Angielka na wszelki wypadek przyjrzała się Willemowi. Nie to, żeby nie ufała Cygance, ale podejrzewała, że jej wiedza z zakresu medycyny a także apteczka którą ze sobą wzięła bardziej się przydadzą i przyniosą więcej pożytku niż zwykłe owinięcie szmatami.
- Trzeba zdezynfekować – wyjaśniła krótko zdumionemu Niderlandczykowi, zaskoczonemu najwyraźniej faktem, że kobieta bezceremonialnie zaczyna zdejmować z niego koszulę. – Mam wodę utlenioną i czysty bandaż – dodała chcąc go upewnić, że mimo iż jest kobietą to wie co robi. Na szczęście odłamki nie uszkodziły zbytnio skóry – dobrze, że Willem był porządnie ubrany. Gdyby nie kilka warstw materiału obrażenia mogły być poważniejsze. Louise uśmiechnęła się na myśl, jak w tej chwili musiało wzrosnąć ego i poczucie wartości Ouwerkeerka wobec takiej atencji ze strony kobiet.
- Do wesela się zagoi – puściła do niego żartobliwie oko i schowała pozostałe przyrządy do torby. – Ale następnym razem radziłabym zachować większą czujność.
Rozejrzała się w końcu po pomieszczeniu. Ich nagłe wtargnięcie poruszyło tabun kurzu, który wirował teraz niczym w swoistym tańcu pośród przytłumionego światła padającego z lampy, którą zapalili. Mnogość pułapek nie była dla Louise zaskoczeniem. To z jakich materiałów zostały zrobione a także jakie obrażenia miały na celu zadać coraz bardziej utwierdzało ją w przekonaniu, że willa, nawet jeśli nie należała do jej Profesora, to przynajmniej gościła go jakiś czas i była świadkiem przełomowych być może wydarzeń. A może to tylko jej pobożne życzenia i determinacja w znalezieniu Doodleya sprawiły, że we wszystkich śladach i poszlakach widziała rękę Manghusa.
W pomieszczeniach na dole niewiele znaleźli. Mebli było niewiele, śladów żywej duszy również. Czy wszystko zostało wyniesione w popłochu? A może rezydencja od dawna była niezamieszkała i służyła tylko zbłąkanym wędrowcom za noclegownie…Jedyna nadzieja pozostała w pomieszczeniu na górze. Upewniwszy się, że nie czeka na nich tam kolejna pułapka, Angielka wzięła pod rękę Willema i pomogła mu wspiąć się po drewnianych schodach. Na progu zatrzymała się. A jednak. Ktoś tu pomieszkiwał. Niedbale zaścielone łóżko, notatnik, jakaś kartka papieru i parę innych drobiazgów świadczyły o tym, że ktoś tu był, a przynajmniej bywał.
Zanim zdążyła zareagować, Andrea szybkim ruchem podniosła leżący świstek i podała go Angielce do weryfikacji. Louise przytaknęła. Chociaż projekt ją zaskoczył, charakter pisma nie kłamał . Doodley tu był. A jeśli zostały tu jego rzeczy, to znaczy, ze nie może być daleko. Dom wyglądał na niesprzątany od 3 do 5 dni. W tym czasie, niezależnie od okoliczności, nie można odejść zbyt daleko. Taką miała przynajmniej interpretację a raczej może nadzieję…
Intensywny dzień chylił się wreszcie ku końcowi. Awaria statku powietrznego, ukrycie walizek, ucieczka przed psami, pole minowe, obrażenia jakie odniósł Willem i szereg pułapek w domu to dość dużo jak na jeden raz. Louise miała nadzieję, że chociaż noc okaże się spokojna i pozwoli choć odrobinę zregenerować nadwątlone siły. Wobec braku protestów ze strony pozostałych przysiadła na łóżku na którym wedle wszelkich przesłanek mógł nocować Doodley i owinąwszy się kocem starała się zapaść w objęcia Morfeusza… |