Podróż karawaną nie była wygodna. Ciężkie ulewy uprzykrzały życie Williama na każdym kroku. A miał to być przecież „nowy początek”. Ciężko będzie rozpoczynać na nowo w miejscu takim jak D’Arvill, młodzieniec, więc nie planował zostawać tu na długo i miał nadzieję zaczepić kolejną karawanę wyruszającą z miasta. Ale nie dziś. Dziś Wiliam postanowił się odprężyć. Ruszył wartko w kierunku budyneczku o rozpalonych okiennicach i tak trafił do „U Mistrza C”, gdzie zająwszy miejsce wraz z zakupionym trunkiem począł rozglądać się po zgromadzonych.
Nie dostrzegał nikogo, kto zainteresowany byłby rozegraniem partyjki, niestety, bo William miał nadzieję kogoś ograć wzbogacając się przy tym. Wsłuchiwał się jedynie w rzucane z różnych stron historie i opowieści wykrzywiając usta w kształt imitujący uśmiech przy co śmieszniejszych wypowiedzeniach. Siedział tak na skraju ławy jedną ręką podpierając podbródek, drugą zaś obracając specjalnie udekorowane pudełko na jego szczęśliwą talię kart z napisem „Łut szczęścia”. Szczęście ostatnio jednak zdawało się go omijać.
Czarno odziany gość wstąpił i przekazał dość istotną informację.
- Cholercia… - mruknął do siebie William. ~ Wszystko idzie nie tak jak powinno a na dodatek teraz prawdopodobnie kogoś zamordowałem. Żyć, kurwa, nie umierać! ~ kolejne słowa wolał jednak niemo wypowiedzieć do siebie w myślach. Zrezygnowany odstawił kufel, w którym kołysała się resztka piwska.
Najbardziej martwiące było to, że nijak teraz nie mógł się oddalić, to cholerne miasto dało mu sporego kopa w dupsko i prawdopodobnie nie ostatniego. A był chłopak tego pewien, toteż jego grymas nabierał oraz głębszego wyrazu mówiącego zrezygnowanym tonem: „Ja pierdolę…”
A teraz na dodatek trzeba było pilnować nie tyle co siebie, co także innych. Zaraz pewnie zaczną tworzyć się grupki, w których każdy swojego słowem będzie bronił. Gdyby coś. Niefajnie się sprawy układały faktem takim, iż William siedział przy stole sam.
Powstał z zamierzaniem wypowiedzenia się w sposób mądry, jednak zamilkł jakby tracąc wątek w jednej chwili. Powiódł wzrokiem po zgromadzonych. Wyszedł ku środkowi chcąc mieć lepszy widok. Dostrzegł już kilka znajomków trzymających się razem.
- Słuszna uwaga, przyjacielu, jeżeli można… - wypluł w końcu wyszukane (nareszcie) słowa w kierunku oburzonego zaistniałą sytuacją elfa. – Dobrze powiedziane, barbarzyństwo. Lepiej sam bym tego nie ujął – dokończył łapiąc z trudem słowa, gdyż nie jest to łatwe, gdy zwróci się na swoją osobę naście spojrzeń, tym bardziej odwróciwszy się w ich kierunku. Zamarł, ale się opamiętał. Spojrzawszy ponownie w stronę przeciwną, gdzie siedziała elfio-krasnoludzka ekipa z towarzyszem w postaci ludzkiego mężczyzny, przedstawił William swoją sytuację.
- To dość kłopotliwe być przetrzymywanym w mieście z powodu oskarżenia o zabójstwo, tym bardziej w tym mieście spędzając zaledwie… - pomyślał chwilę spoglądając ku sufitowi, - mniej niż godzin dziesięć. Ma godność Will – odparł chwytając pobliski stołeczek i stawiając pod własny zadek by usiąść przy ławie blisko elfa, jednak nienazbyt, co by nie wydać się natarczywym. A oparłszy łokcie o dechy stołu i spojrzawszy po siedzących obok rzekł ironicznie:
- No, siedzimy w niezłym gównie – z nawiązką do konkretnego miejsca zabójstwa. |