Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-02-2011, 21:38   #24
-2-
 
Reputacja: 1 -2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie
Kilka rzeczy podczas rozmowy nastąpiło po sobie w sposób wprawiający psionika w dobry humor, by potem go spotęgować. Gdy żołnierz, sierżant, który rozpoczął rozmowę z Lady Octavią przez salut zdradził się swą niewiedzą, pożałował, że musi się dowiadywać. Inkwizytor ściągnęła go tu nie bez powodu, a on stawiał pierwsze kroki w tej niewidzialnej wojnie o przetrwanie rasy ludzkiej. To na wielu frontach i zapomnianych posterunkach tacy jak on czuli się najlepiej, zazwyczaj bezimienni i niepoliczalni. Nigdy nie liczeni.
Tacy żołnierze byli ostoją Imperium Ludzkości.

Jego uśmiech się poszerzył, gdy usłyszał dowcipną uwagę dotychczas milczącego Kruka. O, z pewnością z chęcią przyjąłby odpowiedzialność. Po trupie. Lady miała podobne zdanie. Był jej sługą od kilku lat... raptem kilku. Na pewne rzeczy było zbyt wcześnie. To po raz kolejny pozwoliło mu wspomnieć - po Szarym Rycerzu - jego poprzedniego mentora, i jak do teraz sądził, przyjaciela. Uśmiechnął się po raz trzeci. Lord był najbardziej niezwykłą osobą jaką poznał, mimo fanatyzmu w oddaniu Imperatorowi, czynił to na swój sposób. Niechętnie korzystał z usług Szarych Rycerzy, okazując jednak uznanie dla ich skuteczności jako rozwiązania tuż przed tym ostatecznym. Zginął tragicznie ponad pięć lat temu, a jego sojusznik - Lady Octavia - przyjął jego i kilku innych ocalałych z załogi Czarnego Okrętu, którzy opuścili go. Oczywiście sojusznik i wróg w Inkwizycji oznacza niemal to samo, i choć cieszył się, że nie trafił do Ordo Xenos, gdzie jego docelowe usługi były czymś powszechnym - jeżeli o doradztwo i wiedzę chodzi - podejrzewał do dziś, że jako... właściwie adept Inkwizycji jest w jakiś sposób niewygodny dla Lady. To najpewniej miało wiele wspólnego z tym, że każdy Inkwizytor miał własnych akolitów... lub właśnie nie miał...
Oczywiście były też inne kwestie, związane z jego cichą umową.

Wilk skończył mówić, drugi z Astartes, a Inkwizytor niemal wybuchła, choć na szczęście bardziej w przenośni. Poczuł emanację jej potencjału i stwierdził, że także u niej zdolności muszą być powiązane z charakterem.
Musiała latami doskonalić samokontrolę. pomyślał, po raz czwarty pozwalając sobie na niewidziany przejaw radości w postaci łukowego grymasu na twarzy.

Przetrawił informacje dotyczące dowództwa i zerknął ponownie na dokumenty. Ucieszyła go decyzja Inkwizytor. Na ile ją znał nie sądził, by zezwoliła na coś innego niż nominację z jej ręki, choć nieco obawiał się głosowania. Gdyby do czegoś doszło, głosowałby na jednego z dwóch Astartes ze Szwadronów Śmierci, a porucznika Albriechta osadziłby na stanowisku jego zastępcy - po prostu nie wydawało mu się stosowne, by zwykły człowiek dowodził Astartes - nie był pewien którego, nie rozeznawał się bowiem w ich zakonach. Te dwie nazwy obiły mu się o uszy, chyba należały do dziewiątki największych, ale to wszystko czego był pewien - reszty mógł się domyślać jedynie z ich nazw. Gdyby ktoś jednak miał go zapytać o zdanie na boku, właśnie szturmowca by nominował.
Wiedział też, że Lady nie zgodzi się, by on dowodził. Nie miał jej tego za złe, wręcz przeciwnie. Świadomie egzystując w dwóch równoległych materiach wszechświata był zbyt oderwany od rzeczywistości i zbyt ubogi w doświadczenia by skutecznie poprowadzić jakąkolwiek grupę, co dopiero taki zlepek. Jedynie zmuszały go do przykrej refleksji powody i motywy Inkwizytor, nie mógł mieć jej tego za złe. Był wręcz wdzięczny - dała mu wreszcie szansę udowodnienia swojej przydatności. To był punkt przełomowy, zmiana w jego życiu, równa rangą śmierci jego poprzedniego mentora. Nie zamierzał jej zmarnować.

Po w kontrastujący sposób grzecznym zakończeniu zebrania przez Inkwizytor zmełł własny plik papierów w dłoni, wstał i odkłonił się Inkwizytor, Astartes i ich nowemu dowódcy, pozostałym trzem zaś skinął głową, cierpliwie i metodycznie, choćby miał zobaczyć czyjeś plecy. Ruszył prosto do kwatermistrza. Starał się nie wchodzić innym w drogę. Na miejscu pobrał jedynie ustnikowo-nosowy aparat oddechowy z szeregiem przewodów tlenowych, do tego filtr i zbiornik ze skompresowanym powietrzem - Coś, do oddychania mimo ołowianego oblicza. jak wyjaśnił człowiekowi, który szybko coś wymyślił i posłał serwitora do odnalezienia w przepastnych magazynach. Podziękował mu, rozpoznając urządzenie podobne do tego, które kilka razy zakładał na służbie u poprzedniego mocodawcy. Zdobył jeszcze tak wysokie terenowe wojskowe buty jak tylko zdołał i długi płaszcz zwiadowczy z kapturem, do narzucenia na habit. Potem ruszył do swojej ascetycznej kabiny.

Powitało go smutne pomieszczenie, urządzone i tak niemal luksusowo. Metalowa prycza była dostosowana do jego wzrostu, biurko, choć było w zasadzie metalową blaszką na czterech prętach z przystawionym podobnym krzesłem również nie sprawiało kłopotu osobie jego postury. Tamże szeroka misa z wodą, dużo papieru, autopióro i bryłka węgla, którą dużo łatwiej było mu rysować fragmenty wizji i symbole pomocnicze do interpretacji, jak i rysować znaki, które jego świadomość samoistnie wyrzucała. Obok na stosie rozrzucone karty Tarota. Nie obawiał się zostawiać rzeczy luźno i na widoku, zapewniony przez Lady, że tylko serwitor będzie się zajmował utrzymaniem jego kwater, choć miał pewność, iż czujne oczy maszyny są przedłużeniem czyichś oczu - kogoś, kto miałby coś przekazać samej jego mistrzyni. W pomieszczeniu jeszcze był jego kufer z osobistymi przedmiotami. Ten otwierał najrzadziej. Na nim zaś ułożone bandaże i habit na zmianę.

Zapalił gestem jedyną świecę na biurku. To była jedyna piromantyczna sztuczka, jaką kiedykolwiek poznał. Ta ścieżka była oddalona od jego specjalizacji. Nie bez zazdrości pomyślał o przełożonej, która, jak szacował, mogłaby rozświetlić pstryknięciem korytarz wyłożony po obu stronach rzędem świec.

Zdjął maskę i zrzucił kaptur, ciesząc się możnością dania odpoczynku skórze od męki metalu. Ciążyła mu z każdym dniem coraz bardziej, ale choć teraz był na pokładzie chronionego na tysiącach warstw kompozytu wypełnionego inskrypcjami ochronnymi Czarnego Okrętu, chronionego choćby ze względu na swobodę pokładowych Astropatów, i to było pewne ryzyko. Wiedział, że najpewniej nigdy się od niej w pełni nie uwolni. Westchnął, dając odejść myślom swobodnie. Podszedł do biurka i położył maskę. Spojrzał na swoje odbicie w wodzie i pokręcił głową. Nawet ten gest mu się nie spodobał. Nie pasował do niego. Poświęcił chwilę na zdjęcie rękawic i odbandażowanie dłoni, po czym rzuciwszy to na krzesło sięgnął do wody i upił jej garść. Stwierdziwszy, że jest świeża przemył twarz. Wytarł ręce o bandaże i pozbierał karty, po czym zręcznie je przetasował, z wprawą. Zasiadł na samotnej poduszce na środku pomieszczenia, skrzyżował nogi i zaczął układać Tarota.
Okłamywał własny umysł. Tarot ograniczał go, był przyborem mniej utalentowanych. Lord nauczył go, jak układać Tarota, ale Lindeo nie wróżył zeń. Wyćwiczony ruch rąk pozwalał mu się uspokoić, wyciszyć i skupić na odległych myślach. Przymrużył oczy wpatrzone w pustkę.

Dał sobie trochę czasu. Dopiero potem uleciał. Przyszłość nie była dlań klarowna, nie od wypadku... który bezpośrednio... przyczynił się do konieczności noszenia maski. Widział niedokładne obrazy, czasem jego własny zniekształcony głos szeptał mu niezwykłe, pozornie pozbawione odpowiedzi. Rzadziej widział wyraźne możliwości i fragmenty wiodących do nich ścieżek. Przyszłość była dla niego znacznie bardziej zamknięta niż przeszłość... Nawet ta przeszłość, która nie należała dla niego.
Mimo tego skupił się na jedynym, co było mu dane. Niewyraźnych głosach, które słyszał w nagraniu na audiencji. Nie spodziewał się wiele po sobie, także nie w takim czasie. Może pozorna wskazówka. Może coś odlegle powiązanego? Nie mógł być niczego nawet oczekiwać, mimo całego doświadczenie, mógł jednak coś zyskać, a nic stracić.

Po krótkim czasie wyszedł z transu. Kolejne minuty upłynęły mu na przejściu od wyciszenia i widzenia do analizy tego, co widział, i rozumienia. Powoli wstał i ostrożnymi krokami zbliżył się do biurka, prawie jak kulawiec mający pecha mieć dwie uszkodzone nogi. Przetarł twarz i zaczął się szykować. Co miał mieć na sobie już miał - przyszykował się jak na nowy dzień, gotów do podróży wcześniej. Wymienił bandaże na rękach na nowe. Wymienił buty na wojskowe i spędził długą chwilę na sznurowaniu ich i upewnianiu się, że są dostatecznie wytrzymałe i dobre. Choć miały być bardzo dobre do dopasowania, nieco uwierały, ale był przyzwyczajony do większych niewygód...
Otworzył kufer. Do swojego pasa, skrytego na samych habicie, pod zewnętrzną warstwą ciężkich szat doczepił kilka pokrowców. Do jednego schował zebrane karty Tarota. Do drugiego inny wróżbiarski zestaw będący jego kartą ubezpieczeniową... na wszelki wypadek.
Zaczepił także kaburę, ze zdobionych pistoletem laserowym, będącym jeszcze podarunkiem jego lorda.



Do niego dołączyło niedługie imperialne ostrze, rozwiązanie pośrednie między mieczem a szablą - jednolity adamantowy brzeszczot, nie kruchy i nieporęczny piłomiecz nie mający nic wspólnego z wyważeniem. Schował go do czarnej pochwy i srebrzystych obiciach będących motywami kultu imperialnego.
To był ciekawy aspekt ekwipunku. Strzelał na poziomie przeciętnym, walczył znacznie lepiej. Pewne aspekty jego fizyczności wykluczały jednak pełen zakres możliwości szermierczych. Mimo to, posiadał rzucający się w oczy pistolet, prosta zaś broń była bardziej śmiercionośna. Bardziej niepozorna.
Dwie cechy, które można by przypisać samemu psionikowi.

Włożył aparat oddechowy. Nie zniekształcał twarzy z zewnątrz - ustnik wchodził do jamy gębowej, można było na nim niemal wygodnie zagryźć zęby. Krótkie rurki zagłębiające się na centymetr w nosie były znacznie mniej przyjemne, acz niezbędne do pełnego zabezpieczenia dróg oddechowych. Przypomniał sobie, jak pierwszy raz zakładał takie coś przed kilkoma laty. Szturmowiec, który był przy tym obecny by mu pokazać do czego służy urządzenie niemal skisł ze śmiechu i cała jego obleczona tajemniczością i równoznaczna z grozą reputacja legła w gruzach. Cóż, przynajmniej czegoś się nauczył.

Puścił przewody za kołnierzem, zapętlił wokół pasa i poprowadził wzdłuż lewej ręki. Na końcu, u wylotu rękawa przewiązał bandażem i unieruchomił. Wykonawszy kilka zamaszystych ruchów i upewnił się, że spoczywają bezpiecznie i pewnie. Było ich kilkanaście dość wąskich, wszystkich schodzących u końca i zakończonych pojedynczym, zakręcanym dokręcanym choćby do filtra zaworem z tworzywa. Oddychał chwilę, by upewnić się, że przewody odpowiadają tylko za dyskomfort, a nie braki tlenowe. Potem ulokował w jednym pokrowcu u pasa filtr, a w miejsce innego zaczepił pojemnik z powietrzem. Na szczęście przypominał kształtem bardziej prostopadłościenną manierkę, jak filtr, niż butlę. Sprawdził oba po kolei. Na szczęście nie napotkał problemów. Z jego możliwościami oddechowymi musiał zawsze się upewnić. Mogło wyjść inaczej niż u większości spotykanych na Czarnym Okręcie ludzi, a on wolał nie dowiedzieć się w niewłaściwym momencie, że przez najbliższy czas wymagający od niego maksimum fizycznych, psychicznych i duchowym możliwości musi oddychać zbyt rozrzedzonym powietrzem. Pozostawił jednak obwody u rękawa, wiedząc, że na razie nie musi zdawać się na zbiorniki ani filtr.
To była dość standardowa procedura z którą był zaznajomiony. Miewał już większe problemy. I za pierwszym razem mógł szybko wszystko wywnioskować. Jeżeli chodziło o jakąkolwiek technologię błyskiem się gubił. Przysiągłby, że jeżeli Duch Maszyny istnieje, jest złośliwym bytem, który rozpoznaje go i nie cierpi. Lord był przekonany, że Duch Maszyny istnieje i występuje w złożonych mechanizmach i psionik może nawiązać z nim łączność, próbował przekonać też go, że czytane wspomnienia miejsc i przedmiotów nieraz były relacjami Ducha. Nie miał pojęcia o co mogło chodzić i jak mogłoby to funkcjonować, był sceptycznie nastawiony wobec tej idei. Nigdy tego nie sprawdził, choć nie omieszka zapytać techkapłana, z którym ma współpracować.

Zaczynało się tego robić dużo, ale to wystarczyło. I tak wiedział, że ma przy sobie znacznie mniej niż ktokolwiek inny zabierze. Zastanawiał się przed chwilę, czy nie zabrać dodatkowych rekwizytów, przedmiotów, których używał w przeszłości, ale biorąc pod uwagę możliwe znaczenia "pradawnych ras", według jego oceny w jednym przypadku tego nie potrzebował, w innym nie chciał mieć a w trzecim i tak mu nie pomoże. Założył tylko długi i szeroki płaszcz z kapturem w dżunglowe camo, jasnozielony ze szczególnym układem wzorów z żółcią, brązem i czernią na czele. Był gotów.

Wychodząc ze swej kajuty zamknął ją za sobą i ruszył w milczeniu do punktu zbiórki. Oczekiwał tak długo, a teraz ledwie mógł powstrzymać entuzjazm.
Duchowa maska z milczenia i fizyczna maska z ołowiu mu w tym niemniej pomagały...
 
-2- jest offline