Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-02-2011, 20:03   #66
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
[media]http://www.youtube.com/watch?v=_uJ5VKmx6F8&feature=related[/media]

Gdy przestąpiłam próg świątyni uderzyła mnie fala gorąca, zaduch i ostra, drażniąca woń potu i intensywnego seksu. Głos wokalisty wyświetlanego poprzez rzutnik na gładkiej ścianie kościoła był jakby zapowiedzią sedna tego wieczoru.

I want to fuck you like an animal
I want to feel you from the inside

No tak...
Teatr Love z instytucją kulturogenną nie miał nic wspólnego. Jeśli liczyłam na miejsca siedzące, broszurę informacyjną i orzeszki to właśnie nadeszło rozczarowanie.
Stary kościół został przerobiony na knajpę dla napalonych dewiantów. Jezus Chryustus w grobie się przewraca, daję słowo...

Gdyby nie wydało się to tak odrażające to może nawet zaczęłabym podziwiać pomysłowość pana markiza
Zatoczyłam kilka kółek żeby się rozejrzeć ale nie znalazłam w tym miejscu niczego co mogłoby zachować choć pozory normalności. Nie łatwo mnie zszokować, poważnie. Ale tutaj na każdym kroku wywalałam język jak rasowy pitbull. I bynajmniej nie dlatego, że się śliniłam na widok lokalnej klienteli. Po prostu mi mowę odbierało.
Czułam się jakbym się wślizgnęła bocznymi drzwiami na plan kręconego pornola. I to takiego w wyjątkowo paskudnym wydaniu.
Obrazy niemal raziły po oczach. W pierwszym momencie zwyczajnie spuściłam wzrok ale później zdałam sobie sprawę, że zacznę rzucać się w oczy. W końcu po to tu się przychodziło. Żeby patrzeć. No i działać, ale do tego mi śpieszno nie było.
Ostra elektroniczna muzyka nie była w stanie zagłuszyć kakofonii najbliższych jęków i okrzyków. Ochrypłych, gardłowych, zmysłowych. Zbiorowe wrzaski w wyjątkowo wysokich tonacjach mocno podkręcały decybele.
- Oooooooo, ooooooooo, ooooooooo!
- Nazywaj mnie swoim tatusiem... Nazywaj mnie swoim tatusiem...
- Bijesz jak ciota! Walnij mnie, kumasz mięczaku? Pierdolnij tak żebym się jutro w lustrze nie rozpoznał!
- Szerzej nogi, szerzej nogi...
- Chcę cię zerżnąć na ołtarzu laleczko...

Poczułam ciężar na ramieniu i odwróciłam się instynktownie. Za mną stał facet w skórzanej masce i czarnych lateksowych rękawiczkach. Nie muszę podkreślać, że prócz tej cholernej maski i rękawiczek nie miał już nic na sobie?
- Czego? – warknęłam.
- Chcę cię zerżnąć na ołtarzu... – powtórzył entuzjastycznie chuchając mi prosto w ucho i muskając językiem jego płatek. Mimochodem rzuciłam okiem poniżej jego pasa i z trwogą zarejestrowałam, że golas wykazywał pełną gotowość aby spełnić propozycję. Zebrało mi się na mdłości.
- Spierdalaj pokraku – wysyczałam przez zęby i postanowiłam czym prędzej się ulotnić.
Facet złapał mnie za nadgarstek ale wywinęłam się odruchowo , chwyciłam za łokieć i założyłam dźwignię przyciskając mu gębę do marmurowej kościelnej posadzki.
- Lubisz ostro? - zaśmiał się gardłowo. - Mam w walizce pejcze, noże, szczypce... - zaczął wyliczać ale nie zamierzałam wysłuchiwać pełnej listy. Odbiegałam kilka kroków i wtopiłam się w tłum.
- Baldrick? Baldrick?
Ponowiłam komunikat. Czekałam chwilę ale słuchawka wetknięta w ucho milczała niepokojąco. Coś musiało się stać. Nie przypuszczałam, że mój nowy partner zostawiłby mnie na lodzie w takiej sytuacji.

Przycupnęłam przy barze. Barman to w końcu jedno z lepszych źródeł informacji w każdej spelunie.
- Czy markiz de Sade się tu dzisiaj pojawi?
Facet, golusieńki jak leśna rusałka (pomijając psią ćwiekowaną obrożę) obdarzył mnie krzywym uśmiechem ale milczał jak zaklęty. Ponowiłam pytania ale on postawił przede mną fluorescencyjnego drinka i znów zignorował wyniośle. Oczywiście napoju nawet nie tknęłam.
Tuż obok pojawiła się, jakby znikąd, kobieta w stroju zakonnicy. Nie wyglądała specjalnie skromnie bo kostium miał kilka otworów, że tak powiem strategicznych na potrzeby tej imprezy. Na jej ramieniu siedziała małpka na łańcuszku. Świątobliwa dama karmiła ją surowym mięsem, które wyławiała raz za razem z przepastnej kieszeni habitu.
- Myślałam, że wolą banany – wyraziłam na głos swoją nieświadomość w sprawach upodobań kulinarnych egzotycznej fauny.
- Jest taki lokal w Japonii – odpowiedziała na moją zaczepkę oblizując wargi – gdzie klient wybiera sobie zwierzę, które chce spożyć. Ale wcześniej musi swój posiłek przelecieć. Fascynujące nieprawdaż?
- Szalenie...

No i sprzed baru też musiałam się zmywać. Poczułam się nagle cholernie osaczona i zagubiona.
W tym czasie na spreparowaną scenę wskoczył kolejny zboczeniec i zaanonsował występ wyczekiwanej „Madonny”. Spodziewałam się, że raczej nie chodzi mu o tą, która mnie przeszła przez myśl, choć tamta ponoć też bywała ekscentryczna i niespecjalnie wstydliwa. Ku mojemu rozczarowaniu nie była to znana gwiazdka pop a jakaś pani wystylizowana na Matkę Boską, w szkarłatnych i mocno okrojonych szatach. Zaśpiewała nawet kilka sprośnych wersów ale zaraz na scenę zaczęli dołączać do niej zniecierpliwieni „fani” i już po paru chwilach śpiewaczka miała usta zajęte czymś zgoła innym niż pląsanie zbereźnych przyśpiewek o świętej rodzinie. Swoją drogą, w jej wersji w Betlejem wyprawiał się ostry burdel. Znaleźli nawet ciekawe zajęcie dla osiołków, pastuszków i trzech króli.

Potrząsnęłam głową w wyrazie nie skrywanego zdumienia. Jeszcze raz obeszłam lokal uważając by się już nie wdać w kolejne jałowe pogawędki. Mimo w ciągu kolejnych dziesięciu minut otrzymałam siedem propozycji „rżnięcia mojego życia”. Tutejsi rezydenci byli cholernie pewni siebie i swoich łóżkowych osiągnięć...

Zeszłam do piwnic ale i tam nie znalazłam niczego niezwykłego. To znaczy niezwykłego na standardy Teatru Love. Za szklaną szybą tańczyły osobniki przeróżnej maści a ludzie w szczelnie pozamykanych kabinkach na monety musieli się zdrowo angażować w to show, co wydedukowałam po rozkosznych okrzykach.

Wróciłam na górę. W kiblu pozbyłam się sprzętu podsłuchowego. Baldricka i tak nie było na linii, a gdyby ktokolwiek złapał mnie z mikrofonem mogłabym wpaść w niewątpliwe kłopoty.

Jedynym interesującym miejscem okazały się drzwi na zakrystię, obstawione grubym czarnym bramkarzem, który jako jeden z nielicznych był w kompletnym ubraniu. Wyciągnęłam z kieszeni zaproszenie i jeszcze raz zerknęłam na nie przelotnie:

TEATR LOVE”
Tutaj ujrzysz to, czego normalne teatry nie pokazują.
Przyjdź. Zobacz. Umów się na indywidualny spektakl. Moja wizytówka jest biletem. Pokaż go przy umawianiu spektaklu.
Markiz De Sade.”


- Chciałam się umówić na prywatny spektakl z panem markizem. - pokazałam grubasowi zaproszenie a ten, ze znudzoną miną, wcisnął guzik na ścianie i szklana tafla blokująca drzwi odsunęła się zapraszająco.
 
liliel jest offline