Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-02-2011, 20:10   #2
Bielon
 
Bielon's Avatar
 
Reputacja: 1 Bielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputację

Prowadzący ją stary Maciej, człek, który ponoć kręcił interesy z Młokosem, jakimś zrządzeniem losu potrafił wejść w posiadanie opuszczonej przez Mistrza Cecile posiadłości. I przekornie nazwał ją w sposób, który od razu budził skojarzenia. Dla zwykłego biesiadnika po stokroć bardziej interesujące było to, że można było w niej się obficie najeść i wygodnie wyspać w czystym łożu bez ryzyka nabycia wszelkiego rodzaju plugastwa jak świerzb, wszawica czy tam Panienka jedna wie co jeszcze. „U Mistrza C” zyskała szybko dobre imię. Nie bez wpływu na to pewnie były znajomości i możliwości starego Macieja. Kogo jednak teraz to obchodziło? W d’Arvill zaszły takie zmiany, że zmiana właściciela jednego budynku przeszła niemal niezauważona.

Zmieniło się bowiem wszystko. Przede wszystkim zmienił się Lord po tym jak na dziedzińcu zamku w zdradzieckim buncie został zabity Lord Berenger. Ginąc jak wieść niosła z rąk swego własnego kapitana! Którego przecie sam wyniósł podnosząc do rangi doradcy! Ba, powołał przecie nawet Bractwo d’Arvill do którego ów kapitan przecie należał. Jednak Kressa w mieście znali wszyscy i nie przychodziło ludziom z łatwością uwierzyć w jego zdradę. Dość jednak było tego, by wierzył Lord. Lord Malkolm d’Arvill. Który od razu po pogrzebie zapowiedział solidne zmiany. Czas był po temu ostatni, bo d’Arvill cudem jedynie uniknęło zbrojnej napaści du’Ponte. Lord Cedryk bowiem został wstrzymany w swoim zamku przez nagłą chorobę, która uniemożliwiła mu ruszenie w pole w chwili, która była po temu umówiona. Jego zbrojne zastępy trwały pod miastem zgromadzone czas jakiś a później rozkazem Lorda zwolnione powróciły do swoich siół. Młody Malkolm wiedział, że by ostać się na d’Arvill musi podjąć szybko jakieś kroki.

Listy rozesłano jeszcze w dniu cichego pogrzebu. W tym samym dniu w którym Lord Malkolm przecz przegnał z zamku pozostałości po nieudolnym Bractwie: łowczego Yavandira i swego dalekiego krewniaka Petera d’Orr. Którzy pewnie teraz, słuchając słów Mistrza Inkwizytorium, żałowali, że od razu po owym dyshonorze nie opuścili okolic d’Arvill. Chcieli jednak na własne oczy zobaczyć jak d’Arvill legnie w gruzach, kres swoich dni dożywając pod władztwem „Lorda” Malkolma. I tak spotkał ich lepszy los niźli tych, którzy na zamkowym dziedzińcu bunt wywołali. Tych pan na d’Arvill kazał obwiesić na murach zamku ku postrachowi plebsu. W mieście gadało się głośno o przekleństwie, które na d’Arvill spadło. „Głos” mówił to samo Peterowi. Który coraz częściej miał wrażenie, że i Yavandirowi sączy podobne brednie. Teraz zaś „Głos” śmiał się na całego. I naigrywał z ich głupoty. Były chwile takie jak ta, kiedy Peter mógłby się z nim zgodzić.

W oberży nie byli sami. Nawet nie byli sami przy stole. Krasnolud Klif szukał towarzystwa Yavandira chyba z tego tylko powodu, że nie czuł się najlepiej pośród samych ludzi. Było to o tyle dziwne, że zwykle krasnoludy nie darzyły szczególną estymą „długouchych”. Jeśli tak było, Klif Eastrock był wyjątkiem w swoim gatunku. I pił z Yavandirem już drugi dzień. Podobnie zresztą jak Lilawander, przybysz zza mórz, który w d’Arvill otworzyć miał faktorię handlową i nawiązać handlowe stosunki. Elf. Było by niezwykle dziwnym, gdyby trzymał się od Yavandira z dala. Tym bardziej, że łysy elf, mimo obrzydliwej jak na elfy fizjonomii, był kimś kto znał lokalne zwyczaje. Dla Lilawandera był bezcennym źródłem wiedzy. I mógłby być partnerem, gdyby tylko podatny był na mądrość płynącą z ust zamorskiego elfa.

William Elouwen siedział przy innym stole niż dwójka elfów, krasnolud i towarzyszący im człek, któremu usługiwał sam gospodarz. Siedział i zastanawiał się, czemu los aż tak zeń zadrwił posyłając do d’Arvill w ślad za mrzonkami szalonej głowy, którą ktoś odstrzelił na zamkowym dziedzińcu. Karawana Profesora rozpełzła się po mieście na wieść o śmierci ich pryncypała i dobroczyńcy. Sporo dóbr będących własnością Heinricha „zaginęło” wraz z mniej związanymi zeń członkami karawany. Jej niedobitki obozowały pod murami d’Arvill bezskutecznie próbując u młodego panicza uzyskać potwierdzenie nadania, które stary Lord uczynił na rzecz Profesora.

Klaus von Grautz siedział przy biesiadnym stole społem z Grimem Spammerem, Erwanem de Dulain, Alvarem Diego Velasquezem i Samuelem Metznerem. Nie znali się, ale przy biesiadnym stole w oberży nie grymasi się nadmiernie. Ław w końcu było tu ledwie cztery więc każdy siadał gdzie było wolne a później wino i piwo zjednywało ludzi ku sobie. Każdy z nich miał własny powód przybycia do d’Arvill, ale nie odczuwali nadmiernej potrzeby spowiadania się towarzyszom przy stole. Zwłaszcza, że o wiele przyjemniej rozmawia się o dziwkach, żarciu i wysłuchuje plotek odnośnie wydarzeń okolicznych. Oraz wspomina chwile chwaly z przeszłości.

Gaston, zwany przez niektórych „Szakalem” był jednym z niewielu biesiadników, który siedząc z innymi przy stole w oberży „U Mistrza C” był służbowo, pijąc za cudze. Miał mieć oko na kuzyna Lorda d’Arvill. Czujne oko. I miał obserwując przez cały wieczór jak biesiaduje w towarzystwie drugiego z wygnańców, łysego elfa i innej, podobnej mu hołoty. Wolał by może mieć na nich „zlecenie”, ale z drugiej strony wówczas by się musiał „ubrudzić”. Z drugiej jednak strony nigdy nie miał przed czymś takim specjalnych obiekcji.

Spośród wszystkich biesiadników którzy tego wieczora nawiedzili oberżę Macieja tylko dwójka kupców Branko i Cyrvil Videnveldowie odważyła się głośno zaprotestować na słowa Mistrza Inkwizytorium, który w ceremonialnym, czarnym habicie stojąc w drzwiach wejściowych oberży tak brutalnie zakłócił spokój ducha wszystkich biesiadników. Ich dwaj bliźniaczo podobni ochroniarze, choć siedzieli z nimi przy stole, do gadania nie mieli wiele. Wiele jednak zależało od ich postawy wobec ludzi Inkwizytora, bowiem Videnveldowie poczynali sobie całkiem chwacko.

- Chybaś się panie z kutasem na łby zamienił! – starszy Cyrvil zaparskał śmiejąc się nerwowo i wstając zamaszyście ciskając chustą, którą ledwie co wytarł sobie wąsy, na stół. – Raz, przerywasz bez powodu nam wszystkim kolację. Dwa grozisz czymś, co w sposób niemożliwy do określenia wpłynie na nasze interesa a po trzecie jakiego do kurwy jasnej mordu?! No chyba, że Oficjum teraz zajmuje się zarzynaniem wieprzków na kolację! – Cyrvil powiódł wzrokiem po zgromadzonych biesiadnikach dostrzegając gdzieniegdzie pochwałę i słysząc gdzieniegdzie śmiechy. Faktem było, że jedynym trupem w biesiadnej, był kręcący się na rożnie na jej środku wieprzek. Dalszej kontemplacji siły jego argumentów położył kres gospodarz oberży, sam Maciej. Który zza kontuaru niezwykle poważnym głosem powiedział. – Znaleźlim ciało w wychodku. I to ciało człeka, który wczoraj towarzyszył Mistrzowi w czasie biesiady. Kazałem więc posłać po Mistrza. I to tak, by nie spłoszyć ewentualnego zbrodniarza. Bo musi być wśród was, moi mili goście…

W biesiadnej przez chwilę zapanował gwar. Jednak krótką. Ci co znali Macieja dawniej, a było ich w oberży bardzo mało, musieli przyznać, że doznał od czasów śmierci Młokosa kolosalnej przemiany światopoglądowej. Dawny Maciej byłby ostatnia osobą, która przywołała by jakąkolwiek straż o sługach Oficjum nie wspominając. Cóż, ludzie się zmieniają.

- Jako rzekłem, kładę na was areszt. Nadto przykazuję wam udzieloną mi przez Lorda Malkolma mocą, byście się wzajem pilnowali i pod groźbą kary na gardle nie opuszczali miasta a gdyby któryś z was to uczynił, niechaj pozostali wiedzą, że na nich kara za to spadnie. Będziecie tym samym swoimi własnymi strażnikami, do czasu aż wyjaśnimy tę zbrodnię. Do czego przystąpię od razu, nie tracąc czasu. Macieju przygotuj mi odrębną izbę, bym mógł w spokoju odpytać każdego z tych ludzi na osobności! Nieludzi, tfu na psa urok!, również…

Pytać chudzielca o uprzedzenia rasowe nie było potrzeby. Ruszył niemal od razu na zaplecze, kędy poprowadził go Maciej. Za nim ruszył towarzyszący mu szermierz. U wrót oberży stanął trzeci jego sługa, potężnych rozmiarów osiłek, wodzący wkoło beznamiętnym wzrokiem zawodowca, który robotę za którą mu płacą wykonuje skutecznie…

„ No i masz babo placek! Teraz cię kurwa znajdą i na stosie spalą…” powiedział w głowie Petera „Głos”. Co gorsze Peter miał wrażenie, że nie był jedynym, który głos ów słyszał…


***


Kaplica o tej porze była pusta i cicha. I chłodna. „Jak grób” pomyślał Rybak czując drżenie i ciarki sunące mu po plecach. Mimo to szedł dalej, tak jak było umówione. Dwie osoby klęczały przed ołtarzem, lecz Rybak nie poświęcił im zbyt wiele uwagi. Od razu ruszył do nawy bocznej, gdzie jarzyła się słabo świeca świecąca nad konfesjonałem. Podszedł doń opanowując chęć ucieczki, po czym klęknął wypowiadając powitalne słowa.

- Pobłogosław mi Siostro, bo zgrzeszyłem… - wyszeptał niepewny tego czy rozmawia z odpowiednią „spowiedniczką”.

- Bardzo nagrzeszyłeś śmieciu? Czy tak bardzo bym chciała tego słuchać? – drwiący głos, ton a nade wszystko słownictwo upewniły go, że trafił odpowiednio.

- Dziś o zmroku w oberży „U Mistrza C” nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności jeden z „celów” nadział się na sztylet…

- Widział Cię ktoś?

- … Nie było mnie tam.
- odpowiedział po chwili wyczuwając w jej głosie pewną nerwowość. „I ty zadrżyj suko!” pomyślał, ale głośno nie rzekł nic. Nie musiał. Wiedziała pewnie co o niej myśli.

- Dobrze. Ale źle, że stało się to w oberży. Jeśli ktoś widział tam twego człeka, pójdzie po śladzie dalej. Może zaistnieć konieczność usunięcia twego człowieka…

- Nie!
– zaprotestował szybko. Zbyt szybko.

- Albo wszystkich świadków… - beznamiętnie dokończyła mówiąc o zbiorowym morderstwie. W oberży przecie było najmniej z tuzin biesiadników. Rybak jednak nie polemizował. Nie było potrzeby.

- Nie ma żadnego ryzyka siostro… - powiedział wykonując pospieszne gesty i całując podaną mu do ucałowania dłoń. Dostrzegł, że nie były to dłonie siostry zakonnej, tego był pewien. Mimo to nie odrzekł nic chowając w kieszeni przekazany mu jednocześnie dyskretnie maleńki mieszek. Który zgodnie z umową zawierać miał oznaczone klejnoty. A był to dopiero początek zlecenia…


***

- Mistrz prosi was panie! – głos treflonego szermierza o tesalijskich rysach twarzy zakłócił cichą dyskusję, jaka toczyła się w biesiadnej izbie oberży Macieja. Sam gospodarz, by osłodzić swoim gościom trud i niezręczność sytuacji rozniósł pomiędzy stoły darmowe garnce cieńkusza, ale nie zjednał sobie sympatii ludzkiej. Nieludzkiej zresztą również nie. Wszak wszyscy wiedzieli, że siedzą w oberży tylko przez niego. Wystarczyło ich ostrzec a już by ich tu nie było. A tak? Trzeba było czekać na przywołanie na przesłuchanie. Na swoją kolej. Na razie bowiem Mistrz zaczął od Videnveldów.

„Spierdalajmy stąd, póki jest szansa!” krzyczał w głowie Petera „Głos”. Choć był to z całą pewnością krzyk dedykowany tylko jemu młody d’Orr pewnym był, że to samo krzyczy w głowach każdego z biesiadników oberży własny instynkt samozachowawczy. Wystarczyło wszak bowiem się ulotnić. Zmyć z biesiadnej, zmylić tropy i wiać.

Wiedzieli jednak wszyscy, że w takiej sytuacji lepszego dowodu na ich winę trudno by było Mistrzowi poszukać…



.

Powodzenia. Kto by chciał porozmawiać, zapraszam na GG.

Liczbą Graczy się nie przejmujcie. Niebawem się rozluźni
 

Ostatnio edytowane przez Bielon : 13-02-2011 o 20:18.
Bielon jest offline