| [MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=x92VJ4mgqv0[/MEDIA] Wszyscy:
Przeciągły sygnał dźwiękowy Hekstusa 8-smego syrenią obietnicą wyciągnął na pokład wszystkich pasażerów. Opatulonych w ciepłe, liczne szaty, pocierających ramiona i poliki- z każdym oddechem z ust wypluwając kłeby pary. Gotowych do wyjścia na ląd lub jeszcze wynoszącymi kufry ze swych kajut, stosiki bagaży piętrzyły się jeden za drugim wokół mostu. Gapiowie z niecierpliwością wypatrywali portu docelowego. Szum spadającej wody nieśmiało przedzierał się przez tumult na statku. Stojąca przy burcie grupa filmowców z tępymi uśmieszkami sterowała obiektywem w wyłaniające się zza skalnego załomu krajobrazy. Solis powoli zmierzało ku horyzontowi zalewając niebo ciepłą żółcią i bladą czerwienią. Moloch statku powoli zapuszczał się coraz niżej nurkując ku niższym partiom Tylonu. Momentalnie na pokład Hekstusa wlała się lekka mgła osiadająca na wszystkim i wszystkich rosząc nowoprzybyłych- chrzest anastopolski.
Pierwsze zabudowania. Nieco poniżej lotu statku widać kontury miasta, większe z brył architektonicznych. Nad nimi niczym fatum zawisła w kotlinie pomiędzy dwoma potężnymi wierchami ginącymi w chmurach smuga złowrogiej ciemności wlewająca się lejem w samo serce Anastopola. Ze skalistych podnóży miasta tryskała potężna fontanna szerokiego na kilkaset metrół wodospadu, stąd ta para/mgła. Im bliżej tym wyraźniej- pulsujące sygnały latarni nawigacyjnych portu powietrznego. Najwywższe budowle niczym szal opatulające osamotniony wierzchołek. Niżej, w cieniu góry, „dno” miasta wyścielające względnie równy teren niczym podgrodzie zamek na wzgórzu.
On.
Obraz odciskający trwałe odbicie w pamięci każdego Dawcy przybywającego do Anastopola- po raz pierwszy, drugi.., setny- zawsze witany z niemym szacunkiem, skrywaną pokorą. Na najbardziej wysuniętej w głąb przepaści skale monumentalny pomnik throalskiego imperatora, wysoki na jakieś sześćset stóp. Zakuty w skomplikowany pancerz misternie odwzorowujący tajniki płatnerskiego kunsztu- setek, tysięcy sześciobocznych płyt tworzących kolejne jego elementy, mikroskopijnych żółwich muszelek z zegarmistrzowską dokładnością dopasowanych do krasnoludzkiej anatomii, zagięć i elementów ruchomych. Diaboliczny napierśnik kolosa przypominał rozwianą na wietrze płonącą żywyn ogniem twarz -wizerunek Helgahan'a- throalskiej pasji, patrona Imperium- na torsie strasząca koszmarnym wizerunkiem i ostrymi kontruami. Na plecach pancerz przechodził w smuklejące kolce, jakby Imperator na plecach niósł ostre szczyty rodzimego Throalu, w rzeczywistości służyły do brutalnie rzeczywistego dziurawienia wrogów. Lewa ręką władcy zginała się w łokciu na wysokości biodra- w zaciśniętej pięści kunsztowna olejna pochodnia, kaganek postępu- jedynej potęgi i nadziei throalczyków. Z surowym, zaciętym wyrazem twarzy. Z uniesionym nad głowę legendarnym toporem -Krawędzią Lustra. Wedle plotki czy już raczej mitu w jaki obrosła historia Anastera tą bronią jeszcze jako książe wywalczył sobie powrót z Pułapki Sfer w której uwięzili go członkowie magokratycznych rodów Hreovath i Yasskorli. Przyszły dziedzic tronu przetrwał zamach, a zdrajców stracono podczas największej w historii Throalu publicznej egzekucji. Kara wymierzana przez Anastera od tamtego dnia obrosła legendę tworząc obraz surowego, ale sprawiedliwego władcy. Teraz, w Anastopolu, Imperator Anaster I z autentyczną groźbą bijącą z posągu rzucał wyzwanie całemu światu. Tym, którzy dopiero zawitali do portu przypominał o obowiązującej tu władzy i jej imperialnych egzekutorach.
Oczarowani olbrzymem ledwie zuważyliście jak statek zbliżył się do podkowiastej platformy doku i zawisł niecałe pięć metrów od półki. Silniki opadły przeciągle jakby sam Hekstus padał z przemęczenia- istotnie, zwarzywszy na to co przeszedł sam statek i załoga można było mniemać, że zabawi w Anastopolu na dłużej niż było to planowane w grafikach. Bywa i tak. Koniec zadum był szokujący- most rozłożono, grupka załogantów w chwilę wygoniła niepotrzebny balast w postaci podróżników na przystań, aż do samego początku mola. Jonas
Deja vu, dość ponure zresztą- bo oto znowu kłopoczący się problemami cywilizacji i społeczeństw magisterius zmuszony jest do prozaicznej przepychanki z robotniczym bydłem nieznającym słowa 'higiena' bardziej niż 'chloroplasty'. W samym centrum eksperymentu, pomiędzy szczurami. Z tym większą nadzieją spoglądałeś w stronę opatulającego wierzchołek Wysokiego Miasta z niekłamaną nadzieją licząc, że gdzieś tam od godziny w ciepłej bibliotece czeka na Ciebie Artemis. Oczywiście już dawno wysłał po Ciebie sługę, dorożkę...
Srogo się zawiodłeś widząc go osobiście z rękoma opartymi na biodrach i nieskrywanym uśmiechem, tak, dostrzegł Cię od razu, chyba nawet wcześniej niż Ty jego. Postarzał się.
[Artemis] -Proszę, proszę.. czyż to nie młodociany amator, o!, przepraszam, magisterius nauk społecznyyych Jonas Blake we własnej osobie. Nastał złoty wiek dla Anastopola. -Artemis wyciągnął rękę w Twoim kierunku, a drugą po bratersku poklepał po plecach w mocnym uścisku.
[Artemis] -Świetnie się trzymasz Jon, nie zmieniłeś się ani krzty. Jak minęła Ci podróż druhu, spodziewaliśmy się Ciebie wcześniej... A to... Na miłosierne Pasje jeśli... - Artemis na widok Golema popadł w modlitewny bełkot. Golem
Schodząc z pokładu nie mogłeś powstrzymać wrażenia, że ktoś Cię obserwuje. Po kilku próbach potwierdziłeś swoje obawy- ork z którym wcześniej rozmawiał Jednooki łypał na Ciebie zza grupy robotników niby kątek oka jedynie spoglądając w Twoim kierunku. Ty jednak czułeś inaczej- śledził Cię. Pionkowie kapitana -którego też wolałbyś widzieć jak macha Ci chustą na pożegnanie z mostka Hekstusa, a którego nigdzie nie było widać- odprowadzili was aż do wejścia na molo. Jakby nie chcieli byście widzieli co jeszcze znajdowało się w ładowniach. Odprowadzili wszystkich, aktorkę, filmowców, Jednookiego, Uczonego... Gdy weszliście na stały ląd grupa filmowa oddzieliła się- Regina przechodząc za Twoimi plecami ukradkiem wsunęła Ci w dłoń złożoną w ćwierć kartkę papieru. „Skowyt duszy. Ulica garncarzy.” -zgrabne atramentowe robaczki skąpiły informacji, a może kusiły jej niedostatkiem. Chcący czy nie- chciwie -acz dyskretnie- pociągnęłeś nosem chcąc jeszcze raz wyłowić jej przyjazny, ciepły zapach. Wtedy pojawił się ten fircyk wzywający wszystkie bóstwa.
[Artemis] Witaj. -powiedział to tak jakby witał się z kimś upośledzonym lub bardzo egzotycznym -Widzę, że do Przebudzenia wcale nie potrzeba czarów. Mam nadzieję, że podróż upłynęła Ci komfortowo, Twoi przyjaciele już czekają... Pozwól, że Cię zaprowadzę. -wypowiadając ostatnie zdania młody człowiek zdawał się nerwowo rozglądać i nieco obniżyć ton głosu, jakby była to wielka tajemnica. Jednooki
Nim dobiliście do doku Marloe wziął Cię na stronę.
[Marloe] -Twoje zabawki, niestety, obawiam się, że czegoś brakuje. -wręczył wszystkie zarekwirowane rzeczy poza Szerszeniem. - Któryś z chłopaków musiał w którymś momencie chwycić Twój karabin. Pewnie przepadł razem z nim, inaczej tego nie widzę, nie mamy tu złodziei. -jego nieświadomość wydała Ci się nieco pocieszna, po chwili podnosząca na duchu i perspektywiczna na najbliższą przyszłość. - Nie mogę wydać Ci z magazynku, przykro mi. Na Ślusarzy jest pono dobry rusznikarz to Ci zrobi nową pukawkę na gwoździe, a jakby Cię kto bił to ślij po nas do 'Piekiełka', statek postoi kilka dni i tam będziemy sypiać. - wielki czarnoskóry klepnął Cię w ramię tak, że pod prawą łopatką coś strzeliło po czym zajął się swoją robotą.
Obsługa statku bardzo śpiesznie wydaliła was poza obręb doków, a Ciebie aż skręcało by dowiedzieć się co też takiego kryło się jeszcze w ładowniach, że tak im zależało na poufności. Kapitan ostatecznie nie rozmówił się z Tobą, ale też nie powiedział, że to koniec- może jeszcze się miniecie. Więcej niż może. Na tę chwilę -poza rozgrywającymi się obok powitaniami- przed Tobą rozpościerało się Nowe... nowe miasto.
Kruk
Zejście z pokładu było szybkie i niedelikatne, nawet jak na wasze standardy. Szczęściem oddano wam cały sprzęt -podobno komuś coś skradziono- i bagaż, znalazły się też niewielkie zapasy niespożyte przez ten chaos. Przystań uwijała się przy pracy, a was, nierobów, ta masa wypychała na zewnątrz, ku ujściu u podstaw molo. Błyskawicznie dostrzegłeś idącego w Twoją stronę młodego krasnoluda opatulonego w chusty i turban. Nóż sam znalazł się w Twojej dłoni.
[Posłaniec] -Jesteście Klingi z Kratas? -zapytał niewinnie.
[Kruk] -Krataskie Klingi są w nas. -odpowiedziałeś ustalonym telegraficznie zawołaniem.
Posłaniec bardzo dyskretnie podał Ci zalakowaną kopertę z wiadomością: Jutro w samo południe w Świątyni Helgahana, nawa trzecia. Przyjdź sam, incognito.
Nie było wątpliwości- pieczęć na wosku zgadzała się z tą, którą widziałeś w krataskiej siedzibie Kling. Twój zleceniodawca kontaktował się z Tobą ustalając termin i miejsce spotkania, incognito w świątynie, pewnie chce gadać. Wszyscy:
Mimo różnych motywów i celów na tej nowej ścieżce życia wszyscy staliście w chlastającym po odsłoniętych skrawkach skóry wietrze na skraju góry, u brzegu Anastopola. Nieodparta myśl, że trzeba jakoś zacząć się wdrażać -najlepiej od tej ciepłej strony- w tutejsze realia cisnęła się na oczy coraz wyraźniej. O ile Blake i Golem zdawali się znaleźć przyjazną gębę w obcym mieście to już Kruk i Jednooki mieli zupełnie wolną rękę, jedynie zimno nagliło wybór.
Ostatnio edytowane przez majk : 27-02-2011 o 13:55.
|