Morderca! Morderca! Morderca!
To słowo ścigało półorka. To słowo jak kolczasta gałąź okręcała jego serce.
Po raz pierwszy przelana krew wywoływała żal u półorka.
Zabijał już wiele razy, w walce i poza nią. Społeczeństwem orków, zawsze rządziła przemoc.
Plemieniem zawsze władał zawsze najpotężniejszy osobnik. Co nie zawsze znaczyło, że najsilniejszy...
Zdrada i intryga były słowami znanymi wśród zielonoskórych. Co prawda były równie prymitywne jak same orki, ale faktem jest... że nie zawsze wodzowie ginęli w uczciwej walce z pretendentami o przywództwo.
Ale tym razem było inaczej. Ur’Thog zabijał tych z którymi walczył. Zabijał tych których nie lubił. Zabijał tych którzy byli od niego słabsi, a mieli to czego pragnął.
A teraz?
Zabił kogoś bez powodu. Zabił kogoś nie będąc sobą. Zabił kogoś we śnie.
I to było przerażające.
Ten brak woli. To bycie marionetka na sznurkach kogoś.
I co najgorsze, głęboko w sercu, wiedział że nie pierwszy raz tak postąpił. Mimo, że nie pamiętał innych przypadków.
Ruszył w góry... miał wrażenie, że winą za obecny stan należy obciążyć posąg. Że musi go zniszczyć.
Las był jego domem. Noc jego obrończynią. Potrafił się ukrywać, potrafił przeżyć w nim.
Problem w tym, że oni zapewne potrafili tropić.
Przemierzał więc nocą drogę, by jak oddalić się jak najdalej od Frostguard.
Nie potrzebował mapy, by odtworzyć drogę do tego miejsca. Chwilka odpoczynku, z samego ranka. I sprawdzenie sytuacji. Niewiele miał pożywienia, ledwo na jeden dzień. A do świątyni jest trzy dni drogi.
Rozmyślania półorka, przerwało ujadanie psów.
[media]http://www.youtube.com/watch?v=J7wEPzRbK2Y&feature=related[/media]
Ujadanie myśliwskich psów.
Ścigali go. Kto? Krasnoludy? Niedawni towarzysze broni? Czy ktoś kogo nie znał?
Ścigali go łowcy z Frostguard, zapewne liczna grupa. Zbyt liczna, by jeden samotny półork sobie z nią poradził. Jedyna nadzieja to zgubić ich.
A to nie będzie łatwe.