I znowu przydatny okazał się rzadki dar Albiończyka. Za sprawą zrządzenia losu widział nocą niemal jak za dnia, co w tym przypadku pozwoliło mu bezpiecznie opuścić rozległe łachy piachu i wraz z towarzyszami oddalić się na ich obrzeża, i dalej, w okryty mrokiem las. Tutaj jednak nawet on zmuszony był się poddać. Drzewa rosły zbyt gęsto, a runo lasu niewątpliwie obfitowało w ogromne ilości pułapek groźnych dla nóg ich i - przede wszystkim - wierzchowców.
Już mieli zamiar rozbić obozowisko, gdy nagle za rękaw pociągnęła go wyraźnie poruszona Maria.
- Patrz. - wskazała tereny za nimi.
Powiódł wzrokiem za jej dłonią, dostrzegając dwa płomienie unoszące się nad opuszczonymi właśnie widmami.
- Duchy! - zawył przestraszony czarodziej.
- A nie mówiłem?! - wskazał oskarżycielsko Marię.
- Gdybyśmy cię posłuchali już byłoby po nas! O Bogowie! - Cicho! - zakryła mu momentalnie usta, nasłuchując.
Nie tylko ona usłyszała coś, co nie pasowało do całej sytuacji. Piskliwy, jakby dziecięcy chichot. Czarodziej zaszamotał się, uwalniając usta.
- To zjawy zmarłych dzieci! - wyszeptał panicznie, chowając się pospiesznie za mułem.
- Idą po nas! Na Morra, nasze dusze są stracone!
Wbrew obawom maga właściciele głosów pozostali jednak tam gdzie byli, na środku piaszczystego obszaru. Edgar wytężył wzrok próbując dojrzeć jakieś szczegóły. I faktycznie z mroku nocy udało mu się wychwycić jeden interesujący fakt. Płomienie, które wydawały się unosić w powietrzu tak naprawdę tkwiły na końcach długich tyczek.
Niepostrzeżenie niczym cień podkradł się do źródła hałasu* i wyjrzał zza wydmy, dostrzegając niemal od razu dwie niskie postacie, z trudem wykopujące z przelewającego się piasku wielki wór.
- Aleśmy ich przednio nastraszyli! - wybuchnął chichotem jeden z niziołków.
- Chybaśmy już dawno śmiesznych nie mieli! - pociągnął za worek nadal próbując powstrzymać atak śmiechu.
- Najlepszy był ten grubas! - wspomniał z rozczuleniem jego uzbrojony kompan.
- Tak uciekał, że myślałem, że gacie zgubi! A i dobrze by się stało, byśmy mieli wreszcie porządny namiot! - ryknął śmiechem, klepiąc się po udach.
- Ano i krewni by się zmieścili! - zawtórował radośnie pierwszy.
- Ach ci głupi duzi ludzie... - zamyślił się.
- W Krainie nikt by się na taką starą sztuczkę nie dał zrobić... myślisz, że kiedyś zmądrzeją? - Oni? No coś ty! Ta kryjówka będzie zawsze bezpieczna! Póki będą się bać tych trupków, szmugielek będzie szedł jak z płatka. - Dalej nie rozumiem, co oni widzą takiego strasznego w tych kościach - wziął do ręki jedną z czaszek, zaglądając z zaciekawieniem do pustych oczodołów.
- No już - pospieszył go kompan.
- Nie myśl tyle, tylko pomóż mi ciągnąć tę bretońską whisky! *Skradanie się 1k100: 15