Yavandir
Obejrzał przysiadającego się typa z góry do dołu i przytaknął jego słowom:
- Ano siedzicie w gównie. My na ten przykład niewinni jesteśmy.
Na tym konwersacje skończył, osobnik pachniał mu donosicielem.
Kątem oka przyglądał się czarnowłosemu kusznikowi. Coś za często zerkał w kierunku ich stolika.
Lilawander, psia jego mać. Przyplątał się i dupę zawracał. Fakturę zamiarował zakładać, różnorakie interesy proponował. Chwilowo Yavandir nie rzekł ani tak ani nie. Tym bardziej, że po powitaniu z Klifem do rozmów o interesach nadawał się jak kot do pługa.
Zresztą i tak na razie to wszytko to słowa, a łowczy (a za takiego się uważał, bo Malkolm było nie było dziedzic był dla niego nikim, Berengara znał długo i szanował, a szczyla ledwo kilka lat) cenił nad wyraz czyny, a tych wiele od Lilawandera nie uświadczył. Po za tym uważał go za nadętego dupka. Może zbyt przesiąkł ludzka natura by docenić szczęście obcowania pobratymcem? - Ten tam, ciągle na nas zerka. Nie znam go...- odparł Peterowi. |