| Więc dotarliście bezpiecznie na miejsce. Na jakieś miejsce. Czarna Rosa odleciała z Maginią na pokładzie. Nikt z was nie przeciwstawiał się takiej sytuacji [pomimo intrygujących gwizdów i wiwatów słyszanych z daleka z pokładu statku]. Z założenia jednak samotna, nieprzytomna kobieta na statku pełnym marynarzy jest równie bezpieczna co nieprzytomna kobieta w towarzystwie drowa, Ufo i wilka. Pomijamy wojownika – Słotwini to porządny naród był…
Trafiliście zatem na sporą wyspę, gdzie dominuje krajobraz pastwisk, łąk, rozlewisk i kamienistych wzgórz. Są też owce. Jak mówią orkowie – są owce, jest dobrze! Udało się wam odnaleźć ludzką osadę, o której wspominał kapitan Czarnej Rosy. Są i wieśniacy, bez pochodni, ale za to z widłami. Kiti; Gdy przemierzaliście równiny i łąki miałaś mnóstwo czasu na przeżuwanie liny okrętowej swoich szeleczek. Ostatecznie udało ci się przegryźć sznur w jednym miejscu, teraz wystarczyło tylko trochę gimnastyki, przełożenie łapy przez drugą szelkę z liny, trochę akrobacji, tarzania się po ziemi, i wyrwałaś się z uprzęży. Znowu wolna!
Wszyscy;
Wieśniacy przyglądali się wam przez moment. Byli wyraźnie zdumieni widokiem obcych, i to jakich! Mroczny elf, wilk, Ufo, wojownik. Wyglądaliście trochę jak grupa „przepraszam, jest tu w okolicy cyrk, bo się zgubiliśmy…?” Od razu zgadliście, iż obcy w okolicy bywają rzadkością. Żaden z wieśniaków nie chwycił jednak za pochodnię i nie rzucił się w waszym kierunku z wyciem godnym inkwizycji. Po prostu się na was gapili. Ostatecznie, była to grupka typowych, prostych ludzi, którzy na widok zbroi, broni i wilka biorą grabki i chowają się do chaty. Tak, był to raczej ten typ. Wyglądali na ubogich, zapracowanych i nieskorych do burdy. Kiedy Dirith ruszył w ich kierunku wyglądali raczej na „omg god save us” niż na „I kill you!”.
- Witajcie. - powiedział spokojnie drow kiedy był już w zasięgu kilku metrów od chłopów.
Wieśniacy skłonili się na ile umieli, jeden odważniejszy starszy chłop odparł:
- Witajcie.
- Wiecie może jak nazywa się ta wyspa?
Chwila milczenia – z reguły wie się, gdzie uprawia się pole. No, chyba ż akurat leży się w rowie ale to inna historia.
- Canvas – odparł zdaniem złożonym jeden z chłopów.
- Albo chociaż gdzie jest jakieś najbliższe miasto, albo jakiś zamek lub inna większa siedziba?
Starszy mężczyzna wskazał niedbale ręką na lasy widoczne na horyzoncie.
- Do zamku przez las – powiadomił, znów bardzo szczegółowo i ochoczo.
- Nie zapomnij zapytać, czy nie mają czegoś do jedzenia i picia! – wojownik szepnął gorączkowo do elfa
- Ano som owoce, wazyfa i mięso, ryby – powiedział z dumą chłop. – Jutro wieziem na targ ale możem i dziś sprzydyć.
Od strony zabudowań wiejskich przybiegła jakaś kobieta. Tutejsza, chłopka, uboga, zapracowana, zmarnowana, zmęczona, ot, typowy tubylec. Biegła ku wam jakby was oczekiwała. Zwolniła jednak i zatrzymała się, rozpoznawszy że nie jesteście raczej tymi, na których czekała. Mimo to, była już zbyt blisko aby zawrócić i odejść od tak. Wyczuła że zwróciła wasza uwagę i wzbudziła jakieś podejrzenia, więc odezwała się z nadzieją:
- Czy udało się wam znaleźć smoczy płomyk? Czy jesteście posłańcami?
Po waszych zdumionych minach zgadła, że nie, i dodała;
- Przepraszam, czekam na posłańców… mieli przynieść lek dla mojej rodziny… Długo czekam, oni umierają, a nikt nie przychodzi!... Nie wiem co się dzieje w zamku, gdzie się wszyscy podziali... zostaliśmy całkiem sami!...
- Nu, kiedyś było tu więcej rak do pracy – mruknął któryś chłop.
- I żołnierze. A teraz ni ma, wilki przyłażą żreć owce, bestie porywają krowy, chochliki jakie czy coś kradną z pola kapustę... – splunął inny chłop. – Przeklęta wyspa...
- Dziś w nocy zaczaimy się na to coś, co mi krowę zabrało!
- Tak. Dziś w nocy.
- Pewnie to jakieś piekliszcze.
Kobieta załamana brakiem wieści o posłańcach z lekami zawróciła smętnie w kierunku wsi. Usłyszeliście też żywą rozmowę dwóch mężczyzn i zauważyliście dwóch starszych panów, którzy usiedli z fajkami na prowizorycznej ławce z pnia drzewa przed jedną z chat.
- Tego roku są moje!
- Nie, zeszłego były twoje!
- Bzdura, dwa lata pod rząd kradłeś!
- Kradłeś! Toż to moje własne drzewo!
- Nie jest twoje!
- Jest! – oburzył się dziadek. – Mój pradziad sam je posadził, wyhodował z ziarenka! – pokazał palcami wielkość ziarenka.
- Na mojej ziemi!
- Bynajmniej! Wiesz przecież że ziemia jest płaska i kawałek po kawałku, rok z rokiem, trochę się kurczy bo brzegi obsypują się do oceanu w którym pływa! I proszę ciebie z latami to drzewo się przesuwało bo ląd się kurczył a tu na wyspie to nawet kurczy się szybciej bo wyspa też się kurczy bo tez jest na oceanie!
- Ale to wciąż moje drzewo!
- Bzdura! Jak mam córkę i ona przejdzie na twoją działkę to nie jest twoja! I drzewo też nie jest! Ono po prostu urosło i się przesunęło!
- Póki nie przesunie się z powrotem to twoja działkę jest moje!
- Nie jest nawet na twojej działce, jest na granicy!
- Aaaa bo granica też się przesunęła jak się wyspa kurczyła!
- To moje jabłka bo to moje drzewo!
- Nie, moje, bo to moja działka!!!
Dziadek zauważył was nagle.
- O nie, nie zaczepiaj ich znowu!
- Umowa to umowa! Jeśli sto osób powie, że to moje drzewo, jest moje!
- Ale i tak oszukujesz w wynikach! Naciągasz, zapominasz i nic z tego nie wynika, krętaczu!
- Spisuję sobie! – dziadek z dumą wskazał na kreski wyryte na pniu.
- Na moim drzewie?! Kto ci pozwolił pisać po moim drzewie?!
- Nie jest twoje!!!
- E! Nieznajomi! – dziadek pomachał do was laską. – Witajcie! Podjedźcie, proszę!
- Oh nie...
- Dobry dzień, nieznajomi... Wybaczcie że zabieramy wam chwilkę... mamy taki problem; moje drzewo znalazło się na jego działce bo ziemia się skurczyła a drzewo urosło. Czyje jest to drzewo? – spytał, a oba dziadki wpatrywały się w was wyczekująco.
__________________ - Heh... Ja jestem klopotami. Jak klopofy nie podoszają za mną, pszede mnom albo pszy mnie to cos sie dzieje ztecytowanie nienafuralnego ~Dirith po walce i utracie części uzębienia. "Nie ma co, żeby próbować ukryć się przed drowem w ciemnej jaskini to trzeba mieć po prostu poczucie humoru"-Dirith. |