Słońce znikało powoli za linią horyzontu zalewając zbocze góry szkarłatem. Milkły głosy dziennych ptaków, powoli cichło zwyczajne tu zawodzenie wiatru, a powietrze powoli stawało się przejmująco chłodne. Ciemne głazy połyskiwały w ostatnich promieniach słonecznego blasku, pokryte drobną rosą. Po wschodnim widnokręgu powoli piął się jasny kształt Luinari, otoczonego naszyjnikiem migoczących gwiazd. Z nagła spokój dziczy zakłócił odgłos staczających się kamieni, które licznie posypały się z rumowiska. Ciemniejszy od zbliżającej się nocy kształt przemknął po zboczu. Zdawało się, że długimi susami przeskakuje od jednej plamy cienia do kolejnej, starannie unikając powoli niknących słonecznych promieni. Zatrzymał się w pobliżu szczególnie wyniosłego głazu, o ostro zakończonym szczycie, niczym nie podobnym do obłych kamulców rozrzuconych po okolicy.
U podnóża tego głazu otwierała się szeroka i ciemna szczelina. Zdawało się, że ze wszystkich stron właśnie tam gromadzą się cienie i biła z jej wnętrza cuchnąca woń i wilgoć. Raz po raz unosiły się, w kwaśnych podmuchach wydobywających się z owej szczeliny, wyschnięte źdźbła trawy. Dziwna postać zatrzymała się w pół kroku, u wejścia do jaskini i poczęła nasłuchiwać. Nagle powiem dobywający się z czeluści stał się intensywniejszy, a z wnętrza dobył się chrobot, a po chwili głos:
- Jesteś wreszcie! - Zadudniło w ciemności. - Czy Twoje poszukiwania dobiegły wreszcie końca?
Tajemniczy jegomość odrzucił precz kaptur, który dotychczas zakrywał mu oblicze i jego blada, wprost kredowo biała twarz mocno odcinała się w smolistej ciemności panującej dookoła. Mężczyzna przygładził swe długie, czarne włosy i prychnąwszy pod nosem rzekł biorąc się pod boki.
- Dobrze wiesz, że nie! - Krzywy uśmiech wypłynął na jego pociągłej twarzy. - Ale bądź pewna, że nie zawiodę tam, gdzie ty nie podołałaś w wypełnieniu zadania. Jak tam twój bok? Azaliż wciąż jeszcze nie wyleczony?
W ciemności szczeliny zapłonęły dwa jasne płomyki, a zaraz do nich dołączył szeroki blask tuż pod nimi, układający się w złowieszczy kształt potężnych zębisk. Mężczyzna jednak tylko szerzej się uśmiechnął, a jego czarny płaszcz począł się niespokojnie furkotać, jakby szarpany wichrem. Jego wątła sylwetka zdawała się rosnąć i potężnieć, a syczący głos nabrał niezwykłej siły i głębi:
- Nie zapominaj z kim masz do czynienia Onyks! -Poniosło się echem po stokach.
Z ciemności dało się słyszeć prychnięcie, a straszne płomyki przygasły w jednej chwili.
- Chciałam cię tylko ostrzec drogi przyjacielu, że doszły mnie słuchy... - Głos z rozpadliny stał się nagle przymilny i słodki. -... Jakoby w te strony przybył Azgul i jego krety. Czyżby nasz Pan nie ufał twoim talentom, Smoła?
Mężczyzna słysząc te słowa syknął przeciągle i zarzuciwszy płaszczem rzekł:
- Nie twoja sprawa! Zawiodłaś i straciłaś swoją szansę! Nie będę tracił czasu z tobą na czcze pogawędki! Moi ludzie schwytają kogo trzeba! - Wychrypiał i ruszył szybkim krokiem w stronę pobliskiego urwiska.
Jeszcze z daleka ścigał go szyderczy śmiech z wnętrza rozpadliny.
Na polance od jakiegoś czasu było cicho i jedynie czasem z głośnym trzaskiem pękało w ogniu jakieś polano. Żadnemu z nich nie chciało się gadać. Próżne mielenie ozorami dobre było dla mędrków takich jak ten, tam rzucony pod drzewem, z workiem na głowie i związanymi nogami i rękoma. Tacy jak oni, powiedzieli już wszystko co było do powiedzenia. Szybko i sprawnie wykonali swoją robotę. Porwali tego, którego mieli schwytać! A teraz proszę, czekają na zapłatę za wykonane zadanie. Prawdziwi złoczyńcy! Silni, bezwzględni i milczący...
- Stam... - Rozległ się cichy, sepleniący głos Briderana. - Ten cały Smoła, to jak nas znajdzie?
- Nie wiem. Powiedział, że znajdzie, to znajdzie. - Uciął krótko Stam, grzebiąc osmalonym patykiem w żarze.
- Stam... - Cisza trwała tylko przez chwilę. - A co Smoła zrobi z tym niedojdą Trzemielem?
- A bo ja wiem? Może mu drugą łapę urwie? - Rosły chłopak zarechotał nerwowo, a zaraz do niego dołączył Deran. I znów zrobiło się cicho, lecz po chwili Stam dodał z przekonaniem. - Guzik mnie to obchodzi, co z nim zrobi i ciebie też nie powinno. Ważne, żeby nam zapłacił, jak obiecał. Niech sobie z nim robi co chce! I koniec dyskusji! Idę spać, a wy pilnujcie go żeby nic, nie wyczarował. Jak coś będzie mamrotać, to wiecie co macie robić?
- Dać po łbie! - Deran zaśmiał się chrapliwie, uderzając pięścią o otwartą dłoń z głośnym klaśnięciem.
Stam tylko kiwnął głową i ruszył, do posłania. I nie zauważył, pary jasnych, bursztynowych oczu, połyskujących w cieniu zarośli...
Amarys ocknęła się łapiąc z trudem powietrze. Musiała długo biec, pot szerokim strumieniem spływał jej z czoła, zalewając oczy i szczypiąc przy tym paskudnie. Była zmęczona jak, chyba nigdy wcześniej. Stała tuż na skraju jakiejś polany, gdzie płonęło ognisko. Przy jej nodze warował Owca, dygocząc z podniecenia. A na polanie... Otworzywszy szeroko oczy, nie mogła uwierzyć widząc przed sobą Tych Trzech. Już miała ruszyć w ich stronę głośno wołając, gdy ktoś zatrzymał ją w pół kroku. Rav, wraz z Aglahadem przyczaili się za pobliskimi drzewami. Rav trzymał ją za rękę i dawał znak by była cicho, a Aglahad wskazywał na coś co jeszcze przed chwilą młoda kapłanka wzięła za stertę szmat i rupieci. Mrużąc oczy dostrzegła, że sterta rupieci ma dwie, starannie skrępowane nogi i od czasu do czasu się porusza, jakby ktoś ułożył ją na włażących w plecy szyszkach.