z nich pojawiła się już wcześniej, ale teraz dołączyły do nich nowe. Nathan rozpoznał ich twarze. To byli ludzie, których widział w swoich snach i wizjach.
Co to wszystko ma znaczyć?
Nad głową z każdej postaci widniał dziwny znak. Pentagram otoczony pięcioma symbolami. Za każdym razem inny symbol był u szczytu pentagramu i błyszczał on złotym blaskiem.
I nagle na oczach Nathana na obrazie zaczęła pojawiać się szósta postać. Ku swemu zaskoczeniu zobaczył, że postać ta ma jego rysy twarzy.
Nad jego głową pojawił się także pentagram, a u samej góry symbol półksiężyca.
Nagle głowę Nathana zaatakował potworny ból, jakby ktoś wbijał mu igły w skronie. Otumaniony bólem przytrzymał się ściany, by nie upaść. I właśnie wtedy ją zobaczył. Stała na rozległej polanie, której trawy falowały niczym fale wielkiego oceanu. Jak okiem sięgnąć nie było ani jednego drzewa, czy pagórka. Ogromna łąka ciągnęła się po horyzont. Cała była skąpana w księżycowym świetle. Jego pełna tarcza lśniła wysoko na niebie. Nathan patrzyła w oczy kobiety, gdy wyciągnęła ona dłoń w kierunku chłopaka. Czuł on niesamowitą więź z kobietą czuł, że jest mu ona bardzo bliska, jak siostra lub bardzo dobra przyjaciółka. To było niesamowite. Ból w skroniach minął, a zamiast niego pojawiło się miłe ciepło w sercu które rozlało się po całym ciele.

Gdy wizja minęła Nathan siedział oparty o ścianę w ciemnym zaułku. Mijający go ludzie patrzyli na niego podejrzliwe biorąc go pewnie za narkomana lub bezdomnego. Chłopak podniósł się i jeszcze raz spojrzał na graffiti. Teraz już wiedział, że cała piątką jest mu bliska i że on jest bliski im. Kim oni byli nadal pozostawała dla niego tajemnicą.
Z pustką w sercu i poczuciem straty ruszył w drogę powrotną do domu.
Był już późny wieczór i tylko nie liczni przechodnie spieszyli się do domów. Nathan nagle przystanął i spojrzał na srebrnego Peugeota stojącego przed jego kamienica. Nagle poczuł ogromny strach przed dwoma mężczyznami siedzącymi w samochodzie. Spojrzał do góry i zobaczył, że w jego mieszkaniu pali się światło.
 
__________________
"Lepiej w ciszy lojalności dochować...
Nigdy nie wiesz, gdzie czai się sztruks" Sokół
Takeda jest offline  
Stary 04-02-2011, 15:29   #33
 
Koinu's Avatar
 
Reputacja: 1 Koinu ma wspaniałą reputacjęKoinu ma wspaniałą reputacjęKoinu ma wspaniałą reputacjęKoinu ma wspaniałą reputacjęKoinu ma wspaniałą reputacjęKoinu ma wspaniałą reputacjęKoinu ma wspaniałą reputacjęKoinu ma wspaniałą reputacjęKoinu ma wspaniałą reputacjęKoinu ma wspaniałą reputacjęKoinu ma wspaniałą reputację
Toru Fuuno myślał, że tego dnia już nic go nie zdziwi. A jednak, tym razem pan Ognicki postanowił stanąć w płomieniach. Toru zalała fala gorąca. Przyglądał się wszystkiemu oniemiały. Jeszcze dziwniejsza była reakcja i zmiana nastawienia do wszystkiego przez Macieja.

Chwilę potem chłopak spojrzał na mówiącą Josette d'Angoulême. Po tym jak przedstawiła się z nią również zaczęło się dziać coś dziwnego. Przekazała kolejną przepowiednię zawierającą wskazówki. Toru głęboko zastanowił się nad słowami płynącymi z jej ust.

-Teraz już chyba jestem pewien, że nie należy się rozdzielać. Obawiam się trochę, że zebrani w grupie możemy stanowić łatwy cel, jednak intuicja podpowiada, że właśnie w grupie jesteśmy najsilniejsi. Także nie rozdzielajmy się - zaproponował, teraz już bardziej pewny siebie - Najpierw odwiedzimy kościół, do którego prowadzi wskazówka, którą znalazł pan Crown. Może to być ryzykowne, ale siedząc tu nic nie zdziałamy. Pamiętam jak na wykładzie profesor, z którym tu przyleciałem, opowiadał o obecności pogańskich elementów w dzisiejszych czasach. Panna Soraya ma zapewne rację, porównując ten kościół do groty. To muszą być miejsca wykonywania jakichś rytuałów. Pewnie znajdziemy tam jakieś wskazówki. Jeśli wszystko dobrze pójdzie, będziemy mogli następnie skierować się Newgrange. To może być nawet punkt kulminacyjny, gdzie zostaniemy do końca oświeceni. - uśmiechnął się serdecznie do reszty.

Zaraz potem Soraya wstała i poszła do łazienki. Toru chciał odetchnąć, podszedł do okna. Jednak niezwykle zdziwił się, kiedy zamiast miasta zobaczył ogromną, pustą przestrzeń pod którą rozciągał się nieskończenie wielki ocean. Były dwie możliwości: wizja, albo zwykłe przywidzenie. Odwrócił się, lecz nie zobaczył pomieszczenia, w którym przed chwilą był, tylko kolejne mile ciągnącego się oceanu, głęboko pod jego stopami. Pomimo tego dziwnego zdarzenia, w chłopaku panował całkowity spokój i harmonia. Przyjął to jako kolejny krok w jego rozwoju. Napawał się przyjemnością płynącą z tego wspaniałego, wszechogarniającego miejsca. Zamknął oczy. Poczuł czyjąś obecność, lecz nie reagował, jedynie czekał na to co miało się dalej stać. Usłyszał głos, a z każdym wypowiedzianym słowem czuł powiew wiatru, jakby sam ów wiatr do niego przemawiał.
-Twoja harmonia i samokontrola jest wyrazem niezwykle potężnej siły woli... Satori.-
Satori? To pewnie moje prawdziwe imię. A więc to kolejny krok do przodu, musimy znać swoje imiona.
Toru czuł jak unosi się w przestworzach, trwało to wiele minut, może kilka godzin, albo całe wieki? Poczucie upływu czasu całkiem zanikło, to już się nie liczyło.
-Otwórz oczy.- usłyszał... a raczej poczuł krótkie polecenie. Posłuchał. Kiedy podnosił powieki powoli ujawniał się zwyczajny obraz pomieszczenia, akurat Soraya wchodziła do środka.
- Nie wiem jak wy, ale ja zgłodniałam. Może coś zamówimy? - Zaproponowała z uśmiechem skierowanym w stronę Michaela.
- Mermanisie?
Trochę to zirytowało Toru, lecz Soraya miała chyba rację, nie mogli przecież funkcjonować w pełni sprawnie o pustych żołądkach. Chłopak zdobył się na uśmiech.
-Masz rację, ja też zgłodniałem.- położył dłoń na brzuch wydający bliżej niezidentyfikowane dźwięki.
-Jednak musimy się spieszyć z działaniem. Nawet słowa naszej drogiej Wieszczki mówiły o tym, że nie mamy wiele czasu, który nieprzerwanie upływa. Jeśli nie ma większych sprzeciwów to postąpmy tak jak zaproponowałem.
 
Koinu jest offline  
Stary 05-02-2011, 02:11   #34
 
Delta's Avatar
 
Reputacja: 1 Delta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znany
Michael w milczeniu wysłuchał słów Sorayi. Gdyby cała ich sytuacja była matematycznym równaniem, właśnie pojawiło by się kilka rozwiązań, ale też i niewiadomych; każda odpowiedź nasuwała więcej pytań, bez względu na to co robili. Wyjaśniło się kim był Mężczyzna Ze Srebrnego Mercedesa - przestał być bezosobowym, nieznanym zagrożeniem, dostał imię i nazwisko. Thomas Writhe, jeden z ich prześladowców. Nie wiedzieli kim był i czym się zajmował, ale był to dobry początek...
Tak jak i wiedza czym są - upadłymi aniołami, gigantami zrzuconymi z niebios; chociaż to wyjaśnienie brzmiało bardziej jak słowa obłąkanego kaznodziei, niż jak racjonalna odpowiedź. Z drugiej jednak strony na ustach Michaela zagościł mimowolny uśmiech, jak gdyby coś w jego podświadomości ucieszyło się na te słowa. Miał wrażenie, jakby nie pierwszy raz Soraya pomagała mu zebrać myśli czy odkryć ważne odpowiedzi.

Gwałtowna przemowa Ognickiego sprawiła, że poczuł jak ziarno niepewności kiełkuje w jego umyśle. Nawet pomimo niechęci do mężczyzny, musiał mu przyznać, że ma rację – brzmieli jak opętani fanatycy, szaleńcy wyrwani prosto z zakładu dla mentalnie niestabilnych. Jakby jeszcze kilka dni temu ktoś mu powiedział, że będzie siedział z grupą nieznanych sobie osób w sali negocjacyjnej, rozmawiając o nachodzących ich wizjach, przeszłych wcieleniach i podając się za upadłe anioły, najprawdopodobniej by go wyśmiał. A potem zwolnił. A teraz…?
Zrobił krótki bilans swojego stanu psychicznego. Nie czuł potrzeby gwałtownej paniki, jak w przypadku detektywa. W zasadzie był całkiem spokojny, mózg pracował mu na najwyższych obrotach, nie odnosił wrażenia, że coś jest z nim nie tak… Owszem, to wszystko było szalone, szczególnie jeżeli spojrzeć na to z obiektywnego punktu widzenia, ale doskonale pamiętał sny i wizje, których doświadczył… Jakby tego było mało, wychował się na grach komputerowych, filmach sciene-fiction i nowoczesnych gadżetach. Od dziecka podchodził do wszystkiego z typowym dla siebie luzem, do czego pewnie przyczyniło się dorastanie w obrzydliwie bogatej rodzinie. Może dlatego podszedł do tego tak spokojnie? Niejednokrotnie słyszał, że ma osobowość dużego dzieciaka. Szczególnie od Jima.
A kto, będąc małym, nie chciał chociaż raz wcielić się w postać z książki, gry czy filmu?
Jego wewnętrzne dywagacje przerwał samozapłon Ognickiego, który sprawił, że Michael, tak jak i pozostali, gwałtownie odsunął się do tyłu, przewracając krzesło, gdy podrywał się na nogi. Przed oczami stanęła mu scena ze snu i słowa, które wtedy usłyszał – „Ugaś ten żar”. Zanim jednak zdążył chociażby się nad tym zastanowić, detektyw „zgasł”, najwyraźniej cały i zdrowy, pomijając bliznę.
Jeżeli Michael chciał zacząć się zastanawiać nad tym czy cała ta sprawa Refaim’ów nie jest przypadkiem paskudnym żartem Jima, to na widok płomieni ten pomysł… no, poszedł z dymem, można by rzec. Najwyraźniej to samo dotarło do Macieja, chociaż w inny sposób, bo wyraźnie się uspokoił.
Michael przez kilka sekund wpatrywał się tępo w mężczyznę, który, jak gdyby nigdy nic, usiadł z powrotem na swoim miejscu, po czym bezmyślnie skinął głową na jego prośbę. Ciekawe czy ten „brak profesjonalizmu” odnosił się do jego zwątpienia, czy do nagłego stanięcia w ogniu… Rzeczywiście, co za tupet, tak się zapalić bez ostrzeżenia…
Ha, ha, Mike.
- Powiem, żeby ktoś skoczył i coś ci kupił na przebranie – powiedział zamiast tego, starając się odzyskać spokój. A może to było to, że po prostu nie miał czasu zastanowić się nad całą nierealnością tej sytuacji? Boże, ile by dał, żeby móc chociaż na chwilę skoczyć na basen i pozbyć się wszystkich problemó…
Po chwili wahania podniósł krzesło z podłogi i dosunął je do stolika, podchodząc do drzwi. Gdy kładł dłoń na klamce, z ust wieszczki zaczęły padać kolejne słowa, które sprawiły, że zamarł w bezruchu.

Mermanis. Mermanis. Mermanis.

Imię odbiło się echem w jego głowie, mimowolnie przywołując wspomnienia. Imię wypowiadane w XX wiecznej Anglii, imię wypowiadane w romantycznej Francji, imię wypowiadane na średniowiecznej wyprawie, imię wypowiadane w starożytnym Egipcie…
Jego imię.
Przed oczami stanęło mu rozległe, surrealistyczne wybrzeże, poszarpana krawędź klifów obmywanych przez morskie fale. Czuł powiew wiatru, cichego i spokojnego. Czuł obecność ziemi, skał wznoszących się tuż przy wodzie, które trzymały w ryzach jej bieg. Czuł żar słońca padającego na jej powierzchnię, ogrzewającego ją swoimi promieniami. Zarazem widział też odbicie księżyca na tafli morza, obraz stanowiący jedność.
Na jego tafli.
Czuł jak każdy z tych elementów jest mu znajomy i bliski. Wiedział, że gdzieś tam w jego umyśle czają się imiona, które pozwolą mu je nazwać, imiona, których część dane było mu już słyszeć.
Jako pierwsze wypłynęło imię Iluny, które przyniosło mu spokój i rozgrzało serce. Zaraz za nim pojawił się SatoriLuphinera, Evesh… i Feneks.
A potem padł na niego cień. Morze wystąpiło z brzegów i podniosło się ku niebu. Fala wody, niemożliwa do ogarnięcia wzrokiem, stanęła przed nim jak nieprzenikniony mur; na jej powierzchni pojawiły się dwa rozległe wiry, które spienione jawiły się przed nim jak dwa, olbrzymie wejścia w głębiny. Pod nimi woda rozstąpiła się na boki, rozchylając się na podobieństwo uśmiechu olbrzyma.
Mermanis – wyszeptała ogromna twarz i morze zamknęło się nad jego głową.

Otworzył powoli oczy, dopiero po chwili orientując się, że wcześniej je zamknął. Całość nie mogła trwać dłużej niż sekundę, bo w powietrzu nie zdążyły przebrzmieć jeszcze ostatnie słowa Josette… czy też Luphinery. Chwilę potem wyrecytowała kolejną przepowiednię, ale tym razem Mermanis słuchał już tylko jednym uchem, błądząc myślami dookoła właśnie odzyskanej tożsamości. A przynajmniej tej części, która sprawiła, że znowu odzyskał spokój. Tej części dzięki, której uwierzył.

Po ostatnim zdaniu wiersza nacisnął zdecydowanie klamkę, otwierając drzwi. W tej samej chwili Soraya poderwała się ze swojego miejsca, przepraszając nieskładnie i ruszając do wyjścia. Mermanisowi pozostało tylko przepuścić ją w drzwiach, posyłając jej spojrzenie pełne zrozumienia, i chwilę później również wyjść na korytarz. Szybko odnalazł jedną z pracownic, która miała chyba robić za jego sekretarkę, gdy pojawiał się w filii, i wydał jej polecenie posłania kogoś do najbliższego sklepu odzieżowego po nowe ubranie. Podając rozmiary nawet się zbytnio nie zastanawiał i tym sposobem, po dwóch minutach, kobieta udała się na niższe piętra, z zamówieniem na nowe buty, jeansy, czarny t-shirt z nadrukiem zespołu Rhapsody of Fire – z jakiegoś powodu Mermanis uznał to za przedni dowcip - i skórzaną kurtkę. Sam mężczyzna zaś zahaczył o najbliższy barek, zabierając z niego sześć szklanek, butelkę wody i butelkę Jima Beana. Z tym zestawem wrócił do sali, stawiając tackę na stole akurat chwilę przed tym jak do środka wróciła Soraya. Czy też powinien rzec „Iluna”, bo jedno spojrzenie na spokojną, pewną siebie i piękną, kobietę powiedziało mu, że z łazienki wróciła nie ta, którą poznał pod Hotelem Bramante, ale ta którą znał już dużo wcześniej.
- Oczywiście. Powiedzcie na co macie ochotę – odpowiedział na jej prośbę, odwzajemniając uśmiech.
Gdy wszyscy „złożyli zamówienia” i Mermanis przekazał je sekretarce, która zdążyła wrócić z informacją, że ubranie niedługo dotrze, wreszcie mógł się ustosunkować do słów Satoriego.
-Rozsądnie. – Kiwnął głową do mężczyzny, sięgając po swój telefon i przysuwając go do siebie. – To dobry pomysł. W takim razie trzymajmy się razem. San Pietro in Montorio nie jest tak daleko stąd. Moi pracownicy powinni już podstawić mi nowy samochód z czterema miejscami, więc w piątke zmieścimy się we dwa, szczęśliwie, bo Evesh ma swój. Ochronie każę zostać tutaj, bo nie chcę, żeby kręcili się w pobliżu, gdyby znowu nastąpiło… coś podobnego – dodał, zerkając wymownie w stronę detektywa, który nie tak dawno stanął w płomieniach oraz w stronę wieszczki, odpowiedzialnej za bluszczowe objęcia. Zaczął wyszukiwać na komórce odpowiednią trasę, żałując, że nie ma więcej rąk, żeby poszukać wszystkiego naraz. – Wyruszymy jak tylko zjemy. Godziny otwarcia kaplicy są od 9:00 rano i trwają tylko do 12:00, ale nie sądzę, żeby zdobycie prywatnej wycieczki poza tymi godzinami sprawiło jakiś kłopot. Na wszelki wypadek jednak zarezerwuję nam pokoje w Hotelu Donna Camilla Savielli. Mieści się tuż obok Kościoła. – Mermanis sprawnie wyszukiwał kolejne informacje z internetu, zapisując sobie przy okazji numer do kaplicy, pod który zamierzał zadzwonić jak tylko skończą ustalenia. Odnalazł też numer do hotelu Bramante, z którym zamierzał się połączyć, żeby dowiedzieć się – w razie czego suto motywując gotówką i własną pozycją - o miejsce pobytu Tomasa Drala oraz wszystkie możliwe informacje jakie mógł przy tym uzyskać, włącznie z adresem bądź telefonem kontaktowym.
- Dam też znać, żeby przygotowano odrzutowiec, gdybyśmy musieli szybciej stąd wylecieć do Newgrange niż to wskazane – dodał, ale już bardziej do siebie. Wstał od stołu, podchodząc do okna i wybierając na komórce pierwszy z trzech numerów, a potem następne.

 
__________________
"I would say that was the cavalry, but I've never seen a line of horses crash into the battle field from outer space before."
Delta jest offline  
Stary 06-02-2011, 12:50   #35
 
Aves's Avatar
 
Reputacja: 1 Aves ma w sobie cośAves ma w sobie cośAves ma w sobie cośAves ma w sobie cośAves ma w sobie cośAves ma w sobie cośAves ma w sobie cośAves ma w sobie cośAves ma w sobie cośAves ma w sobie cośAves ma w sobie coś
Detektyw z nie cierpliwością czekał na paczkę z ubraniem, kiedy się tylko pojawiła chwycił ją i poszedł do łazienki.
Maciej Starał się wszystko sobie poukładać w głowie. Czuł jakby wraz z płomieniem zostały poszerzone jego horyzonty kolejna wizja spłynęła na niego. Evesh siedział na szczycie piramidy pod nią wypalone były imiona pozostałych Neflimów Satori… Luphinera Mermanis, Iluna, Feneks. Później zauważył jak gorące powietrze go otula, a gęsty dym dusi i oczyszcza. Detektyw zobaczył mężczyznę z papierosem w stroju z lat 20 ubiegłego wieku.
- Nie ja jestem twoim wrogiem, Musiałem sprawić, abyś uwierzył. Mężczyzna rozmył się w kłębach gęstego dymu kiedy dym się rozmył. Maciej zauważył, że w miejscu gdzie stał Evesh pojawiła się nadpalona kartka i pióro. Symbole ziemi i powietrza, dziwnie przyjazne i znajome. zrobił to w typowy dla neflima ognia sposób Obraz zniknął, a Ognicki zrozumiał. Rysunki, sztuka, to będzie jego język z neflimem. Wskazówki będą przybierały formę symboli. Rozmyślał jeszcze o paru sprawach. Wchodząc z powrotem do sali kongresyjnej. Popatrzył na wszystkich.

- Dla mnie to wciąż popierdolone- powiedział i skierował się w stronę tacy. Najpierw chciał napić się wody, ale zdecydował się na coś mocniejszego. Nalał sobie do szklanki Whiskey i usiadł na swoim poprzednim miejscu.
- Ten Feneks wiemy o nim dwie rzeczy po pierwsze chce nas zebrać wszystkich razem, po drugie jest „Ognisty” tak jak ja. San Pietro in Montorio... Jak na razie Mermanisie lub Michaelu Clowne podoba mi się twój tok myślenia.- Powiedział po wysłuchaniu mężczyzny. Mieli przeciwstawne energie, ale łączył ich jeden cel chęć przeżycia. Maciej zaczynał gubić się w niuansach tego śledztwa.
- Zamów pizze i Burbona -Polecił Mermanisowi. Jego stosunek do tego człowieka trochę się ocieplił choć w sercu czuł dziwne ukłucia zazdrości. Podświadomie chciał dać Mermanisowi w twarz za ten uśmiech. Jednak powstrzymał się nie rozumiejąc swoich uczuć. „Może ich przodkowie się znali i przodek Mermanisa... Nie to zbyt szalone, choć co w tej sytuacji było racjonalne ?”- Pomyślał Detektyw. Po skończonym posiłku. Detektyw poprosił o pióro i kartkę. Chciał dowiedzieć się czegoś więcej, zaczął rysować.
 

Ostatnio edytowane przez Aves : 10-02-2011 o 10:53. Powód: drobne poprawki
Aves jest offline  
Stary 06-02-2011, 20:53   #36
 
Baranio's Avatar
 
Reputacja: 1 Baranio nie jest za bardzo znanyBaranio nie jest za bardzo znanyBaranio nie jest za bardzo znanyBaranio nie jest za bardzo znanyBaranio nie jest za bardzo znanyBaranio nie jest za bardzo znanyBaranio nie jest za bardzo znany
Zdezorientowanie i strach narastały w Nathanie z każdym dniem. Z początku sny ignorował, nie akceptował ich, później zaczął unikać łóżka i odpoczynku, a sny zawitały na jawie. Nocami księżyc często zdawał uśmiechać się do niego znad dachów paryskich budynków. Jego światło zabierało go w miejsca, które znał, mimo że nigdy w nich nie był. Słyszał głosy bliskich i paradoksalnie nieznajomych przyjaciół. Widział także Mathieu, swojego dawnego druha, z którym spędził całe swoje dzieciństwo. Scena, jak spacerują po Alpach w nocy była pierwszym poważnym obrazem, jaki namalował Nathan. Jego niekwestionowanym walorem była piękna, wielokolorowa zorza, rozciągająca się na całym niebie.
Burze emocji, jakie targały Nathanem wycieńczyły go psychicznie i fizycznie, pozbawiły go wszelkiej weny i zdolności artystycznych. Coraz częściej nie potrafił odróżnić jawy od snu, myślami wracał do placu św Piotra. W końcu postanowił się ubrać i wyjść na zewnątrz, odnaleźć uliczkę, na której ktoś namalował jego sen. Obraz wydawał się tak realistyczny, młody artysta nie mógł się nań napatrzeć. Widok tej sceny sprawiał, że czuł się bardzo specyficznie, plac go hipnotyzował, fascynował i za każdym razem był inny. Coś się na nim wydarzyło, wtedy, podczas mszy... ci płonący ludzie... czy... czy oni mieli coś ze mną wspólnego? Co to miało ze mną do cholery wspólnego?
Gdy pewnego razu Nathan zauważył, że malowidło nieznacznie różni się od tego, jakim go pamiętał, pomyślał, że ktoś domalowuje elementy, poprawia je. Przez chwilę chłopak miał nadzieję na spotkanie autora graffiti, dlatego przebywał tam jeszcze częściej, nauczył się każdego fragmentu obrazu na pamięć. Uliczny artysta jednak nigdy się nie zjawił.

Czwarty stycznia przywitał Nathana jak każdy ze styczniowych dni - bólem głowy i zmęczeniem. Student długo nie mógł sobie znaleźć zajęcia, gdy w końcu postanowił znów odwiedzić zaułek. Prószył drobny śnieg, pokrywając chodnik cienką warstwą w puchu, w której Nathan zostawiał ślady własnych butów. Mijał znudzonych, nic nie wartych i nieważnych ludzi. Myślał o tym, co się z nim dzieje. I kiedy to się nareszcie skończy. Niepokojący był fakt, że Nathan nie był w stanie pracować twórczo. W żaden sposób.

Tym razem plac świętego Piotra zmienił się jeszcze bardziej. Nathan podszedł do ściany i przejechał ręką po miejscu, w którym znajdowała się kolumna. Wokół niej stała piątka osób. Kim jesteście? Student przyjrzał się postaciom dokładniej. Rozpoznał ich, a krew zamarzła mu w żyłach. Wcześniej rozumiał bardzo mało, a teraz nie rozumiał już kompletnie nic. Wszystkie sny, które miewał. Ci ludzie byli w nich obecni... Nathan przypomniał sobie o rudowłosym mężczyźnie. I wtedy poznał także i siebie. Był na obrazie. Nutka przerażenia wkradła mu się do głosu, gdy ponownie głośno spytał sam siebie o co w tym wszystkim chodzi. Obraz jakby w odpowiedzi ukazał kolejne detale - nad głowami postaci zarysowały się symbole, nad każdą inny. Jego blond czuprynę zdobił pentagram zwieńczony półksiężycem. Nie, zaraz. Niektóre zestawy się powtarzały... półksiężyc zawisł również nad głową rudowłosej kobiety. Nathan spojrzał na nią, czuł, że jest mu ona wyjątkowo bliska spośród wszystkich obecnych tam ludzi. I właśnie wtedy zaatakował go ból. Głowa pękła mu na tysiące kawałków a oczy ujrzały bezkresną polanę oświetloną mocnym światłem księżyca. Oczy Nathana przez chwilę wpatrywały się w jego pooraną kraterami tarczę, a później ujrzały rudowłosą kobietę. W chwili gdy na nią spojrzał poczuł jakąś wyjątkową więź, a cały ból ustąpił. Napotkał wzrokiem jej oczy a ona wyciągnęła dłoń w kierunku chłopaka. Młody artysta chwycił ją niewiele się zastanawiając, na jej twarzy zagościło zaskoczenie i nutka przerażenia.
- Kim jesteś? - spytał cicho.
- Soraya - odpowiedziała nieco drżącym głosem - a ty?
- Nathan - szepnął, nie wiedział, co się z nim dzieje. Uczucia, które nim zawładnęły były niepokojące ale i niesamowicie przyjemne, ciepłe. Twarz nieznajomej wydała mu się piękna, przyjazna. Wiedział, że mógł Sorayi zaufać, chciał zaufać komukolwiek, po raz pierwszy od tylu lat. - Co się z nami dzieje? Jesteś prawdziwą, realną osobą?
- Tak realną jak, mam nadzieję, jesteś ty. - Odpowiedziała próbując uśmiechem uspokoić zarówno siebie, jak i chłopaka - Jesteś... Musisz być jednym z nas, to jedyne wytłumaczenie. Gdzie mieszkasz?
- W Paryżu... - odpowiedział z mieszanymi uczuciami, które uspokoił jednak uśmiech kobiety, skapany w lekkiej poświacie księżyca. - Jednym z was? To znaczy kim?
- Ja.. Nie wiem... Próbujemy to ustalić. - Zamilkła lecz tylko na chwilę.
- Byłam pewna, że jesteśmy w komplecie. Czy ktoś się z tobą kontaktował? Ktoś noszący na palcu srebrny sygnet. Miałeś sny? Wizje? Ile czasu może ci zająć dotarcie do Rzymu?
- - Do Rzymu? W przeciągu dnia, może dwóch... dlaczego? - zdziwił się. Większość wypowiedzi kobiety nie miała dla niego sensu. Była po prostu absurdalna. - I nie, nikt się ze mną nie kontaktował. Miewam sny, jak każdy człowiek... - zawahał się przez moment - Ale te ostatnie rzeczywiście... Plac świętego Piotra... Rudy mężczyzna... nie mogę odróżnić jawy od snu. Czy teraz też śnię? - lekki wiatr zakołysał łodygami kwiatów i traw.
- Nie, nie wydaje mi się by to był sen. Prędzej jakaś forma mentalnego kontaktu. Jesteśmy do siebie podobni, to pewnie dlatego możemy teraz ze sobą rozmawiać. Musi też być poważny powód dla którego tak się stało. - Zamilkła niezdecydowana. - Możliwe, że znalazłeś się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Czy masz jakieś bezpieczne miejsce w którym mógłbyś się ukryć?
- Śmiertelnym niebezpieczeństwie? - Nathan poczuł ukłucie strachu. - Mój własny dom nie jest bezpiecznym miejscem? Gdzie będę najbezpieczniejszy? W Rzymie, na placu świętego Piotra? To może zabrzmieć niedorzecznie, ale graffiti na tej ścianie... ono żyje. Wy na nim żyjecie, widzę was, ciebie, otoczonych dziwnymi symbolami...
- Żyjące graffiti? Symbole? - dopytywała się, jakby nie do końca zrozumiała wypowiedź Nathana. - Nie wiem... To wszystko robi się coraz dziwniejsze... Czy jest jakiś sposób żeby się z tobą skontaktować?
- Obraz, on się zmienia. Za każdym razem, gdy na niego patrzę, jest inny. Nad naszymi głowami unoszą się symbole... nad moją i... twoją widniał bodajże półksiężyc. - chłopak spojrzał niepewnie na Sorayę. Chcieli się z nim skontaktować. W jaki sposób mieliby to zrobić? Mail? Komórka? Tylko takie rozwiązania przychodziły mu do głowy. - Jeżeli zdecyduję się przylecieć do Rzymu, może mi to chwilę zająć. Do tego czasu jedyną możliwością kontaktu wydaje się telefon...
- Zatem potrzebny mi będzie twój numer. Ewentualnie mógłbyś spróbować skontaktować się z placówką Crown Technologies w Rzymie i poprosić o rozmowę z Michaelem Crownem.- Nathan podał kobiecie swój numer telefonu.
- Crown Technologies? - studentowi ta nazwa obiła się kiedyś o uszy - Michael Crown. Spróbuję zapamiętać - uśmiechnął się szczerze, już prawie zapomniał, jakie to uczucie - uśmiechać się do kogoś.
Chwilę później dotarło do Nathana, że siedzi na ośnieżonym chodniku podparty o mur. Podniósł się obolały, nie zwracając uwagi na dziwne spojrzenia przechodniów. Dotknął ręką wizerunku pięciu postaci. Odczuwał tęsknotę, dziwną nostalgię. Dopiero po chwili z całym impetem dotarło do niego, co się przed chwilą wydarzyło i jakie jest irracjonalne. Mimo wszystko wierzył. A nawet jeśli zwariował... cóż większość ludzi, rówieśników i tak od dawna uważała go za niezrównoważonego. Żadna różnica.
Rozstanie się z Sorayą pozostawiło w sercu młodego artysty pustkę, niebezpiecznie podobną do tej sprzed kilku laty. Nathan zmęczony spacerował ulicami Paryża z powrotem do domu. Uspokoił się trochę, lecz wzrok miał niewidzący, rozmyślał o tym, co zrobić.
Rzym... plac świętego Piotra. Co ja mam z tym wspólnego? Są ludzi podobni do mnie... albo ja jestem podobny do tych ludzi. Kim są... jesteśmy? Czy jeżeli polecę do Rzymu, znajdę odpowiedzi na te pytania? Jest tylko jeden sposób, by się przekonać...
Wtedy serce Nathana zaczęło bić mocniej, wyostrzył się jego wzrok. Przed własnym domem zauważył srebrnego Peugeota, a w nim dwóch mężczyzn. Przerażających mężczyzn. Jego serce miało za chwilę wyrwać się z piersi, a artysta stał sparaliżowany, nie wiedząc, co robić. Spojrzał na okna własnej sypialni - paliło się w nich światło. Nathan był więcej niż pewny, że światła dziś w ogóle nie zapalał, więc nie było mowy, żeby zapomniał je zgasić przed wyjściem.
Chyba że... tego nie pamiętał. Soraya mówiła, że być może jest w wielkim niebezpieczeństwie... A co jeśli nie tylko ta wizja, sen... były prawdziwe? Co jeżeli reszta również przedstawiała autentycznych ludzi i autentyczne wydarzenia?
Młody Pourbaix z powodu ogromnego przerażenia oddalił się od własnego domu. Zapiął kurtkę i ruszył ulicami miasta. Postanowił wrócić za parę godzin. Być może srebrne auto należało do przyjaciół któregoś z jego sąsiadów. Być może Nathan wróci tu za kilka godzin i już ich nie będzie. A jeśli nie... W kieszeni miał portfel, a w nim kilka banknotów, które powinny wystarczyć na zjedzenie czegoś ciepłego. Student pomyślał o swoich oszczędnościach, spokojnie spoczywających na bankowym koncie. Na podróż to Rzymu powinno starczyć, a co potem... Perspektywa wylotu do Rzymu bez żadnych osobistych rzeczy, telefonu... wydawała się jeszcze bardziej przerażająca.
Szaleństwo.
 
__________________
.

Ostatnio edytowane przez Baranio : 06-02-2011 o 21:00.
Baranio jest offline  
Stary 08-02-2011, 17:31   #37
Konto usunięte
 
Midnight's Avatar
 
Reputacja: 1 Midnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputację
Przez chwilę zastanawiała się co zamówić. Rzuciła pomysłem nie będąc przygotowaną na jego realizację. Wreszcie poprosiła o pizze na cienkim spodzie z dodatkiem oliwek i kurczaka. Czekając aż personel dostarczy zamówione danie, słuchała słów Michaela. Plan który opracował z udziałem Satori’ego wydawał się rozsądny. W takim razie dlaczego miała ochotę wyłamać się z ogólnej zgody na jego wykonanie? Dlaczego zamiast zastanawiać się nad argumentami mającymi objąć w racjonalne ramy jej niepokój, myślała tylko o nieobecnym towarzyszu? Nie znała nawet jego imienia, nie wiedziała gdzie jest. Może więc to co czuła nie wiązało się z wyprawą do kościoła, a z nim. Czy groziło mu niebezpieczeństwo? Oczywiście, że tak. Było to jedyne pytanie na które potrafiła znaleźć odpowiedź. Bynajmniej nie niosącą pocieszenia ani spokoju. Ładnie utrzymane paznokcie raz za razem uderzały w blat stołu, wygrywając muzykę mającą odzwierciedlić stan emocjonalny ich właścicielki. Śledząc wzrokiem wstającego i podchodzącego do okna Michaela, zastanawiała się czy jest jakiś sposób na nawiązanie kontaktu. Skoro Feneks to potrafi... Tylko, że Feneks jest znacznie starszy i bardziej doświadczony, a przede wszystkim posiada wiedzę której im odmówiono. Na dodatek zajmuje miejsce numer jeden na ich liście zaginionych. Stukanie ustało gdy oddech Sorai zamarł wstrzymany nagłą myślą. Dlaczego nadawca paczki wysyła ich do tego kościoła? Jeżeli jest wrogiem to odpowiedź jest oczywista, by ich zabić. Jednak jeżeli to przyjaciel? Może kolejna osoba opętana przez Feneksa? Właściwie nie zdziwiłaby się zbytnio gdyby tak było. Dlaczego jednak ten kościół. Co tak właściwie widzą o tym miejscu poza jego lokalizacją? Oddech powrócił wraz z chęcią działania. Chwyciwszy obszerną torbę, która służyła jej za bagaż podręczny, a która leżała rzucona byle jak przy fotelu, zaczęła szukać. Zajęło jej to więcej czasu niż powinno, gdy jednak wreszcie w jej dłoń zacisnęła się na twardej oprawie przewodnika po Rzymie, uśmiech satysfakcji rozjaśnił jej twarz. W milczeniu kartkowała i bezczelnie zaginała rogi wybranych stron. Nie była pewna czy podąża właściwym tropem. Bardzo prawdopodobne było, że zamiast doszukać się odpowiedzi na nękające ją pytania, zapędzi się w kozi róg. Było to jednak jakieś działanie, coś odmiennego od dotychczasowego gdybania. Coś co na chwilę odciągnęło jej uwagę od nieznajomego chłopaka, którego twarz zaczęła ja prześladować.
Coś zakończonego efektem, którego jakości nie potrafiła określić. Znalazła powiązania. Nazwisko Bramante pojawiające się zarówno przy placu św Piotra, a konkretnie bazylice, jak i kościele do którego mieli się udać. Nie było to jednak odkrycie które sprawiło, że z jej ust wydobyło się głośne westchnie. Nie chodziło o nazwisko ani o miejsca. Chodziło o obraz który wypłynął z jej podświadomości. Były pewne różnice, oczywiście. Jednak główna forma pozostawała bez zmian. Czy o to właśnie w tym wszystkim chodzi?

Plac św Piotra.


Kościół.


Na koniec zaś to co zobaczyła w wizji.

Nieudany rytuał pozbawił ich pamięci. Rytuał Feneksa mający im tą pamięć przywrócić, a przynajmniej nakierować na właściwe tory. Kościół do którego zostają wysłani, tak podobny do groty oraz placu. Słowa zapisane w notatniku. Po co komuś tak potężnemu jak on, zwykły śmiertelnik? Dlaczego zamiast samemu nas przywołać, posługuje się księdzem?
Odłożyła przewodnik by zastąpić go notatnikiem. Wielkie przebudzenie. Wspomina tylko o ich grupie, a co z nim? Dlaczego nie spotkał się z nimi gdy zebrali się w hotelu? Może gdy oni stracili pamięć o tym kim są, on stracił możliwość połączenia się z ludzką istotą? Może on również potrzebuje ich mocy by się przebudzić. Czuła, że zaczyna się motać. Wstała by dołączyć do Michaela. Powoli zapadał wieczór. Miała coraz mniej czasu by to wszystko poukładać. Oparła czoło o chłodną szybę. Poczuła jak jej włosy zaczynają falować unoszone lekkim wiatrem w którym czuć było noc. Uniosła głowę na spotkanie blasku niosącego z sobą chwile wytchnienia. Jej spojrzenie napotkało parę oczu, których zdecydowanie nie powinno tam być.


Odsunęła się od okna gdy tylko poczuła, że wróciła do rzeczywistości.

- Jest jeszcze jeden z nas. Nathan, obecnie znajduje się w Paryżu. Nic nie wie o tym kim jest. Dałam mu namiary na twoją firmę, Michaelu. Mam też jego numer telefonu i... - Przerwała czując jak jej ciało zaczyna drżeć od tłumionego śmiechu.
- Dostałam numer telefonu od faceta którego znam tylko z wizji. - Ponownie przerwała by nabrać powietrza.
- Wydaje się być przerażony, a mnie nie przestaje prześladować myśl o grożącym mu niebezpieczeństwie. Na dodatek... Wiem, że zabrzmi to idiotycznie, ale czuje się tak jakby był kimś bardzo bliskim, jednak nie tak jak Mermanis. Wspominał o znakach, o tym że nasze są takie same i wiem że to prawda.

Przerwała i podeszła do stolika. Nim ponownie zaczęła mówić udało się jej odrobinę uspokoić.

- Gdy Michael rozmawiał przez telefon udało mi się znaleźć kilka powiązań. - Otworzyła notes na interesujących ja zapiskach, a następnie ostrożnie wydarła z przewodnika strony, które zawierały zdjęcie placu św. Piotra oraz plan Tempietto wykonany przez Bramante.
- Nie jestem pewna czy nasze wizje były takie same. W jednej z nich pojawił się obraz pasujący, aczkolwiek nie całkowicie, do tych przedstawionych tutaj. - Wskazała na dwie strony z przewodnika.
- Feneks pisze o przebudzeniu, przejmowaniu ciała itd... Po co komuś kto posiada moc i własną skórę, ktoś taki jak ksiądz Hubert?
 
__________________
[B]poza tym minął już jakiś czas, odkąd ludzie wierzyli w Diabła na tyle mocno, by mu zaprzedawać dusze[/B]
Midnight jest offline  
Stary 11-02-2011, 04:10   #38
 
Takeda's Avatar
 
Reputacja: 1 Takeda ma wyłączoną reputację
"Give me a minute and I'll change your mind
Give me a bullet and I'll change your life"
Slipknot Gematria


Michael Crown, Soraya Moon, Josette d'Angoulême, Toru Fuuno, Maciej Ognicki
Rzymska filia Crown Technologie

Często wydaje nam się, że nasze poglądy i sposób patrzenia na świat są stałe i niezmienne. Jesteśmy dorosłymi, wykształconymi ludźmi i wiele już w życiu widzieliśmy. Co mogłoby nas zaskoczyć?
Niestety jest to tylko kolejna iluzja w którą wierzymy, by łatwiej nam było żyć. Boleśnie przekonała się o tym szóstka ludzi, którzy na początku nowego roku doświadczyli gwałtownych i zupełnie niespodziewanych zmian. Ich dotychczasowe życie legło w gruzach. Gmach, który pieczołowicie budowali przez kilkanaście lat runął, jak domek z kart w ciągu zaledwie paru godzin.
Czy to możliwe, by w ciągu kilku godzin zmienić ludzkie życie?
Oczywiście.
W ich dotychczas w miarę spokojne życie wkroczyła magia i tajemnice sprzed wieków. To co zobaczyli i czego byli świadkami sprawiło, że zupełnie zmienili swój sposób widzenia świata.
Kolejne wizje i paranormalne zdarzenia zburzyły ich dotychczasowy sposób widzenia świata. Nie była to tylko zmiana sposobu myślenia, ale nagle wyraźnie odczuli że są kimś innym niż dotychczas myśleli.
Czy jednak mogli negować fakty, które spadły na nich z siłą lawiny?
Czy mogli przeciwstawić się siłą, które wdarły się i objawiły w ich życiu?
Zdecydowania nie.
Kierowani instynktem i głęboko ukrytą częścią swojej prawdziwej natury, zaczęli walczyć wspólnie o utraconą pamięć.


Zebrani w pokoju konferencyjnym ludzie zaczęli żywo dyskutować o tym co się stało. Zebranie wszystkich informacji znacznie im pomogło, ale daleko było jeszcze do poznania całej prawdy. A prawda ta już w tej chwili rysowała się w bardzo mistycznych i metafizycznych barwach. Jeszcze parę godzin temu żadne z nich nie uwierzyłoby w realność tego, że jest reinkarnacją jakiegoś anioła, czy ducha, a teraz... Teraz każdy z nich miał za sobą serię osobliwych wizji, na dodatek nagłe objawienie się mocy jednego z nich oraz proroctwa dość brutalnie rozprawiły się z ich sceptycyzmem. Teraz byli gotowi w to uwierzyć mimo tego, że w ich pamięci nadal obecne były tylko malutkie fragmenty prawdy.
Michael Crown zwany też Mermanisem, wpływowy i bardzo bogaty biznesmen zajął się organizacją ich działania. Wystarczyło kilka telefonów, by mimo późnej pory proboszcz kościoła San Pietro in Montorio zgodził się na prywatną wycieczkę grupy bardzo pobożnych przedsiębiorców. Oczywiście nie obyło się bez hojnego datku, ale budżet Crowna nawet nie odczuł ubytku tej sumy. Wycieczka miała odbyć się za godzinę Crown miał więc jeszcze czas, by spróbować zdobyć informację o Tomasie Dralu, który był nadawcą nietypowej paczki.
Reszta w tym czasie zajęła się spożywaniem kolacji oraz kojarzeniem kolejnych faktów w tej dziwnej sprawie. Jedno było pewne, człowiek który próbował się z nimi skontaktować wybierał dość specyficzne miejsca. Zarówno jeżeli chodzi o pojawiające się w wizjach Newgrange, jak i plac świętego Piotra na którym odbył się krwawy rytuał, jak i miejsce które mieli odwiedzić. Wszystkie te miejsca związane było dość ściśle z różnymi religiami i dla wielu ludzi miały duże znaczenie. Z tego co mówił Toru Fuuno wynikało, że wiele miejsc kultu współczesnych religii jest powiązana w jakiś sposób z starożytnymi kultami, które uległy zapomnieniu w mrokach historii. Pamięć jednak o specyfice tych miejsc została przekazana jednak dalej i nie zaginęła. Dając wiarę temu, że refaimy istnieją to właśnie one mogły być odpowiedzialne za przekazanie tej wiedzy ludziom. Wyglądało jednak na to, że wiedza ta została przekazana ludziom nie po to, by mogli oni czerpać z niej jakiekolwiek korzyści, ale tylko i wyłącznie po to, by kolejne reinkarnacje refaimów mogły dalej wykorzystywać te miejsca i czerpać z nich moc.
Już sam ten fakt powodował, że na ciele wszystkich obecnych pojawił się dreszcz podniecenia, a dodając do tego możliwość że faktycznie za tymi miejscami kryła się jakaś potężna moc sprawiał, że wszyscy poczuli się nagle bardzo wyjątkowo.
Crown w tym czasie pokazał, że jego pozycja jako człowieka biznesu jest naprawdę potężna. Wystarczyło kilka telefonów, jeden pokaźny przelew na konto właścicielki hotelu i na firmowego maila przyszła pełna informacja o Tomasie Dralu. Po kilku chwilach sekretarka przyniosła wydruk.

Tomas Dral 01.10. 1989 r. Jivlaha data i miejsce urodzenia
WDC 1012 200 222 nr dowodu osobistego
4665 1144 5254 6700 numer karty kredytowej
Czech Republic, Praha, 199-00 Praha 7, Tusarova 14/70
+420 257470600 numer telefonu


Dzięki pieniądzom i wpływowej pozycji Crowna na stole leżał kolejny element zagadki. Wyglądało na to, że poza wyprawą do kościoła San Pietro in Montorio, całą grupę będzie czekać też kilka zagranicznych podróży. Mimo kolejnych puzzli jakie zdobywali, nadal nie potrafili odpowiedzieć na pytanie dlaczego osoba, która chciała się z nimi skontaktować wybrała aż tak bardzo skomplikowany sposób. Możliwości było kilka. Po pierwsze Feneks mógł tak jak oni w jakiś sposób ucierpieć w wyniku rytuału jaki przeprowadzili w Newgrange. Może nie stracił pamięci, ale ucierpiał w inny sposób i to uniemożliwiało mu bezpośredni kontakt. Po drugie może obawiał się wrogów o których wspominał w dzienniku księdza Huberta. Być może nawet on nie jest tak potężny, by im się przeciwstawić. W dzienniku są wszak wzmianki, że depczą mu oni po piętach. Jednym z był Thomas Writhe, który nie tylko wiedział o istnieniu refaimów i znał sposoby ich uwięzienia, ale także znał Feneksa. Należał on prawdopodobnie do jakieś organizacji, której członkowie nosili charakterystyczne sygnety. Człowieka z takim sygnetem widział również Michael Crown. Był to ochroniarz jednego z jego kontrahentów. Wyglądało więc na to, że organizacja ta była na tropie zarówno Mermanisa jak i Iluny, a teraz poprzez ich śledzenie prawdopodobnie dotrą do innych. Wizja z hotelowej restauracji wyraźnie o tym mówiła. Soraya na dodatek czuła, że wbrew słowom Writhe'a nie tylko Feneks jest w niebezpieczeństwie ale także oni.
Wszyscy wierzyli, że wizyta w kościele przyniesie kolejne odpowiedzi na nurtujące ich pytania.

Nathan de Pourbaix
Kilka godzin jakie Nathan spędził włócząc się po ulicach dały mu czas do zastanowienia się. W jego życiu od kilku dni działo się coś dziwnego. Coś co drażniło niczym drzazga pod paznokciem. Napływające nagle i niespodziewanie wizje, dziwne sny i teraz jeszcze to... Sam nie potrafił określić tego co doświadczył przy ścianie z graffiti. Przypominało to telekonferencję tyle, że bez żadnego sprzętu. Niczym na jakimś film science fiction. Kobieta z którą rozmawiał, nie tylko pojawiała się już w jego wizjach, ale także była mu bardzo bliska. Prawie jak siostra lub bardzo dobra przyjaciółka, a przecież nie znał jej. Tego był pewien. To co mówiła wyjaśniało wiele rzeczy, ale czy można było w coś takiego uwierzyć. Nathan miał teraz rzucić wszystko i lecieć do Rzymu, by się o tym przekonać?
Szaleństwo.
Z drugiej jednak strony chłopak czuł, że jest w tym jakieś ziarnko prawdy, jakby to obłąkańczo nie wyglądało. W jego sercu pojawiło się pęknięcie, z jednej strony chciał usłyszeć wyjaśnienia i przekonać się na własnej skórze jaka jest prawda, a z drugiej pragnął o wszystkim zapomnieć i wrócić do swego normalnego życia bez wizji, koszmarnych snów i podejrzanych typów wizytujących jego mieszkanie. A to, że tak właśnie było nie ulegało żadnej wątpliwości. Tłumaczenia, że zapomniał wyłączyć światła lub że srebrny samochód jest należał do któregoś z sąsiadów, brzmiały nie tylko niewiarygodnie ale i wcale go nie uspokoiły.
Zbliżała się północ i Nathan postanowił wrócić do domu.
Idąc ulicą na której stała kamienica w której mieszkał najpierw dokładnie sprawdził czy gdzieś nie stoi podejrzany srebrny samochód. Na szczęście nigdzie go nie było. Światła w mieszkaniu też były zgaszone, więc chłopak mógł zaryzykować powrót. Oczywiście nie gwarantowało to bezpieczeństwa, ale dawało na nie jakieś nadzieję.
Idąc schodami w górę Nathan nasłuchiwał i rozglądał się wokół. Nie dostrzegł niczego podejrzanego. W końcu stanął pod drzwiami i wyciągnął klucze. Przy okazji spojrzał na zamek, który o dziwo nie miał żadnych śladów włamania. Gdyby nie zobaczył świateł to nawet by nie wiedział, że ktoś był w jego mieszkaniu. Chłopak otworzył drzwi i ostrożnie wszedł do środka. Zapalił światło. Wszystko było na swoim miejscu, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Nathan sprawdzał po kolei wszystkie pomieszczenia w domu.
Gdy otworzył drzwi od sypialni, stanął sparaliżowany na progu. Nie mógł uwierzyć w to co widzi.
Na łóżku leżała młoda dziewczyna. Wokół było aż czerwono od krwi. Ktoś okrutnie ją poranił i okaleczył. Nathan nie chciał dłużej patrzeć na makabryczne odkrycie, ale i tak zauważył, że dziewczynie odcięto głowę. To było potworne.
Jak długo trwała chwila przerażenia trudno powiedzieć. Do rzeczywistości przywrócił Nathana odgłos policyjnych syren. Nie miał on żadnych wątpliwości, że to po niego jadą.


Michael Crown, Soraya Moon, Josette d'Angoulême, Toru Fuuno, Maciej Ognicki
San Pietro in Montorio

Po omówieniu głównych wątków sprawy w siedzibie filli cała grupa ruszyła na zwiedzanie kościoła. Z Crownem za kierownicą luksusowego van dojechali na miejsce tuż przed północą. Widać datek jaki przekazał milioner był znaczący, gdyż na ich powitanie wyszedł sam proboszcz kościoła.
- Sia lodato Gesù Cristo! (Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus) - przywitał się po włosku - Cieszę się, że mogę przywitać państwa i służyć moją skromną osobą.
Ksiądz albo dobrze grał zadowolonego z nocnej wizyty, albo faktycznie ucieszył się na widok tylu pobożnych i bogatych ludzi.
- Zapraszam - rzekł gestem ręki prosząc wszystkich do środka - Z przyjemnością będę państwu służył za przewodnika.
Cała grupa ruszyła za księdzem i zaczęła słuchać jego wykładu na temat historii kościoła.
Oprowadzanie po kościele trwało niecałe dwadzieścia minut. Po tym czasie ksiądz zaprowadził grupę do centralnego miejsca kompleksu, czyli do tempietto stojącego na dziedzińcu kościoła.
Gdy wszyscy znaleźli się na dziedzińcu nie mieli wątpliwości, że właśnie do tego miejsca skierował ich Feneks. Dreszcz jak przeszył ich ciała na widok niewielkiej, okrągłej kapicy nie pozostawiał złudzeń.
Proboszcz zatrzymał się przed wejściem i powiedział:
- Kaplicę tę wzniesiono na życzenie hiszpańskiej pary królewskiej - Ferdynanda i Izabeli, według projektu Donato Bramante w roku 1502. Upamiętnia on miejsce męczeńskiej śmierci świętego Piotra. Okrągły kształt nie jest przypadkowy i jest charakterystycznym wyrazem dążenia do harmonii i porządku i doskonałości. Okrąg wszak właśnie taki jest. Prosty i zarazem doskonały.
Ksiądz zaczął iść w stronę wejścia i mówił dalej, w tej chwili jednak przerwał mu Crown:
- Bardzo dziękujemy ojcu za interesujący wykład, ale dalej jeżeli to oczywiście możliwe to chcielibyśmy pójść sami. Moim przyjaciele chcieliby się chwile pomodlić w samotności w tym wyjątkowym miejscu.
- Ależ oczywiście - odparł lekko zmieszany proboszcz - Zapomniałem oczywiście, że to nie wycieczka naukowa do muzeum, a pielgrzymka do świętego miejsca. Wybaczcie mi państwo, już znikam. Będę czekał na bramie.

Pozostawieni sami sobie, z drżącym sercem wszyscy weszli do środka. Wnętrze świątyni mimo, że małe i proste to emanowało wielką siłą, którą wszyscy odczuli jako prawie, że namacalny powiew energii. Ostrożnie stawiając krok za krokiem stanęli na środku kaplicy.
Nagle Michael Crown, Maciej Ognicki i Josette d'Angouleme upadli na kolana, jakby przygnieceni ogromnym ciężarem. Z ich ręką zaczęły wydobywać się coś co wyglądało jak szeroko wiązka światła. Wokół zapanowała kompletna cisza. Wszystkie trzy wiązki energii uderzyły w kamienną posadzkę i rozlały się po niej niczym rtęć. Po chwili zaczęły one poruszać się i tworzyć na posadzce wzór. Crown, Ognicki i d'Angouleme klęczeli nadal niby przykuci do ziemi. Wzór na podłodze zaczął nabierać kształtów i wtedy jakąś siła uniosła młodego Japończyka w górę. Zaczął on lewitować kilka metrów nad ziemią. Po chwili rozłożył on szeroko ramiona a z jego dłoni popłynęły dwie wiązki energii. Uderzyły one w gzyms znajdujący się wysoko nad kolumnami. Gdy wiązka energii zetknęła się z gzymsem także zaczęła się rozlewać jak rtęć po ścianie i tworzyć wzór. W tym przypadku nie były to geometryczne figury jak w przypadku wzoru na posadzce, ale litery.
Soraya stojąca do tej pory i patrząca z otwartymi ustami na to co się poczuła nagle gwałtowny ból w skroniach. Spłynęła na nią wizja, która otworzyła jej oczy na to czego właśnie byli świadkami.
Miejsce to zostało specjalnie przygotowane przez Feneksa, by pomóc objawić się ich mocy. Niestety ich towarzyszowi starczyło jednak energii i czasu tylko na obudzenie jej na chwilę. Reszta zależała od nich. Zostawił im jednak wskazówki, jak mają postępować by obudzić moc na stałe. Wizja została jednak nagle przerwana, a raczej ktoś wtargnął w jej wizję. Widziała już tego mężczyznę w jednej z poprzednich wizji.Tych oczu i tego wyrazu twarzy nie dało się zapomnieć. Zacięta i pełna nienawiści twarz łysego mężczyzny wpatrywała się w Soray'ie. Mężczyzna wybuchnął upiornym śmiechem i wrzasnął:
- Widzę was!
Toru nagle zachwiał się, energia z jego dłoni przestała się sączyć a on zaczął spadać w dół. Upadł z głośnym hukiem na kamienną posadzkę. Także pozostała trójka padła omdlała na ziemię.
Jedynie Soraya została jeszcze przytomna i to najwyraźniej tylko dzięki łaskawości mężczyzny który wkroczył w jej wizję.
- Widzę was! Teraz już nigdzie przede mną nie uciekniecie!
 
__________________
"Lepiej w ciszy lojalności dochować...
Nigdy nie wiesz, gdzie czai się sztruks" Sokół
Takeda jest offline  
Stary 15-02-2011, 20:46   #39
Konto usunięte
 
Midnight's Avatar
 
Reputacja: 1 Midnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputację
Stała odwrócona do nich plecami. Spoglądała w okno i noc która na dobre objęła władze nad tą częścią świata. Zdążyła się już uspokoić. Od ostatniej wizji minęło już trochę czasu. Zjadła, napiła się, poleniuchowała na obrotowym fotelu. Wszelkimi sposobami starając się odciąć od reszty, pomyśleć. Rozdarcie jakie czuła w sobie nie pozwalało jej cieszyć się chwilami spokoju. Gdzieś tam znajdowała się jej bratnia dusza. Był w niebezpieczeństwie jak i każda z osób znajdujących się za nią. Jednak w przeciwieństwie do nich nie miał ochrony w postaci towarzyszy u swego boku. Był sam. Łącząca ich więź aż za dobrze pozwalała wyobrazić sobie to co czuł. Co pewnie ona by czuła na jego miejscu. Cały, ułożony czy też nie, jednak swojski świat stawał nagle na głowie.
Niemal niemożliwa do odparcia ochota by do niego pojechać, doprowadzała ją do szału kłócąc się z chęcią poznania odpowiedzi. Uniosła głowę by spojrzeć w zachmurzone niebo. Nie było widać srebrnej tarczy księżyca. Mogła jedynie dojrzeć kilka jaśniejszych punkcików które mogły, ale niekoniecznie były gwiazdami. Pod nimi lśnił Rzym. Wieczne Miasto podobnie jak jej rodzinny Londyn, nie spało. To co ukryte za dnia wychodziło by nadrobić zaległości. To co przy radosnym świetle słońca wydawało się czarne, teraz szarzało. Idealna pora by pozbyć się kilku kłopotów. Gdy w dodatku kłopoty te same wychodzą z bezpiecznego schronienia...

Idąc za księdzem rozglądała się wokoło. Nie przepadała za kościołami. Wiązało się z nimi zbyt wiele historii i zdecydowanie za dużo prześladowań takich jak ona. Ten jednak był inny. Czuło się w nim moc, która przyciągała, zapraszała, kusiła. Wszystko inne zeszło na drugi plan. Serce przyspieszyło, oddech zaczął się rwać. Jeszcze tylko kilka kroków i znalazła się na środku kaplicy. Czuła ją całą sobą. Moc, która tylko czekała by ją uwolnić. Czekała na takich jak oni. Moc, która wreszcie przemówiła. Jak zahipnotyzowana wpatrywała się w linie, które pojawiły się na posadzce i znaki lśniące na gzymsach. Nim jednak zdążyła choćby pomyśleć o ukrytym ich znaczeniu, pojawił się ból, a wraz z nim wizja.

Ocknęła się na posadzce. Zmęczona, krwawiąca i … wkurzona.

- Pieprz się. - Warknęła w odpowiedzi na słowa mężczyzny z wizji.

To samo miała ochotę przekazać Feneksowi i jak szczęście dopisze, tak właśnie zrobi. Wygrzebała z torebki paczkę chusteczek higienicznych i nieco trzęsącą dłonią przyłożyła jedną z nich do nosa. Następnie, ignorując księdza, podniosła się chwiejnie na nogi i ruszyła w kierunku Toru, który najwyraźniej wyszedł z tego objawienia mocy gorzej niż reszta.

- Proszę. - Podała mu paczkę po czym spojrzała w kierunku Michaela i reszty.
- Szpital, kąpiel, łóżko... Niekoniecznie w takiej kolejności. Michael?

Miała nadzieję, że ich niepisany przywódca po raz kolejny zajmie się wszystkim, a w szczególności księdzem. Ona była zbyt zajęta próbami zapamiętania wszystkiego co widziała, a przede wszystkim zrozumienia tego co chciano im w ten sposób przekazać.
 
__________________
[B]poza tym minął już jakiś czas, odkąd ludzie wierzyli w Diabła na tyle mocno, by mu zaprzedawać dusze[/B]
Midnight jest offline  
Stary 16-02-2011, 20:14   #40
 
Delta's Avatar
 
Reputacja: 1 Delta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znany
Energia, która nimi targnęła, gdy wkroczyli do kaplicy, była taka… taka… Michael nawet nie potrafił znaleźć odpowiednich słów, żeby ją opisać. Sama myśl, żeby to zrobić, wydawała się być bluźnierstwem, z góry skazanym na porażkę. Moc popłynęła przez nich z siłą, która nie była podobna do niczego co Michael kiedykolwiek doświadczył, sprawiając, że poddał się jej zupełnie. Jednocześnie miał świadomość, że jest jego częścią, stanowiącą z nim jedność na poziomie tak pierwotnym i głębokim, jak krew płynąca w żyłach… I tak jak ona, właśnie wypływała z nich otwartym strumieniem, jakby ktoś przeciął im nadgarstki niemal do samej kości. Sączyła się na ścianę, ale Michael miał wrażenie, że nie ma nic poza nią, że światło które wydobywało się z ich rąk jest wszechobecne, przysłaniając mu każdy zmysł jego percepcji.
Dlatego też, gdy wszystko nagle się skończyło i niespodziewanie znalazł się na ziemi, przez dobre kilkadziesiąt sekund nie wiedział co się dzieje i gdzie się znajduje, a zawroty głowy i nagłe osłabienie wcale nie pomogły jego dedukcji.
- Tak? – zapytał bezmyślnie po słowach Sorayi, jakby nie słyszał jej wcześniejszych słów, których znaczenie dotarło do niego dopiero po chwili. Pokiwał głową niepewnie i podniósł dłoń do nosa, ocierając płynącą z niego krew. Gwizd w uszach uświadomił mu, że nos nie ucierpiał jako jedyny.
Jego spojrzenie padło na Toru, a potem na pozostałych, by wreszcie zatrzymać się na księdzu, który najwyraźniej nie był wniebowzięty tym co widział. A widział grupę zakrwawionych ludzi, pokładających się po posadzce jego kościoła.
- Ojapierdolę – wymamrotał do siebie, potrząsając głową, żeby pozbyć się latających przed oczami plamek i spróbował podnieść się na nogi. Udało mu się przy pierwszej próbie, chociaż zatoczył się jak pijany, czując jak nogi odmawiają mu posłuszeństwa. Dopiero całym wysiłkiem swojej woli zmusił je do współpracy, doprowadzając się do porządku.
- Idźcie do samochodu. Detektywie, pomóż iść Toru – rzucił do Ognickiego, nie mogąc przypomnieć sobie jego imienia – z którym i tak miałby problemy, żeby je wymówić. Potrząsnął głową po raz kolejny i ruszył do księdza, szukając po kieszeni własnej chusteczki, z której także zamierzał zrobić użytek.
- Dostanę szansę na wytłumaczenie, ojcze? – zapytał, siląc się na przepraszający, pokorny uśmiech.
- A jest tu co tłumaczyć? - Dobrotliwy do tej pory głos proboszcza zniknął zastąpiony przez ostry i wręcz napastliwy tembr - Jeżeli wydaje się panu, że datek który pan złożył na świątynię upoważnia pana do oddawania się tutaj pogańskim praktykom, to się pan grubo myli. Czułem, że ta nocna wizyta nie może mieć nic wspólnego ani z Bogiem, ani z wiarą. Zawiadomię o wszystkim nie tylko papieża, ale również policję.
- Bo nie miała, ma ojciec rację – przyznał Michael. – To miało być… Głupi pomysł, co tu mówić. Niegroźne zaspokojenie zachcianek, które miały być zabawą. Dużo alkoholu, kretyński nastrój… Ktoś rzucił żart, żeby zabawić się w odstawianie rytuałów, w ramach dowcipu. No i padł zakład. „Nie zrobicie tego, nie ma mowy. Stchórzycie.” Rozumie, ksiądz? To miała być zabawa. – Potarł powieki, czując nieprzyjemne pulsowanie pod czaszką. Myślenie szło mu wyjątkowo opornie. Spojrzał w stronę kręgu gdzie leżeli, po czym otarł krew z szyi i przyjrzał się szkarłatowi na palcach. Po chwili dodał cicho, niemal pobożnym tonem: - W życiu nie podejrzewałem, że Bóg nam odpowie i nas za to ukarze. Cholera, nawet nie podejrzewałem, że Bóg istnieje..
- Pan sobie nawet nie zdaje sprawy z tego co, żeście uczynili. To potworne bluźnierstwo w tym świętym miejscu, będzie miało niewyobrażalne skutki. Proszę stąd wyjść, nie chcę z panem więcej rozmawiać. Dalsze wyjaśnienia złoży pan prokuratorowi. Żegnam.
Michael przesunął dłonią po twarzy, powstrzymując się przed potokiem przekleństw, który cisnął mu się na usta. Westchnął krótko i spojrzał na księdza ponownie.
- Trzydzieści tysięcy dolarów.
- Pan proponuje mi łapówkę? - oburzył się duchowny - Proszę się wynosić! Już! - By jego słowa brzmiały mocniej, gestem wyciągniętej ręki wskazał drzwi.
- Jeżeli ksiądz myśli, że ktoś mu uwierzy, że multimilioner odprawiał w jego Kościele pogańskie praktyki, to jest wyjątkowo naiwny. Dużo łatwiej uwierzyć w oskarżenie księdza o pedofilię, bo tyle się ostatnio o tym mówi – odwarknął Michael wymownie, tracąc cierpliwość już do szczętu. – A taki zarzut długo pozostaje na opinii, nawet jak udowodnią jego nieprawdziwość.
Pokręcił głową z irytacją, odwracając się i czując jak osłabienie organizmu stopniowo przechodzi w silną migrenę. Ksiądz uparcie ponowił swoje żądanie, sprawiając, że Michael machnął ręką, ruszając za pozostałymi w stronę wyjścia.
Z jednej strony go podziwiał – miał siłę by stać przy swoim zdaniu, przeciwstawiając się wpływowemu i bogatemu człowiekowi, nawet za cenę zszarganej opinii. To było warte podziwu. Ale z drugiej strony Michael będzie musiał uruchomić swoich adwokatów, co z pewnością nie spodoba się Jimowi… chociaż nie powinno go też zdziwić. Pismaki zarzucały mu już gorsze rzeczy.
Odprawianie pogańskich rytuałów po pijanemu niemal do niego pasowało.
- Szpital odpada. Evesh, poprowadź samochód, a ja poszukam jakiegoś prywatnego lekarza dla Satoriego – rzucił do pozostałych, jak tylko wsiadł do vana. Ustawił na GPSie adres hotelu Donna Camilla Savielli, po czym zaczął szukać na Internecie telefonu do jakieś prywatnego, włoskiego lekarza. Najlepiej takiego znającego angielski.. Zamierzał się z nim połączyć i poprosić o szybką wizytę w pobliskim hotelu, zaznaczając, że przyda się jakiś temblak i gips. I że dużo płaci, oczywiście.
- Jak się czują pozostali? Iluna? – zapytał, gdy już ruszyli, spoglądając po kolei po wszystkich. Prywatny lekarz był tylko czubkiem góry lodowej – czekało go jeszcze małe „finansowe” wsparcie recepcjonistki w Donna Camilla Savielli, w zamian za utajnienie miejsca ich pobytu w hotelu, telefon do kolejnego z ich „paczki”, o którym wspomniała Soraya, telefon pod numer Tomasa Drala, który udało mu się zdobyć…
No i kąpiel oraz łóżko, naturalnie.
Wydawało się, że świat Michaela opiera się na samych telefonach.
 
__________________
"I would say that was the cavalry, but I've never seen a line of horses crash into the battle field from outer space before."
Delta jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 02:31.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172