Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-02-2011, 18:35   #11
mataichi
 
mataichi's Avatar
 
Reputacja: 1 mataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie coś
Zatrzymali się kilkaset metrów przed bramą prowadzącą na lotnisko w bezpiecznej odległości tak, że żaden zombiak nie dostrzegł ich obecności. Ani myśleli o gaszeniu silników motocykli, które w każdej chwili mogły być potrzebne. Zaczęło się od sprzedawcy lodów, a potem martwe przyjemniaczki zaczęły wysypywać się z każdego możliwego miejsca. Żaden z nich nie chciał tego powiedzieć na głos, ale obaj o tym myśleli… lepszym środkiem transportu byłby samochód.

- Patrz Freddy ile tego gówna tam się zlazło…

- Dziesięciu, ale więcej kręci się wokół lotniska.

-… chyba nie damy rady się przebić…

- Bob, najpierw musielibyśmy otworzyć bramę.

-… ale może spróbujemy w innym miejscu, bo jakoś tego nie widzę…

- Spokojnie. – poklepał przyjaciela po ramieniu chcąc dodać mu odwagi. - Nie ma co marnować na nich naboi. Najlepiej będzie ich staranować… samochodem.

- Dobrze, ale trzeba by się wrócić po jakiś.

- Bądź przez chwilę cicho i posłuchaj.

Rzeczywiście słychać było dźwięki zbliżającego się samochodu. Motocykliści usunęli się ze środka drogi i gdy tylko kierowca mógł ich zobaczyć zaczęli machać w jego kierunku ostrzegawczo. Liczyli, że ktokolwiek prowadził będzie na tyle rozsądny i zatrzyma się nim wpadnie w grupę umarlaków.

Auto zatrzymało się obok mężczyzn, Alan uchylił szybę i nie pewnie przez nią wyjrzał.

- Wszystko w porządku?
- spytał, nie wiedząc właściwie co innego mógłby teraz powiedzieć - Widzieliście już te... - spojrzał na towarzysza - te stwory?

- Jeden chciał mi sprzedać lody, takie gałkowe, słowo daję stary. – powiedział nerwowo Bob nachylając się do okna samochodu. – Ubiliśmy skubańca, ale ściągnęliśmy tym samym resztę jego kompanów i…

- Zamknij się na chwilę Bob.
– przerwał mu niższy motocyklista odpychając przewrażliwionego wielkoluda. Łysawy facet wyglądał na wyjątkowo spokojnego, jakby na śniadanie zżarł całą paczkę antydepresantów, które popił kilkoma łykami mocnego trunku.

Nie czas na pogawędki i opowieści o złych sprzedawcach lodów. Chcieliśmy was ostrzec, bo sytuacja przed bramą lotniska wygląda nieciekawie. Sami zresztą spójrzcie. – wskazał palcem na stadko dobijających się martwaków. – Nie kryję, że tak jak zapewne wam, nam również zależy na dostaniu się do środka. Najlepiej będzie koledzy jak staranujecie ich samochodem. Następnie my otworzymy bramę. Na nasze szczęście umarlaki najwyraźniej nie są zbyt bystre i na to nie wpadły do tej pory.

- Hej, hej, hej!
- wypalił nagle dotąd milczący Tommy - Chyba nie mówisz poważnie? Nie zamierzam się bawić w walec, nie chce mieć czegoś tak pojebanego na masce.


- Spokojnie - powiedział stanowczo Alan, następnie spojrzał na dwóch mężczyzn na zewnątrz - Czy jest jakieś inne wyjście?

- Pięknie, kurwa, pięknie - przerwał ponownie jego towarzysz przecierając oczy i rozmasowując skronie.

- Tam jest moja żona i córka, muszę się tam dostać - ciągnął nie zrażony tym zachowaniem Lisbon - Jeśli będzie trzeba rozjadę każdego z tych stworów, ale jeśli macie jeszcze jakiś plan B to chętnie go wysłucham.

- Plan b? No jak bardzo chcecie panowie to możecie próbować przełazić, w którymś miejscu przez ogrodzenie tylko, że tam też kręcą się truposze. Opuszczanie samochodu to nie najlepszy pomysł. - podjął rozmowę coraz bardziej zniecierpliwiony Freddy. - Mamy jedną drogę, więc nigdzie nie odciągniemy nigdzie na bok martwiaków, chyba, że ktoś się zamierza poświęcić i zwrócić na siebie ich uwagę. Proszę bardzo, ale wśród nas nie ma ochotników. Jeśli więc nie macie jakiegoś innego świetnego pomysłu to radzę wykonać nasz. - wyjął za pleców pistolet i kontrolnie sprawdził stan magazynka, co miała być czytelnym sygnałem dla przybyłych. - Moja córka również może być na lotnisku.


- Co jest... – zastanowiła się na głos widząc przed sobą samochód i dwóch motocyklistów. Była już blisko nich, gdy zauważyła, zgraję umarlaków przed zamkniętą bramą lotniska.
- Kurwa - zaklęła siarczyście podjeżdżając do zmotoryzowanych. Otworzyła okno. Zerknęła na matkę, w lusterku zobaczyła drzemiącą wciąż córkę, westchnęła ciężko.
- Co jest grane? – zapytała zgromadzonych starając się zachować spokój.

- Zrobimy tak jak mówisz - rzekł poważnym tonem, spojrzał smutnie na kobietę, która dopiero cop się pojawiła, nie chciał zostawiać jej w towarzystwie tych dwóch podejrzanych ludzi, ale musiał zaryzykować - My je taranujemy, wy otwieracie bramę. Do dzieła - powiedział na koniec, kiwnął porozumiewawczo głową i powoli wycofał.


- Droga panienko.
– Wielki Bob zwrócił się do kierowcy następnego samochodu. – Koledzy spróbują staranować skubańców, a następnie my otworzymy bramę lotniska oczyszczając teren z niedobitków. Mogę się założyć o moją piękną brodę, że nie będziemy mieć za dużo czasu zanim kolejna partia umarlaków nadciągnie, więc jak tylko tamci przejadą przez bramę to radzę szybko za nimi jechać. Prawda Mały?

- Prawda. – przytaknął Freddy.

***
Motocykliści z bezpiecznej odległości obserwowali nierówne starcie samochodu z bandą zombie. Szczególnie Duży Bob przeżywał to mocno, komentując pod nosem każde posunięcie kierowcy, któremu najwyraźniej nie brakowało jaj. Po krótkich zmaganiach było już po wszystkim. Grupa umarlaków została przerobiona na mielonkę i to taką najgorszej klasy. Brodaty motocyklista na ten widok złapał się za usta i powiedział przez zęby:

- Chyba się porzygam…

- Wstrzymaj się z tym, teraz kolej na nas przyjacielu. – odpowiedział kompletnie niewzruszony Freddy i ruszył pierwszy w kierunku bramy.

Stanęli między ludzkimi szczątkami, które przedstawiały całą mozaikę kolorów niczym tęcza w wersji sodo-maso. Co gorsza niektóre z nich się ruszały! Freddy kopnął drgające truchło, która leżało na drodze do bramy, po czym groźnie spojrzał na swojego przyjaciela. Brodacz z trudem zsiadł z motoru, a teraz stał otępiały wokół krwawej rzezi. Powtarzał coś cicho rozglądając się wokoło jakby szukał czegoś cennego.

- Stary rusz tyłek…


- Hej! Wielkoludzie sam nie dam rady. – ponaglił Mały, a słowa przyjaciela wreszcie otrzeźwiły skołowany umysł Boba, który ruszył pośpiesznie do bramy. Była ciężka, ale w krótkim czasie uchylili ją na tyle żeby mogły przejechać przez nią samochody. Następnie motocykliści z wyciągniętymi pistoletami usadowili się po obu jej stronach gwarantując żeby nic nie zakłóciło przejazdu maszyn. Sami na końcu zamierzali wjechać na lotnisko i zamknąć ponownie bramę.
 
mataichi jest offline