Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-02-2011, 00:14   #213
Bogdan
 
Bogdan's Avatar
 
Reputacja: 1 Bogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie coś
- Przeklinam Cię … - szept połączony z charkotem wydobył się z ust Starego Mistrza. Jaczemir ze zgrozą patrzył jak ten zrozpaczony starzec zrywa się i rzuca w desperacji na drzwi. Jak walczy ze sztabą i własną niemocą. Bezsiłą, która zdruzgotała ostatecznie, bo ukazała taki bezmiar bezradności, wobec której rozpacz grzęzła w łkaniu. Te zeciśnięte pięści i ciche słowa klątwy podcięły mu nogi. Z rozwartymi w niedowierzaniu wargami powoli osunął się na posadzkę. Byłby upadł, gdyby nie odruch i ściana obok. Nawet zdająca się również pozostawać w podobnym stanie Liselotta spoglądała na Starego Mistrza oczami pełnymi niedowierzania. Cóżeś uczynił człecze szalony!? - zdawało się krzyczeć to spojrzenie. Lecz dla niego nie było już nic. Złamany łkał na kolanach wsparty o deski wrót. Ta pięść, waląca bezsilnie w gniewnej skardze. Jaczemir nie potrafił oderwać od niej wzroku.
Cisza i miarowe łup łup łup w deski było tysiąckroć gorsze od wycia, jakie jeszcze chwil parę nazad raniło uszy. Oto gorzała w ogniu rozpaczy nadzieja. Że zdąży, że pomimo okoliczności uda się uratować... wszystko! BOGI! Jakże w tej chwili pragnął się napić. Zgroza wysuszyła mu gardło na wiór. Odbierała moc w członkach. Jemu. Im wszystkim. Patrzył baranim wzrokiem jak gięli się na kolanach, cała trójka, oni, którzy mieli czelność w swej pysze ważyć się kreować światy. Coście nam zrobili!? Coście zrobili z nas!?


- A artyści?
- W skryptorium, jak rozkazałeś.... - bulgot kaszlu przerwał Torquemadzie relację. Siedzący w strzelistym krześle zdobionym w roślinne ornamenty imitującym twórczość starszej rasy, przed zgromadzonymi w zdobnej w kunsztowne, podobne w ornamentyce płaskorzeźby sali upiorami nie zwrócił uwagi na tą niedogodność. Zdawał się być przywykłym do tego defektu.
- Wszyscy?
Brak ospowiedzi starczył sam za odpowiedź. Nie wszystko poszło tak jak było zamierzone. Thomas charczał i opluwał puszysty dywan obficie wydzielaną śliną. Karkana zdawał się pozostawać bez reszty pochłonięty analizą wisiora z bursztynu, którym bawił się od początku spotkania. Elvira z przymkniętymi oczami pomrukiwała prężąc się pod pieszczotą przycupnięta w nogach tego, który słuchał sprawozdania Torquemady. Max nie był obecny. Cisza aż kłuła w uszy. Po wyjącym pandemonium jakie niedawno zapanowało na zamku, po wyciu wichru i mordowanych, po grzmotach burzy i walących się kamieni cisza jaka zapanowała była iście grobowa.
- Pozostał więc... jeden? - padło pytanie-stwierdzenie kiedy stało się jasne, że nikt nie pokwapi się odpowiedzieć nim będzie musiało paść.
- On, no i ten kapłan... - wydął napuchłe wargi Karkana. Może i chciał jeszcze coś dodać, ale nie dokończył.
- Klecha zabezpieczył się pieczęciami - przerwał milczenie niski aksamitny głos postaci spoczywającej w poduszkach krzesła. - Z tego co mówisz, urzywał boskiej mocy, skryptorium zaś jest obłożone czarodziejską magią... Cóż więc powstrzymało WAS przed osaczeniem tamtego? Kolejne mamiki? - w głosie słychać było wyraźną drwinę.
Elf nie zareagował na pozór pochłonięty wisiorem, lecz widać było jak spirale dredów stężały. Bystre oczy macały profil elfa spod kosmyków ciemnych, prawie czarnych włosów w milczeniu. Nie zrażony pozornym brakiem reakcji osobnik kontynuował monolog.
- Ponieśliście klęskę. Poza wybiciem załogi i zbiciem chyba wszystkich luster nie osiągnęliście... nic! Nic... - powtórzył z naciskiem - ...bo czymże jest jedna klątwa? W dodatku rzucona przez stojącego nad grobem dziada? - pieszczota wyhamowała protest Elviry. - Wiem... - głos stał się na powrót aksamitny - ...że rzucona w twarz mężowi Wiedzącej. To chyba jedyne pocieszenie...

...a ten...Bliski. Gdzie się zaszył? - sam przerwał własnoręcznie zasianą ciszę.
- Jest w lochach. W katowni. - odpowiedział jakoś niechętnie Torquemada.
Znał ich niechęć do zaglądania pod ziemię.Wyczuwał opór przed wchodzeniem na terytorium mieszkańców lochów. Rozumiał go. Coś na krztałt braku chęci włażenia zwierząt na terytoria innych zwierząt tego samego gatunku. Dziwiła za to mieszanina szacunku i lęku jakim darzyli tego, który zapadł w lochu. I sugestia nawiązania kontaktu.
- Max waruje przy nim - tym razem uprzedził pytanie Thomas.
- Dobrze więc. Skoro tak się napracował, niegrzecznie byłoby nie przyjąć zaproszenia. - wyrzekł i wstał ku wyraźnej niechęci prężącej grzbiet kobiety. - Wracajcie do swoich zadań!
 
Bogdan jest offline