Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-02-2011, 10:31   #22
Karmazyn
 
Karmazyn's Avatar
 
Reputacja: 1 Karmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputację
Zimno dawało o sobie znać. Ishir siedział spokojnie pocierając co jakiś czas skostniałymi dłońmi klatkę piersiową. Z słuchawek zasłaniających jego uszy sączyła się cicha muzyka. Chłopak mógł sobie na to pozwolić. On musiał wypatrywać przeciwnika. Od nasłuchiwania był Shimizu. Niebieskowłosy wpatrywał się w swojego towarzysza. Pomimo, że warta już trochę trwała między nimi nie nawiązał się żaden dialog. Ishirowi to nie przeszkadzało, lecz w czasie misji chciał dowiedzieć się jak najwięcej o swoich towarzyszach. A póki panował spokój jedynym sposobem na to była rozmowa.
Ta jednak nie chciała rozwinąć się między dwoma magami. Liczne próby rozkręcenia dłuższej wymiany zdań spełzały na niczym. W końcu zarówno Ishir jak i Shimizu dali sobie spokój i nie odzywając się do siebie wyczekiwali końca warty.

- Witajcie. Już skończyliście wartę? Może zjecie trochę zupy? – Burmistrz przywitał młodych magów, gdy ci wbiegli do domu. Mężczyzna zdawał sprawiał wrażenie niezdającego sobie najmniejszej sprawy z tego, co działo się w jego posiadłości.
- Nie teraz. Może później. Obecnie mamy trochę ważniejsze sprawy na głowie – odpowiedział Ishir patrząc w sufit. Z piętra docierały huki i wyraźne odgłosy walki. – Shimizu zostań tu na wypadek gdyby nasz „gość” chciał zaatakować burmistrza. Ja idę pomóc tamtej dwójce.
Nie dając muzykowi szansy zaprotestować mag elektryczności pognał na piętro. Gdy znalazł się przed właściwym pokojem ściągnął z buta drzwi stojące mu na drodze. Drzwi prowadzące do głównej izby otworzyły się z i stanął w nich Ishir.
Niebieskowłosy ujrzał, iż zamaskowany osobnik stoi mniej więcej na środku pokoju. Z pazurów, które miał przyczepione do lewej ręki kapała krew. Rei mocno krwawił z poszarpanego barku, a Krew ciekła z boku Anette, który zapewne został wcześniej przebity. Jednak zamaskowany też był poturbowany. Jego plecy ociekały krwią, która wypływała z ran wyglądających jak po małej eksplozji żyletek. Na ramieniu zaś widoczne było rozcięcie, a nad nim dziura po sztylecie. W ścianie przeciwległej do drzwi świeciła dziura, sporej wielkości a gdzieś pod wybitym oknem leżał związany blondyn. Na schodach słychać było też czyjeś kroki, czyżby to Shimizu wspinał sie tu powoli? A może burmistrz niósł talerz ciepłej zupy?
Ishir stanął jak wryty. Trochę go zszokowało to, co zobaczył w pomieszczeniu. Szybko jednak otrząsnął się z pierwszego wrażenia.
- Nie ładnie tak bawić samemu. Pozwólcie, że się dołączę do zabawy.
Niebieskowłosy wyprostował przed sobą dłonie.
-Sądzę, że o przeproszeniu za to, że jesteś debilem nie ma co liczyć? - chłopak uśmiechnął się lekko. - Więc przejdźmy do kolejnego etapu. Thunder Cannonade! - Pioruny kuliste wystrzeliły w stronę zamaskowanego.
Zamaskowany był wyraźnie zaskoczony tym atakiem, bowiem nie zdążył go uniknąć. Cztery elektryczne kule trafiły prosto w jego tors. Ishir wykonał ten atak jednak szybko i moc wyładowania nie była duża, bowiem po gołej piersi mężczyzny przebiegło tylko kilka niewielkich błyskawic. Kilka włosów zaś stanęło dęba na jego głowie.
Dziewczyna mocno zaparła się w miejscu i zamachnęła się. Jednak nim wyrzuciła shuriken, odwróciła się w stronę siedzącego syna napastnika. Krew trysnęła z boku, jednak twarz dziewczyny pozostawała bez zmian gdyż była zakryta. Jej oko było lekko przymknięte. Rzut shurikenem sprawił, że jej bok stał się prawie cały we krwi, nie mówiąc o stroju. Lecący z dużą prędkością zmierzał w kierunku syna “Pazura”.
Uderzenie początkowo zwaliło Rei na kolana, nie przepadał on specjalnie za rozrywaniem mu mięśni w ramieniu. Nie spostrzegł nawet dodatkowego ataku w stronę Anette. Odruchowo klasną w ręce starając się nadrobić rozcięcie żelazną sztuczną skórą. To była w końcu Magia.
Zauważył co się dzieje dopiero przy wejściu Ishira. Zaraz. W dwie osoby nie mogą sobie poradzić podczas pierwszej walki dla gildii? Jak to będzie wyglądało w jego pierwszym raporcie..? Zaraz...
Rei mało nie wybuchł śmiechem, gdy spostrzegł że jego przyjaciel z gildii wykonał nie więcej niż stylizację fryzury. Chłopak zapewne robi tak też dla siebie w razie potrzeby, aby zaoszczędzić na żelu do włosów.
Jednak nie był to moment do śmiechu. Gdy Anette zamachnęła się shurikenem w stronę syna zabójcy, Rei stanął na równe nogi i uderzył lewą dłonią w prawą, po prostu klaszcząc.
"Nie masz magii? To ci ją dam!" pomyślał, ruszając biegiem w stronę przeciwnika. Plan był prosty, podejść i wykorzystać dłoń do otwarcia bramy, aby wylało się tyle żelaza ile da mu pewność, że po przeciwniku nic nie zostanie.
- NA BOK!! - krzyknął dla towarzyszy szykując się do skoku z rozbiegu. Jednym co mogło go powstrzymać przed otwarciem bramy była zbyt mała odległość między zabójcą a towarzyszami z drużyny. Nie dbał nawet o jego syna.
Pazur obrócił sie w mgnieniu oka i wyskoczył w stronę swojego syna. Wyprzedził ciśniętą przez Anette broń i dopadł do związanego blondyna. Chwycił go na ręce i już miał odskoczyć w bok, kiedy to zielony shuriken śmignął obok niego. Na pierwszy rzut oka wydawało się iż broń chybiła celu. Jednak po chwili z cichym “Plask” na ziemie opadły dwa odcięte palce mężczyzny. Zamaskowany nic nie powiedział walcząc z bólem, i brudząc posadzkę lejąca się z miejsc po jego palcach krwią. Wtedy też na scenę wkroczył Rei, ale tym razem brązowowłosy nie miał zamiaru kontratakować. W momencie, gdy gorące żelazo trysnęło z rąk maga w hełmie, zabójca odbił się od ziemi i wraz z synem skoczył przez wybite okno. Gorący metal co prawda zahaczył o jego nogę co wywołało ryk bólu zamaskowanego, jednak główna fala płynnego gorąca ominęła go. Zamaskowany lecąc w dół na ośnieżoną ziemię wypuścił syna z rąk i wyciągnął pazury przed siebie celując w oddalająca się od niego dziurę.
- Crismon claw misles! - krzyknął głośno.
Pazury niczym trzy rakiety oderwały się od jego rękawicy i poszybowało do otworu stworzonego wcześniej przez Anette. Pierwszy z metalowych prętów bił się obok nogi Rei i wybuchł sprawiając że mag w hełmie musiał odskoczyć. Drugi wbił się gdzieś w sufit również powołując do życia mała eksplozję. Trzeci pocisk cudem ominął Rei i wbił się... w klatkę piersiową Ishira. Niebieskowłosy zdążył tylko spojrzeć na kolec gdy ten wybuchł na jego piersi parząc ją dotkliwie.
Zamaskowany zaś upadł dysząc na ziemie, a kolejne trzy pazury wyskoczyły w wolnych miejscach jego rękawicy.
"Za późno...już za późno..." powtarzał Rei wstając z ziemi. Powoli się męczył, ale przeciwnik w końcu oberwał, teraz jest okazja, aby go wykończyć. Nie da mu uciec.
Uderzył pięścią w ziemię i wstał. Podbiegł do samego okna i ustał w nim, klaszcząc dłonią w dłoń, nie przejmował się szansą na to, że zamaskowany zabójca ponownie wyśle swoje rakiety, może zniszczyć je w locie.
Wyprostował ręce przed sobą. Spokojnie dobierając słowa
- Weapon Gate! - "I niech każda broń będzie symbolem przekleństwa jakim jest sztuka kowalstwa, tworząca narzędzia zniszczenia" dodał w myślach.
Pierwszy atak nie przyniósł spodziewanego efektu. Nawet pięścią Ishir byłby wstanie zrobić większe szkody. Chłopak wkurzył się na samego siebie, że nie przyłożył się do czaru. Chciał się poprawić, lecz sytuacja potoczyła się szybko i nie po jego pomyśli. Nim się spostrzegł poczuł lekkie ukłucie w klatce piersiowej. Odruchowo spojrzał w dół.
Siła wybuchu przewróciła go. Ból w klatce piersiowej był nie do wytrzymania. Niebieskowłosy nie krzyczał jednak. Uśmiechał się.
- Ja.. też chcę… taką broń. – powiedział z trudem podnosząc głowę.
Spróbował się podnieść. Jednak rozerwana klatka piersiowa mu to uniemożliwiła. Jedynym efektem jego wysiłków było pobrudzenie krwią przodu kurtki a raczej tego, co z niej zostało.
Zamaskowany w czasie, gdy Rei dobiegał do dziury przeciął liny trzymające jego syna. Blondyn szybko wstał na równe nogi, przestraszony cała sytuacją.
- Synu biegnij do tego miejsca i powiedz im, że mają na karku bandę magów z Fairy Tail. - rozkazał zamaskowany swego synowi. Blondyn spojrzał tylko smutno na ojca i odwrócił się w stronę bramy miejskiej.
- A ty tato? - zapytał puszczając się biegiem.
- Ja tu musze jeszcze coś zrobić... - mruknął zamaskowany zabójca, lecz jego syn był już na tyle daleko, że tego nie usłyszał.
W tym momencie Rei też powołał do życia swe zaklęcie. Otworzył przejście do świata gdzie powstawały jego bronie. Wyglądało to jak ściana wody unosząca się przed jego dłońmi. A z tej wody poczęły wyłaniać się głownie włóczni, ostrza mieczy i toporów. Wszystko, co opuszczało przejście zostało wystrzeliwane niczym z kuszy, czy też armaty w stronę zabójcy. Zamaskowany uniknął pierwszego pocisku, odpinając w tym samym czasie swoją rękawice. Jakaś włócznia drasnęła jego bok, gdy odskakiwał przed nawałnicą broni. Chwycił odpiętą błyskawice w dłoń i napiął mięśnie. Stanął w pozycji do rzutu i cisnął swoją bronią w stronę dziury, w której stał Rei.
Odpięte pazury cudem ominęły lecące włócznie i ostrza jednak zamaskowany nie miał tyle szczęścia. Jedna z broni wyprodukowanych przez kowala przebiła się przez tors zabójcy przybijając go do ziemi. Ten zakaszlał a spod maski wylało się sporo krwi. W tym momencie ostrze miecza wbiło się w bark mężczyzny, głęboko i boleśnie. Zabójca ostatkiem sił utrzymywał się przy życiu. Spojrzał spod swej maski na nadlatujące przeznaczenie i mruknął cicho do siebie.
- Pokonany przez bandę dzieciaków... cóż za upokorzenie... Przynajmniej na koniec mogę... - mężczyzna zacisnął oczy z bólu i kaszlając krwią krzyknął najgłośniej jak tylko umiał. - Final Claw! Lotus!- W tym też momencie ciśnięta przez niego rękawica rozbłysnęła czerwonym światłem, a broń wytworzona przez Rei wbiła się w ciało zamaskowanego kończąc jego żywot.
Mag z hełmem na głowie zamknął bramę. Jej otworzenie kosztowało go naprawdę wiele energii. Świecąca na czerwono rękawica leciała w jego stronę w z dużą szybkością. Chłopak chciał odskoczyć by jej uniknąć niestety jego reakcja była za wolna. Broń dotknęła jego ciała i wtedy wybuchła. Rei poczuł pierw potworne gorąca spowodowane wybuchem rękawicy z pazurami, która dotkliwie poparzyła jego pierś. Jednak to nie był koniec ostatniego ataku zabójcy, bowiem wraz z eksplozją pojawiły się setki małych igiełek które powbijały się w ciało kowala. Niektóre odbiły się od jego hełmu lub stworzonej na szybko metalowej zasłony. Jednak wiele z nich powbijało się w skórą młodego maga, tworząc setki mały ran. A jak to się mówi, wiele zadrapań bywa boleśniejsze od jednej wielkiej rany. Mag upadł na ziemię jęcząc z bólu.
W tym czasie zimny wiatr poruszał włosami martwego mężczyzny. Zamaskowanego zabójcy, który zginął w sposób honorowy ( w jego kręgach) bowiem nie uciekł i nie zostawił przeciwnikom swej broni. Gdyby ktoś zajrzał pod jego maskę zobaczyłby, że umarł z uśmiechem na twarzy. Bowiem w jakiś dziwny sposób, był on szczęśliwy...
Zaklęcie zadziałało świetnie, nie używał go zbyt często, ponieważ zawsze z każdą krótszą chwilą czół się coraz słabiej, jednak nie miał zamiaru ryzykować, że zwykła kontra się nie uda.
Gdyby Apollo był z nimi, pewnie udałoby się pozbyć obu póki czas.
Rei cieszył się w duszy widząc agonię przeciwnika, że przynajmniej pokonali silniejszego z nich, pod warunkiem, że pragnienie zemsty nie wzmocni syna do przerośnięcia mistrza.
Ah, no tak. "Nie życz drugiemu co tobie nie miłe", Rei nie miał pojęcia o takich sformułowaniach, następnym razem byłoby jednak dobrze gdyby poprosił kogoś jak Anette o wytłumaczenie ich, ponieważ jakże radosna agonia wroga nie była ani trochę przyjemna dla niego samego.
Po widoku rękawicy nie był pewien, co się dzieje, a po uderzeniu igieł nie zdołał nawet usłyszeć własnego wrzasku, który wydał tuż przed zemdleniem.
Nie było jednak pewne, co do tego doprowadziło, połączenie ran i zmęczenia, czy może po prostu pierwsze obcowanie z tak niskim poziomem temperatury.
Żadna, nawet najcięższa rana nie boli tak bardzo jak urażona duma. Ishir walnął pięścią w podłogę klnąc cicho pod nosem. Pierwsza poważna walka i pierwsza porażka. Co z tego, że główny przeciwnik został pokonany skoro niebieskowłosy okazał się zupełnie nieprzydatny? Nawet jego zaklęcie nie wyszło tak jak chciał. Pozwolił przeciwnikowi uciec, pomimo że był w stanie, chociaż go spowolnić. Ishir okazał się bezużyteczny. Był beznadziejny. Jeśli w taki sposób miało to wyglądać to nigdy nie uda mu się przywrócić dobrego imienia jego nauczyciela. Będzie musiał się wziąć za porządny trening. Chłopak splunął krwią. Wcześniej jednak będzie trzeba się wykurować.
 
__________________
Dłuższy kontakt może zagrażać Twojemu zdrowiu lub życiu.
Toczę batalię z życiem. Nieobecny na długi czas.
Karmazyn jest offline