Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-02-2011, 02:27   #45
Raeynah
 
Raeynah's Avatar
 
Reputacja: 1 Raeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetny
Po dotarciu spowrotem do “Róży” wróciła na piętro. Zanim jednak rzuciła się na swoje łóżko coś jej się przypomniało. Westchnęła po cichu. Rzuciła tylko przez ramię, że idzie do “Wieprza” i wyszła.

Było już późno, nie chciała już wyciągać żadnego z nich na miasto. Sama była już nieco zmęczona. Postanowiła załatwić to jak najszybciej. Pośpiesznym krokiem ruszyła w stronę knajpy.

Gdy dotarła na miejsce usłyszała szum rozmów z wewnątrz. Z zewnątrz na bruk wylewało się złotawe światło. Weszła i rozejrzała się po sali. Trudno było powiedzieć czy zjawiła się na czas. Lokal pękał w szwach ale nie mogła mieć pewności czy mecze, które pewnie rozgrywano na zapleczu, nie dobiegły końca. Przy szynku dostrzegła wielkoluda, jednego z braci Schantzheimer, który zlecił jej misję w Jamie. On również ją zauważył i gestem dłoni zaprosił do szynku. Gdy udało jej się przecisnąć przez ciżbę wykrzyknął:

- Twoje zdrowie! Takich obrotów nie mieliśmy tutaj od czasów gdy hycel rozkręcił swój interes. Co tam u ciebie? Widzę, że na razie udało się uniknąć ludzi Icheringa?

- Tak, na razie tak
- wykrzywiła twarz w grymasie niezbyt zadowolonego uśmiechu. - Cieszę się, że interes znów się kręci. Proponowałabym jednak, żebyś nieco ściszył głos. Mecz się zaczął?

- W zasadzie jest już po imprezie. W środku tygodnia organizujemy góra trzy walki na wieczór. Jeśli jednak jesteś tutaj z powodu imć Rammelofa to trafiłaś w samą porę. Tam
- wskazał stół w rogu izby - siedzi w towarzystwie kilku pijaczków i topi żale po dwudziestu karlach, które dzisiaj przepuścił.

Dziewczyna wyśledziła go wzrokiem. Był, siedział tam, gdzie wskazał jej Schantzheimer. Kiwnęła mu głową na znak, że widzi i ruszyła w kierunku Rammelofa.

- Bry wieczór, panowie - uśmiechnęła się podchodząc do stolika.

Ci, którzy byli na tyle trzeźwi by dostrzec jej obecność obojętnie skinęli głową. Rammelof oderwał wzrok od dna opróżnionego przed chwilą kufla i spojrzał na nią mętnym wzrokiem.

- A co w nim dobrego?

- Hmmm? A cóż pana trapi?
- spytała niewinnie unosząc brwi i przysiadając się obok.

- Właśnie przepieprzyłem większość mojego uposażenia i nie wiem za co będę jadł przez resztę miesiąca... Nawet nie mam za co się dopić.

Westchnęła.

- Może mogłabym jakoś panu pomóc? Może jakoś pocieszyć? - uśmiechnęła się.

- Dzięki skarbie ale przy obecnym stanie mojej sakiewki nie stać mnie na dziwki.

- Nie to miałam na myśli, szanowny panie
- zaśmiała się cicho marszcząc brwi. - Jeśli zechce pan ze mną porozmawiać, obiecuję, że zadbam o pański żołądek. Nawet przez cały miesiąc, jeśli taka zajdzie potrzeba. Zechce pójść pan ze mną na górę? - uśmiechnęła się słodko. Miała wrażenie, że Rammelof drgnął lekko, gdy przystawiła mu sztylet do boku. - Nic panu nie zrobię, jeśli tylko zgodzi się pan pójść ze mną po dobroci - mruknęła cichutko. - Pomogę panu, jeśli pan pomoże mi.

Wydawało jej się, że mężczyzna zesztywniał lekko. Wstali, chwyciła go za ramię i dyskretnie przystawiając mu broń do żeber udali się w stronę schodów na górę. Dziewczyna cieszyła się w duchu, że panował tam taki tłok. Inaczej z pewnością nie udałoby jej się zrobić tego niepostrzeżenie.

Wprowadziła go do pierwszego pokoju po lewej i zamknęła za nimi drzwi. Pomieszczenie wcale nie było w lepszym stanie, niż parter. Śmierdziało stęchlizną a stojące tam meble błagały o pomstę za doprowadzenie ich do takiego stanu. Głową wskazała mu krzesło stojące obok drewnianego, podniszczonego biurka. Podszedł do niego niepewnie, cały czas obserwując Sharlene.

- Przepraszam za to - pokazała na sztylet. - Nie wyglądałeś, jakbyś zamierzał ruszać stamtąd swój tyłek, a ja musiałam porozmawiać z tobą w cztery oczy.

- Oh, jasne! Mogłem się domyślić - prychnął sarkastycznie, siadając na krzesełku. Uśmiechnęła się. - No dobra, czego ode mnie chcesz?

- Potrzebuję paru informacji - powiedziała rzeczowym tonem chowając sztylet do sakiewki. - Mniemam, że nazwisko Kemper nie jest panu obce.

- Bernard? Tak, faktycznie znamy się od jakiegoś czasu - wyprostował się. - Jeśli chcesz wiedzieć gdzie się teraz podziewa to powiem ci to samo co pozostałym, którzy o niego pytali. Nie wiem i nie chcę wiedzieć.

- Ale proszę, jeśli powie mi pan wszystko co pan o nim wie, to tak jak obiecałam, postaram się zapewnić panu wyżywienie na ten miesiąc. Nie komplikujmy zatem sprawy. To tylko parę informacji.
- Oparła się o blat biurka. - Często spotykał się pan z Kemperem?

- Bernarda poznałem przed rokiem
- westchnął. - W tym lokalu. Przegrałem wtedy sporo karli i zanim zdążyłem wrócić do domu jeden z moich pożyczkodawców chciał odebrać dług. Kemper uratował mi wtedy skórę. Muszę przyznać, że jak na swój wiek nieźle się bije. Od tego czasu widywaliśmy się tutaj przy okazji meczów. Kilka razy byłem u niego w domu.

- Mhm, kontynuuj.
- Uniosła brwi zachęcając go do podjęcia tematu.

- Bernard potrzebował mojej pomocy z uzyskaniem pewnych dokumentów. Wyświadczyłem mu tą przysługę i jakiś czas po ich otrzymaniu mój znajomek zapadł się jak kamień w wodę.

Pokiwała do siebie głową w zadumie. Schantzheimerowie wspominali, że Rammelof coś Kemperowi przyniósł, zanim ten zniknął bez śladu. Pewnie były to właśnie te dokumenty.

- Co to były za papiery?

- Sprawozdanie z wydatków garnizonu jakieś twierdzy.

- Było to na oko tydzień lub dwa, zanim zniknął, tak?

- Zgadza się.

- Hmm
- mruknęła do siebie. Tak, zbieżność w czasie pasowała. - Garnizonu twierdzy, powiadasz... Jakiej twierdzy konkretnie?

- Nie pamiętam dokładnie... Hochenstauf czy jakoś podobnie
- podrapał się po zaroście. - Aha - to były stare dokumenty, sprzed 10 lat może nawet starsze i skategoryzowane przez archiwistów imperialnego skarbnika jako tajne, choć trudno mi powiedzieć czemu.

- Dobrze, to chciałam wiedzieć. Dużo osób pytało o niego? Jeśli nie jestem jedyna to muszę wiedzieć, kto jeszcze go szuka.

- Pierwszy osobnik wyglądał mi na szlachcica... Tyle w każdym razie możnaby wywnioskować z jego stroju i manier. Drugi miał twarz przeoraną ilością blizn, która starczyłaby dla kilku weteranów. I, podobnie jak ty, posiłkował się nożem w celu zachęcenia mnie do współpracy.

Dziewczyna uśmiechnęła się.

- Nie miej mi tego za złe. Te informacje są dla mnie niezmiernie ważne - podeszła do okna. Był prawie środek nocy. - Dobrze. Tak jak obiecałam, załatwię ci posiłki a ty postarasz się zapomnieć, że kiedykolwiek się ze mną spotkałeś, zgoda?

- Myślę, że nie będę miał z tym większych problemów.

- To dobrze. Teraz chodź ze mną.


Dziewczyna zaprowadziła Rammelofa do “Wron”. Ursyn skrzywił się lekko na jej widok, ale nie wyglądał na niezadowolonego z jej wizyty. Przywitała go swoim szerokim uśmiechem.

- Podziwiam cię, że masz siły tak siedzieć za tą ladą całymi dniami.

- Znowu chcesz mi tu cuś nabroić? Nie dość już zmalowałaś?
- wytarł ręce w swój stary fartuch. - Dziwne towarzystwo mi sie tu za tobą pałęta.

- Znów wadłam tylko na chwilę
- mrugnęła. - Ten pan - tu złapała Rammelofa za ramię - będzie się tu codziennie stołował. Zadbaj o to, żeby wszystkie koszty pokryte zostały z kieszeni Gabriela, dobrze? - uśmiechnęła się słodko. - A ty nie szalej zbytnio - mruknęła do mężczyzny.

Zwróciła się ku wyjściu. Kiedy zobaczyła przez ramię, że tamten już zamówił sobie pełen kufel piwska uśmiechnęła się pod nosem. Ciekawa była reakcji Gabriela kiedy się dowie, że ma na utrzymaniu tak dystyngowanego gentlemana.

Kiedy spowrotem zawitała w “Róży” wszyscy już spali. Wślizgnęła się do pokoju niezauważenie i przekręciwszy klucz w drzwiach ułożyła się wygodnie w swoim łóżku. Zasnęła po paru minutach.
 
__________________
"Jeśli płomień mnie nie oślepia i nie spala to ja jestem płomieniem"
Raeynah jest offline