Po dłuższej dyskusji, w czasie której drużyna nie mogła dojść do porozumienia w wydawałoby się błahej sprawie, z miasta wróciła
Cristin
-
Wóz załatwiony, możemy rusz... - Rudowłosa nie dokończyła, gdyż chwyciła się mimowolnie za usta, wchodząc do pokoju.
I wszyscy nagle umilkli, zdając sobie sprawę że to do niej należeć będzie ostateczny głos w tej sytuacji.
-
Pewnie, że ją pochowamy! - krzyknęła jakiś czas później, kiedy
Kaldor wyjaśnił jej sprawę. Nie omieszkała przy tym uderzyć kilka razy w ramię tropiciela i
Davida, jako drugiego argumentującego "przeciw". -
Gdyby was coś takiego spotkało, też byście chcieli mieć godziwy pogrzeb!
-
Raczej wolałbym... - zaczął
Kaldor, lecz płomienne spojrzenie
Cristin momentalnie go uciszyło.
Tak więc do realizacji wybrano pomysł
Bareda - ukryć ciało tropicielki pod niewidzialnością i po cichu wywieźć z miasta. Zaklęcia w tym celu użyczył
Dant, zaś transportu oczywiście rudowłosa, ze swoim "nowiutkim" wozem.
W sumie chyba bardziej by się to nadawało na drewno do rozpalania ogniska... ale jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma - czy jakoś tak.
-
Ja nie jadę. - oświadczył nagle
Kaldor -
Muszę tutaj zatrzeć ślady waszego pobytu, zmylić zakonników... a poza tym... - spojrzał na chwilę na
Bareda -
Tak będzie lepiej. Jak skończę tutaj to spróbuję was dogonić, jednak pojęcia nie mam kiedy uda mi się wyrwać.
I... to chyba było jego pożegnanie.
Z wyjazdem z miasta na szczęście nie było problemów, a ceremonia odbyła się kawałek od miasta i od gościńca. Tak, żeby kapłanka mogła po wszystkim wrócić do Gistrzyc.
A w mieście tymczasem młoda kapłanka
Sharuka miała się właśnie z kimś spotkać w piwnicy wyjątkowo starego, spróchniałego, zapleśniałego i zapadającego się domu...
Chwila, jak taki budynek mógł w ogóle jeszcze stać? Młoda aasimirka nie wiedziała i wolała nie wiedzieć. Bała się natomiast myśleć co się stanie, jeśli chata nagle stwierdzi, że nie chce jej już się męczyć i zapadnie się jej na głowę...
Pchnęła drzwi, które zaskrzypiały gorzej niż zardzewiałe kraty w więzieniach. I groziły wyleceniem z zawiasów.
-
Kapłanko... oczekiwaliśmy ciebie. - powiedział tajemniczy głos w mroku. Okazał się być młodym mężczyzną w czarnych szatach. Całkiem niebrzydki, choć trochę blady i z zapadłymi policzkami - przydałoby mu się częściej wychodzić na dwór...
Zaprowadzono ją do piwnicy, by upewnić się że nikt ich nie będzie podsłuchiwał... jasne, jakby ktoś chciał z własnej woli zbliżać się do tego domu, a co dopiero wchodzić do środka.
Usiedli przy stole, w pokoju oświetlonym tuzinem świec.
-
Jest pewna grupa... wybranych. - powiedział wprost młodzianin, po chwili przypatrywania się
Sharuce. A raczej jej ciału. - [i]Tak, wybrani... Mają oni dotrzeć do miasta z którego właśnie przybyłaś, a następnie jeszcze dalej na północ, by odzyskać niezwykle ważny dla nas artefakt. Twoim pierwszym i głównym zadaniem jest dołączenie do nich, by zabezpieczyć sukces misji i ich pilnować. Bo zaczęli ostatnio coś kręcić. Wyjawiają sekrety swojej misji na prawo i lewo. Póki co to tylko jedna osoba i niech tak zostanie - kapłanka Ilmatera o imieniu
Elora. Z tego co wiemy chwilowo jest z nimi, jednak ma pozostać w mieście. I to jest twoje *ewentualne* drugie zadanie. Dopilnować, by nikomu nie powiedziała ani o tej drużynie, ani o jej zadaniu. W dowolny sposób, byle skuteczny.
-
No... chyba że nie czujesz się na siłach, by zajmować się innymi kapłankami. W takim wypadku znajdziemy kogoś innego. A tamta drużyna ci nie ucieknie, zadbaliśmy o to. - zakończył cyricowiec ze złowieszczym uśmiechem. Co najmniej dwuznacznym...
W międzyczasie, na polach za miastem, ceremonia pogrzebowa dobiegała końca. Była krótka i trochę nijaka - nikt nie potrafił powiedzieć zbyt wiele o
Amareccie.
Na odchodnym,
Elora zaciągnęła
Bareda na bok i wręczyła mu zapieczętowany zwój.
-
Dała mi to moja matka przełożona, kiedy opuszczałam klasztor. - wyjaśniła. -
Powiedziała, żebym tego użyła jeśli będę miała jakieś wątpliwości. To zwój z zaklęciem Obcowania - możesz dzięki niemu zadać kilka pytań Ilmaterowi... czy raczej jego słudze... czy innemu bóstwu, w jakie wierzysz... tego... rozumiesz... - zakończyła nieco niezgrabnie.
Zamiast tego stanęła na palcach i pocałowała łotrzyka w policzek.
-
To na szczęście... - wymamrotała, po czym szybko wskoczyła na swojego konia.
-
Nie mogę powiedzieć, że życzę wam sukcesu w misji... więc... bywajcie. - pożegnała się z pozostałymi, na co zareagowali grobową ciszą patrząc po sobie.
-
Komu w drogę, temu czas. - wypaliła nagle rudowłosa siadając na wóz. Na woźnicę została wybrana z dość prostego powodu - jej wierzchowiec jako jedyny nadawał się do ciągnięcia wozu. Chociaż było tam miejsca na dwa rumaki, więc gdyby ktoś z drużyny miał dość jazdy wierzchem, mógłby swojego wierzchowca przypiąć do wozu.
I wędrówka na północ, do miasta Hluthvar mogła być kontynuowana...
Do czasu...
-
Satyr. - stwierdził
Bared przypatrując się dziwnej istocie z daleka. -
I to na gryfie...
Istotnie, drogę zagradzało im kilka stworzeń - były jednak tak daleko, że trzeba było wytężyć wzrok, by je dostrzec. I faktycznie, dwa z nich były faunem i dostojnym gryfem. Zaś pozostałe... jakieś pół tuzina... jakby zielone. Może gobliny? Orkowie? Tylko co tutaj robili?
-
Eee... czemu stoimy? - zapytał
Kane.
-
To może być zasadzka. - wyjaśniła mu jak idiocie rudowłosa. -
Skoro ujarzmił gryfa, to pewnie jest druidem. Spotkaliśmy już wcześniej jednego takiego satyrowego druida... nie było to ani miłe, ani zdrowe spotkanie.
-
Więc? Czemu nie wyrżniemy sobie zwyczajnie drogi przez ich trupy? - wojownik nie dawał za wygraną, zaś jego koń zarżał.
Kobieta spojrzała na niego z politowaniem, później na wóz którym powoziła...
-
Dziwne, że jeszcze nas nie dostrzegli... - stwierdziła, nie komentując wypowiedzi
Kane'a.
Istotnie, faun i jego zgraja zdawali się ich nie zauważać - a byli przecież widoczni jak na dłoni, dookoła nich była tylko wysoka trawa i nieliczne drzewa kilkanaście metrów od gościńca.