Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 06-01-2011, 04:58   #211
 
Bogdan's Avatar
 
Reputacja: 1 Bogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie coś
...ale wykuta z mitów i wieczna jest jak mit
A taka w niej powaga dawno zaschniętej krwi
Że czuję jak wymaga i każe rosnąć mi
Być może nadaremnie lecz stanę w niej za stu
Ponieś Ulryku na niej jeśli padnę dzisiaj tu
Więc choć za ciosem pada cios i wróg posiłki śle w potrzebach
Mnie przed upadkiem chroni wciąż Tarcza Nieba...



...Kark bolał, a pióro w dłoni drżało...Jedna ze świec umierała, spalając się w ostatnim swoim wysiłku by pozwolić pracować tworzącemu artyście.

Zgasła.

Zdążył.

Piasek przykrył na moment połyskujące jeszcze w ostatnich płomykach litery. Złożył szybko zapisane nerwowym pismem karty. Schował pieczołowicie w torbie. Kostur, tubus, torba... jeszcze kałamarz i kwacz piór. Wstał i wtedy plecy przeszył ból. Wziął kilka głębokich oddechów. Przymknął na chwilę oko.

Jakiś strop musiał runąć gdzieś blisko. Zresztą wichura szalała dookoła z taką siłą i prędkością, że mogło to być wszędzie. Rozejrzał się po Zielonej komnacie. Ciemne wykwity zdobiły tu i ówdzie ściany pomieszczenia układając się w przedziwne wzory. Niesmotria na wcje żałka - pomyślał. Kolejny gdzmot przetoczył się przez zamkowe mury. Trzeba było się śpieszyć. Zabrał niedopaloną świecę i ruszył w kąt sali. Wejście było uchylone, a rysunki spełniły swoje zadanie. Czekało.

Spirala schodów wiodła stromo w dół. Niemal po omacku badał stopnie stopami. Śpieszył się ale nie chciał zaryzykować upadku. Robiło się coraz zimniej. Szron skrzył się na ścianach lochu. Ciemność, ziąb, chropowata powierzchnia kamieni. Loch, nisza, pół koła. Ciężar znów zrobił swoje. Głuchy odgłos ciężkiego kamienia gubił się w wyciu szalejącym po zamku. Zgrzyt przekładni i znów koła wirowały zmieniając pozycje. Odległy skowyt zniekształcony łokciami kamienia oddalał się to znów zbliżał. One wiedziały. Czuły, że kamienie się obracają, wiedziały czym to grozi. Nic sobie z tego nie robił. Niech i one poczują strach. Niech nakarmią się swoim własnym. Wirował. Nie, wszystko wokół wirowało. On był nieruchomy.

- Wybacz mi...Wybacz mi wszystko, Mistrzu...

Wycia nawet tłumione grubością muru były nie do zniesienia. Tam za ścianą musiało dziać się piekło. Mimo woli tulił głowę w ramiona, bo wiedział że musi tam iść. Że jeśli tego nie zrobi, praca pójdzie na marne. Przepadnie w najlepszym wypadku. A w gorszym... lepiej nie kusić licha. Kamienie zatrzymały się. Blada szpara powiększyła się nieco pod naciskiem dłoni. Nie usłyszeli zgrzytu zajęci sobą. I nim. Tym którego nie było w skryptorium ciałem, ale jakże bardzo pozostał z nimi.

- Żegnaj, pani...Zawsze cię...

Liselotte na kolanach, z powoli opadającymi od uszu dłońmi. Rozciągnięty na podłodze Mistrz Daree. Oboje łowiący chciwie choćby najdrobniejszy szmer, cokolwiek, co w tej nagłej, absolutnej ciszy przekonałoby ich, że łudzą się nie na darmo. Że to się nie stało... Nie tak...nie...

Nie było też von Hoeninga.
 
Bogdan jest offline  
Stary 11-01-2011, 12:25   #212
 
Irmfryd's Avatar
 
Reputacja: 1 Irmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie coś
Nieee, on nie mógł tego zrobić. To nie mogło się stać. Arwid nie spuszczał wzroku z zamkniętych drzwi oddzielających salę spotkań od krótkiego korytarza prowadzącego do schodów a dalej wyżej do skryptorium. Liczył na to, że drzwi otworzą się i pojawi się w nich Lutfryd.

- Sigmarze pomóż mu, nie odwracaj się od niego, spraw by demony oszczędziły go, daj mu siłę do walki, do ucieczki … Sigmarze błagam … oszczędź go … - szeptał starzec.

Cisza … zbawienna, gdyby nie okoliczności. Cisza, w której złe myśli przytłaczały. Cisza, w której ciemność, ból i rozpacz rozrywały ciało Mistrza Daree.
Ból … wypływający ze środka … palący trzewia … powodujący ucisk w piersiach i w gardle. Ból, podsycany każdą upływającą chwilą, kiedy stało się pewne, że Lutfryd nie żyje. Ból … ból dyszy, którego nic nie jest w stanie przytłumić.
I rozpacz … łzy starego człowieka spływające po policzkach. Szloch skulonego na kamiennej posadzce Mistrza Daree.

Był dla niego niczym syn. Łączyło go z Lutfrydem coś innego niż więzy krwi ale podobnie jak one nierozerwalnego. Był jego uczniem, opiekunem, oczami, dłońmi. Był najbliższą mu osobą. Wiązał z nim plany … pisarskie, chciał jak najwięcej przekazać temu zdolnemu młodzianowi. Pragnął oddać mu majątek, chciał by pomógł mu odszukać dzieci.

Dlaczego przyjechali do tego piekielnego zamku, czemu przyjął propozycję Kaisera. Karl Franz ten, który mienił się jego przyjacielem, a teraz nawet nie odpowiedział mu na list zawieziony przez Vautrina. I Vautrin … szara eminencja zamczyska. Morderca Jaspera i zapewne Melisandre … nie to Jasper zabił Melisandre … nie nikt jej nie zabił. Aravia odeszła z zamku śmiertelnie raniona, przekuta nożem … zostawiając krwawe ślady …

On nie powinien zginąć. Dlaczego Lutfryd … niewinna ofiara naszej pychy. Jeśli już dlaczego nie wzięły mnie … Tyle razy prosiłem o śmierć. Takkk to Twoja wina. Nie ukryjesz niczego pod arystokratycznymi manierami. To Ty słuchający podszeptów Vereny ... Twój symbol to brama, tylko dlaczego trzymasz ją zamkniętą dla mnie … cóżem Ci zrobił … skoro tyle razy ode mnie się odwróciłeś … zabrałeś wszystkich, których kochałem … ale Tobie było mało … gardzisz mną a zabierasz niewinnego człowieka. Dlaczego? Bo przyniósł łuk, od którego zginął kruk … Twoja zwierzęca forma. A jego szczątki? Kto będzie ich pilnował … o tym nie pomyślałeś … podarowałeś je demonom do zbezczeszczenia … co z jego spokojem po śmierci …

Nagle Stary Mistrz zerwał się na nogi. Decyzja została podjęta. Do drzwi dzielących ich od sali spotkań miał tylko kilka kroków. Korytarz wirował, brakowało powietrza … ale nie zatrzymany przez Liselotte Arwid dopadł do drewnianych ciężkich drzwi. Wysoko umieszczona mosiężna klamka … dłoń Mistrza naciskająca, szarpiąca … mimo to zamek nie puścił, ani drgnął, nawet nie zaskrzypiał. Zrozpaczony Arwid zaczął dobijać się do drzwi, uderzał zaciśniętymi pięściami, a gdy sił brakło opadł na kolana i cicho łkał.

- Przeklinam Cię … - szept połączony z charkotem wydobył się z jego ust.
 
Irmfryd jest offline  
Stary 15-02-2011, 00:14   #213
 
Bogdan's Avatar
 
Reputacja: 1 Bogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie coś
- Przeklinam Cię … - szept połączony z charkotem wydobył się z ust Starego Mistrza. Jaczemir ze zgrozą patrzył jak ten zrozpaczony starzec zrywa się i rzuca w desperacji na drzwi. Jak walczy ze sztabą i własną niemocą. Bezsiłą, która zdruzgotała ostatecznie, bo ukazała taki bezmiar bezradności, wobec której rozpacz grzęzła w łkaniu. Te zeciśnięte pięści i ciche słowa klątwy podcięły mu nogi. Z rozwartymi w niedowierzaniu wargami powoli osunął się na posadzkę. Byłby upadł, gdyby nie odruch i ściana obok. Nawet zdająca się również pozostawać w podobnym stanie Liselotta spoglądała na Starego Mistrza oczami pełnymi niedowierzania. Cóżeś uczynił człecze szalony!? - zdawało się krzyczeć to spojrzenie. Lecz dla niego nie było już nic. Złamany łkał na kolanach wsparty o deski wrót. Ta pięść, waląca bezsilnie w gniewnej skardze. Jaczemir nie potrafił oderwać od niej wzroku.
Cisza i miarowe łup łup łup w deski było tysiąckroć gorsze od wycia, jakie jeszcze chwil parę nazad raniło uszy. Oto gorzała w ogniu rozpaczy nadzieja. Że zdąży, że pomimo okoliczności uda się uratować... wszystko! BOGI! Jakże w tej chwili pragnął się napić. Zgroza wysuszyła mu gardło na wiór. Odbierała moc w członkach. Jemu. Im wszystkim. Patrzył baranim wzrokiem jak gięli się na kolanach, cała trójka, oni, którzy mieli czelność w swej pysze ważyć się kreować światy. Coście nam zrobili!? Coście zrobili z nas!?


- A artyści?
- W skryptorium, jak rozkazałeś.... - bulgot kaszlu przerwał Torquemadzie relację. Siedzący w strzelistym krześle zdobionym w roślinne ornamenty imitującym twórczość starszej rasy, przed zgromadzonymi w zdobnej w kunsztowne, podobne w ornamentyce płaskorzeźby sali upiorami nie zwrócił uwagi na tą niedogodność. Zdawał się być przywykłym do tego defektu.
- Wszyscy?
Brak ospowiedzi starczył sam za odpowiedź. Nie wszystko poszło tak jak było zamierzone. Thomas charczał i opluwał puszysty dywan obficie wydzielaną śliną. Karkana zdawał się pozostawać bez reszty pochłonięty analizą wisiora z bursztynu, którym bawił się od początku spotkania. Elvira z przymkniętymi oczami pomrukiwała prężąc się pod pieszczotą przycupnięta w nogach tego, który słuchał sprawozdania Torquemady. Max nie był obecny. Cisza aż kłuła w uszy. Po wyjącym pandemonium jakie niedawno zapanowało na zamku, po wyciu wichru i mordowanych, po grzmotach burzy i walących się kamieni cisza jaka zapanowała była iście grobowa.
- Pozostał więc... jeden? - padło pytanie-stwierdzenie kiedy stało się jasne, że nikt nie pokwapi się odpowiedzieć nim będzie musiało paść.
- On, no i ten kapłan... - wydął napuchłe wargi Karkana. Może i chciał jeszcze coś dodać, ale nie dokończył.
- Klecha zabezpieczył się pieczęciami - przerwał milczenie niski aksamitny głos postaci spoczywającej w poduszkach krzesła. - Z tego co mówisz, urzywał boskiej mocy, skryptorium zaś jest obłożone czarodziejską magią... Cóż więc powstrzymało WAS przed osaczeniem tamtego? Kolejne mamiki? - w głosie słychać było wyraźną drwinę.
Elf nie zareagował na pozór pochłonięty wisiorem, lecz widać było jak spirale dredów stężały. Bystre oczy macały profil elfa spod kosmyków ciemnych, prawie czarnych włosów w milczeniu. Nie zrażony pozornym brakiem reakcji osobnik kontynuował monolog.
- Ponieśliście klęskę. Poza wybiciem załogi i zbiciem chyba wszystkich luster nie osiągnęliście... nic! Nic... - powtórzył z naciskiem - ...bo czymże jest jedna klątwa? W dodatku rzucona przez stojącego nad grobem dziada? - pieszczota wyhamowała protest Elviry. - Wiem... - głos stał się na powrót aksamitny - ...że rzucona w twarz mężowi Wiedzącej. To chyba jedyne pocieszenie...

...a ten...Bliski. Gdzie się zaszył? - sam przerwał własnoręcznie zasianą ciszę.
- Jest w lochach. W katowni. - odpowiedział jakoś niechętnie Torquemada.
Znał ich niechęć do zaglądania pod ziemię.Wyczuwał opór przed wchodzeniem na terytorium mieszkańców lochów. Rozumiał go. Coś na krztałt braku chęci włażenia zwierząt na terytoria innych zwierząt tego samego gatunku. Dziwiła za to mieszanina szacunku i lęku jakim darzyli tego, który zapadł w lochu. I sugestia nawiązania kontaktu.
- Max waruje przy nim - tym razem uprzedził pytanie Thomas.
- Dobrze więc. Skoro tak się napracował, niegrzecznie byłoby nie przyjąć zaproszenia. - wyrzekł i wstał ku wyraźnej niechęci prężącej grzbiet kobiety. - Wracajcie do swoich zadań!
 
Bogdan jest offline  
Stary 15-02-2011, 09:08   #214
 
arm1tage's Avatar
 
Reputacja: 1 arm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumny
Cisza...

Grobowa cisza, która zapadła gdy pandemonium skończyło się i wybrzmiała już klątwa rzucona przez usta starca.

Skryptorium...?! Jak się właściwie tu znalazł? Jaczemir pamiętał dobrze, jak nachylony nad pergaminem przelewa słowo za słowem na pergamin leżący na stole, tamtym stole we własnej komnacie. Ucieczka, szaleńcza ucieczka po zamkowych korytarzach, z wyciem upiorów nad głowami. Tak, pamiętał to też, ale to już jakby nie było do końca jego udziałem - jakby obserwował to oczyma innych uciekających w popłochu, jakby nad ich głowami... Koszmar śmierci, panoszącej się po zamku i obrazy martwych ludzi.- Niektórzy z nich byli mu całkiem już bliscy, jak Inga, jak ten młody wartownik którego zdążył nawet nieco polubić, a mimo to...Mimo to z pewnego rodzaju obojętnością pamiętał ich zmasakrowane ciała, zupełnie jakby mu się to tylko przyśniło i budził się, wiedząc że zaraz znów zobaczy ich całych i zdrowych...

Jak do tego doszło?

Popatrzył na innych, przesunąwszy się niespokojnie na krześle. Zgrzyt. Arwid Daree nie to siedział, niż to leżał - zaciśnięte mocno zęby aż zgrzytały, podbródek drgał, starzec trwał z pięścią wciąż ściśniętą i opartą o grube drzwi. Oczy miał zamknięte, właściwie tylko poruszająca się wolno pierś świadczyła o tym, że tli się w nim jeszcze życie. Twarz miał bladą, kamienną i mokrą. Od łez, albo od potu, wyciśniętego bo umysł zmusił stare, wysłużone ciało do nagłego i potężnego wysiłku.

Liselotte, obrócił głowę. Na twarzy dziewczyny kwitło jeszcze niedowierzanie, niedowierzanie i strach, który spinał jej młode ciało jak rozgrzane kleszcze w katowni. Nie wyglądała najlepiej, pomyślał Jaczemir. A gdy pieśniarka uśmiechnęła się nagle, kislevczyk wiedział że nie oznacza to nic dobrego.

Uśmiech zniknął tak nagle jak się pojawił, a jednocześnie zaskakująco szybko dziewczyna zerwała się z podłogi. Z jej ust wydobył się wtedy krzyk tak straszliwy i przejmujący, że konkurować mógł z wyciem upiorów które wciąż mieli w pamięci. Noga, jakby nie należała do właścicielki, kopnęła z mocą w krzesło, które wywróciło się z hukiem.

- Nie!!! - zawyła znowu, zaciskając pięści i unosząc wzrok ku górze - Dlaczego...?!!! Com takiego uczyniła?!!! Przeklęty zamek!!! Przeklęty Vautrin!!! Przeklęty cesarz!!!

Daree nie zareagował, nadal smutno wpatrzony w drzwi.

- Liselotte...- odezwał się Jaczemir.

- Zostaw mnie!!!- szarpnęła głową i zaświeciła mu w twarz obłąkanym niemalże spojrzeniem - Wszyscy mnie zostawcie!!!

Rzuciła się jak lwica, z determinacją. Świecznik frunął jakby nic nie ważył, huknął o kamienną ścianę...Złapała krzesło, z przeciągłym piskiem uderzyła nim o stół. Jaczemir zasłonił się przed lecącymi drzazgami, a potem przed połamanymi nogami krzesła którymi dziewczyna ciskała gdzie popadnie. Gdy podniósł wzrok znad ramion, Liselotte chwytała już stół i szarpnęła mi mocno do góry, pergaminy poleciały w powietrze, jeden kałamarz rozstrzaskał się o podłogę a w tym miejscu zaraz pojawiła się piękna czarna połyskująca plama. Dziewczyna przez moment była niczym ta śnieżna zawieja, krzyczała coś łapiąc za kolejne krzesło, potem łupnęła i nim z wściekłością o ścianę, raz i drugi...Zatrważający był bezruch, z jakim Arwid przyjmował ten nagły i niszczycielski wybuch, nawet się nie odwrócił. Jaczemir, oniemiały, zasłonił się odruchowo spodziewając się że i tymi fragmentami mebli kobieta będzie rzucała, ale nieoczekiwanie zawisły one w rękach dziewczyny. Ona sama, dysząc ciężko usiadła nagle tak jak stała, kawałki krzesła wysunęły się jej z rąk ze stukotem uderzając o posadzkę...

- Ja...- wściekłość na jej młodej twarzy przygasała, ustępując miejsca rozpaczy - ...ja już nie mogę...Nie mogę być...Nie mogę tego znieść...Nie będę...
Po jej twarzy spływały łzy...Oparła się o ścianę, zaplatając ręce na ściśniętych kolanach i wtedy jej oblicze stężało, a oczy znieruchomiały i tylko usta poruszały się jeszcze nieznacznie choć nie dało się nic posłyszeć...
- Liselotte...- podnosił się powoli Jaczemir.

Nie reagowała...
 
__________________
MG: "Widzisz swoją rodzinną wioskę potwornie zniszczoną, chaty spalone, swoich
znajomych, przyjaciół z dzieciństwa leżących we własnej krwi na uliczkach."
Gracz: "Przeszukuję. "
arm1tage jest offline  
Stary 18-02-2011, 08:11   #215
 
Irmfryd's Avatar
 
Reputacja: 1 Irmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie coś
- Liselotte... - powtórzył z nieco większym naciskiem, ostrożnie jednak, bo obawiał się wywołać w niej kolejnego ataku. Złomki mebla wciąż leżały niebezpiecznie blisko dziewczyny, a on, co tu kryć, nie miał już dwudziestu lat. W tym otoczonym złem pomieszczeniu ostatnią rzeczą jakiej pragnął, była kontuzja doznana z ręki będącego co prawda w szoku, ale jednak sprzymierzeńca. Dziewczyna nie reagowała. Nieprzytomnym wzrokiem gapiła się gdzieś w dal przed siebie. Może to i lepiej? - przeleciała przez głowę Jaczemira myśl - Poukłada sobie w główce wsjo jak trza, to i wróci... szok...

W ciszy jaka panowała w skryptorium każdy oddech, gest niemal, odbijał się głośnym echem. Wzrok starego kislevity powędrował na powrót w stronę wyjścia i spoczął na Starym Mistrzu. Z nim też było źle. Jaczemir zadrżał na myśl w jakim sam mógłby znajdować się stanie, gdyby i jemu przyszło chronić się tu wraz z pozostałymi pod wściekłym atakiem upiorów. Jednak musiał spróbować. Dowiedzieć się jak najwięcej i działać. Działać! Robić cokolwiek, byle tylko wyrwać się i ich wszystkich z matni i co najważniejsze - ocalić Opowieść.
- Arwidzie Ekbertowiczu - odezwał się do skulonego przy wyjściu Mistrza Daree, nie pewny czy tamten słyszał zawołanie.

Słyszał, słyszał wszystko … obojętny na odgłosy rozbijanych mebli, na słowa dziewczyny, na imienne zawołanie Jaczemira. Chciał wyjść ze skryptorium, chciał spojrzeć w wykrzywione twarze demonów. Nienawidził ich, siebie, wszystkich … chciał umrzeć. Niemoc, bezradność była teraz jego kolejnym wrogiem. Stare ciało naigrywało się z bezsilności Arwida. Uwięziony w ciele człowiek mógł tylko płakać zdany na kaprysy tych, którzy opanowali zamek. Umysł ... tylko tym mógł walczyć. Walczyć? Chyba bawić demony, przejść do roli zamkowego błazna. Stary dziad z pomieszanymi zmysłami. Nie to nie obłęd ... to rozpacz. Każdy człowiek potrzebuje czasu aby otrząsnąć się po stracie, szczególnie ten który nie ma już nic. Myśli w głowie Daree niczym świetlne błyski wracały do wspomnień. Tych, których stracił ... najbliższej rodziny, przyjaciół, współtowarzyszy podróży. Widział wykrzywione martwe twarze na polach bitew, widział śpiących, zobaczył w końcu Jaspera z nienaturalnie skręconym karkiem ... Lutfryda ... porwanego przez nie ... sługi chaosu. Kto je tu ściągnął, przecie nie Vautrin, duch Jaspera ... pojawi się tu za dziesiątki lat, kiedy zamek będzie zapomnianą ruiną ... tylko jedna osoba przyszła staremu Daree do głowy. Wspomnienie niedoszłego pojedynku, pyszałkowaty Konstantin, plotki dotyczące kulis powstania dzieła o demonach z niezwykle malowniczym opisem demonicy. Nienawidził go, to on zazdrosny o opowieść, chcący przywłaszczyć ją dla siebie ściągnął je tu. Zawarł z nimi pakt ... oddał panowanie nad światem za sławę ... próżny, omamiony obietnicami ... pies na łańcuchu...

- Gdzie on jest ... ?- wychrypiał w końcu Arwid.
- Kto? - spytał zaskoczony pytaniem Jaczemir, choć uradowany faktem, że Mistrz zdołał wyrwać się rozpaczy.
- Hoening - wycedził przez zaciśnięte zęby stary Daree - to ... to on je tu zawezwał ... to on ... zdradził.
- Co?! - rewelacja była jak uderzenie pioruna. Rzadkie włosy na powrót stanęły staremu poecie dęba - Co rzeczesz? Skąd..?
- Taaak - syczał Arwid - prawdę w Nuln głosili, że sługą chaosu jest, ale nikt mi nie wierzył jak ostrzegałem ... na Sąd Boży wyzwany był i gdyby nie Aravia gryzłby ziemie zdrajca ...
- Dowód... dokazatielstwo jakie... - sapnął tylko Jaczemir bo odebrało mu dech w piersiach.
- Dowód, dowód! - krzyczał Daree - wykpił się przed uniwersytecką radą. A pytam ... któż może tak sugestywnie pisać o rzeczach od których inni wzrok odwracają zgorszeni. Pytam ... kto inny jak nie sługa zakazanych bóstw ... Myśli, że nosząc znak Vereny na piersiach będzie mamił wszyskich ... nie ... za stary już jestem. Nie udzielał się w opowieści, niemocą się zasłaniając, w bibliotece inspiracji szukał. A gdy zobaczył, że opowieść radzi sobie bez niego demony zawezwał aby zostać jej jedynym autorem. Kiedy padł Wolfenburg? Czy nie wtedy gdy ktoś w naszych kartach w skryptorium mieszał? Czy nie wtedy wszystko złe się zaczęło?

Jaczemir nic nie odpowiedział, skinął tylko z miną potwierdzającą, że koniec końców wszystko pasowało. W końcu gdzie był teraz Hoening. Jeśli nie legł gdzie pod ciosem upiora musiał, musiał! być z nimi w zmowie. Czuł że i jemu udziela się panika. Myśli z prędkością huraganu prześlizgiwały się po wspomnieniach i o zgrozo, wiele z nich pasowało do obrazu, jaki nakreślił mu Daree. Spojrzał na przycupniętą pod ścianą dziewczynę, na stół z porozrzucanymi zapiskami. Manuskrypt! Opowieść! Trza było ratować co się da! Zerwał się na miękkich nogach i rzucił w stronę spoczywających w nieładzie na blacie papierów.
- Trza nam ratować! - bełkotał niezrozumiale - Ocalić to, co jeszcze nie popadło we wraże łapy!
- Gdzie chcesz to schować, jak my sami więźniami jesteśmy. Przyjdą i zabiorą. Jak nie same to wyślą kogo ... może samego zainteresowanego. Wkroczy wyniosły jak zwykle i zabierze to co nasze ...
- Nie oddamy! - uniósł się Jaczemir choć sam widział beznadzieję sytuacji - Własną piersią bronić będziem!
- Dwóch starych dziadów i dziewczyna ... to koniec Jaczemirze ... koniec.
Złość wystąpiła na stare oblicze kislewity krwawymi plamami.
- Koniec!? Koniec powiadasz? - aż cały dygotał - Nie Arwidzie Ekbertowiczu! Nie powiadam! Koniec będzie wtedy, gdy ostygnie trup ostatniego z nas! Albo wtedy, kiedy ostatnie z nas nakresli eto słowo na ostatniej karcie Opowieści!
- Czy nie widzisz? Wygrały ... mają nas zamkniętych w skryptorium. Teraz pewnie siedzą i ucztują - obojętnym tonem mówił Daree. - Znudzą się to przyjdą i po nas ... kto wie może i sam Hoening po nas przyjdzie ... tak to byłoby po jego myśli. Pycha ... on jej potrzebuje jak ryba wody.
- A niech przyjdzie. - odparł pełnym jadu warknięciem Jaczemir - Niech przyjdzie. Wtedy chocia wiedzieć będziem w czym rzecz. Zważ że gdyby chciały nas pozabijać nic by ich nie powstrzymało. Nie wiem na co, aleśmy im do czegoś sakramencko potrzebni.

- Może nie im a jemu - ni to pytał, ni to mówił Daree. - Pamiętasz, że Konstantinowi nie szło pisanie, może chce abyśmy teraz na zlecenie nie Kaisera a na jego rozkaz pisali. Gdy skończymy on autorem się ogłosi a nas pozbędzie. Jego tylko splendor interesuje a demony panowanie nad światem z naszych rąk dostać mogą.
- Tedy pisać będziem, jeno to, co naszym celom ma służyć, nie jego! Puki umysły nasze nie pomieszane szaleństwem, puty jest nadzieja. I oręż w garści.
- I ile tak wytrzymamy bez wody, jedzenia ... dziesięć dni, dwanaście? Czy w tym czasie zdołamy ukończyć dzieło - wiele wątpliwości było w głosie Arwida.
Wątpliwości lęgły się też w Jaczemirowej głowie. Ile wytrzyma bez... napitku? Przeklinał w duchu ten zamek, jego wiecznie pełną piwniczkę. I swoją do owej zawartości skłonność. Nie był pewien ile, lecz roztrząsanie tego tu i teraz wcale nie wprawiało go w lepszy nastrój.
- Może nie dadzą sczeznąć... - bardziej oszukiwał siebie niż Arwida - Chcą kontynuowania dzieła... - wzruszył ramionami - ...tedy mus im się o nas zatroszczyć. Toć i w kazamatach miskę wody i pajdę chleba więzień dostawa.
- Karta dzieła za bochenek chleba i dzban wody, a jak się nie spodoba to kolejnego nie będzie ... jak chcesz ich oszukać? Może one na literaturze się i nie znają ale pamietaj, że Hoening sługą ich został.
- Toś gadał że nie sługą, a panem. - Jaczemir zdumiony popatrzył na Daree znad kart manuskryptu, nad którym już był pochylony - Tego właśnie musim się wywiedzieć. Nic nie wiemy Arwidzie, a tego ci mówić nie muszę, czem jest informacja. Wiedzieć. Wiedzieć więcej musimy. Po to by szyki złemu pokrzyżować. W tem nadzieja.
- Przecie to żywy człowiek. Myslisz, że demony uznałyby go za swego pana, mamią go, obiecują i pewnie .... szanują, jak to gadają ... kruk krukowi oka nie wydziobie. Ale to one maja moc, siłę. Konstantin ich tylko zawezwał i ugadał z niemi.
- Daaa... - odparł Jaczemir, ale był już w innym świecie. Jego rozbiegany wzrok przeskakiwał bowiem po kartach Opowieści. Szukał. Grzebał w zdarzeniach i miejscach. Coś mu nie pasowało. Coś ważnego umykało uwadze. Czuł to. Starymi kośćmi niczym burzę wyczuwał, że odpowiedź tkwi ukryta gdzieś pomiędzy wersami dzieła, które od tak długiego czasu wspólnie tworzyli. Odpowiedź musiała tam być. A wraz z nią rozwiązanie. I musiał je poznać.
- Myslisz, że znowu coś z Opowieści zginęło? - zapytał Daree obojętnym wzrokiem obserwujący poczynania Jaczemira.
- Co? Nie. Nie wiem. Szukam.
Czego szukał? Nie wiedział. Co spodziewał się znaleźć? Nie miał pojęcia. Jednak szukał. Czytał. Przewracał kartę za kartą z uporem nawiedzonego. Musiał znaleźć. Musiał szukać, robić cokolwiek, bo bał się, że zapędzony w róg zareaguje w taki sam sposób jak skulona na podłodze Liselotte.
 
Irmfryd jest offline  
Stary 18-02-2011, 08:28   #216
 
Rhaina's Avatar
 
Reputacja: 1 Rhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumny
Jaczemirowi nie wydawało się, by czegokolwiek brakowało. Nie licząc fragmentu stworzonego dopiero co przez niego samego, opisującego jak Herman stawał twarzą w twarz z górującą nad hordami okropnością, - ostatnie napisane wersy traktowały o znalezieniu wyjścia z kanałów. Powstały jednak dość dawno, już od jakiegoś czasu nie było nowych stronic od innych artystów...Nie było? Czy też może ktoś je usunął? Żeby to stwierdzić musiałby znać wersję Hoeninga, no i wersję Liselotte. A póki co od ich obojga nie można było raczej spodziewać się odpowiedzi.

A jednak...

Niespodziewanie Liselotte przemówiła, schrypniętym, jednostajnym szeptem. Nie poruszyła się jednak ani o włos, wciąż patrzyła niewidząco w posadzkę, a i treść jej słów budziła wątpliwości, czy w pełni otrząsnęła się z szoku.

Mrok na schodach. Pustka w domu.
Nie pomoże nikt nikomu.
Ślady twoje śnieg zaprószył,
Żal się w śniegu zawieruszył...

Trzeba teraz w śnieg uwierzyć
I tym śniegiem się ośnieżyć —
I ocienić się tym cieniem
I pomilczeć tym milczeniem... 1

Bogom niech będą dzięki! Jaczemir zaczytany wziął zrazu to co usłyszał za majak własnego, rozpędzonego po kartach Opowieści umysłu. Lecz jednego spojrzenia starczyło na tę umęczoną twarz, na poruszające się w cichym szepcie blade wargi i wstąpiły weń na powrót siły. Otrząsali się, jedno po drugim wychodzili z szoku. Była nadzieja! On nie miał wątpliwości. Chciał skoczyć, zerwać się i rzucić do niej, ale nauczony tym co widział onegdaj w Kislevie podszedł powoli i ukląkł przy niej. Szeptał cicho.

Wszystko tak dziwnie inne, takie odmienione...
Prawdą-li to, żeśmy niegdyś marzyli sny szalone?
Rojenia płomienne, zuchwałe, niesforne
Ktoś pognębił, podeptał, aż padły pokorne,
Złamane, na kolana i szatę pokutną
Przywdziały, i odeszły gdzieś w dal...
Jak smutno... 2

Chyba dobrą obrał drogę, bo cicho, już nie tak ochryple, podchwyciła jego słowa:

Smutno... I tylko cisza dźwięczy jak stu gromów
huk. Ludzki krzyk jest niemy. A w kielichu gorycz.
Kiedyś pić z niego chciałam, z dumy i z głupoty.
Podziwiałam w brzeg jego wprawione klejnoty,
a to jest pustka zimna, lśniąca fasetami,
i dokoła mnie wszędzie pustka taka sama... 3

...Wszystko tak odmienione, inne... Jak mi smutno...
Wszystko zmierzcha i gaśnie, i w gruz się roztrąca...
Ktoś idzie... Żałobnicy niosą czarne płótno...
Całun mi niesie trwoga i troska trująca...
Czy to już koniec?... Koniec wszystkiego?... Ktoś płacze...
Cicho! Cicho!... Kto płacze?... Za mną?... Czy nade mną?...
Czy płacze, że już koniec?... Nie widzę nic... ciemno...
Gdzieś w zwalonych ruinach puchają puchacze...
Nadchodzi czarna, głucha noc... 4
...nie wstyd, gdy się płacze... - wymamrotał cicho, prawie do ucha Liselotty. Przez chwilę trwali w tym stanie ni to milcząc, ni to szepcząc niezrozumiałe słowa. Czy łkali, czy spali, trwali w rozmodleniu? Ten tylko znał odpowiedź, kto by zbliżył ucho do ust którego z tych dwojga.
I nagle stało się tak, jakby czas niby zwierciadło odbił minioną już chwilę, odwróconą. Bo dziewczyna drgnęła - uklękła i objęła starca, i zaszlochała z głową na jego ramieniu. Tak jak przy spotkaniu pierwszym ona jemu pieśń podarowała niby dłoń pomocną, tak sama wynurzała się teraz z odrętwienia, uchwyciwszy się słów jego współczujących, rozumiejących. Coś się domknęło, dopełniło w zawiłych wzorach Losu...
Dziesiątki lat minęły jak się ich wyrzekł. Setki razów jak odwracał we wstydzie głowę. Człowiek bez czci, starzec bez wiary. Dziś gorąco dziękował Bogom, że u kresu żywota dane mu było zrozumieć jak wiele potrafi znieść człowiek, kiedy ma za co żyć. Patrzył na nią urzeczony. Patrzył i słuchał jej słów. Spokojnych i silnych. I wiedział, że choćby te istoty z piekła rodem zawezwały i legion cały sobie podobnych, to nie dadzą im rady.
Przymknął oko. I z beztroską na twarzy zasłuchał się w słowa już spokojnej i silnej Liselotty.

Tacy delikatni jesteśmy, my, ludzie,
jak bez mała porcelana kitajska,
tak krucha, że ją czasem i oddech rysuje.

A przecież wciąż uparcie stajemy na szańcach
wbrew słabości naszej, wbrew rozwadze,
przeciw mocom nieuchronnym jak szarańcza.

I to jest najdziwniejsze, że czasami,
gdy zniszczenie ich jest pewne, spod młota stali
nietknięte się ukazują figurki małe. 5

1) B. Leśmian
2, 4) L. Staff, "Smutek"
3, 5) Rhaina
 
__________________
jestem tym, czym jestem: tylko i aż człowiekiem.
nikt nie wybrał za mnie niczego i nawet klątwy rzuciłam na siebie sama.
Rhaina jest offline  
Stary 01-03-2011, 15:00   #217
 
arm1tage's Avatar
 
Reputacja: 1 arm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumny
Niemal kościelną ciszę skryptorium zakłóciły odgłosy czyichś butów na korytarzu wiodącym z sali spotkań do drzwi skryptorium. Kroki były miarowe, spokojne. Zgromadzeni podnieśli głowy. Zaraz potem słychać było jak skobel odskoczył i drzwi otworzyły się.
Konstantin von Hoening wszedł do skryptorium wolnym krokiem. Wolno, bez pośpiechu. Jak widywano go ostatnio: nienagannie dopasowane ubranie, elegancko spięte włosy w wysokiego kuca, z butelka dobrego wina w ręce.Powoli, nie zwracając zbytniej uwagi na panującą wokół konsternację przemówił do artystów, kierując swój wzrok na Jaczemira.
- Tak przypuszczałem, że wpuściliśmy żmiję do naszego leża. Trza było pozwolić zemrzeć dziadowi, a tak... - młody artysta przelustrował twarze zebranych, po czym powrócił do Jaczemira - a tak, za durniem dowlokły się nasze wszystkich kłopoty. Nie wiem, czym zasłużyłeś sobie na te zaszczyty, ale zjawy chcą od nas życia. Życia Twego bohatera, albo twojego... im to obojętne... Mi też. Wy zdecydujcie.


Konstantin ruszył dalej. Minął zdumionych artystów i ruszył ku załomowi skryptorium, gdzie w skarbczyku spoczywała główna część opowieści. Zatrzymał się przed księgą, odstawił na pobliską ławę przyniesioną butelkę i ujmując okutą księgę w dłonie powoli wertował zapisane karty.
Jaczemira zamurowało. Ze zdziwieniem spoglądał na nagle objawionego w skryptorium Konstantina. Był równie zaskoczony jego wejściem, co i słowami z jakimi się pojawił. Powoli, bardzo powoli budził się w nim gniew na tego młodzieńca. Zaczynał rozumieć Mistrza Daree, jego słowa i motywy. Wychodziło że stary Arwid miał o wiele lepszy wzrok i lepiej znał się na ludziach od niego. Pierwszy zobaczył obłudę Konstantina.

Daree nie powiedział do tej pory ani słowa, ale na jego twarzy malowało się niesłychane oburzenie. Już gdy Konstantin ruszył w kierunku skarbczyka, stary Mistrz wyprostował się powziąwszy natychmiastową decyzję. Drżące dłonie ujęły laskę, po czym Liselotte i Jaczemir ujrzeli zdumieni jak z jej wnętrza z cichym zgrzytem wysuwa się ukryte, długie ostrze. Jednocześnie Arwid zdecydowanie, zebrawszy wszystkie siły, ruszył w krok za Hoeningiem. Konstantin stał z księgą w dłoni, obrócony plecami i prawdopodobnie nie zdawał sobie sprawy z zagrożenia - a tymczasem Daree już zamierzał się bronią, z wyraźnym zamiarem pchnięcia i przebicia młodego artysty zimnym ostrzem od tyłu!

Liselotte nie poruszyła się, czy to poezja płynąca dopiero co z jej ust była tylko głosem zza muru, czy może po prostu nie chciała przeszkodzić staremu Arwidowi, a może nie zdążyła: dość, że tylko jej dziwny, chłodny wzrok świadczył że w ogóle zdaje sobie sprawę z tego, co się dzieje.

W ostatniej chwili Konstantin poruszył się, jakby przeczuwając jednak nieoczekiwany cios, ale szpikulec w rozdygotanej nieco dłoni starca mknął już ku plecom artysty. Inni patrzyli jak we śnie, jak ostrze przeszywa na wylot Heoninga... Ciało Konstantina wygięło się jak łuk, powieki zacisnęły się a z otworzonego ku sklepieniu skryptorium gardła wydobył się najpierw straszliwy, bardzo krótki krzyk a potem przeciągły cichy jęk...

Daree, jakby ten cios kosztował go całą energię, z otwartymi z niedowierzania oczyma zatoczył się nieco ku tyłowi wypuszczając z drżącej dłoni ostrze... Słaniając się na nogach, osuwał się ku podłodze, wpatrzony niczym w obraz w przeszytego szpikulcem młodziana.
Strużka krwi z otwartej rany obryzgała wąskim, zakrzywionym wzorem stronice trzymanej Opowieści...Hoening zakołysał się i otworzył jeszcze oczy - mętne i zasnute zaskoczeniem i bólem, skrwawiona księga wypadła z jego rąk na dół, a potem - jakby jej śladem, całe ciało artysty runęło ku przodowi...

Ratować! Póki jeszcze czas ratować! - tłukło się w głowie Jaczemira. Otrząsnął się trudem z szoku, a jako że nie stał zbyt blisko, niepewny czy zdąży rzucił się, by ratować Opowieść przed zniszczeniem. Zbyt wielu się nasłuchał w swym długim życiu opowieści, zbyt wiele czytał legend, by nie wiedzieć, że krew ma wielką moc. A co dopiero, jeśli to krew przelana...
Sapnął krótko, najszybciej jak mógł skoczył w tamtym kierunku. W ostatniej chwili, bo rękopis już wypadał z rąk Konstantina. Jaczemir jak mógł najpewniejszym chwytem chwycił księgę, a w tym samym momencie upadający Hoening uwiesił się na jego odzieniu kurczowo zaciśniętą dłonią. Ciężar osuwającego się bezwładnie ciała przygniótł kislevitę do podłogi...Jaczemir, podtrzymując by żadna z kart się nie wysunęła i lawirując z trudem, pozwolił by prawie nieprzytomny już, krwawiący Hoening zsunął się po nim. Gdy Konstantin leżał już na posadzce, przygięty mocno Jaczemir odczepił od swojego odzienia zaciśnięty kułak Konstantina i podniósł się, sprawdzając czy spoczywająca na drugim ramieniu księga nie ucierpiała...

-Głupcze?! Coś Ty zrobił?! - Niemal szeptem mówił umierający artysta - skalałeś to miejsce, tą księgę, opowieść... odebrałeś Jej niewinność... bądź przeklęty Arwidzie Daree, bądź... - szeptał z trudem artysta -... nie i tak już jesteś.. juz zawsze niewinna krew będzie na Twych rękach ... nie zrozumiesz ... nie zrozumiecie ... zniweczyłeś ostatni ra.... - słowa ugrzęzły w gardle umierającego młodzieńca. Konstantin zastygł na zimnych kamieniach posadzki. Wzrok mętniał, twarz mężczyzny zastygła w bezruchu. Wyglądało na to, że Konstantin von Hoening wyzionął ducha.

Księga była nietknięta. Prawie nietknięta. Na tych dwu czytanych przez Hoeninga stronicach, stronicach opisujących ostatnie opisywane zdarzenia w Wolfenburgu - były ślady tragicznego zdarzenia. Jednym z nich było nieznaczne rozdarcie, o cienkich czerwonych brzegach - przebijający na wylot artystę szpikulec musiał zarysować trzymany przed nim rękopis...Drugim był biegnący przez powierzchnię pergaminu szkarłatny wzór, rozbryzgnięcie niewielkiej ilości krwi Konstantina...
Źle - pomyślał Jaczemir. Jeden konał u jego nóg. Drugi blady jak ściana skryptorium ledwo łapał powietrze. Ale jego myśli zaprzątało teraz co innego. Rozdarcie i krew na Opowieści. Co też mówił von Hoening nim padł? Chciały on nas życia? Ofiary... Intencji nie rozumiał, ale wychodziło mu, że właśnie dostały to czego oczekiwały.

Jaczemir potoczył błędnym wzrokiem dookoła. Zdemolowane częściowo, pogrążone w półcieniu okrągłe pomieszczenie skryptorium...Leżący nieruchomo, chyba poruszający jeszcze ustami, jak ryba, Konstantin w pysznym stroju i czerwonym znamieniem na plecach. Otwarty skarbczyk. Niedaleko, na ławie, przyniesione przez Hoeninga wino o smukłej szyjce - Dosier de cabernet, najlepszy rocznik - zarejestrował gdzieś na tyle głowy. Zastygła jak posąg Liselotte, czy ten błąkający się na jej twarzy uśmiech to złudzenie? Potrzaskane przez nią dopiero co fragmenty mebli na podłodze...Wreszcie - walczący o powietrze Arwid...
Arwid Daree próbował jeszcze się podnieść, może zerwać ale nagły paroksyzm bólu przebiegł po jego poczerwieniałej z emocji twarzy. Opadł na jedno kolano. Rozdygotana ręka kurczowo chwyciła i uczepiła się miejsca, gdzie jak szalone waliło stare serce - tak jakby to właśnie w nie w tej chwili inny przeciwnik wraził zimny szpikulec. W istocie taki właśnie rodzaj bólu odczuwał w tym momencie stary Mistrz.
- Zdrajco ... morderco ... - jedynie dwa słowa zdołał wyszeptać Stary Mistrz.

- Oszczędzaj oddech Arwidzie Ekbertowiczu - usłyszał słowa Jaczemira stojącego nad stygnącym trupem - On cię już nie słyszy... A nawet gdyby - starzec podjął po chwili zadumy - to i tak jeno język byś na daremno strzępił. Tacy jak on nie znają wartości. Zdrada, mord, to dla takich jeno słowa. Toć słyszałeś, śmierci w oczy patrzył a jeszcze ci przeklinał...
Arwid Daree leżał na wznak na wyściełanej kobiercem kamiennej podłodze skryptorium. Nic nie mówił. Wzrok utkwiony w sklepienie, łzy spływające po policzkach. Nic nie robił sobie z niebezpieczeństwa, ale strach przed ostrym bólem, który odczuwał już wcześniej niejednokrotnie, nie pozwalał mu się ruszyć. Wiedział, że to przejdzie ... zawsze przechodziło. Trzeba tylko odczekać …
- Co dalej...? - myśli biegły w stronę aktualnej sytuacji, gdy wpatrywał się w wysokie sklepienie wieży. Biegły, choć Daree starał się nie myśleć o niczym, by zapobiec ponownemu gromadzeniu się emocji.

Myślami powrócił do Nuln, do czasów dawnych, kiedy wracał po długiej nieobecności. Gdy wjeżdżał do miasta przez bramę południową, potem przez Wielki Most … zwykł zawsze zatrzymywać się na nim i zerkać w kierunku mniejszego mostu, zwanego żelaznym. Potem przez Dzielnicę Targową i dalej na lewo przez Dzielnicę Uniwersytecką na jej skraj gdzie niedaleko Dzielnicy Świątynnej i Starego Miasta stał ich dom … jego Arwida Daree i Jasmine … Dobrze, że Stary Mistrz miał wspomnienia, zawsze pomagały mu uporządkować myśli, uspokoić skołatane serce.

Najnowsze wspomnienia jednak bardziej przypominały koszmary...
 
__________________
MG: "Widzisz swoją rodzinną wioskę potwornie zniszczoną, chaty spalone, swoich
znajomych, przyjaciół z dzieciństwa leżących we własnej krwi na uliczkach."
Gracz: "Przeszukuję. "

Ostatnio edytowane przez arm1tage : 01-03-2011 o 17:39.
arm1tage jest offline  
Stary 05-03-2011, 12:01   #218
 
Morfidiusz's Avatar
 
Reputacja: 1 Morfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwu
Kazamaty. Trochę wcześniej.....


Ciemne świece rzucały wątłe światło po wykutej w skale komnacie. Na wpół naga postać mrucząc coś pod nosem, kreśliła symbole po bijących chłodem kamieniach. Zapach stęchlizny i niegdyś obficie wsiąkającej w szczeliny kamiennej podłogi krwi pomieszany z duszącym zapachem czarnych świec i palonego haszyszu otępiały umysł artysty z sukcesem zanurzając go w co raz to głębszym transie.

Jak dotarł aż tu...? Śladem trupów, po zapachu strachu i cierpienia. Gdy w zamku rozszalało się zło, niektórzy mieszkańcy usiłowali uciekać tędy. Do tego miejsca wiodła droga strasząca poprzewracanymi meblami, pozostawionymi w pośpiechu uchylonymi ciężkimi wrotami, kratami które uchodzący nie mieli czasu za sobą zamknąć. Droga pełna ciał żołnierzy, którzy nie zdołali ujść dalej. Ale od pewnego momentu ciał już nie było...Czy nie było już więcej ofiar próbujących chronić się w kazamatach? Czy może po prostu szalejąca śmierć nie fatygowała się schodzić aż tak nisko, a w labiryntach lochów jednak chowali się jacyś ocaleni, nie wiedział. Hoening czuł jednak, że lochy te mają też innych, dawnych lokatorów i że oni przypatrują mu się z czeluści rozchodzących się jeszcze niżej, w niewiadomych kierunkach, korytarzy. Pomieszczenia okazałej katowni, która rozciągała się na wiele straszliwych, odrębnych i połączonych ze sobą piwnicznych izb, nasiąkły już jednak w swej historii takim bólem i cierpieniem, że dawało to Konstantinowi siłę, by wytrzymać te zimne spojrzenia tych niewidocznych.

Kreda jarzyła się pulsującym różem, mężczyzna, pogrążony w akcie tworzenia, mamrotał kolejne wersety... upiory niczym ćmy wabione oliwną lampą zastygły na skraju magicznego ostrowu... czekały upajając się błogą esencją, esencją tak delikatną, co i zgubną, tak słodką, co przepelnioną goryczą. Czystością plugawej mocy, która biła od jej twórcy. Mężczyzna przestał kreślić. Wyprostował się godnie stojąc na środku jarzącego kręgu. Cienie rzucane przez półnagiego mężczyzna wesoło pląsały po ścianach komnaty, jakby setki roztańczonych par bawiło się w najlepsze smiejąc się przy tym na całe gardło. Mężczyzna przyglądał się pląsającym dookoła cieniom i uśmiechając się perliście przygrywał tancerzom na wyimaginowanych skrzypcach. Dźwięczna melodia rozeszła się echem po zamkowych korytarzach...

NADCHODZIŁ

Już nawet nie to, że migotliwe płomyki świec wspięły się na końce knotów, już nawet nie ich niecierpliwe, ekstatyczne drganie świadczyło o tym, że seans okazał się celny. Że wszystkie gesty, słowa i formuły zostały przywołane prawidłowo. Że zdołał przywabić TO. Zainteresował je rytuałem. Chłód spowił komnatę. Mrok stężał i zdawał się przybierać kształty. Mroźne powietrze wirowało po krawędzi rysunku jakby w nieustannej próbie znalezienia miejsca, właściwego wymiaru dla tego, by w pełni ukazać istotę bytu, jaki przybywał. Cienie stawały się niecierpliwe, nerwowo przeskakiwały po oszronionej powierzchni pieczary tworząc zrazu scenę orgiastycznego majaku, by w rozmigotaniu zatracić się w atramentowym mroku. Światło zdawało się znikać w nim. W tym czymś. Tym, co nie wiadomo skąd, i od jak dawna spoglądało na pogrążonego w zaśpiewie mężczyznę. W milczeniu. W absolutnym bezruchu. A jednak było. Nie mogło być jedynie projekcją czy złudzeniem. Nie mogło. Coś co potrafi tak intensywnie... widzieć, nie może być majakiem.

Patrzyło. Konstantinowi zdało się, że oprócz sensacji wzrokowych również i zapach zmienił się nieco w komnacie. Nieznacznie, niemal niezauważalnie, ale jednak. Nozdrza artysty wciągały odległą, delikatną wręcz woń jakby... Zatęchłej wody...Może mułu...Chłód wypełniający komnatę był wilgotny, i rzeczywiście w szczelinach między kamieniami zaczynał nagle pojawiać się lód. Zresztą, wydawało mu się że nawet w uszach czuje naciskające lekko ciśnienie, podobne temu gdy przebywa się w głębinach. Miał przez to wrażenie, że gdy TO się odezwie, jeśli się odezwie, głos będzie miało przytłumiony i zniekształcony. Póki co patrzyło w milczeniu poprzestając tylko na manifestowaniu swego bytu... obserwacją.



Kręg jarzył się pod stopami artysty. Konstantin zmierzwił mokre od potu włosy wyprostował się dumnie i odwrócił w stronę przybyłej istoty.
- Czego chcesz? - hardo zapytał poeta spoglądając na przybysza. Dłuższą chwilę wydawało mu się, że ma jednak do czynienia z majakiem bo poza delikatnym drganiem, jakby powietrza, przybysz nie przejawił jakiejkolwiek aktywności. Stał się może odrobinę bardziej widoczny. Konstantin mógł już dostrzec kontur twarzy wyłaniający się spod szerokiego kaptura. I oczy. Widział je wyraźnie teraz, choć mrowienie na plecach podpowiadało, że one widziały o wiele wcześniej. Były jak kocie ślepia. Uważne, wnikliwe. Chcąc nie chcąc skupiały na sobie całą uwagę. Nie próbowały hipnotyzować ani uroczyć, a jednak ich spojrzenie przenikało na wskroś, jakby zogniskowane było i tu, i w samym centrum duszy obserwowanego.
- Czego chcesz. - powtórzył zniecierpliwiony poeta i wreszcie doczekał się reakcji. Było nią lekkie przekrzywienie głowy.
W chwilę potem popłynęły jednak słowa.

- To Tyś wzywał...
Czymkolwiek było to, co właśnie przybyło, nie można mu było zarzucić braku cierpliwości. Nie doczekawszy się odpowiedzi trwało nadal w beznamiętnej ciszy wpatrując się intensywnie w poetę. Cisza zdała się osiągnąć rozmiar absolutu. Nic, prócz trzasków wypalających się knotów świec i nierównego oddechu człowieka po środku symbolu nie zakłócało tej ciszy. Nawet kapiąca dotąd ze ścian woda tężała w soplach.

- Czemu przybyliście na zamek?? - wolno odpowiedział artysta.
Delikatny grymas przemknął przez oblicze stworzenia. Coś na kształt rozbawienia, choć emocje były słabo czytelne w mroku. Znowu długo trwała cisza. Kiedy Konstantinowi wydawało się, że już nie doczeka odpowiedzi, usłyszał.- Po swoje. A ty?
- Wiedziony pychą kreowania świata.
Chyba wiedział o czym mowa, bo nie wydawał się zdziwiony słowami poety. Jednak milczał.
- Ale niektórym ta wizja przestała się podobać i kurewski marazm zadufanym dupkom zaczął się udzielać. Włóczą się, chlają i w swoich urojonych wizjach sensu się doszukiwać wolą niż... - Wizjach? - niespodziewanie padło pytanie - Jakichż to wizjach, radam wiedzieć.
-...zająć się tym czym zająć się powinni... - dokończył artysta - A racz sam o to ich zapytać, czemuż mnie takim zapytaniem dręczysz??
- Zapytam... Podręczę... - padła odpowiedź - Naprzód pragnę poznać twoje zdanie.
Tym razem to Konstantin milczał. Trwające na skraju ciemności TO nie ponaglało. Zdawało się być pochłonięte czym innym. Patrzeniem. Może i czym jeszcze, lecz poza obserwacją z niczym się nie zdradzało. Cisza ciągnęła się... Długo. Klepsydrę? Dwie? Dzień cały? Trudno było stwierdzić. Tym, co ją przerwało była Istota.
- Nie rozmownyś jak na literata... Zatem ja będę mówić. - miękkie słowa popłynęły z ciemności - Słuchaj więc. Wiedziony pychą kreowania światów dobrześ trafił. Dam Ci ku temu okazję. Będziesz tworzył. Jednak by to uczynić mus Ci udać się tam, gdzie spoczywa Opowieść. Tam gdzie pozostali. Tylko wespół tworząc cel może zostać osiągnięty. Powiedziane bowiem zostało LAITTE ENASH TI HE. YAKATU YAKKI. SEDANU YAHKI BEVEONU. LAITHAI ...a wtedy świat zmieni kształt. Łzy zmian obmyją ziemię. Brzegi zostaną rozdzielone. Bestia zgładzi Ostatniego. Idź i syć pychę. Idź. Tylko tak masz szansę unieść głowę... a może i wkraść się w łassski Gniewu. Zanieś posłanie pozostałym. Próbą jest śmierć bohatera. Jedno z tamtych albo wy. Jeśli nie posłuchają - zostaniecie zgładzeni. Cała trójka... - miękki alt wybrzmiewał w pieczarze jakby z coraz większej odległości, jakby topił się w ogarniającej loch ciemności. Postać przybysza bladła, kryła się w mroku z każdym słowem. O jej obecności przyświadczało poetę już tylko uczucie bycia obserwowanym.
-Czemu chcecie śmierci jednego z bohaterów?? Czemu ma ona służyć?? Za kogo się masz, że śmiesz stawiać takie warunki?!?! - poeta przemówił, słowa pozostały bez odpowiedzi.
Uczucie bycia obserwowanym słabło...I ono w końcu zniknęło.

Długo poeta ważył słowa istoty, czekał nie wiedząc czemu i dlaczego. Świece powoli zaczęły przygasać. Konstantin zebrał z ziemi odłożone odzienie powoli je przyodziewając. Dopiął ciasno pod szyją ostatniego złotego guza atramentowej pilotki. Był gotowy.
Pewnym krokiem ruszył ku swoim komnatom napotykając na swej drodze ślady ostatniej masakry. Na już zastygłych ciałach bezimiennej służby malowało się przerażenie pomieszane z obłędem. Najwięcej ciał było na dziedzińcu, mimo przejmującego chłodu artysta czół jak jego wnętrzności opływa fala gorąca. Odwrócił wzrok. Przemknął bokiem nie oglądając się za siebie. Wędrówka zamkowymi korytarzami nie należała również do najmilszych co róż ciała zamkowych sługusów ciągnęły się po same komnaty. Konstantin wszedł do środka. Chwilę postał oddychając ciężko za zamkniętymi drzwiami. Uspokoił szalejące myśli, przemył twarz w lodowatej wodzie spoczywającej na dnie srebrnej misy. Opadł ciężko na stojący przy wygaszonym palenisku fotel. I pogrążył się w myślach. Nie był sam od momentu opuszczenia lochów czół ich obecność. Obserwowali go, trzymali w szachu, zwodzili. Nie było wyjścia.
Młody artysta rozejrzał się po komnacie, jego wzrok spoczął na przywiezionej skrzyni. Z wolna podszedł do ostatniego pomostu łączącego go z zamurowym życiem. Wyciągnął złoty kluczyk i otworzył wieko.
Długo szperał w zawartości, przebierając ubrania, błądząc po zapisanych dziennikach, złotych błyskotkach i świecidełkach dotarł do miejsca, którego szukał.
Lekko podważył klepkę skrytki. Flakonik był na swoim miejscu. Mężczyzna postawił go na stole. Przyglądał mu sie w milczeniu.
Krystaliczna ciecz, na pozór niewinna, bez barwy i zapachu. A czyniąca tak wiele... Sporządzona z najlepszych receptur nulneńskich alchemików, perełka wśród trucizn. Konstantin widział jej działanie, niosła sen, sen ostateczny bez bólu i krzywdy. Jeno kropla starczała, by w przeciągu ćwiartki klepsydry odesłać do morowego królestwa rosłego męża, cicho i bezboleśnie... akt łaski, w dodatku niemożliwy do wykrycia..
Poeta poprawił przyodziewek, poprawił pas. Kątem oka spojrzał na czarną skrzynkę, w której spoczywały dwa pojedynkowe pistolety. Westchnął głośno. Poprawił dopięta kurtę, spiął wysoko opadające na ramiona włosy, podciągnął wysokie po za kolana buty. Spojrzał za zamkowe okiennice. Od dawna niewidziane promyki słońca złociły pogrążoną w śniegu puszczę, artysta westchnął po raz wtóry. Podszedł do stojącego sekretarzyka, na którego blacie jeżyło się od szyjek zamkniętych jeszcze zamkowych win. Poeta sięgnął po najszczuplejszą szyjkę. Dosier de cabernet, najlepszego rocznika - ostatnia butelka najlepszego zamkowego wina, którego zapas skończył się już dawno dzięki uprzejmości kislevskiego dziada. Konstantin odszpuntował butelkę, słodki zapach rozszedł się po izbie. Artysta upił troszeczkę, błogi smak mamił zmysły. Artysta przyjrzał się butelce, po czym dolał zawartość połowy fiolki.
Konstantin postawił butelkę korkując ją wprzódy. Wyciągnął ze skrzyni powity w twardą oprawę notes, na kartach którego spoczywały dalsze, nie dopisane jeszcze, losy Szkarłatnego Łucznika. Rozpiął na krótko środkowe guzy kurty, po czym wsunął tam pomysłopis. Poprawił odzienie, chwycił przygotowaną butelkę oraz fiolkę i opuścił komnatę.
Na zamku panowała przeszywająca cisza, nawet zdało się, iż powietrze zamarło w ostatnim czasie. Konstantin szedł wolno stąpając po zimnych kamieniach zamczyska, przystanął przy antresoli z widokiem na dziedziniec, nie patrząc w stronę zmasakrowanych ciał cisnąc fiolką przez balustradę. Brzęk tłuczonego szkła rozszedł się głuchym echem. Konstantin ruszył dalej nie oglądając się za siebie. Prosto do celu, do Skryptorium...


Skryptorium. Chwila obecna.

Dokonało się.
Konstantin odziany w złoto-fioletową togę podążał po rubinowej podłodze diamentowego pałacu. Nie odczuwał bólu, zmęczenia, goryczy. Jeno błogość i słodką przyjemność, spełnienie.
Sala była ogromna i urządzona z takim przepychem, iż przerastało to nawet wygórowane wyobrażenia poety. Złote freski ozdabiały diamentowe ściany, pełne fikuśnych scen kandelabry rzucały swe kolorowe światła w najdalsze zakamarki korytarza. Trwał bal. Suto zastawione stoły uginały się od różnej maści smakołyków. Wokół stołów, pogrążone w ekstazie, bawiły się się setki postaci. Zaznający wiecznej przyjemności radośnie nawoływali nowo przybyłego gościa. Odgłosy zaznawanej rozkoszy mieszały się ze wszechobecną muzyką, której brzmienie oszałamiało przybysza. Konstantin szedł dalej, korytarz przechodząc samoczynnie w wielką salę brnął w dal, coraz to bardziej czarując zmysły artysty. Piękno bijące od postaci biesiadników powalało, wabiło, niepozwalając przejść bezczynnie. Poeta z całych sił walczył z pokusą. Wiedział, że musi kroczyć dalej. Paść do stóp Gospodarza. Już w oddali, widział jego tron. Sylwetka siedzącego, w pełnej okazałości nie była jeszcze widoczna, ale aura budziła respekt i uwielbienie.
Konstantin brnął dalej. Mimo, że kroczył pewnie, podążał co raz to wolniej. Stopy niemal szurały po rubinowej podłodze. Wola pchała na przód, jednak pokusa, potęgowana, co róż to mocniejszymi doznaniami, pchała nieszczęśnika w odmęty przyjemności. Wydawało się, iż trwało to wieczność.
Resztką woli poeta stłumił pragnienia. Ruszył do przodu wpatrzony w oblicze Pana Przyjemności. Artysta nie był pewny z takiej odległości, ale jego tryumf zaowocował lekkim uśmiechem na pięknej twarzy władcy. Złoty tron przybliżał się z każdym krokiem.



Konstantin przyspieszył, uwolniony z oków pokusy puścił się pędem, do czasu, kiedy uwięzł w bezruchu niczym skała. Dźwięczny głos odezwał się w głowie zrozpaczonego artysty: - Jeszcze nie czas mój synu.
Siła, która wstrzymała jego ruchy, targnęła Hoeningiem w tył. W ułamku sekundy przebył drogę do złotych bram. Nastała ciemność. głuche uderzenie o kamienny bruk ocknęło poetę.

Upiór otworzył oczy...
 
__________________
"Nasza jest ziemia uwiązana milczeniem; nasz jest czas, gdy prawda pozostaje niewypowiedziana."
Morfidiusz jest offline  
Stary 05-03-2011, 16:42   #219
 
Bogdan's Avatar
 
Reputacja: 1 Bogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie coś
Jaczemir tymczasem chodził po skryptorium. Marudził coś pod nosem niezrozumiale i zaglądał we wszystkie zakamarki pomieszczenia, jakby widział je co najmniej pierwszy raz w życiu. Rękopis, który z początku kurczowo trzymał w ramionach odłożył na stół, a sam łaził dalej, oglądał ściany, meble, wszystko co znajdowało się w... ich obecnym więzieniu.
Nie wyglądało to dobrze. Poza sprzętem do pisania nie znalazł nic co pozwoliło by im przeżyć w skryptorium dłuższy czas. Pióra, inkaust, pergaminy... chwilę zastanawiał się nad pergaminem. Toż to garbowana skóra... żeby się najeść za mało, ale zemrzeć nie da. Tylko na czem wtedy pisać? Źle...

Wzrok Jaczemira spoczął na moment na leżącym nieruchomo Konstantinie... Bez przerwy się o niego potykał. Wiedział, że prędzej czy później będzie musiał to zrobić. Chciał mieć pewność. Nie pewność. Tę miał tak czy inaczej, nie miał za to dowodu. Prócz tego po prostu był ciekawy. Nie było sensu odkładać tego, co i tak trzeba było zrobić. Ukląkł przy trupie i nie oglądając się nawet na pozostałych zaczął rozdziewać ciało z odzienia. Szukał potwierdzenia tego co sam podejrzewał, i co mocno sugerował Arwid. Jeśli von Hoening był w jakich konszachtach z chaosem, nie musiał, ale mógł mieć na ciele ślady. Znamiona, znaki, nawet zmiany. Nie szukał ich rozpaczliwie. Po prostu był ciekaw. Dokładnie oglądał nagie ciało. Cierpliwie i metodycznie zaglądał pod pachy, w pachwiny, obejrzał nawet dziąsła i rybie oczy Konstantina.
Rana na plecach nie wyglądała nawet bardzo poważnie, ot - niezbyt duża dziura gdzieś między kręgosłupem a pachą. Rozlana, wielka plama krwi ukazywała się dopiero po podniesieniu Hoeninga - wszystko wylało się na posadzkę, barwiąc też obficie drogie sukno odzieży. Ciało wyróżniało się idealnymi proporcjami, takimi których pozazdrościć by mógł każdy z rówieśników. Odzież zmarłego nie nosiła żadnych symboli. Obejrzał trupa całego. Nie znalazł nic. Był wolny od skazy i nie nosił żadnych oznak spaczenia. Żadnej blizny, myszki, znamienia. Idealny... w świecie, gdzie co krok potykałeś się o garbusa, chromego, obsypanego pryszczem, piegiem, czyrakami... dziwne. A co najmniej niespotykane.

Nie żył - co do tego Jaczemir był pewny. Konstantin de Hoening, teoretyk sztuki, według niektórych nadzieja poezji współczesnej i pierwsza linia nulneńskich dandysów - martwy. Zamek zabrał na zawsze kolejnego artystę, kolejny człowiek już na zawsze pozostanie w jego zimnych murach. Udziałem ilu takich jak on był już taki los wcześniej? Z pewnością nie był pierwszym. To właśnie tu onegdaj zobaczył Jaczemir jednego z takich poprzedników.

Obejrzał sobie wszystko dokładnie. Trochę wysiłku kosztowało go mocowanie się z bezwładnym ciałem. Bądź co bądź był z tamtego kawał chłopa. Wsparty o ścianę siedział dłuższą chwilę na podłodze skryptorium i dyszał ciężko. Jeszcze wpatrywał się w trupa, kiedy wzrok wyłowił ponownie stojącą na blacie stołu flaszkę. Dosier de cabernet, najlepszy rocznik. Szlag by to trafił! Perlisty pot wystąpił starcowi na czoło. Był zły. Na siebie, ale przede wszystkim na tego cholernego truposza, który drwił sobie z niego nawet z tamtej strony. Powoli podniósł się z podłogi i podszedł do stołu, na którym spoczywała Opowieść... oraz duma Górnej Adygi zamknięta w szklanej flaszce. Czuł że znienawidzi się za to, co zamierzał zrobić. Być może znienawidzi go też za to reszta, ale powziął decyzję. Drżącą dłonią uchwycił szyjkę butelki, a potem w kilku zamaszystych krokach przemierzył odległość dzielącą stół od wejścia do skryptorium. Jeszcze się zawahał, ale zaraz potem jeden zdecydowany ruch i butelka roztrzaskała się o mur. Krwawy naciek momentalnie zabarwił ścianę. Jaczemir, jakiś odmieniony ostrożnie uchylił drzwi po czym cisnął resztki szkła w ciemność korytarza. Stał chwilę w milczeniu. Szkło zachrzęściło o kamienie, gdzieś w okolicach miejsca gdzie zwykle stał kiedyś wartownik. Później powróciła cisza. Jaczemir domknął drzwi, powrócił do stołu i z ciężkim stęknięciem zwalił się na jedną z ław.

Zgarbiony, przybity ostatnimi wypadkami martwym wzrokiem wpatrywał się w winny naciek. Żałował, że nigdy się nie dowie. Ale bał się że zbraknie mu sił, że się nie powstrzyma. Bał się że jego podejrzenia mogły okazać się prawdą. Bał się, że ten, który nim przybył do skryptorium, z butelką wina w ręku przez pełen upiorów zamek, miał czas i wolę by je wcześniej zatruć.
Ile mogło minąć czasu od kiedy śnieżyca wdarła się na zamek? Ile mogło minąć, od kiedy postawił ostatni znak na karcie pergaminu? Ile czasu spędzili w skryptorium? Nie wiedział. Zamknięci w murach stracili poczucie czasu. Sam powoli tracił poczucie rzeczywistości. Bez klepsydry, okien, bez możliwości ucieczki. Bał się że oszaleje. Ostatnie wypadki mocno nim wstrząsnęły, a życiowe doświadczenie podpowiadało, że niestety kłopoty dopiero się zaczynały. Było zbyt wiele niewiadomych. Kto ich więził? W jakim celu? To, że upiory były tylko narzędziem w rękach czegoś potężniejszego było dla starego Kislevity oczywiste. Konstantin nim zginął próbował przekazać im ich posłanie... ale czy mówił prawdę? Czemuż miałby to robić? Chaos i zło nigdy nie działa wprost, mami by osaczyć ofiarę... Czemu wreszcie nie wpadły tu jeszcze z wyciem i mordem w ślepiach? Coś je powstrzymywało... jednak Jaczemir nie był pewien czy to nie znane żadnemu z nich zabezpieczenie skryptorium, czy może wola ich pana. Jak ochronić Opowieść? Jak wybrnąć z matni? Kto jeszcze prócz nich przeżył atak zamieci? I czy w ogóle komukolwiek się to udało? Ze zgrozą pomyślał o losie kapłana, jeśli wpadł w ich łapy...
Tak wiele było pytań. Tak niewiele odpowiedzi. Gdzie ich szukać..?

Opowieść!

Przed wkroczeniem von Hoeniga do skryptorium to tam szukał rozwiązania. To tam według niego tkwiły odpowiedzi. W przeszłości. Pisali ją na nowo, jednak zdarzenia, które opisywali musiały mieć wpływ na cały ciąg kolejnych, a więc na teraźniejszość. Na ich tu i teraz. Stary Arwid pisał o Jasperze, tym samym który zginął ponoć tu, na tym zamku niedługo przed pojawieniem się Jaczemira. On sam opisywał przybycie upiora Jaspera, a opisana przezeń ruina wypisz, wymaluj musiała wyglądać tak jak otaczające ich właśnie mury... A jeszcze upiory. One też pojawiły się w Opowieści. Zawsze sądził, że na długo po Mścicielu. Dziś okazało się jak bardzo się mylił... Gdzie było tu i teraz..? W którym miejscu zaczynał się obrót koła..?
Nagle uświadomił sobie jak bardzo jest zmęczony i ile wysiłku woli kosztowały go ostatnie godziny. Rozejrzał się po skryptorium... celi - poprawił się w myślach. Daree zdawało się już doszedł do siebie. Liselotta siedziała skulona ze wzrokiem wbitym tępo w pozostawione na kamieniach posadzki nagie ciało Konstantina. Zaszlochała króciutko, sucho. Jaczemir w życiu nie widział takiego smutku w spojrzeniu. Żal mu było dziewczyny. Żal mu było ich wszystkich, jednak samym żalem nie okupią dla siebie ratunku. Chciał znaleźć sposób. Robić cokolwiek, byle nie siedzieć bezczynnie i czekać... nie wiadomo na co. Postanowił poszukać w Opowieści. Jednak ledwo przymknięte drzwi budziły strach. Wciąż niepokoiły. Może było to naiwne, ale nie chciał zagłębiając się w Opowieści i czuć wciąż tego lęku. W pułapce, czy nie, pragnął być u siebie.
Powoli podniósł się z ławy i założył zasuwę od wewnątrz na uchwyty w drzwiach. Krytycznie przyjrzał się swojemu dziełu.
Mało.
W skryptorium pod ścianą stała solidna skrzynia. Były w niej przybory pisarskie i papier. Same w sobie niezbyt ciężkie, jednak skrzynia była wykonana naprawdę solidną robotą. Przepchnięcie jej po kamiennej posadzce przychodziło Jaczemirowi z najwyższym trudem. Sapał, klął, pocił się i stękał a utaszczył zaledwie kilka łokci. Wreszcie zwisł i ciężko sapiąc wycedził do Arwida Daree
- Będziesz tak leżał i się przyglądał, czy wstaniesz i pomożesz zabarykadować tym rupieciem wejście?
 
Bogdan jest offline  
Stary 07-03-2011, 13:05   #220
 
Irmfryd's Avatar
 
Reputacja: 1 Irmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie coś
Jaczemir, tylko on zachował przytomność umysłu. Ale czy barykada cokolwiek pomoże, skoro upiorom nie mogły oprzeć się grube kamienne mury – rozmyślał wciąż rozciągnięty na podłodze Stary Mistrz. Pewnie nie, ale leżenie i czekanie na nic się nie zda. Arwid wolno przekręcił się na bok, wsparł na łokciu, chwilę odczekał jakby w oczekiwaniu na rażący ból w piersiach. Nie pojawił się … jest dobrze – pomyślał. Potem ukląkł na kolana. Uniósł głowę, obrzucił wzrokiem nagie ciało Hoeniga, to stad musiało pochodzić sapanie Jaczemira gdy je rozdziewał. Wstając na nogi Daree podniósł też ostrze laski … zakrwawiony przedmiot, który na krótko pozwolił im oprzeć się złu i chaosowi. Zabić jednego z nich może i ocalić Opowieść. Bo czemuż to Konstancin wertował karty, jeśli nie z woli zniszczenia tego co było nie po myśli jego mocodawców. Arwid wytarł ostrze w sukno ubrania jego ofiary. Krew była już zastygła, więc Mistrzowi nie przychodziło to łatwo. Kiedy ostrze połyskiwało już metalicznym blaskiem na powrót ukrył je w pochwie laski, którą zwykł się podpierać. Daree spojrzał na Jaczemira, który przysiadł na skrzyni i sapał ze zmęczenia albo zdenerwowania.

- Zabarykadować wejście … jeśli myślisz, że ma to pomóc to zróbmy to – bez przekonania w głosie po raz pierwszy od dłuższego czasu ozwał się Arwid.

Skrzynia była ciężka, bardzo ciężka … albo oni bardzo słabi. Jeden czort, skutek ten sam. Kiedy wreszcie dopchnęli ją pode drzwi obaj sapali jak zapaśnicy. Serce kołatało, ale tym razem, choć ledwo żywy z wysiłku, Arwid nie odczuwał bólu. Jednak dla pewności postanowił odpocząć w bezruchu. Jaczemir też rzęził jak popękana waltornia. Ale sprawiał wrażenie jakby dotaszczenie skrzyni sprawiło mu wielką radość. Długo siedzieli tak na skrzyni sapiąc z wybałuszonymi oczami. Wreszcie któryś z nich zapytał.
- I co dalej?

Pierwsza niedogodność już dawała znać o sobie. Po nerwach, po dużym wysiłku i wylanym przy przesuwaniu skrzyni pocie. Pić. Wkrótce, dużo później ale jednak, zapewne do swej siostry pragnienia dołączy również brat głód. Popatrzyli na siebie, ze zrozumieniem. Tylko znieruchomiałej Liselotte zdawało to nie obchodzić.

- Siedzimy - odpowiedział Daree. - Jeśli mamy skończyć Opowieść to trzeba opracować plan i zawrzeć to co najistotniejsze. Mamy może z pięć ... siedem dni zanim padniemy z pragnienia. Ile jesteśmy w tym czasie w stanie napisać? Całego rozdziału raczej nie damy rady. Tym bardziej, że panienka Liselotte potrzebuje czasu aby umysł doszedł do siebie. A może zacząć od końca i zakończenie napisać. Nawet jeśli kart w księdze braknie to historyi i tak już nikt nie przemieni.

- Przemieni, przemieni - skomentował z kwaśną miną Jaczemir - To co napisane zmienia. Wsjo. I to co zaszłe i to co przyszłe. A żeby tego było mało, jedna rzecz jeszcze nie daje mi spokoju. - Jaczemir chwilę milczał żując w milczeniu gęstą ślinę i zastanawiając się, czy skończyć myśl. Zdecydował się jednak - Myślę, że prócz nas ktoś jeszcze w Opowieści grzebie Arwidzie. Ale o tem powiem Ci gdzie indziej... - starzec zerknął z lękiem za siebie - Chodźmy ode drzwi. Te psiekrwie mogą strzyc uszami...

Nie bez trudu podnieśli się ze skrzyni. Arwid opierając się na lasce powlókł się w kierunku stołu na którym zwykli składać karty opowieści. Oddychał ciężko, czy to ze zmęczenia, wzburzenia a może wszystkiego po trosze. Zasiadł na ławie i z oczekiwaniem w oczach patrzył na Jaczemira czekając na rewelacje, o których wspomniał artysta. Tamten nic zrazu nie mówiąc zaczął wertować rękopis Opowieści. Staremu Mistrzowi zdawało się że Jaczemir szuka czegoś pomiędzy kartami, bo niektóre wysuwał nieco, nad innymi spędzał więcej czasu. Złość powoli zaczynała brać Arwida, kiedy Jaczemir grzebał bez końca w rękopisie mamrocząc jedynie pod nosem niezrozumiałe wyrazy, jednak nie przerywał. Sam nie chciałby, by mu przerywano.
Wreszcie Jaczemir widać skończył kartkowanie dzieła, bo wyprostował się i z ukontentowanym obliczem obrócił w stronę siedzącego naprzeciw Mistrza księgę rzekł.
- Tutaj. Czytaj.
Arwid zmrużył oczy. Najpierw przebiegł wzrokiem pobieżnie po karcie, szukając w pamięci czego dotyczył wskazany przez Jaczemira fragment. Potem od wskazanego miejsca, powoli, zastanawiając się nad kontekstem każdego słowa czytał tekst Opowieści.

Ulewa siekła wściekle przemierzającego leśną ścieżkę konnego. Kompletnie przemoczony już dawno zrezygnował z jakichkolwiek, i tak skazanych na niepowodzenie prób zabezpieczenia się przed tłukącą ziemię wodą. Kaptur rdzawej opończy zsunął się i deszcz bez przeszkód siekł łysinę podróżnika, przykleił do czaszki wianuszek rzadkich włosów na skroniach i potylicy, strumieniami wody spływał korytkami zmarszczek. Jakby tego było mało, mężczyzna co jakiś czas zanosił się dławiącym kaszlem i sam opluwał siebie i grzywę konia wymiocinami.
Jechał powoli. Wszystko, czego kiedykolwiek dokonał, robił pomału. Tak i teraz....
...spojrzeniem skwitował nagłe pojawienie się na polanie pokrytego futrem, odzianego jedynie w zniszczony habit o nieokreślonej barwie, ryczącego monstrum.
Ożywił się dopiero, gdy po dłuższym czasie na polanę zajechał poprzedzony bulgoczącym kaszlem niski, krępy mężczyzna w rdzawej opończy.


- Przekleństwo. Umierającego - szepnęła Liz, po raz kolejny w ciągu paru chwil wielkim wysiłkiem wydobywając się ze stuporu. Myślała na głos, próbując połączyć zdarzenia i znaleźć luki. - Umierającego wroga, który w ostatnich słowach zdaje się dzielić największą troskę swego zabójcy... Jakby sprzymierzeńcem był... Erwin van der Vaurt... Konstantin... Jakże mogłam zdążyć, skoro nie było jej tam. Van der Vaurt... Vautrin! Czym ja kiedykolwiek spojrzała na niego oczyma Pani Zamku...? I któż inny mógł choć jedną jotę dodać...?

Jaczemir , Który jak dotąd całą swoją uwagę poświęcał Arwidowi Daree uważnie przypatrując się jego twarzy podczas lektury podsuniętych fragmentów, nagle załapał, że dziewczyna coś mruczy. Melodyjny pomruk był jak muzyka, inny w wymowie niż pieśń zamku, jednak pewien był tego, że tak samo brzemienny w skutki. Nie zareagował gwałtownie bojąc się naruszyć rytm jakimś zdecydowanym ruchem. Przechylił tylko głowę i słuchał. Słuchał z przejęciem.
- A przecież przy nim się we mnie zaszczepiała zmiana, poruszały pierwsze kamienie na piargach... Któż mi suknię szkarłatną, strojną podał i... ta uczta wieczorna, pierwsza z Jaczemirem, czyż nie wtedy się zaczęło, z lęku przed nim... Nie, wcześniej, ale... Majaki po upadku z wieży. Był. On znał Panią Zamku i znikł, nim ona w pełni uczyniła mnie naczyniem...
Podniosła głowę.
- Czy dobrze myślę? Czy dziwną prowadził grę i przehandlował mnie Pani Zamku za sojusz? Czy to dlatego pytał Mściciela, czemu nie za Liselottę się mści...?
Ich spojrzenia się spotkały. Starzec popatrywał na Liselotte swym jednym okiem, a dłoń powędrowała za pazuchę, skąd wydobył brudne zawiniątko. Rozłożył je na blacie stołu tuż obok otwartej księgi. Ze szmaty połyskiwało złotem dziesięć imperialnych koron, a wśród nich nietypowym blaskiem - pierścień.
- On tu jest, Liselotte, Jest na zamku... - powiedział cicho.
- Czemu zatem pozwolił, by splądrowano skryptorium? Czemu pozwala pozostawać tu Wrogom? - syknęła z napięciem. - Jego cel...
Arwid skończył czytać wskazany przez Jaczemira fragment. Jeszcze raz przebiegł wzrokiem po karcie po czym wiedziony przeczuciem przewrócił stronę. Scena na rozstaju z żebrzącym dziadem i duchem Mściciela zmierzającym do zamku.
Daaj Panie … skowyt żebraka. Srebrnik w mieszku Jaspera. Przeczucie nie myliło go.
- Tego jest więcej – powiedział na głos Arwid wchodząc w słowo Liselotte. – Znam też chyba tajemnicę tego żebraka, któregoś Jaczemirze odmalował. Czyż to nie ten stajenny z magazynów przy Haumstrasse w Wolfenburgu. Był gołowąsem kiedy spotkali się pierwszy raz. To kolejny dowód, że to co tu tworzymy ma moc.
- Ma - odpowiedział Jaczemir - Jeno że... Skażu wam szto nibut... Pisząc Mściciela tworzyłem niejako pod zamówienie. Fabuła była ustalona, należało ją jeno oblec w słowa. Nic prostszego, siąść, napisać i z głowy. Takem czynił. A jako wiecie dopierom co się na zamku domowić zaczynał, tedy korzystało się z dobrodziejstw... korzystało. Pomnicie? Wtedy, kiejście w izbie mnie naszli, tej na małym dziedzińcu... Były nowe karty, a ja... cóż, bez pamięcim się obudził... Pismo moje, skladnia, wsjo... - Jaczemir zasępił się wyraźnie - ...Jeno ja etowo nie pomniu...
- Pamiętam, to było po turnieju strzeleckim, coś w nim Jaczemirze kruka ustrzelił. Jak z panienką Liselotte żeśmy cię odwiedzili karty po klepisku się walały. Może pisarska wena w nocy przyszła a ty ledwie żyw z przemęczenia niczego potem nie pamietałeś?
- Kruka? Niet. Etu sjieraju pticu. No nie ważno. To wtedy było. Inszymi razami też...
- Ptica, kruk jeden czort. Pamiętam także, ze sporo pustych flaszek się walało. Może to powód amnezyi twej?
- Da... a to mus wam jeszcze wiedzieć, że nie tylko w rękopisie teksty ukryte.
- Widziałeś je jeszcze gdzieś? - Arwid z zainteresowania aż brwi uniósł.
- Da. - odpowiedział Jaczemir - Dziś, kiedym się po zamkowych komeszach błąkał, naszoł ja tiekst na stjeni... W niem upiory na zamek wpadły. Potom... sami znajetie...
- Trochę ulgi poczułem Jaczemirze, bo oznacza to, że nie myśmy ich na zamek poprzez karty Opowieści ściągnęli. Ktoś inny to uczynił w sposób trudny do wymazania. Mnie tylko Konstantin do głowy przychodzi.
Jaczemir myślał długo z wzrokiem zapatrzonym w leżącego pod ścianą trupa.
- No nie wiem... - odezwał się cicho - Może być... choć widzi mi się co zbyt proste wszystko na trupa zrzucić. My wsje swoje do całości dokładamy. Ty, Arwidzie, ja, Liselotte... tak i von Hoening... on eto kolco napisał. - Jaczemir wskazał na pierścień leżący w zawiniątku na stole. - My wsje... możet byt jeszcze ktoś...
Zapadła cisza.
- Pomnitie, sztom wam gadał, kiedym z lasu wrócił? Co elf mnie skazał? Czarownik przybędzie na wezwanie tego, który się budzi.
 

Ostatnio edytowane przez Irmfryd : 07-03-2011 o 13:07.
Irmfryd jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:39.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172