Czas jaki spędzili w krzakach, czekając i obserwując siłujących się z kontrabandą niziołków, przedłużał się. Dwóch malców spakowało do wora tyle towaru, że aż nie byli w stanie go ciągnąć. Edgar zastanawiał się gdzie starają się dociągnąć ładunek. Z pewnością musieli mieć w pobliżu jakieś wierzchowce albo wóz, którym przemycali towar. Jego rozmyślania przerwał czarodziej, który w chwili gdy światło księżyca zmieniło się ze srebrnego na zielonkawe, jęknął głośno. Edgar podążył za wzrokiem maga. O Bogini! To rzeczywiście było pole umarłych. Albiończyk przypatrywał się ze zgrozą jak z oświetlonego poświatą księżyca piachu, wysuwają się kościste ręce, a za nimi ku powierzchni suną całe szkielety. Niziołki spanikowały i rzuciły się do ucieczki. Z krzyków jakie dobiegały na skraj lasu można było wywnioskować, że nieumarli pochwycili jednego z przemytników, który nadal starał się ratować kontrabandę. Chciwość cię zgubi, pomyślał Edgar.
- Zrób coś - zwrócił się do maga. - To magia tutaj działa, więc jesteś najlepszą osobą aby ich uratować. Spopiel te szkielety albo coś...
Nie czekał na dalszy rozwój wypadków. Podniósł się z ziemi i pognał w górę wydmy. Jak im pomogą, to przemytnicy z pewnością będą się chcieli odwdzięczyć. A tacy mogą mieć sporo kontaktów w porcie. Ich pomoc może okazać się bezcenna...
Gdy dotarł na szczyt piaszczystego pagórka, spojrzał w dół. Niziołki były otoczone przez zgraję rozklekotanych szkieletów. Ich kościste dłonie rozrywały ubrania przemytników, starając się ich pochwycić i powalić na ziemię. Edgar, wciąż czując ból w boku, wyciągnął pałasz i pognał w dół stoku. Musiał zrobić wyrwę w kręgu nieumarłych, tak aby mogli uciec z okrążenia.
- Hey, lads! - krzyknął w swym ojczystym języku, porwany bitewną gorączką. - Tutaj! |