Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-02-2011, 23:10   #99
Bielon
 
Bielon's Avatar
 
Reputacja: 1 Bielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputację


Powiadają, że są chwile, kiedy człekowi przed oczyma całe życie przeleci w jedną chwilę. Że widzi każdy moment, każde swe potknięcie, sukces, wybór. Widzi i wie, że mógł inaczej. Że wybierając to lub tamto ostatecznie skierował nici przeznaczenia do miejsca w którym właśnie się znalazł. Miejsca i chwili w której przed oczyma życie całe staje. Kiedy tak naprawdę pozostaje już liczyć tylko na cud. Na łut szczęścia, miłosierdzie Pańskie lub przewrotny los. Kiedy kolejny krok zdaje się być ostatnim. Kiedy serce wali w oszalałym rytmie a człek niczym dzikie zwierze szeroko rozszerzonymi z przerażenia oczyma spogląda dokoła wiedząc, że ratunek nie nadejdzie znikąd. Serce i jego rytm. Tak bardzo nieregularny, tak szalony. Pompująca krew w oszałamiającym tempie. Tylko po to, by dokonać ostatniego wysiłku, przed odpoczynkiem po kres świata.

- Thum! Thum! … Thum! Thum! …Thum! Thum!

Dźwięk, który rozsadza pierś i czaszkę. Dźwięk, który zmusza do ostatniego, desperackiego wysiłku. Dźwięk, który mobilizuje siły i wyznacza rytm życia. Dźwięk, który stojący na krawędzi życia człek wysłuchuje z nadzieją i pragnieniem. Pragnieniem wsłuchiwania się weń po wsze czasy.

- Thum! Thum! … Thum! Thum! …Thum! Thum!


***

Tupik stojący na pieńku wyglądać mógł groteskowo, wszak trzeba było popuszczać mu liny, lecz nikt przy zdrowych zmysłach nie zaśmiał by się w tej chwili z majordomusa D’Arvill. Nikt. Z drżącym z przerażenia paziem, który na dworze D’Arvill szukał swej szansy na dostatnią przyszłość nie było inaczej. Na co dzień wywoływał swoją gadaniną śmiech. Teraz jego drżący głos błagający nieubłaganego szlachcica o życie łamał się i przeciągał sylaby, a mimo to nie uśmiechnął się nikt. Nie na dziedzińcu. Uśmiechniętego oblicza panicza Malkolma nie widział nikt. Zbiegał bowiem po kilka stopni by zdążyć na ostatni akt sztuki. Na scenę o której opowiadać mieli potomni.

- Thum! Thum! … Thum! Thum! …Thum! Thum!

Kuno Wittram pamiętał ten dzień, kiedy wróżycha przepowiedziała mu taką właśnie chwilę. „Żyć synku będziesz po kres swych dni bowiem nie zginiesz inaczej, niźli ostrzem tępego miecza ubity”. To wojakowi takiemu jak on raczej nie miało prawa się zdarzyć. Mimo to wiedział klękając przed swoim suwerenem i panem, że miecz rodowy D’Arvill będzie tym, który położy kres jego żywotowi. Może dla tego wyzbył się resztek strachu. Może dla tego zdobył się na odwagę i w oczy swemu panu rzucił swe wyznanie. A później zażądał dla się śmierci. Wiedział, że lekką nie będzie.

- Thum! Thum! ……. Thum! Thum! …….Thum! Thum!

***

Serce spowolniało. Zamierając z przerażenia. Albo też oszczędzając siły na swój ostatni trzepot. Na tę chwilę, kiedy zmuszone będzie do desperackiej walki o przetrwanie. Do walki z góry skazanej na porażkę…

- Thum! Thum! ……… Thum! Thum! ………Thum! Thum!

***

Nikt w takiej chwili nie miał prawa zwracać uwagi na jakiegoś kota, który przysiadł na wozie opodal pieńka przy którym Kuno Wittram szykował się do swego ostatniego aktu posłuszeństwa względem rodu D’Arvill. Jedni spoglądali na majordomusa, który ze łzami cieknącymi po policzkach, rzucał ważkie słowa trafiające u nie jednego na podatny grunt. Na Jeana, który drżał na pieńku z pętlą na szyi niczym osika. Na dumnego Kuno, który dla wielu spośród nich był wzorem do naśladowania. Na Profesora, który położył na szali wszystko dobywając swoich pistoletów. Na Kapitana, którego wzniesiona ręka miała być wyznacznikiem kresu dni wiszących. I na Lorda Berengera, który stanął nad Kunem ze wzniesionym do ciosu mieczem swoich zasranych przodków. Na wszystkich, tylko nie na kota.

Kotu zupełnie to nie wadziło.

Zwierzak jednak był prawdziwym synem swoich przodków. Empatia, którą odziedziczył po swoich przodkach, pozwoliła mu na wyczucie napięcia. Na intuicyjne wyczucie źródła wszelkiego zła. I pewnie dalej lizał by zapamiętale dolną część swego podogonia, gdyby nie jakieś dziwne, intuicyjne poczucie. Zwierzęce i instynktowne.

I niezwykle dramatyczne w swoich następstwach…

***


- Thum! Thum! ……………… Thum! Thum! ……………..…Thum! Thum!


***

Czarny futrzany najeżony kłami i pazurami kształt wystrzelił z wozu ku Berengarowej twarzy. D’Arvill zauważył ruch kontem oka. Krzyknąć „Zdrada!” zdążył. Nie widział co leci. Dobyta ze zgrzytem broń zachwiała sztuczną ciszą, jaka zapadła na dziedzińcu po słowach Jeana. Kres mimo bolesnej rany barku, zareagował błyskawicznie. Szybciej jeszcze zareagował Profesor, który nie wahał się ni chwili. Miał swe drogocenne pistolety. Miał ich dwa. I miał Lorda Berengera. Swego druha, kompana i przyjaciela sprzed lat. Człeka, któremu ocalił życie i któremu dziś w tej właśnie chwili, postanowił dar swój odebrać. Strzelił. Był blisko. Był szybki…

Szybszy jednak był Wittram. Trudno było rzec, czy klęczący doń tyłem sierżant wyczuł intencje strzelca. Dość jednak było rzec, że powstał w chwili, kiedy miecz zaczął kreślić gwałtowny ruch w dół. Nie zdążył opaść, bo na dziedzińcu huknął strzał. A zaraz po nim drugi. Profesor chciał, musiał być pewien tego, że wszystko pójdzie zgodnie z planem.

Krwawa plama wykwitła na plecach wstającego sierżanta posyłając go wprost pod nogi Lorda Berengera. Wprost pod opadający miecz. Jednak druga kula musiała dosięgnąć celu. I dosięgła by, gdyby nie kocur, który z impetem wpadł na Lorda. Sprawiając, że miecz opadł prosto na odsłonięty kark i łeb osuwającego się po pieńku Wittrama. Błękitna mgła wystrzału przesłoniła dziedziniec, lecz Heinrich dostrzegł słaniającego się Berengera. Plan wypalił!

I to dosłownie. Kapitan Kress, stojący na uboczu przez swój ranny bark był i tym razem spóźniony. Może zaś była to właśnie kwestia wyborów i uderzającego do głowy, szaleńczego rytmu serca? Tego nie dowiedział się już nikt później. Huk wystrzału od tych pierwszych dzieliły ledwie uderzenia serca.

Nic w perspektywie całego życia…

Wszystko, gdy kolejne uderzenie serca wyznacza jego kres…

- Thum! Thum! … Thum! Thum! …Thum! Thum!

Głowa Profesora eksplodowała w tej samej chwili w której spod nóg spętanych więźniów wykopano pieńki posyłając ich w opętańczy, szaleńczy tan. Tan, który jednak nie cieszył wzroku nikogo. Tan, któremu nikt tak na spokojnie nie mógł poświęcić uwagi. Naraz bowiem z piersi zdumionego, zaskoczonego nagłym bólem kapitana Franka Kressa wyrósł sztych miecza. A dziedziniec w jednej chwili podzielił się na tych, którzy byli za i na tych przeciw…

- Thum! Thum! Thum! Thum!Thum! Thum!

Zdławiony nagłym bólem Niziołek napiął kark mając świadomość, że tylko tak może przedłużyć swą agonię. Przedłużyć swoją szansę na życie. Że tylko to mu pozostało. Walczyć. Jak niegdyś Grzeczny, idący przez życie jak burza. Jak wielu innych dobrych ludzi z Rosenborgu. Jak…

- Thum! Thum! …… Thum! Thum! ……Thum! Thum!

Jean szukał wzrokiem ocalenia. Błagał o nie zdławionymi ustami żebrząc o litość. O oddech. O życie, które wyciekało zeń z każdym uderzeniem oszalałego w swym tanie serca. Przecież Panienka nie powinna pozwolić umierać mu w taki sposób. Przecież nie zasłużył na śmierć. Przecież…

- Thum! Thum! ……….. Thum! Thum! ………..Thum! Thum!

Oddech, który krwawą pianą sączył się z ust Lorda Berengera był ostatnim dźwiękiem, jaki oszalały syn D’Arvill wydał ze swej piersi. Zbiegający po stopniach schodów do swego ojca panicz Malkolm nie poświęcił jednak ojcu ni chwili uwagi. Nowy pan na D’Arvill gorejącym wzrokiem obrzucił dziedziniec, na którym kilku desperatów oddanych skazańcom próbowało przyjść im z pomocą korzystając z zamieszania. I w jednej chwili młodzieniec zrozumiał, że w końcu i on dostąpił łaski bycia wolnym. Zupełnie…

- Thum! Thum! ………………… Thum! Thum! …………………Thum! Thum!

Tupik biegnącego ku niemu, wiernego jak zwykle sługę Norberta, dostrzegł szarpiąc się w ostatnich podrygach desperackiej walki o dech w piersiach. Dostrzegł dzierżony przezeń w dłoni nóż. Wiedział, że wystarczy wszak jedno cięcie i znów piękny, cudowny, kolorowy świat stanie przed nim otworem. Że precz ciśnie służbę u D’Arvill. Nagrodzi po królewsku Norberta i podziękuje mu po ludzku. I będzie…

- Thum! Thum! ……………………….…… Thum! Thum! …………………………………Thum! Thum!

Cios pałki sięgnął nogi oddanego sługi, gdy był ledwie pięć kroków od belki na której podrygiwał w swoim ostatnim tańcu niziołek i paź. Trzasku pękającej kości, który mu towarzyszył ni Tupik ni Jean już nie słyszeli w ogólnym tumulcie i w huku, ogłuszającym huku tętniącej w żyłach krwi. Gasnącymi oczyma ujrzeli jeszcze jasność oślepiającą. Jasność, przy której wszystko inne traciło na znaczeniu. Nie wiedzieli jedynie, że tej nocy jasność ową na dziedzińcu D’Arvill ujrzało znacznie więcej osób…

- Thum! Thum! ……………………….…….……


YouTube - Hoist the Colours (Cover) Full Song with Music



================================================== ========

[Proszę Akwusa, Gniewnego, Icariusa, kseta i Leonceoura o zrozumienie i wybaczenie. Zginęli mimo tego, że pisali. Byli tacy, którzy mieli dołączyć do tej sesji. Byli i tacy co dołączyli, ale ostatnio coś nam skapcieli. Szkoda. Oszczędziłem ich, bo ich żywot dla jakości zakończenia był bez znaczenia.]

[ Wiem, że nie tak zupełnie miała przebiec ta sesja. Wiem również, że od czasów śmierci Księcia Blaise Storma i jego żony Izabel Storm nie napisałem równie podobającej mi się sceny finałowej. Wiem, że pominąłem wydarzenia w zajeździe, ale w kontekście przedwczesnego końca sesji uważam, że opisywanie ich było by zbędne. Dziękuję za grę i kończę tym samym Rycerskie Obyczaje II. Znacznie przedwcześnie. ]


.
 
Bielon jest offline