Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-02-2011, 13:25   #95
woltron
 
woltron's Avatar
 
Reputacja: 1 woltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumny
Po powrocie z myśliwskiego domku Aglahad ruszył przeszukiwać gruzy Domu w celu wydobycia przedmiotów, które mogłyby się im przydać w czasie podróży. Aglahad był zły i zmęczony. Zły był dlatego, że oprócz jednego niewielkiego kociołka, paru miedzianych kubków niczego nie znalazł. Skarby, które trzymał na stryszku spaliły się w czasie pożaru, a inne przydatne przedmioty podzieliły podobny los. Poza tym przeszukiwanie Domu był zadaniem niewdzięcznym, ponieważ przywoływało jakże bliskie wspomnienia: połajanki ojca Edrina, uwagi starego maga, wykorzystywanie nieuwagi Olgi, najstarszej z kucharek w Domu, do wykradzenia jakiegoś smakołyku z kuchni – wszystko to należało do przeszłości i miało już nigdy nie wrócić...

Przeszukiwanie zgliszcz Domu wywołało też sporo złośliwych, a także niezbyt pochlebnych wobec Aglahada komentarzy ze strony nielicznych wychowanków Domu, którzy zostali dopuszczeni do ruin, a od których Aglahad był młodszy o dwa lata. Młody złodziejaszek najciężej przeżył uwagę Jorga, który stwierdził, iż atak smoka był sprowokowany naukami maga, jego uczniem i tym co robili jego przyjaciele w ostatnich dniach. Aglahad miał ochotę wykrzyczeć, że to nie prawda, ale zagryzł tylko wargę, powtarzając sobie w duchu, że kiedyś jeszcze Jorge odszczeka swoje słowa.

Tej nocy Aglahad nie spał zbyt dobrze.


***

Następnego dnia Aglahad udał się po obiedzie do Colwyna. Złodziejaszek chciał prosić go o łuk, bo choć strzelał z niego bardzo słabo to uważał, że niebezpiecznie zapuszczać się w dzikie góry bez jakiejkolwiek broni. Poza tym chciał mieć prawdziwą broń, a nie tylko procę, która – przynajmniej w oczach złodziejaszka – była zaledwie namiastką broni.

Colwyn przywitał Aglahada zaskakująco dobrze, choć nigdy nie łączyły ich jakieś specjalne relacje. Oczywiście młody złodziejaszek, jak wszyscy chłopcy w Domu, był zafascynowany Colwynem i jego podróżami.
- Bo ja... – Aglahad się zająknął. Rozmowa nie przebiegała zgodnie z planem. – Bo ja... – powtórzył. – po łuk przyszedłem! – w końcu wydusił z siebie, wypuszczając przy tym powietrze.

Łowczy popatrzył się prosto w oczy Aglahada, jakby oceniając go, a potem powiedział coś co zaskoczyło złodziejaszka jeszcze bardziej niż jego własna prośba.
- Dobrze – odpowiedział Colwyn. – Co prawda wybór jest niewielki, bo jesteś trochę za niski bym mógł dać ci, któryś z swoich łuków... – Mężczyzna nagle przypomniał sobie coś. – Poczekaj tu – powiedział i podszedł do niewielkiej skrzynki. Otworzył ją i po chwili wyjął coś zawiniętego w skórę. Wrócił do stołu i rozwinął skórę. Oczom Aglahada okazał się piękny, krótki łuk.
- Zrobiłem go dla Deagarego. – W jego głosie dało się słyszeć smutek. – Nigdy go nie użył, nie zdążył – dodał. – Jak widzisz łuk jest krótki i ma lekki zaciąg, ale nie daj się zwieść... to taka samo śmiertelna broń jak mój łuk. Mam nadzieję, że będzie dobrze ci służył.
- Dziękuję - odpowiedział Aglahad i nim zdążył powiedzieć coś jeszcze Colwyn go uprzedził.
- Będziesz potrzebował też strzał, kołczanu by je trzymać i przynajmniej dwóch cięciw – stwierdził łowca. – Na szczęście mam to wszystko i chętnie się z tobą podzielę.

Po chwili Aglahad stał z łukiem, kołczanem pełnym strzał i dwoma cięciwami. Colwyn uśmiechnął się widząc, że chłopak nie wie co powiedzieć, że zabrakło mu słów.
- Nie musisz dziękować. Zanim jednak wyjdziesz udzielę ci dwóch rad. Po pierwsze nie używaj łuku tak długo jak nie nauczysz się z niego dobrze strzelać. Żałuję, że cię nie wyszkoliłem, ale wierzę, że sobie poradzisz. Widzę też, że masz przy pasie procę, póki co zaufaj jej. Po drugie przygotuj sobie pas przy którym będziesz miał nóż, hubkę i krzesiwo. To może uratować ci kiedyś życie na trakcie – stwierdził. – A teraz zmykaj.

Aglahad podziękował raz jeszcze i pobiegł do namiotu w którym spał by pochwalić się prezentem jaki dostał od Colwyna i by przygotować sobie pas, zgodnie z radami Colwyna.

***

Około dwóch godzin później Aglahad skończył. Pas, worek na hubkę i krzesiwo, a także pochwa na nóż były gotowe. Algahad założył i zapiął pas. Chłopak był bardzo dumny z siebie i chyba pierwszy raz w życiu był zadowolony z tego, że długie zimowy wieczory spędzał, zmuszany przez siostrę Amode, z dziewczętami na szyciu i haftowaniu, co było powodem wielu złośliwych komentarze ze strony takich osób jak Stam.

Chłopak był tak zadowolony z siebie, że stwierdził iż pochwali się Deagaremu i pozostałe dwójce. Wyszedł z namiotu i zaczął iść w stronę ocalałych zabudowań, gdzie spodziewał się zastać Deagarego.

Nie zrobił kilku kroków gdy kątem oka dostrzegł szybko znikającą w lesie Amarys. Dziewczyna wyglądała jakby gonił ją jakiś demon. Nie myśląc wiele Aglahad ruszył w stronę kuźni Haralda. Wiedział, że jest tam Rav, wojownik sam mu o tym powiedział jakiś czas wcześniej, i że powinien się on dowiedzieć o tym co się działo.


***


- Rav... - Mały łotrzyk z trudem łapał oddech. - Widziałem... Amarys, biegła gdzieś w las...

- W las? - Skierowane na Aglahada spojrzenie Rava pełne było zaskoczenia. Nie tyle treścią słów, co zachowaniem Aglahada. - No i co z tego? Pewnie matka Zimira wysłała ją po jakieś zioła. Albo Amadeus, bo miała z nim rozmawiać. A wiesz dobrze, że on nie lubi czekać na wykonanie polecenia.

Nie chodziło o ewentualne kary, bo Asmodeusz nigdy nikogo nie ukarał, ale o marudzenie, które było jeszcze gorsze...
- Nie... - chłopak rozpaczliwie łapał powietrze - nie rozumiesz - wydusił w końcu z siebie. - Ona biegła jakby... jakby... gonił ją piekielny legion! - stwierdził chłopak, opierając się o jedną z szafek.
- A gonił ją ktoś? Albo ona kogoś? - spytał Rav, równocześnie więcej uwagi zwracając na nowy nabytek, niż na sportowe wyczyny niedawno mianowanej kapłanki.
- Chcesz za nią biec? - mówił dalej. - Znowu się obrazi... Wszak by powiedziała...
- Głupek! - powiedział głośno Aglahad, po czym odwrócił się na pięcie i pobiegł za kapłanką. Może nie znał Amarys tak dobrze jak Ravere, ale to co zobaczył na jej twarzy wystarczyło mu by stwierdzić, że stało się coś poważnego.


Aglahad wbiegł w las. Działał instynktownie, licząc, że dogoni dziewczynę lub na fart, uśmiech losu. Bo na co mógł liczyć więcej? Nie wiedział wszak co zamierza zrobić Amarys i dokąd się udała. Biegł więcej najszybciej jak potrafił, omijając gałęzie i inne przeszkody, bo choć była tu wydeptana dróżka, to jednak rzadko kto z niej korzystał.

W pewnym momencie młodemu złodziejaszkowi miał wrażenie się, że Amy biegnie niedaleko. Już miał krzyknąć by się zatrzymała lub chociaż powiedziała dokąd jej tak śpieszno, gdy potknął się o wystający korzeń, jednak dzięki wrodzonej zręczności uniknął upadku, choć nie odbyło się bez paru otarć i rozerwanego rękawa. "Cholerny korzeń" pomyślał i pobiegł dalej, tam gdzie zdawało mu się, że przed chwilą widział młodą kapłankę.
 
__________________
"Co do Regulaminów nie ma o czym dyskutować" - Bielon przystający na warunki Obsługi dotyczące jego powrotu na forum po rocznym banie i warunki przyłączenia Bissel do LI.
woltron jest offline