Jednak chyba opłaciło się że tam poszedł z tymi dwoma. W lesie leżała tuba ze zwojem i jakimś szyfrem. Jeden z jego kompanów zdawał się wiedzieć o co z tym wszystkim chodzi, więc powiadomili o znalezisku resztę i poszedł za nim.
–Jestem Hugo Wesser, tak przy okazji- przedstawił się ów człowiek.
-Heinrich Glumbgner, wędrowny akolita najwyższego Sigmara- odwzajemnił się uprzejmością.
-Uważajmy teraz, bo być może napastnicy kryją się tam, dokąd zmierzamy- jeszcze raz się odezwał Hugo i po chwili wypatrzył coś, co było opisane w zwoju. Poszli w tamtą stronę, a gałęzie smagały Heinricha w jego łysą głowę. Po kilku metrach doszli do ściany z gałęzi, autorzy tego dzieła najwyraźniej nie byli ekspertami od maskowania.
Hugo bez żadnych ceregieli zaczął rozgarniać gałęzie a Heinrich rozglądał się czy nikt nie próbuje ich zaskoczyć. Po chwili tamten przeszedł przez nowo powstałą dziurę i... Wrzasnął? Heinrich zajrzał przez dziurę i zobaczył że ten trzyma się za ucho, a raczej za to co z niego zostało. Spojrzał na drzewo obok i jasne było że wpadł w pułapką. Natychmiast zajął się rannym krzycząc:
-Ranny! Mamy rannego!
__________________ Gdy cię mają wieszać w ostatnim życzeniu poproś o szklankę wody, nigdy nie wiadomo co się stanie zanim ją przyniosą. |