Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-02-2011, 20:04   #67
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Wspięłam się w górę, zakręconymi schodkami aby wyjść na obszerną salę urządzoną w stylu burdelu dla Barbie. Różowe plusze, flausze, miękkie pufy i puszyste dywany. Na wielkim łożu z baldachimem leżały dwie panienki, nagie - pomijając kozaki na wysokich obcasach. Nad nimi zaś pochylał się chuderlawy mężczyzna o dość długich śnieżnobiałych włosach, ubrany w lateksowy gorset, buty na koturnie i koronkowe rękawiczki. W pierwszym momencie nie uderzył mnie jego burdelowo-pogrzebowy image ale niezwykle blade, trupie oczy i wąska linia ust. Jego rysy miały w sobie coś pociągającego i odrażającego zarazem.

Podeszłam do niego bez słowa i nonszalancko pokazałam zaproszenie.
Ściągnęłam zaraz motocyklową kurtkę, rzuciłam na oparcie fikuśnej, obitej aksamitem kanapy i rozsiadłam się wygodnie. Zastanawiałam się panicznie co ja właściwie tutaj robię i czy nie będę aby żałować tego, jakże ciekawego, zapoznania.

Białowłosy spojrzał na mnie z tajemniczym i cynicznym uśmieszkiem a potem odprawił panienki wymownym gestem. Rozlał do wysokich szklanek intensywnie zielone drinki i postawiwszy na niskim stoliku rozsiadł się w pobliskim fotelu. Oczywiście nie miałam zamiaru niczego tykać, jakkolwiek rozważałam czy się tym drinkiem nie oblać. Koszulka na ramiączkach lepiła mi się do rozgrzanego ciała, skóra niemal paliła żywym ogniem.
- Więc jakich wrażeń szuka pani policjantka? - uśmiechnął się łagodnie. Ten uśmiech mnie nie zwiódł. Było w nim coś wężowego i jadowitego. - Jakich granic nie obawia się przekroczyć?
- Niezłe wałki tu pan markiz odpierdala - wskazałam palcem schody prowadzące do głównej świątynnej sali. - Mam nadzieję, że ma pan zarejestrowaną działalność i koncesję na alkohol.
- Wszystko jest jak najbardziej legalne. I zapewne pani to sprawdziła. Więc spotkanie nie ma charakteru towarzyskiego? Ahhh - westchnął przeciągle a to westchnienie pobudziło coś w moim wnętrzu i wcale mi się nie spodobała własna reakcja. - Szkooda. Wieeelka szkoda.

Facet działał jak drogie perfumy. Mocne, odurzające, upajające. Moje ciało zadrżało wyczekująco, jakby łaknęło jego dotyku. Wcale, ale to wcale nie czułam na tą chwilę sympatii do mojej własnej zdradliwej powierzchowności.
- Też żałuję – mój głos zabrzmiał może ciut zbyt nerwowo. - Aha, Terry przesyła pozdrowienia. Chcieliśmy przyjść oboje ale mieliśmy jedno zaproszenie i trzeba było ciągnąć zapałki.
- Ciągnąć ... zapałki- pauza dawała wiele do myślenia. Chyba „ciągnąć” widniało na szczycie listy jego ulubionych słów. - Czyżby się mnie bał? Opowiedział pani o naszym rozkosznym tete-a-tete? Zapragnęła pani tego samego?
- Terry jest bardzo skryty i nie opowiada o własnych romantycznych relacjach. A ja... Cóż, może innym razem. Na służbie dbam o wstrzemięźliwość.
- Nie istnieje coś takiego jak wstrzemięźliwość, pani oficer. Nie ma granic nie do przekroczenia. Zresztą jest dość późno i zapewne zasługuje pani na odrobinę rozrywki. Wczorajszy seks po pijaku nie zaspokoi potrzeb dojrzałej, świadomej kobiety. Szczególnie takiej, która się tych potrzeb lęka...
Na moment zesztywniałam i uśmiech spełzł z mojej twarzy. Sukinsyn mnie do szczętu poirytował. Czułam jak narasta we mnie gniew i coś jeszcze. Może... strach? Strach, że wie o mnie więcej niż powinien. Że ma w oczach kurewski rentgen, który prześwietla życie seksualne jego rozmówcy i widzi jak na dłoni wszystkie moje łóżkowe ekscesy, wszystkie uniesienia i porażki.

- Co pan robił... – wypowiedziałam dziarsko na jednym oddechu. W dalej części zaczęłam wymieniać daty i przybliżone godziny popełnionych zbrodni.

- Bzykałem jak królik – odparł z tym samym leniwym uśmiechem kota, który obserwuje spanikowaną mysz. - Sporo osób zaświadczy, bo urządziliśmy sobie porządną orgietkę. A coś się stało?

- Zamordowano czwórkę dzieci. Ktoś sugerował, że miał pan z tym coś niecoś wspólnego. Zna pan Franka Maullera?
- Niestety nie miałem z nim przyjemności... – znów ten dwuznaczny uśmiech i oblizanie warg. Nie miałam wątpliwości jakiego typu „przyjemności” miał na myśli.
Nie traktował mnie najwyraźniej poważnie i jeśli chciał mnie sprowokować to chyba mu się udało.
- Nie pytałam czy się pan z nim pierdolił tylko czy go zna – mój głos zabrzmiał ostro, na granicy kontroli.
Markiz wywrócił oczami i pokręcił przecząco głową.
- Skoro utrzymuje pan tak zaciekle, że jest niewinny – kontynuowałam odwzajemniając cyniczny uśmieszek – może oddałby mi dobrowolnie próbkę swojego DNA? Może być kilka włosów, byle nie łonowych.
- Ohhh – pochylił się nade mną i mocno wciągnął powietrze w płuca. - Pod warunkiem że da się pani pocałować pani oficer.
- Poważnie? - nie mogłam zapanować nad histerycznym śmiechem. Najgorsze było to, że część mnie niczego mocniej w tej chwili nie pragnęła. Wbiłam paznokcie w swoje uda aby ból wyrwał mnie spod wpływu idiotycznych myśli. Zaraz też sięgnęłam do kieszeni po plastikowy próbnik. - Po prostu napluj do pojemniczka de Sade. Albo zadowolę się włosami i ci je wyrwę z cebulkami.
- Pani strata – wzruszył ramionami. - Poproszę próbnik.
Całe szczęście, że nie zapytał o nakaz. Współpracował jak przykładny obywatel.
W trakcie gdy markiz pluł do mojego pojemniczka ja bombardowałam go kolejnymi nieprzemyślanymi pytaniami.
- Jakie stosunki łączą pana z Nashem Tarothem?
- Z kim?
Nie miałam nic. A bardzo nie chciałam wychodzić stąd w pustymi rękami. Pomyślałam, że może prowokacją coś wskóram. Jeśli dam mu do zrozumienia, że wiem o Iluzji, Metropolis i całej tej piekielnej kabale. Prawdę powiedziawszy, to nadal miałam niemałe problemy żeby w to uwierzyć. Mimo tego co wydarzyło się z mieszkaniu Cohena. Byłam gorsza niż biblijny Tomasz.
- Astharoth brzmi bardziej znajomo?
- Astharoth? Brzmi jak jakaś kapela metalowa. Nie lubię metalu.
Sukinsyn miał w sobie tyle emocji co kłoda drewna. Prędzej sprowokuję koguta żeby zniósł jajo niż ten typ pozwoli aby skoczyło mu ciśnienie.
Musiałam pogodzić się z porażką. Gówno się wyjaśniło. Postanowiłam dać sobie ostatnią szansę. Bo co może zrobić struchlały królik wokół którego krążą dwa rozwścieczone wilki? Nasłać je na siebie, poszczuć i patrzeć jak przegryzają sobie gardła. Co prawda do tego „przegryzania gardeł” to było jeszcze bardzo daleko ale postanowiłam zasiać jakieś ziarno.
- Może nie zna pan Tarotha - przystanęłam jeszcze w progu i obejrzałam się przez ramię. - Ale zapewniam de Sade, że on zna pana. I zdaje mi się, że za tobą nie przepada. No ale nie będziemy mówić o kimś, kogo pan nie zna... Chyba, że po zastanowieniu go sobie jednak pan przypomniał?
- No proszę. Czyżby ten nieznany mi osobnik groził mojej jakże skromnej osobie? - spojrzał na mnie tymi pozbawionymi życia i ciepła oczami. - Jeśli tak, to pani jako policjantka, powinna coś z tym zrobić. Jako praworządny obywatel tego miasta poczułem się zaniepokojony.
- Zaniepokojony? - zaśmiałam się wymuszenie. - Panie de Sade... Każdy na pana miejscu zacząłby już srać pod siebie. Taroth to psychol. Taki... - kąciki moich ust poszybowały jeszcze wyżej - z piekła rodem. Proszę na siebie uważać - dokończyłam zdecydowanie nieszczerze.
Marszowym krokiem podeszłam do stolika i rzuciłam na blat swoją wizytówkę.
- Zostawiam numer swojej komórki. Gdyby coś pan sobie przypomniał lub wydarzyło się coś... niepokojącego - teraz już na poważnie ciężko mi było zachować powagę - proszę dać znać. Aha, i na wszelki wypadek proszę nie opuszczać miasta. Czy ten kościół to stały adres pana zameldowania? I de Sade to tylko pseudonim na potrzeby tego... przedsięwzięcia, prawda?

- Czy mogę dzwonić z KAŻDĄ potrzebą - uśmiechnął się drapieżnie. - Nie mam zamiaru opuszczać tego miasta. Przygotowuję ... małe przyjęcie i oczekuję ważnych gości. Bardzo ważnych. Troszkę się mamy zamiar zabawić. Wie pani, zaszaleć.
- Mogę zapytać jakich gości?
- Ważnych. Bardzo ważnych. Takich, którzy jak szaleją to na całego i bez wytchnienia. Uwielbiają masowe imprezy. Im więcej uczestników, tym lepiej. Im więcej, tym ciekawiej. Aż po miejscu, w którym się bawią pozostają same ruiny.
- Politycy? - skwitowałam drwiąco czym go najwyraźniej rozbawiłam.
- Także politycy. I prawnicy. I lekarze. I nawet duchowni.
- I nie zaprasza pan policjantów? To zakrawa na dyskryminację.
- A co do mojego nazwiska – ciągnął markiz - zaręczam pani, ze jest jak najbardziej autentyczne. Pochodzę w prostej linii od kogoś, kto stanowił pierwowzór markiza. I oczywiście, że nie mieszkam w "Teatrze Love". Mam spory dom pod miastem.
- Mogę prosić o pański adres? W razie gdybym miała jeszcze jakieś pytania.
- Ależ oczywiście. Takiej pięknej kobiecie nie potrafię odmówić - zaśmiał się bez cienia wesołości przewiercając mnie tymi pustymi oczami - To moja wizytówka. Adres domowy ma pani z tyłu.
Wręczając mi kartonik niby przelotnie musnął moich palców. Po moim kręgosłupie przetoczył się dreszcz i zaraz się za to znienawidziłam.

- A co to za sprawa, nad którą pani pracuje i której zawdzięczam przyjemność poznania tak rozkosznej osóbki?
- Tajemnica zawodowa panie de Sade. Poza tym mam tylko jedną życiową zasadę – wydęłam usta z udawanym ubolewaniem. - „Nigdy nie spoufalaj się z mężczyzną w gorsecie.”
- Zła zasada. Bo tylko mężczyzna w gorsecie potrafi w pełni docenić piękno kobiecej natury. Do zobaczenia, detektyw Goodman. A gdyby zechciała pani zadzwonić... uczyni mi tym pani niekłamaną przyjemność.
- Mogę dostać jeszcze jedno zaproszenie? Grubas przed wejściem skonfiskował moje a ta wasza knajpa uzależnia jak opium. Już obmyślam kiedy odwiedzić was znowu.
Markiz wręczył mi replikę zaproszenia, które dał mi wcześniej Baldrick.
- Do zobaczenia, mon cheri.
Nie spuszczał ze mnie oczu nim nie zniknęłam na schodach.

* * *

Zdałam Terry'emu okrojoną relację na temat spotkania z de Sadem. Pominęłam w zasadzie jeden, dość krępujący szczegół, mianowicie, że przez całą wizytę moje zdradzieckie niewdzięczne ciało miało ochotę legnąć pod gorsetem pana markiza i pobić rekord świata w rozstawie ud. To musiała być manipulacja. Może używał jakiś silnych afrodyzjaków? Przecież nawet nie był w moim typie... Wiedziałam, że to seksualne napięcie nie wychodziło ode mnie. De Sade posiadał jakieś nieludzkie umiejętności w tej materii. Sprawiał, że wszystkie tory myślenia jego rozmówcy kumulowały się w dolnej części podbrzusza. Nie miałam pojęcia co było tego źródłem. Może de Sade wytwarzał wyjątkowo silne feromony, którym nie sposób było się oprzeć? Na następne spotkanie powinnam raczej przyjść wystrojona w maskę przeciwgazową i sprawdzić czy coś to zmieni w moim nastawieniu.

Po powrocie na komisariat Baldrick poszedł oddać ślinę markiza do analizy. Ja natomiast zleciłam prześwietlić sanktuarium miłości pod względem legalności jego działania. Aż się paliłam żeby zobaczyć minę blondasa kiedy zamknę mu ten jego przyjemny interesik. Misja ta wskoczyła niemalże na podium moich życiowych aspiracji.
Chciałam się też dowiedzieć kto popełnił błąd wciskając nam sprzeczne dane co do adopcji dzieciaków.
Czułam się zmęczona jak zagoniony pies ale szkoda mi było marnować czasu. Nim zwalę się w błogie objęcia Morfeusza odwiedzę jeszcze Śnieżkę i dowiem się czegoś w sprawie graffiti. Później zahaczę może o jakąś knajpę na parę kolejek tequili. Należało mi się po tym na co się napatrzyłam u pana markiza. Wszystko we mnie buzowało, byłam spięta jak pies, wokół którego cały dzień paradowały suczki w rui.
O, nie. Nie byłam amatorką seksu w pojedynkę. Ale stał się on nagle bardzo realnym sposobem na spędzenia wieczoru w domu.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 07-02-2011 o 20:15.
liliel jest offline