Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-02-2011, 21:36   #73
Suriel
 
Suriel's Avatar
 
Reputacja: 1 Suriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skał
Ruiny, brud, śmierć otaczały ją zewsząd. Nie było ratunku, nie było nadziei, nie było nic poza strachem i rezygnacją. Jak ludzie ze znanego jej świata mogli pragnąć tutaj się znaleźć, służyć istotą, demonom, aniołom nie miała pojęcia jak je nazwać. Kiedy była mała anioły były zawsze istotami dobrymi, przynoszącymi ukojenie. Tak opowiadała o nich jej matka, a potem zginęła i anioły odeszły. Jess przestała wierzyć.

Bóg się wyprowadził i pozostawił świat, który one doprowadziły do ruiny walcząc o władze. Władze nad czym, nad tym miejscem.

Jess szła wystraszona za swoim oprawcą, lub wybawicielem. Nie potrafiła go rozgryźć, dlaczego to zrobił, kim jest. Było coś znajomego w jego postawie, ruchach, ale nie potrafiła stwierdzić co. Szli już bardzo długo. Nie mieli jedzenia, ani wody. Bała się cokolwiek powiedzieć. Jess była boso, bardzo uważała, żeby się nie pokaleczyć, ale w tym miejscu to była walka z wiatrakami. Jej stopy krwawiły, ale zaciskała zęby i podążała za nim. Słońce nie zachodziło, nie wiedziała jak długo idą. Nie było już widać wieży z ciał, a wiatr w końcu nie przynosił odgłosów zawodzenia i jęków.

- Kim jesteś, jak mam Cię nazywać. Dlaczego to zrobiłeś. Dokąd idziemy - nie wytrzymała ciągłego milczenia, miała dość.
Nawet się nie odwrócił. Rozglądał się jakby szukał drogi.
Czyżby się zgubił, może też nie wie gdzie jesteśmy - myślała intensywnie. Rozglądała się za ewentualna drogą ucieczki, tylko dokąd miała by uciec. Wiedziała, że w tym stanie, przy braku wody, boso w zgrzebnej koszuli, która w upale zaczęła się przyklejać do jej ciała, daleko nie zajdzie. Nie sama. W tym momencie był jej jedynym oparciem i obrońcą, przynajmniej taką miała nadzieję.

Patrzył na nią a w sercu nie mógł znieść jej cierpienia. Bał się też przyznać kim jest bo to mogłoby ją jeszcze bardziej wystraszyć. Szli a ona była coraz bardziej zmęczona. I chyba wycieńczenie oraz złość dała jej odwagę by w końcu się odezwać...
Spojrzał na Jess , ale nie mógł jej odpowiedzieć. Bo niby co. “Hej Jess to ja Clause, nic się nie bój będzie ok”?

Milczenie jakim odpowiedział na jej pytanie najwyraźniej spowodowało że postanowiła nie marnować sił na kolejną próbę. Szli dalej.

W końcu doszli do miejsca, które mogło posłużyć im za schronienie. To była stara piwnica. Usiedli w jej środku na przeciwko siebie łapiąc oddech. Wtedy zobaczył, że ona jest praktycznie pół naga. Koszula była stara i zniszczona a ostatnie wydarzenia tylko dopełniły dzieła. Zdjął płaszcz i nakrył ją. Patrzyła na niego wwiercając się spojrzeniem w jego oczy.
-Ja...- zaczął, ale szybko trochę speszony przenikliwością jej spojrzenia opuścił wzrok zapinając guziki płaszcza na jej anielskim ciele.

Zdziwił ją poniekąd ludzki gest z jego strony. Kiedy zakładał jej płaszcz, próbował się nawet odezwać. Jess mimo zmęczenia starała się żeby go nie speszyć.

Matko, co ja sobie myślę, speszyć to coś, istotę z tej strony. Kogoś kto z zimna krwią zabił swojego przełożonego, w jej obronie, ale czy na pewno. Może to jakaś chora gra, której reguł nie dane było jej jeszcze poznać.
Myśli galopowały w jej głowie, z jednej strony była mu wdzięczna, z drugiej chciała żeby ją zostawił, odszedł, albo w końcu powiedział czego od niej chce.

Jedyne co była w stanie powiedzieć to.
- Dziękuję - uciekła wzrokiem. Postanowiła jednak go nie prowokować. Zaczęła się rozglądać po piwnicy. Jej wzrok zatrzymał się na malunkach na ścianie. Były trochę zatarte, ale dziwnie znajome. Wstała i podeszła do ściany.
- O Boże - wyszeptała. Rozpoznała je bezbłędnie, widziała je przecież tak niedawno, ślęczała przy nich dość długo próbując zrozumieć ich znaczenie. To były rysunki księdza Voora, a więc był tutaj, jego opowieści były prawdziwe.

Głupia, sama tu jesteś, stoisz, okaleczona i głodna. Do tej pory miałaś jeszcze jakieś wątpliwości, że to wszystko dzieje się naprawdę - krzyczały jej myśli - utknęłaś tutaj, jesteś po drugiej stronie w którą wątpiłaś. Niespodzianka!!!!!!

Z zamyślenia wyrwał ją dźwięk kroków od strony wejścia do piwnicy, ktoś tu szedł. Odwróciła się.

Na słowo “dziękuję” z jej strony poczuł ciepło w okolicach piersi. Podniósł wzrok, ale Jess wstała i zaczęła rozglądać się po piwnicy, a raczej po tym co z niej zostało. W końcu usłyszał cichutkie “O Boże“, które wypowiedziała bezwiednie i wtedy też dostrzegł dziwne malunki na ścianach. Coś mu przypominały, było w nich coś znajomego coś....
...Tak! Widział coś podobnego w notatniku Cesarza! A więc .... co mogło to oznaczać? Jedynie tyle, że nie mylił się, że się wtedy nie mylił.

Chciał podbiec do Jess i wykrzyczeć “Nie myliłem się! Widzisz!” ale nagle usłyszał zbliżające się kroki. Oboje spojrzeli w tamtym kierunku, a ich ciała zastygły w bezruchu jak jakieś figury z wosku. I wtedy pojawił się. Troszkę ponad nimi stanął Ksiądz Vorra. Przestraszył się i zaczął uciekać. Jedyne co przyszło mu do głowy to to że jest jedynym człowiekiem który może ich z tego miejsca odesłać z powrotem . Skoczył w górę. W nieludzki sposób znalazł się w miejscu w którym przed chwilą stał Vorra.

Jess z przerażeniem rzuciła się do przodu żeby go zatrzymać, nie chciała żeby Voorowi coś się stało. Nie wiedziała co zamierzał jej towarzysz, czy chciał go zabić, czy tylko złapać, powstrzymać, żeby o nich nikomu nie powiedział.
Nie miała najmniejszych szans. Był nieludzko szybki. Wyskoczył z piwnicy zanim zdążyła go nawet dotknąć. Wybiegła za nimi.

Zobaczył jak ucieka odwracając się co chwilę , a na twarzy jego malowało się przerażenie. Poczuł się jak wilk na polowaniu. Rzucił się w pogoń za swoją ofiarą. Mięśnie napięły się. Źrenice zwęziły. Istniał tylko “królik” i on. Serce pompowało krew z szybkością światłą. Biegł. 10 metrów, 5 metrów.... dystans się skracał..... 3 metry.... Wskoczył na przewrócony popękany żelbetonowy element jakiegoś budynku i mocno się od niego odbił. Poszybował w górę ponad księdzem. Ten odwrócił się na chwilę ale nie zobaczył go za sobą. Z kocią gracją wylądował tuż przed nim. Voore spojrzał na powrót przed siebie i nie zdążył wyhamować. Wpadł prosto na Clausa. Na wystawioną przez niego rękę, którą uchwycił go za szyję i uniósł w górę. Popatrzył w jego obłąkane oczy.

Jess obserwowała całą scenę stojąc w wejściu do piwnicy, przez chwile miała nawet ochotę skorzystać z okazji i uciec, ale coś ją powstrzymało. Ten człowiek mógł być jej jedyną szansą na powrót do domu.

Wiedząc, że nie ucieknie uspokoił się więc odstawił go na ziemię po czym złapał za kark i zaprowadził do piwnicy. Kazał mu usiąść na przeciwko Kingston a sam chodził od lewej do prawej jak dziki zwierz w klatce pilnując wyjścia.

“Co ja jej mam powiedzieć” - pomyślał czekając na rozwój wypadków.

Voora patrzył na nich dzikim, zrozpaczonym wzrokiem zaszczutej ofiary. Często uciekał wzrokiem w stronę wyjścia. Jakby chciał uciec, lub … jakby na kogoś czekał. Jego na pół obłąkane oczy nie wyrażały niczego. Ani zrozumienia tego, kim są, ani zrozumienia sytuacji w jakiej się znajdował. Jedynie zwierzęce przerażenie, skrajnie dzikie i niepohamowane. Tacy ludzie myśleli tylko o jednym - jak wyrwać się z opresji.
zarośnięty, brudny, śmierdzący, z brudem wżartym aż pod skórę - wyglądał na kilka lat starszego niż go zapamiętali i szalonego. Takiego Voora Jess spotkała wczoraj w klasztorze, a może to było dawniej.

Usiadła na przeciwko księdza, próbując złapać z nim kontakt wzrokowy.
-Proszę się nas nie bać, nic panu nie zrobimy - przynajmniej ja pomyślała przelotnie spoglądając na towarzyszącego im mężczyznę, który miotał się przy wejściu.
- Voore, jak długo pan tu jest, pamięta mnie pan. Jestem Jessica, Jessica Kingston z policji NY. Spotkaliśmy się po tamtej stronie. Pamięta mnie pan. Pamięta pan swojego przyjaciela Cesarza.- mówiła spokojnym głosem śledząc każdy ruch na twarzy Voora.

- Kim jesteście. Odejdźcie stąd. Ty i ten twój odmieniec – spojrzał z przerażeniem w stronę wejścia.

- Jestem Jess, spróbuj sobie przypomnieć. Znaliśmy sie w innym świecie. Mnie też tutaj przeniosło. Pamiętasz Nowy York. Pamiętasz swoją pracę? Nie pochodzisz stąd. Oboje nie należymy do tego miejsca. Oboje chcemy wrócić do naszego świata. Pamiętasz statuę wolności, wiosnę w central parku, korki na manhatanie, śnieg na ulicach – na te wspomnienia zachciało jej się płakać. Tak bardzo pragnęła wrócić do domu.

- Nigdy nie byłem w Nowym Yorku. Proszę stąd iść. Ściągniecie problemy. Nie znam też żadnego Cesarza. Odejdźcie proszę. Proszę - jego głos łamał się na granicy stresu.

Patrzył na to przedstawienie dłuższą chwile. Voora zdawał się nic nie pamiętać albo nie być tym Voorem, którego znali.
W czasie wymiany tych kilku zdań przez księdza i Jess instynkt zabójcy uspokoił się w nim, a serce ponownie biło w zwykły spokojny dla człowieka sposób.
Podszedł do nich bliżej i przyklęknął. Ich pozycje wyznaczały wierzchołki trójkąta. Przeniósł wzrok z księdza na Kingston.
-Daj spokój. On nic nie pamięta- spuścił na chwilę głowę- Gdyby nie ty pewnie i ja nie pamiętał bym nic. Ale zapach twojej skóry, słodycz twojego głosu, przenikliwość twojego spojrzenia wydobyły wspomnienia z wnętrza duszy. Wspomnienia o kimś kogo...
...kogo pokochałem.- jego dłoń powędrowała do maski na twarzy. Opuścił głowę i zdjął ją by spojrzeć na Jess bez zasłony kłamstwa- Tyle, że teraz jestem potworem...-podniósł wzrok na oficer Kingston.


Jess początkowo z przerażeniem słuchała słów wypowiedzianych przez mężczyznę. O czym on mówi, skąd mnie zna. Patrzyła to na księdza, to na obcego.
Kiedy jego dłoń powędrowała w stronę maski na twarzy, Jess wciągnęła powietrze.
Zdjął ją i spojrzał jej w oczy. Jess o mało nie krzyknęła.
- O Boże, Clause - wyszeptała pobladłymi ustami.

Był na wyciągnięcie ręki. To był on. Clause jakiego pamiętała. Wyciągnęła rękę i ostrożnie dotknęła jego policzka, jakby był iluzją, duchem, który może zaraz zniknąć. Czuła jego szorstką, śliską i zimną skórę pod palcami, patrzył na nią smutnymi oczami nie wykonując żadnego gestu, żeby jej nie wystraszyć. Nie cofnęła ręki.
Powoli wstała i podeszła do niego, uklękła objęła go za szyję i ufnie wtuliła się w jego ramiona.

Korzystając z okazji Voora rzucił się do wyjścia. Szybko, niczym szczur.

Jess odskoczyła od Granda. Spojrzała w stronę wyjścia.
- Łap go, nie może uciec.

Voora nie próżnował. Uciekał w stronę ruin nawet się nie oglądając.

Wybiegli za nim, Claus był szybszy.

- Adam! Uciekaj! Kryjówka spalona! - Voora krzyczał na cały głos pędząc co sił. Wrzeszczał wyjątkowo głośno.

Zerwał się za nim by nie pozwolić mu uciec . W kilka chwil stał przy nim trzymając go ponownie za kark. Szybko rozejrzał się za nijakim Adamem.
Wpatrywał się w przestrzeń przed sobą, ale nikogo nie widział.

-Zawołaj Adama księże, masz moje słowo że nikomu nie spadnie włos z głowy- szepnął mu do ucha.

- Nie jestem księdzem! - wywrzeszczał nerwowo. - Mylicie mnie z kimś innym. Puść mnie. Puść mnie, błagam.

Jess dobiegła do nich.
- Jesteś naukowcem, Adam to Twój partner, prowadziliście badania? – z trudem łapała oddech, pokaleczone stopy bolały coraz bardziej.

Spojrzał na nią ze zdziwieniem.

- Tak. Ja... My .. Tak. Skąd wiesz?

- Adam Lawark i pan byliście, jesteście fizykami. Eksperymentowaliście z masą czarnych dziur, czy coś w tym rodzaju. Potem ktoś wam pomógł w badaniach. Eksperyment się nie udał i znaleźliście się tutaj. - Jess intensywnie próbowała sobie przypomnieć opowieść Voora o ich pracy.
- My znaleźliśmy się tutaj także nie z własnej woli. Też jesteśmy z tamtej strony. Musisz mi uwierzyć, nie chcemy was skrzywdzić, też chcemy sie stąd wydostać. Tak jak wy chcemy wrócić do domu.
 
__________________
Nie musisz być szalony żeby tutaj pracować, ale to pomaga:)
Suriel jest offline