- To ja się zakradnę i se zobaczę, co za jedni... albo napluję im na kapelusze – szczeniak uśmiechnął się jakby wszystko miało być przechadzką po plaży. Tak na prawdę Michel miał w głębokim poważaniu co stanie się z tym szczylem ale jeżeli tamci nie okażą się głupcami to ścisną jego małe klejnoty tak mocno że zaśpiewa im psalmy o całej załodze i problemach ze statkiem. Cholera po kiego czorta on się dał w to wrobić. Z drugiej strony dług u szypra Cupide zachęcał do działania tutaj.
-Á rusé, rusé et demi. Na spryciarza półtora spryciarza – szepnął sam do siebie. Zbliżył się do pozostałych towarzyszy, pamiętał że dwoje kompanów zostało przed wejściem do świątyni co w chwili obecnej też nie wydawało się być pewniakiem. Dobył zza pazuchy butelczynę i pociągnął głęboki haust
- Widzę że decyzja została już podjęta – wyszeptał z uśmiechem podając butelkę mężczyźnie a jednocześnie patrząc kobiecie głęboko w dekolt. Pomimo panującego półmroku musiał przyznać że jej krągłości prezentowały się całkiem nienagannie. Chciał i miał nadzieję że to zauważy po czym wydobył dwa zakrzywione indyjskie noże. Niech to szlag ostatecznie chyba nie bez powodu nazwali go diabłem z Gwadelupy. Wychylił się zza rogu ale po majtku nie było już śladu, nie słyszał też rozmów. Powoli zaczął posuwać się naprzód. Miał już ułożony plan. Spróbuje się podkraść jak najbliżej z nadzieją że chłopak okrętowy nie da się złapać. Jeżeli tak będzie oszacuje siły wroga i wróci do dwójki czekających towarzyszy. Sprawy będą wyglądały francowato inaczej jeżeli młodzik da się złapać, na szczęście miał przy sobie kilka noży i kolorową przyjaciółkę która złapał przed świątynią.
__________________ Take what you want and give nothing back
Ostatnio edytowane przez Knocknees : 16-02-2011 o 00:23.
|