Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-02-2011, 22:59   #26
majk
 
majk's Avatar
 
Reputacja: 1 majk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodze
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=x92VJ4mgqv0[/MEDIA]

Wszyscy:

Przeciągły sygnał dźwiękowy Hekstusa 8-smego syrenią obietnicą wyciągnął na pokład wszystkich pasażerów. Opatulonych w ciepłe, liczne szaty, pocierających ramiona i poliki- z każdym oddechem z ust wypluwając kłeby pary. Gotowych do wyjścia na ląd lub jeszcze wynoszącymi kufry ze swych kajut, stosiki bagaży piętrzyły się jeden za drugim wokół mostu. Gapiowie z niecierpliwością wypatrywali portu docelowego. Szum spadającej wody nieśmiało przedzierał się przez tumult na statku. Stojąca przy burcie grupa filmowców z tępymi uśmieszkami sterowała obiektywem w wyłaniające się zza skalnego załomu krajobrazy. Solis powoli zmierzało ku horyzontowi zalewając niebo ciepłą żółcią i bladą czerwienią. Moloch statku powoli zapuszczał się coraz niżej nurkując ku niższym partiom Tylonu. Momentalnie na pokład Hekstusa wlała się lekka mgła osiadająca na wszystkim i wszystkich rosząc nowoprzybyłych- chrzest anastopolski.
Pierwsze zabudowania. Nieco poniżej lotu statku widać kontury miasta, większe z brył architektonicznych. Nad nimi niczym fatum zawisła w kotlinie pomiędzy dwoma potężnymi wierchami ginącymi w chmurach smuga złowrogiej ciemności wlewająca się lejem w samo serce Anastopola. Ze skalistych podnóży miasta tryskała potężna fontanna szerokiego na kilkaset metrół wodospadu, stąd ta para/mgła. Im bliżej tym wyraźniej- pulsujące sygnały latarni nawigacyjnych portu powietrznego. Najwywższe budowle niczym szal opatulające osamotniony wierzchołek. Niżej, w cieniu góry, „dno” miasta wyścielające względnie równy teren niczym podgrodzie zamek na wzgórzu.
On.
Obraz odciskający trwałe odbicie w pamięci każdego Dawcy przybywającego do Anastopola- po raz pierwszy, drugi.., setny- zawsze witany z niemym szacunkiem, skrywaną pokorą. Na najbardziej wysuniętej w głąb przepaści skale monumentalny pomnik throalskiego imperatora, wysoki na jakieś sześćset stóp. Zakuty w skomplikowany pancerz misternie odwzorowujący tajniki płatnerskiego kunsztu- setek, tysięcy sześciobocznych płyt tworzących kolejne jego elementy, mikroskopijnych żółwich muszelek z zegarmistrzowską dokładnością dopasowanych do krasnoludzkiej anatomii, zagięć i elementów ruchomych. Diaboliczny napierśnik kolosa przypominał rozwianą na wietrze płonącą żywyn ogniem twarz -wizerunek Helgahan'a- throalskiej pasji, patrona Imperium- na torsie strasząca koszmarnym wizerunkiem i ostrymi kontruami. Na plecach pancerz przechodził w smuklejące kolce, jakby Imperator na plecach niósł ostre szczyty rodzimego Throalu, w rzeczywistości służyły do brutalnie rzeczywistego dziurawienia wrogów. Lewa ręką władcy zginała się w łokciu na wysokości biodra- w zaciśniętej pięści kunsztowna olejna pochodnia, kaganek postępu- jedynej potęgi i nadziei throalczyków. Z surowym, zaciętym wyrazem twarzy. Z uniesionym nad głowę legendarnym toporem -Krawędzią Lustra. Wedle plotki czy już raczej mitu w jaki obrosła historia Anastera tą bronią jeszcze jako książe wywalczył sobie powrót z Pułapki Sfer w której uwięzili go członkowie magokratycznych rodów Hreovath i Yasskorli. Przyszły dziedzic tronu przetrwał zamach, a zdrajców stracono podczas największej w historii Throalu publicznej egzekucji. Kara wymierzana przez Anastera od tamtego dnia obrosła legendę tworząc obraz surowego, ale sprawiedliwego władcy. Teraz, w Anastopolu, Imperator Anaster I z autentyczną groźbą bijącą z posągu rzucał wyzwanie całemu światu. Tym, którzy dopiero zawitali do portu przypominał o obowiązującej tu władzy i jej imperialnych egzekutorach.
Oczarowani olbrzymem ledwie zuważyliście jak statek zbliżył się do podkowiastej platformy doku i zawisł niecałe pięć metrów od półki. Silniki opadły przeciągle jakby sam Hekstus padał z przemęczenia- istotnie, zwarzywszy na to co przeszedł sam statek i załoga można było mniemać, że zabawi w Anastopolu na dłużej niż było to planowane w grafikach. Bywa i tak. Koniec zadum był szokujący- most rozłożono, grupka załogantów w chwilę wygoniła niepotrzebny balast w postaci podróżników na przystań, aż do samego początku mola.


Jonas

Deja vu, dość ponure zresztą- bo oto znowu kłopoczący się problemami cywilizacji i społeczeństw magisterius zmuszony jest do prozaicznej przepychanki z robotniczym bydłem nieznającym słowa 'higiena' bardziej niż 'chloroplasty'. W samym centrum eksperymentu, pomiędzy szczurami. Z tym większą nadzieją spoglądałeś w stronę opatulającego wierzchołek Wysokiego Miasta z niekłamaną nadzieją licząc, że gdzieś tam od godziny w ciepłej bibliotece czeka na Ciebie Artemis. Oczywiście już dawno wysłał po Ciebie sługę, dorożkę...
Srogo się zawiodłeś widząc go osobiście z rękoma opartymi na biodrach i nieskrywanym uśmiechem, tak, dostrzegł Cię od razu, chyba nawet wcześniej niż Ty jego. Postarzał się.
[Artemis]
-Proszę, proszę.. czyż to nie młodociany amator, o!, przepraszam, magisterius nauk społecznyyych Jonas Blake we własnej osobie. Nastał złoty wiek dla Anastopola. -Artemis wyciągnął rękę w Twoim kierunku, a drugą po bratersku poklepał po plecach w mocnym uścisku.
[Artemis]
-Świetnie się trzymasz Jon, nie zmieniłeś się ani krzty. Jak minęła Ci podróż druhu, spodziewaliśmy się Ciebie wcześniej... A to... Na miłosierne Pasje jeśli... - Artemis na widok Golema popadł w modlitewny bełkot.

Golem

Schodząc z pokładu nie mogłeś powstrzymać wrażenia, że ktoś Cię obserwuje. Po kilku próbach potwierdziłeś swoje obawy- ork z którym wcześniej rozmawiał Jednooki łypał na Ciebie zza grupy robotników niby kątek oka jedynie spoglądając w Twoim kierunku. Ty jednak czułeś inaczej- śledził Cię. Pionkowie kapitana -którego też wolałbyś widzieć jak macha Ci chustą na pożegnanie z mostka Hekstusa, a którego nigdzie nie było widać- odprowadzili was aż do wejścia na molo. Jakby nie chcieli byście widzieli co jeszcze znajdowało się w ładowniach. Odprowadzili wszystkich, aktorkę, filmowców, Jednookiego, Uczonego... Gdy weszliście na stały ląd grupa filmowa oddzieliła się- Regina przechodząc za Twoimi plecami ukradkiem wsunęła Ci w dłoń złożoną w ćwierć kartkę papieru. „Skowyt duszy. Ulica garncarzy.” -zgrabne atramentowe robaczki skąpiły informacji, a może kusiły jej niedostatkiem. Chcący czy nie- chciwie -acz dyskretnie- pociągnęłeś nosem chcąc jeszcze raz wyłowić jej przyjazny, ciepły zapach. Wtedy pojawił się ten fircyk wzywający wszystkie bóstwa.
[Artemis]
Witaj. -powiedział to tak jakby witał się z kimś upośledzonym lub bardzo egzotycznym -Widzę, że do Przebudzenia wcale nie potrzeba czarów. Mam nadzieję, że podróż upłynęła Ci komfortowo, Twoi przyjaciele już czekają... Pozwól, że Cię zaprowadzę. -wypowiadając ostatnie zdania młody człowiek zdawał się nerwowo rozglądać i nieco obniżyć ton głosu, jakby była to wielka tajemnica.

Jednooki

Nim dobiliście do doku Marloe wziął Cię na stronę.
[Marloe]
-Twoje zabawki, niestety, obawiam się, że czegoś brakuje. -wręczył wszystkie zarekwirowane rzeczy poza Szerszeniem. - Któryś z chłopaków musiał w którymś momencie chwycić Twój karabin. Pewnie przepadł razem z nim, inaczej tego nie widzę, nie mamy tu złodziei. -jego nieświadomość wydała Ci się nieco pocieszna, po chwili podnosząca na duchu i perspektywiczna na najbliższą przyszłość. - Nie mogę wydać Ci z magazynku, przykro mi. Na Ślusarzy jest pono dobry rusznikarz to Ci zrobi nową pukawkę na gwoździe, a jakby Cię kto bił to ślij po nas do 'Piekiełka', statek postoi kilka dni i tam będziemy sypiać. - wielki czarnoskóry klepnął Cię w ramię tak, że pod prawą łopatką coś strzeliło po czym zajął się swoją robotą.

Obsługa statku bardzo śpiesznie wydaliła was poza obręb doków, a Ciebie aż skręcało by dowiedzieć się co też takiego kryło się jeszcze w ładowniach, że tak im zależało na poufności. Kapitan ostatecznie nie rozmówił się z Tobą, ale też nie powiedział, że to koniec- może jeszcze się miniecie. Więcej niż może. Na tę chwilę -poza rozgrywającymi się obok powitaniami- przed Tobą rozpościerało się Nowe... nowe miasto.

Kruk

Zejście z pokładu było szybkie i niedelikatne, nawet jak na wasze standardy. Szczęściem oddano wam cały sprzęt -podobno komuś coś skradziono- i bagaż, znalazły się też niewielkie zapasy niespożyte przez ten chaos. Przystań uwijała się przy pracy, a was, nierobów, ta masa wypychała na zewnątrz, ku ujściu u podstaw molo. Błyskawicznie dostrzegłeś idącego w Twoją stronę młodego krasnoluda opatulonego w chusty i turban. Nóż sam znalazł się w Twojej dłoni.
[Posłaniec]
-Jesteście Klingi z Kratas? -zapytał niewinnie.
[Kruk]
-Krataskie Klingi są w nas. -odpowiedziałeś ustalonym telegraficznie zawołaniem.

Posłaniec bardzo dyskretnie podał Ci zalakowaną kopertę z wiadomością: Jutro w samo południe w Świątyni Helgahana, nawa trzecia. Przyjdź sam, incognito.
Nie było wątpliwości- pieczęć na wosku zgadzała się z tą, którą widziałeś w krataskiej siedzibie Kling. Twój zleceniodawca kontaktował się z Tobą ustalając termin i miejsce spotkania, incognito w świątynie, pewnie chce gadać.

Wszyscy:

Mimo różnych motywów i celów na tej nowej ścieżce życia wszyscy staliście w chlastającym po odsłoniętych skrawkach skóry wietrze na skraju góry, u brzegu Anastopola. Nieodparta myśl, że trzeba jakoś zacząć się wdrażać -najlepiej od tej ciepłej strony- w tutejsze realia cisnęła się na oczy coraz wyraźniej. O ile Blake i Golem zdawali się znaleźć przyjazną gębę w obcym mieście to już Kruk i Jednooki mieli zupełnie wolną rękę, jedynie zimno nagliło wybór.
 

Ostatnio edytowane przez majk : 27-02-2011 o 13:55.
majk jest offline