Leonardo z uwagą wysłuchał opowieści niziołka. Kiedy ten zakończył zrobił coś, co niewątpliwie nie było najbardziej racjonalnym zachowaniem, ale dla kogoś kto znałby Leo nie byłoby w żaden sposób dziwne.
Roześmiał się. - Teraz ja coś ci powiem, koleżko. Mamy, wbrew pozorom, sporo wspólnego. Obydwaj uciekamy, obydwaj utknęliśmy na tym zasranym zadupiu i obydwaj mamy jednego przyjaciela. Mój ma na imię Wolfram von Schicklgruber, alias von Richthofen. Jest sierotą. Właściwie półsierotą, bo jego ojciec ma się dobrze. Jest synem barona von Richthofena, o którym może nie słyszałeś, a który ma tak zajebiste wpływy, że nie jesteś nawet sobie w stanie tego wyobrazić. Kiedy jego matka chciała, żeby przyjął dziecko na dwór, za jakiegoś pazia, albo coś takiego, przybił jej jelita do drzewa i ganiał wokoło na koniu. Bękarta kazał zabić, ale udało mu się uciec. I teraz krótko: ten idiota ubzdurał sobie, że doprowadzi do upadku barona. Znalazł sobie drugiego idiotę, który obiecał mu w tym pomóc. I tak Leonardo Foxellini i Wolfram von Richthofen podróżowali po Imperium zapowiadając rychły koniec tyranii barona i stojącej za nim skorumpowanej cesarskiej administracji. Mało tego, jeden z baccala miał brata który podejrzewał go o romans ze swoją żoną. Ugadali się z baronem, że pozbędzie się po cichu problemu, a w zamian dostanie kontrakt handlowy w Imperium. I wysłał swoich ludzi, aby utopili idiotów w gnojówce. Cudem udało nam się wypłynąć na brzeg gówna i przeżyć. I co? Parę dni później znowu chlaliśmy w karczmie zapowiadając kres barona. Morał z tego taki: po pierwsze znam całkiem dobrze uroki pławienia się w gównie, po drugie: mam za miękkie serce dla towarzyszy, po trzecie: twoja szczerość zaskoczyła mnie do tego stopnia, że też chciałem się czymś z tobą podzielić, a padło akurat na tę historyjkę życia Wolfa.
Splunął na ziemię. - Chciałem cię przeprosić. Zanim się wmieszaliście, już prawie cię im wydałem. Kiedy zobaczyli Gaurima zaczęliśmy walczyć i gdyby nie ty, już bym nie żył. Nigdy nie byłem zbyt religijny, ale mój rzut widłami nie miał prawa trafić i to skłoniło mnie do zastanowienia. A może żyję po to, by pomóc ci w realizacji jakiegoś boskiego planu. Może przekonamy się na tym już w tym lesie.
Uśmiechnął się. - Jeśli teraz ruszymy za nimi, ciągle będziemy odczuwali nasze rany. - stwierdził trzeźwo. |