Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-02-2011, 22:47   #110
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Samaris. Tajemnica. Samaris.

Myśli szybowały pod moją czaszką. Rozpalone. Gorące. Znów chyba miałem nawrót choroby.
To by tłumaczyło omamy. Wizje. Niewyjaśnione majaki, które wydawały się tak realne, jakby były prawdziwe.
Lecz nie mogły być prawdziwe. Nie mogły.

Tropikalny bzik? Tak to chyba nazywali żołnierze.

Kiedy jeden z nich zagrodził mi drogę przed wejściem do namiotu, a potem zaczął mówić o areszcie nałożonym na Roberta nie wytrzymałem.

Gwałtownie odsunąłem połę namiotu i wparowałem do środka.

Ujrzałem Lafayetta, dwóch żołnierzy oraz Roberta. Widok przyjaciela otoczonego przez te sępy zdenerwował mnie jeszcze bardziej

- Co tu się wyprawia? - powiedziałem ostrzej, niż miałem zamiar - Co to za opowieści słyszę z ust tego dzielnego żołnierza? Areszt! Na Roberta?! Z jakiego niby powodu. Żądam wyjaśnień.

Zaatakowałem ostro Lafayetta W moim głosie dało się słyszeć moc szkolenia, jakie przeszedł na studiach,

- Pan Voight sam wskazał nazwisko Nathan Clark jako nazwisko członka grupy spiskowej, który to miał kontaktować się z profesorem Watkinsem, również zamieszanym w działalność wywrotową - odpowiedział spokojnie sekretarz - ...dziś jesteśmy w posiadaniu dowodów, że Clark jest również w zmowie z samym panem Voightem. Dowodem na to jest dedykacja specjalnie dla niego. Do tego wynika z niej, że miało dojśc do spotkania Voighta z Clarkiem, już tu w Trahmerze. W jakim celu? A może pan wie coś na ten temat, panie Rastchell?

- Niedorzeczności. Proszę mi pokazać dowód! - nie kryłem oburzenia, ale ziarno zwątpienia zostało zasiane.

Zanim Lafayette zdążył podać swoją teorię dowodową, odezwał się Robert.

- Chciałem obu panom pokazać to - wskazał na dedykację i podpis w książce wyciągniętej z bagażu Lautreca.

- Mogę to zobaczyc? - wyciągnął dłoń Lafayette.

Ja również zerknąłem zaciekawiony na rzeczony dowód.

- Vincencie, panie Sekretarzu – wytłumaczył Robert - Porównajcie ten podpis z podpisem, który pan mi przed kilkoma chwilami przedstawiał. To nie jest to samo. Zostałem... wrobiony.

Lafayette zdecydowanym ruchem wziął podane przez Voighta papiery.

- Proszę, niech pan to zobaczy. – podał mi jednocześnie trzymaną przez siebie książkę - niech pan w tym czasie obejrzy sobie dedykację. Jest napisana krwią.

Sam sekretarz zaczął przeglądac wydawnictwo podane przez Roberta.

- No, no, no...- mruknął - ...treść to rzeczywiście chyba jakieś podziemne pismo. Wywrotowe hasła, nawoływania do obalenia władzy. Pięknie, pięknie.

Dopiero na koniec otworzył pierwszą stronę.

- Przyjacielowi...Nathan Clark. - odczytał dedykację na glos. Zajrzałem mu przez ramię. Gołym okiem było widac, że charakter pisma i podpis był zupełnie inny.

Poza tym barwa „atramentu” wzbudziła moje zainteresowanie.

- Charakter pisma jest inny a krew świeżutka – wskazałem Robertowi i Lafayettowi - Nawet nie sczerniała. Zarzuty to niedorzeczność. Poza tym, przypominam panom, ze to pan Robert uratował alitplan. Czy dokonywałby tego, gdyby był jednym z tych, co chcieli go zniszczyć? Ja się pytam, panie Lafayette, skąd się wzięła ta książka z krwawą dedykacją?! - potrząsnąłem dowodem niczym bronią.

- Proszę się uspokoić. - rzucił sekretarz pojednawczo, ale ja nie miałem zamiaru go słuchać.

- Jestem spokojny – powiedziałem spoglądając mu w oczy - Ktoś zabija w tym mieście jednego z nas. Teraz próbuje obwinić Roberta, który od kilku dni choruje. Jak mam się nie złościć. To prowokacja. Na dodatek bardzo kiepska. Chciałbym w tej sprawie spotkać się z pana zwierzchnikiem, panie Lafayette. Proszę mi umówić audiencję u jego gubernatorskiej mości.

- Taki właśnie miałem zamiar. - uśmiechnął się gadzi pysk mężczyzny.

- To cieszę się, że jesteśmy w tej kwestii zgodni - uśmiechnął się również. - Rozumiem zatem, że do czasu wyjaśnienia tego pożałowania godnego nieporozumienia pan Voight nie będzie objętym niebyt przyjemnym aresztem. Zresztą , proszę na niego zerknąć, sekretarzu. Czy tak wgląda człowiek, który chce uciekać. I dokąd miałby uciec. W dżunglę? Do dzikich w mieście?

- Panie Rastchell...- sekretarz podał książeczkę jednemu z żołnierzy - ...chciałbym byśmy się zrozumieli...

- Chwila – wtrącił się Robert ponowie i obaj z sekretarzem spojrzeliśmy na niego. - Panie Sekretarzu. Chciałbym jednak zatrzymać tę książkę - wszyscy wiemy, jak wygląda podpis, a nie chcę, żeby został w jakiś sposób - przerobiony - tak jak to się stało z innym tomem.

- Panowie...- zaczął jeszcze raz Lafayette, puszczając mimo uszu uwagę Roberta - ...pozwólcie, że ja też powiem parę słów. Areszt jest nadany rozkazem gubernatora i tylko gubernator może cofnąć tę decyzję. Ja sam zabiegałem, by w przypadku pana Voighta zastosować łagodniejsze środki do czasu wyjaśnienia. Przedstawili panowie swoją wersję, jego ekscelencja na pewno weźmie pod uwagę te fakty, sam mam nadzieję że to tylko nieporozumienie. Muszę przyznać, że też niedorzeczne wydawało mi się łączenie bohatera z tą sprawą, ale...

Westchnął ciężko.
- Ale mamy tu do czynienia niewątpliwie z wywrotowymi pismami. Pojawiły się tu wraz z waszym przybyciem, a dokładnie wyjął je z własnego bagażu sam pan Voight, czego byliśmy świadkami. Sami ich nie wydrukowaliśmy. Jeśli chodzi o książkę o którą pan pyta, panie Vincencie, to pochodzi z bagażu kolejnego z członków waszej ekspedycji, profesora Watkinsa. Zanim ją wczoraj zarekwirowaliśmy, również była w posiadaniu pana Voighta. Zgadzam się co do tego, że dedykacje tworzyli dwaj różni ludzie. Mimo to, proszę wybaczyć, ale jestem w stanie wyobrazić sobie, że Nathan Clark nie istnieje - a wykorzystanie jego podpisu jest formą znaku dla wtajemniczonych. Na przykład, członków jednej organizacji. Czy to nadal brzmi niedorzecznie?

Słuchałem jego monologu cierpliwie uśmiechając się w odpowiedzi pod nosem. Juz chciałem powiedzieć coś złośliwego, ale wyręczył mnie Robert.

- A ja jestem w stanie wyobrazić sobie, że podpis został spreparowany. Dopisany. Krew wygląda na świeżą. Może ktoś nie mając akurat atramentu, użył pierwszego lepszego środka? To też brzmi niedorzecznie?

- Pan wybaczy, ale jeśli oskarża pan o to nas, to tak. - sekretarz odpowiedział Robertowi - Mamy mnóstwo atramentu. Chyba że ma pan na myśli kogoś innego.

- Wiele rzeczy w tym upale brzmi niedorzecznie – mruknąłem - Uważam, ze to gigantyczne nieporozumienie z którego pośmiejemy się kiedyś przy lampce wina. jak przyjaciel i ludzie cywilizowani. Postaram się jej jak najszybciej wyjaśnić z gubernatorem, Robercie. A pana, drogi panie Lafayette, proszę o możliwość rozszerzenia audiencji również na pana Voighta, jeśli rzecz jasna gubernator się zgodzi.

- Bardzo bym chciał, by było to tylko nieporozumienie. - skłonił się lekko sekretarz - Mam nadzieję, że tak się to skończy, przy dobrym winie. Udam się zatem prosto do jego ekscelencji, by zdać sprawę i okazać nowe dowody. Pan, panie Rastchell, jako rzecznik ekspedycji zostanie zaproszony na audiencję jak najszybciej, a jeśli gubernator wyrazi zgodę, w towarzystwie pana Roberta. Do tego czasu mam prośbę, chyba w interesie wszystkich jest by gubernator otrzymał próbki pisma wszystkich członków misji - nie mają panowie nic do ukrycia, więc pewnie pan Vincent weźmie je ze sobą?

- Oczywiście – zgodziłem się chętnie - To możemy zrobić od razu, jak tylko zdobędzie pan papier, atrament i pióro. Nawet tu i teraz. Zaręczam panu, panie sekretarzu, że nikt z naszej delegacji nie jest autorem tej fałszywej dedykacji.

- Proszę przynieść panom o co proszą. - sekretarz wygonił jednego z żołnierzy - ...czy będą panowie w stanie dostarczyć również pismo profesora Watkinsa i pana Bluma?

- Chciałbym też zrobić mały eksperyment. Niech swoje sygnatury zostawią również osoby, mające możliwość dostępu do tego namiotu. Jeśli wyrazi pan na to zgodę, monsieur Lafayette.

- Do namiotu wchodzą tylko członkowie waszej ekspedycji...O kogo panom chodzi?

- Chciałbym dostarczyć tu samego Watkinsa, gdyby się dało - Voight przelotem spojrzał na Vincenta - a co do Twojego pomysłu, to myślę, że będzie trudny do realizacji... choć mógłby wiele pomóc.

- W zasadzie nieważne. Moim celem nie jest złapanie mistyfikatora, tylko udowodnienie, że nikt z naszej delegacji nie pisał tego, co zostało napisane. Niedługo opuścimy Thramer. Jeśli wszystko się uda i stan naszego zdrowia się polepszy - pokiwałem głową zamyślony.

- A jednak ktoś z waszej delegacji jest właścicielem tego nielegalnego wydawnictwa, niestety - poważnie odpowiedział Lafayette - ...a dopóki nie mamy innego dowodu, wyjął ją ze swego bagażu pan Voight.

Spojrzałem na niego ostro, spod łba pozwalając sobie na ostrzejszy ton. Takie łajzy słuchały jedynie mocnych słów.

- Panie Lafayette – powiedziałem dobitnie. - Proszę nie traktować nas jak dzieci - Vincent spojrzał nieco poważniej. - Kiedy ja przebywałem w mieście by załatwiać sprawunki, pan Blum przeżywał załamanie nerwowe po starcie bliskiej osoby, a pan Voight leżał w malignie, do namiotu mógł wmaszerować i wmaszerować cały pułk wojska. I podrzucić te dowody.

- Czy tak właśnie było, panie Voight? - zapytał sekretarz - Czy też przywiózł pan już tę książkę na pokładzie altiplanu?

Musiałem mu przyznać, że miał głowę na karku. Mimo, że był wężem, to wężem sprytnym i śliskim jak węgorz.

- Dobre pytanie, Robercie. - spojrzałem na przyjaciela.

Starałem się by moje oczy były spokojne. Liczyłem na uczciwą odpowiedź. Byłem już zmęczony przedłużającą się awanturą.

- Ta książka była własnością Jeroma Lautrec’a, o którym opowiadałem wam obu – odpowiedział Robert bez wahania i zająknięcia. - Natomiast co pułku wojska - ciekawym jest, gdzie podziała się laska, którą Watkins miał w bagażu. I jego rzeczy. Ktoś tu był, poza mną, Blumem, Vincentem i doktorem. Bo chyba lekarzowi rzeczy Watkinsa nie byly potrzebne - Robert miał wzrok zdeterminowany.

- Co do książki, ja panu wierzę. Ale proszę zauważyć, że dedykacja nie jest imienna i żaden szczegół nie wskazuje na to, by była właśnością jakiegoś Lautreca. - usztywnił nieco ton mężczyzna - ...a co do tajemniczej interwencji wojska, to...

- A poza podrobioną dedykacją i to niedawno nic nie wskazuje by była własnością Roberta Voighta, monsieur Lafayette. Możemy tak przekonywać się w nieskończoność - wszedłem mu w sowo nieco nieuprzejmie, ale zaczynałem mieć dosyć tej farsy.

- ...to może raczej zapytam, czy jesteście pewni czy rzeczy nie zabrał pan Blum – zripostował Lafayette. - Nie widzę go tu. Czy wiecie panowie, gdzie przebywa? Bo przed chwilą słyszałem, że przeżył załamanie nerwowe.

- Nie wiem. Jak wróciłem już go nie było. Obyśmy … - nie dokończył myśli - Monsieur Lafayette . proponuje tą nie prowadzącą do niczego wymianę pustych argumentów. jesteśmy gośćmi i cieszymy się z tego niezmiernie. Jeśli stanowimy problem i przysparzamy panu kłopotów i zmartwień gubernatorowi, to proszę o wybaczenie. raz jeszcze zaręczam moim słowem, że pańskie przypuszczenia co do działalności wywrotowej któregoś z naszej dwójki, to są raczej bezzasadne. Zresztą, nie sądzi pan, by Rada Xhysthos wysłała z oficjalną delegacją jakiegoś dysydenta? Nie chce pan chyba powiedzieć, że Rada … działa źle?

Zagrałem mocną kartą. Nikt publicznie nie przyzna się do tego, że źle ocenia Radę.

- Ma pan rację, ta rozmowa utknęła w martwym punkcie. - westchnął Lafayette, tak jak się spodziewałem - Ale powiem jedno. Nie jesteśmy w Xhystos, a nie wiem czy zna pan historię innych delegacji z waszego miasta które tu dotarły.

Ostatnie słowa zaciekawiły mnie, ale starałem się tego nie okazywać.

- Chętnie porozmawiam o tym, jak już opadną nieco nasze emocje i odpoczniemy. Pan Voight jest ranny, ja choruję. Trudno w takich warunkach utrzymać właściwy dżentelmenom ton rozmowy. Zgodzi się pan ze mną, drogi sekretarzu.

- Proszę mi wybaczyć, byłem zapewne zbyt obcesowy. - podał mi rękę sekretarz - Upał...Czy mogę prosić o oddanie książki Watkinsa? Chcę, by gubernator miał pełen obraz sytuacji. Mam również nadzieję, ze mają również panowie jakieś próbki pisma nieobecnego profesora. To byłaby szansa na oczyszczenie pana Voighta.

Odwzajemniłem uścisk. Dłoń sekretarza była zimna i śliska jak śledź.

- Czy koniecznym jest zabieranie tej broszury? - ponowił pytanie Robert.

- Przykro mi, ale tak – sekretarz był nieprzejednany - Zaręczam osobiście, że nie zostanie naruszona. Jest jednak ona ważnym dowodem, a ja po prostu nie wierzę w cuda. Niestety, muszę panów opuścic. Przyślę wieczorem lekarza, by sprawdził pana stan, panie Voight.

Podał również rękę Robertowi.

- Panowie...- skinął na żołnierzy - Idziemy.

- Do zobaczenia panie Lafayette. Zawsze cieszę się z pana wizyty - powiedziałem to bez cienia kpiny w glosie.

- To był zaszczyt...- rzucił jeszcze tamten, a potem weszli. W wejściu minęli się z młodym wojakiem, który właśnie wrócił z pergaminem, kałamarzem i piórami. Zostawił wszystko na pniaku, a potem też zniknął, bez słowa.

Zostaliśmy sami w namiocie. Westchnąłem z ulgą.

- Chyba powietrze stało się jakby nieco bardziej przyjemne – zażartowałem.

Chociaż nie było mi do żartów.
 
Armiel jest offline