Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-02-2011, 12:30   #34
baltazar
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
Nowy Jork – Detroit.

Dwie bryki, grupa palantów i trzy dni jazdy. Idealne składniki wymarzonej zabawy. James DeLucca nie miał modlitewnika, więc w czasie jazdy chwalić Pana nie mógł. Nie miał nawet śpiewnika dlatego musiał pomyśleć o innych atrakcjach. Nie należał do skautowskiej części ekspedycji więc perspektywa biwaku poza miastem nie wprawiała go w dobry nastrój. Właściwie to ta cała wyprawa do Detroit była mu potrzebna jak hemoroidy czy inne cholerstwo. Delikatnie rzecz ujmując był w kiepskim nastroju. Trzy dni aby coś zaplanować. Trzy dni na znalezienie sposobu na odzyskanie swobody ruchów. Trzy dni aby przypomnieć sobie kogo przydatnego znał w mieście. Trzy dni aby dowiedzieć się z kim podróżuje... Z tego co zdążył się zorientować to ta nowojorska wyprawa miała bardzo mało nowojorskiego składu… a to był bardzo kiepski znak. Jaki był powód, że najwspanialsze miasto – państwo Nowy Jork mające tylu wspaniałych obywateli musi wysyłać ludzi wątpliwych moralnie takich jak na przykład DeLucca by reprezentowali ich interesy? Coś tutaj śmierdziało trupem schowanym w szafie.

Już po pobieżnym spojrzeniu z kim będzie spędzał czas odniósł wrażenie, że w tych dwóch wozach będzie więcej broni niż w niejednej osadzie czy gangu meksów marzących o teksańskim steku. Pierwsze godziny podróży spędził na dosypianiu, co miało mu zrekompensować niewygody wczorajszego dnia i nocy. Mógł też zapoznać się z całą mieszanką akcentów, detali strojów, czy w przypadku tych bardziej rozmownych historii. Początkowo samokontrola, samodyscyplina, bronienie swojej prywatności była na odpowiednim poziomie. Każdy podchodził do każdego z odpowiednią rezerwą. Jednak godziny spędzone w wozie, w motelu czy przy posiłkach wprowadzały rozluźnienie. Stare nawyki, czy wyrobione przez lata rytuały brały górę i zaczynały opowiadać o minionych latach każdego z uczestników wyprawy.

James DeLucca nie brylował w busie. Nie był królem dowcipu ani prowodyrem każdej rozmowy… zdecydowanie oddał prym młodszemu i przystojniejszemu Michealowi. Sam zdecydowanie więcej patrzył i słuchał. Oczywiście do takich milczków jak Grant czy porucznik było mu lata świetlne. Tematy przez niego poruszane można było uznać za dość neutralne. O sobie za wiele nie opowiadał… nie ukrywał skąd pochodzi czy jakichś takich oczywistości to jednak jakby ktoś chciał wyłowić z tego co powiedział to za dużo tego nie było.

Przemieszczali się starą autostradą, która była w miarę przejezdna. Oczywiście największe rozpierduchy i graciarnie było przy obwodnicach miast. Tam gdzie przed dziesięcioleciami masy uciekających przed zagładą ludzi spowodowały zatory, które tylko w niewielkim stopniu zostały teraz usunięte. Tylko na tyle na ile to było konieczne. W końcu po co teraz komuś było dziesięć pasów autostrady? Na horyzoncie majaczyły jakieś zapomniane przez boga fabryki i ciężkie ołowiane chmury.



***

Detroit przywitało ich z typową sobie gościnnością Zasranych Stanów… czyli miało ich głęboko w rurze wydechowej, podobnie jak setki innych przyjezdnych. Nie było to niczym nadzwyczajnym. Ci którzy mieli wiedzieć o ich przybyciu dawno już o tym wiedzieli na wiele godzin przed pogadanką Michaela. Swoją drogą dzieciak mocno przykozaczył. Ton i postawa jaką przyjął delikatnie rzecz ujmując była lekko nie na miejscu. Pan Profesor i grupa uczniaków ze szkółki niedzielnej… James wysłuchał bez słowa co tamten miał do powiedzenia. Swoją wiedzę na temat Detroit i jego wcześniejszych wizyt w tym miejscu zostawił dla siebie. Jak to mawiali przed wojną know how kosztuje. A za swoje człowiek z Vegas zapłacił dlatego nie widział powodów aby dzielić się nim za darmo… a może nawet i lepiej nie być uważanym za speca od Detroit. Da mu to większą swobodę ruchów.

Na początek zadecydowana, że trzeba załatwić interesy. Z jednej strony tak powinno się działać – przyjeżdżasz do czyjegoś miasta to idziesz się przywitać. Z drugiej strony szli nie mając żadnej informacji o poprzedniej grupie. Nie wiedzieli czy dojechali, czy byli u Schultza, czy zabrali to co chcieli i czy wyjechali. Jamesowi nie pozostawało nic innego jak udać się z kurtuazyjną wizytą…

***

Gdy weszli z krzesła wstał młody mężczyzna wyglądający jak z przedwojennego czasopisma reklamującego garnitury. Świeży, czysty, zadbany. Pewnie świeżo po manicure czy innym pedicure.
- Witam panów. Nazywam się Matthew Schultz. Proszę usiąść. Czy panowie życzą sobie wina?

Wino? Co to kurwa ma być!? Pomyślał DeLucca. Nawet dwa galony jakichś kwaśnych szczochów nie wypłukałby mi gardła z tego syfiastego pyłu. A gdzie stary dobry amerykański zwyczaj i okolicznościowy bourbon? – Miło mi pana poznać panie Schulz. Nazywam się James DeLucca. Wino, chętnie… jeżeli to nie będzie problem. Odpowiedział na propozycję z niezwykle uprzejmym uśmiechem na twarzy.

Gdy szkarłatny trunek znalazł się w kieliszku James uważnie zaczął mu się przyglądać unosząc go w kierunku okna. Zupełnie jakby szukał w niej trucizny albo innych narkotyków. Zabiegi te powtarzał przez kilka chwil ale chyba nie dało to żadnego rezultatu bo następnie zaczął wprawiać ciecz w ruch i ją wąchać… Powtarzał ten zabieg kilkukrotnie, jakby sam nie dowierzał swoim zmysłom. Poczym zdecydował się na kolejny test. Nabrał z głośnym siorbaniem odrobinę trunku i chwilę mlaskał. Wypluł do spluwaczki. Nabrał ponownie, siorbiąc równie głośno tym razem jeszcze pomlaskał. Ponownie wypluł… Gdy nalana odrobina wina opuściła kieliszek James chwilę się przyglądał jego resztkom pozostawionym na ściankach. Na twarzy pojawił się uśmiech a zaraz po nim jakby konsternacja. Dopiero teraz zauważył zdziwione twarze które się w niego wpatrywały.

- Wyborne. Jestem pod dużym wrażeniem takiej piwniczki… Aż boję się pomyśleć co skrywają najgłębsze jej najgłębsze zakamarki...i powiem szczerze, nieco panu zazdroszczę. Dodał półżartem.

Schultz uśmiechnął się uprzejmie do Jamesa i spojrzał jakby nieco przychylniejszym okiem. - Miło spotkać konesera win. Jeżeli tylko znajdzie pan czas podczas pobytu w naszym pięknym mieście zapraszam na degustacje. Mało można spotkać osób potrafiących docenić dobry trunek. Ale do rzeczy bo widzę, że pana ludzie się niecierpliwią. Jeżeli dobrze słyszałem chodzi o części jakie nie dawno od nas odebrał niejaki kapitan Wills. Czy nie spełniają one warunków?

Jacob pierwszy zabrał głos, trochę za szybko jakby chciał uprzedzić Jamesa czy gadatliwego niczym głaz Granta. - W tym sęk, że do nas nie doszły.

Schultz zrobił zmartwioną minę. James widział, że insynuacja Jacoba mu się nie spodobała. - Przykro mi drodzy panowie. Kapitan Wills odebrał od nas części, mogę okazać stosowne pokwitowania jeżeli panowie sobie życzą.

James w milczeniu przysłuchiwał się rozmowie przyglądając się jak pracowały mięśnie twarzy młodego Metthew’u. Jak jego dłonie zataczają kręgi i jak wodzi wzrokiem. Nie odzywał się jednak pozwalając by Jacob spełnił swoje zadanie. Nie to jakie wyznaczył mu Gary Sanders czy inny przydupas z NY ale jakie chciał by spełnił człowiek z Vegas.

Jacob był zdecydowanie zbyt prostolinijnym człowiekiem na takie rozmowy. - Poprosimy. Głos miał zimny w przeciwieństwie do Schultza, który wręcz rozpływał się w uśmiechu. Z szuflady wyjął kartkę papieru i podał ją... Jamesowi. - Proszę.

DeLucca nawet nie spojrzał na dokument. - Nie mam powodów by panu nie wierzyć panie Schultz. Niemniej jednak muszę przyznać, że mamy mały problem. Coś się nam zgubiło i chcielibyśmy wiedzieć gdzie i kiedy. Popatrzył na młodzieńca i z lustrzanym, kurtuazyjnym uśmiechem oddał mu gówno warty skrawek makulatury. - Dlatego dla dobra naszych obopólnych interesów i na dowód nieskazitelnych intencji chciałbym prosić o pomoc w zdobyciu tej wiedzy. Jeżeli to nie nadszarpnie pana gościnności... rzecz jasna.

James mógł dostrzec błysk uznania w oku Schultza. - Oczywiście panie DeLucca. Kapitan Willis nie mówił nam jaką obierze drogę powrotną ale wiem, że on i jego ludzie bawili dzień w naszym mieście. Postaram się dowiedzieć jak najwięcej i poinformować o tym panów.

- Dziękujemy za zrozumienie. Skłonił lekko głowę. - Mam nadzieję, że nie będzie nietaktem jak spróbujemy zadać parę pytań o naszych chłopców na mieście? Ewidentnie zapytał, a nie stwierdził. Konwenanse konwenansami, uprzejmość uprzejmościami, a ego każdy swoje ma. Małe połechtanie nigdy nie zaszkodzi.

- Oczywiście panowie. Oczywiście. Czy życzycie sobie może przewodnika? Detroit bywa... trudne dla osób go nie znających.

James nie zamierzał odmawiać pomocy. Tam gdzie mogła ona się przydać chętnie ją będzie wykorzystywać... przynajmniej do czasu pojawienia się drugiego dna. Nic z resztą nie stało na przeszkodzie, żeby on wraz z przewodnikiem poznawał jedną prawdę, a taki Michael na własną rękę drugą. Dla Jamesa same korzyści. Tym bardziej, że znajomość miasta, ludzi i całej otoczki była mu bardzo potrzebna.

- Zatem pozostaje mi życzyć panom powodzenia. Jutro z rana o dziesiątej zapraszam panów do naszej Ciastkarni. Przekażemy tam to czego się dowiemy. A teraz niestety muszę panów przeprosić, zapowiada się pracowity dzień przede mną. Zaraz przyślę panom kogoś znającego miasto.

Gdy zostali sami w oczekiwaniu na ich przewodnika James dyskretnie nakreślił jaki ma plan. Wraz ze swoimi ludźmi chciał wziąć na siebie człowieka Schultz’a. Wiedział jaki zamysł będzie mu przyświecał. Będzie sprzedawał im nieprzydatne informacje w takim opakowaniu żeby nie nabrali podejrzeń, że coś nie gra. Dlatego trzeba będzie go podejść i… zająć. To będzie zadanie Jamesa i jego ekipy. Michael z jakąś klamką powinien działać na własną rękę korzystając ze swoich dojść… dlatego droga nieoficjalna będzie dla niego idealna, a ochrona może być przydatna. Trzecia ekipa powiedzmy Jacob i Bob rozpytywaliby w sposób mniej lub bardziej otwarty. Oni i tak ciężko mieliby się wkomponować w tutejszy tłum. Człowiek od neonów tak to widział… przedstawił tylko luźną propozycję. Najchętniej do omówienia z resztą tylko, że obawiał się iż nie będzie to możliwe przy przewodniku. Jacob co nie było wielkim zaskoczeniem skinął głową na akceptację pomysłu.
 

Ostatnio edytowane przez baltazar : 05-02-2011 o 13:21.
baltazar jest offline