Dla nikogo nie było tajemnicą, że ani inkwizytor, ani jego świta, nie cieszą się zbyt wielka popularnością wśród zgromadzonych w gospodzie gości. Ale żeby aż tak ową niechęć demonstrować?
W zasadzie atak nastąpił na tyle szybko, że jakakolwiek próba interwenji byłaby z góry skazana na niepowodzenie. Co gorsza - jakakolwiek próba interwencji mogłaby zostać uznana za usiłowanie udzielenia wsparcia nieodpowiedniej stronie. Przy czym, co było oczywiste, pojęcie 'nieodpowiednia' zmieniało się, w zależności od punktu widzenia. Zawsze znalazłby się ktoś, komu nie podobałoby się wsparcie ochroniarza inkwizytora, podobnie jak komuś (inkwizytorowi w szczególności) zdecydowanie nie odpowiadałoby udzielenie pomocy atakującym.
- Na psa urok - mruknął Peter, co spotkało się z cichym chichotem rozbawionego nie wiadomo czym Głosu.
- Na szczęście rozdzielanie walczących w gospodzie nie należy do spokojnych gości - powiedział - tylko do wykidajły. Ciekawe, gdzie się podział maciejowy osiłek.
Pokręcił głową z niesmakiem.
- Tak oto udaremniona została, szczęśliwie, próba zabójstwa naszego drogiego inkwizytora - stwierdził nieco głośniej. Tym razem Głos zarechotał. - Szkoda tylko, że napastnicy nie żyją, bowiem można by dowiedzieć się od nich, kto ich nasłał i dlaczego. Cóż za strata...
Przeniósł wzrok z truposzy na Lilawandera.
- A ty, z łaski swojej, nie uogólniaj - Peter znowu ściszył głos niemal do szeptu - no i na ludzi nic nie mów. To niezdrowe. Poza tym co poniektórzy od razu dowód twojej winy w podkreślaniu różnic rasowych zobaczą. |