Obudzono go. Czuł się trochę lepiej niż wczoraj ale nadal kiepsko. Gorączka, ból mięśni no i zakwasy po epickim sprincie po kanałach. Kompletnie nie uśmiechał mu się kolejny dzień uciekania przed lewitującymi puszkami. Zaproszono go na śniadanie - papka, oczywiście tylko to. Jedynie kurtki jakie dostali były w miarę znośne. Kania zaczął wylewać z siebie wszystko co go gryzło do tej pory. Współczuł mu, sam nie wiedział czy ktoś z jego rodziny żyje. Gdyby wiedział, że tak ma wyglądać obrona kraju to uciekłby do Francji. Gdyby nie ta cholerna gorączka to mógłby z siebie wykrzesać jeszcze trochę sił i motywacji do działania. |