Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 09-02-2011, 08:31   #71
 
Gryf's Avatar
 
Reputacja: 1 Gryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputację
Załatwili to, po co tu przyszli - to było najważniejsze. Silent najwyraźniej do tej pory niewiele miał okazji, by porozmawiać ze swoim "stwórcą". W którymś momencie rozmowa z Jakoobem przybrała kompletnie nieoczekiwany dla Cohena obrót. Nie przeszkadzał. Słuchał. Analizował. Wyciągał wnioski.

Gdy wyszli na zewnątrz, Alvaro wciąż był wzburzony tym co usłyszał.


- Rozumiem, że nie jesteś skory do zwierzeń Patricku, więc nie będę pytał co sądzisz na temat tych wszystkich Jacoobowych rewelacji. Co do moich zadań jakimi się zająłem to w kwestii tych wszystkich zaginięć i zabójstw na przestrzeni połowy wieku to sprawa nie dotyczy Astarotha. To była wiadomość do mnie. Osobą która za tym wszystkim stoi jest Jacoob. W taki sposób zdobywa swoje “nowe” twarze. Jak sam widziałeś inna miał teraz a inną wtedy na Red Hook. Cóż, za to chyba też będzie musiał zapłacić jak już znajdę sposób... Kolejna sprawa. Cytaty z pokoju Voora. Nic co miało tworzyć razem jakiś sens. Wygląda to po prostu tak jakby Voor bez ładu i składu cytował te słowa, które mu się przypomną. To nic również nie wnosi do sprawy. Przynajmniej w takiej formie w jakiej jest obecnie. Może uda mi się zobaczyć Voora to wtedy zmienię zdanie. Co do notatek Cesarza... - poczekał aż minie ich karetka na sygnale by był słyszany przez Patricka - to dla mnie jest wyższa szkoła jazdy. Taka bardzo zaawansowana kabała. Może jakbym znał wzory, które tam występują to bym umiał to wykorzystać w jakiś sposób. To wszystko co tam jest napisane kojarzy mi się z jakaś nieznaną mi formą rytuałów. Jednak to jest jedynie moje przypuszczenie. Według mnie notatki nie maja nic w związku ze sprawą. Natomiast kwestia tego co się wydarzyła w twoim mieszkaniu to już pokrótce wyjaśnił Jacoob. Przynajmniej teraz wiem co to za energia was wypełniła. Siedząc tak długo we trójkę zadziałaliście na siebie wyzwalajac ta moc, energię, a drogę do jej ujścia wskazałeś ty Patricku. Nieświadomie. Twój wrodzony pedantyzm zadziałał, co spowodowało takie a nie inne ułożenie notatek na stole. Te wszystkie cyfry dat, zdjecia tych martwych chłopaków stworzyły wzrór, rytuał a potem pstryk - strzelił z palca - pojawił się ten który strzeże ścieżek jak mniemam Asmodeusz i ta osoba która trzymała się najsłabiej poleciała do Miasta Miast. Acha udało mi się uratować twoje mieszkanie przed spaleniem. Sigil zapłonął ponownie. Jest jeszcze jedna kwestia jaką chciałem poruszyć. Niejaki Zdradzony. Osoba jaka objawiła mi się niedawno prosząc o spotkanie. Skorzystałem z zaproszenia. Nie miałem okazji zobaczyć twarzy, maskował również swój zapach. Według jej słów to były szczurek Jacooba, którego ten zdradził. Podejrzewam, że szuka zemsty na nim. Chciał byśmy nic nie mówili Jacoobowi o sprawie. Patrząc na te rewelacje Mistrza wampira to mógł to być każdy choćby i sam As a nawet praprapradziadek - uśmiechnął się smutno - Dał mi to - wręczył Cohenowi do przeczytania skrawek papieru z opisanym rytuałem
- To jeszcze nie koniec - odebrał i schował prezent od Zdradzonego - jadąc tutaj środkami miejskiej komunikacji ktoś na tyle zręczny wcisnął mi do kieszeni to - przed oczyma Patricka pojawiła się zamknięta w worek foliowy karta przedstawiajaca wymalowany krwią pentagram i szczura stojącego na tylnych łapkach. Szczur miał na sobie długi prochowiec i czapkę oraz rząd cyferek: 128.1245.23478.345.67.90234.
- To tyle z moich rewelacji. Ty też się nie nudziłeś?

W miarę jak Rafael mówił i oddalali się od pubu, Patrick zdawał się odzyskiwać czucie w mięśniach mimicznych twarzy. Przytakiwał, zaprzeczał, parę razy próbował otworzyć usta by coś powiedzieć, raz nawet, gdzieś na wysokości wiadomości o mieszkaniu udało mu się się wstrzelić “dzięki”. Gdy Alvaro skończył, patolog spojrzał na rysunkowego szczurka w płaszczu i niespodziewanie wybuchł śmiechem. Długą chwilę nie mógł się uspokoić.

– Poddaję się. Osoba, która ochrzciła cię Silentem nadała pojęciu "sarkazm" nowy wymiar.

- Jak się ukrywa swoją tożsamość to raczej unika się towarzystwa i rozmów - uśmiechnął się blado - Jednak jako byłą się osoba duchowna i śledczym to strasznie brakowało mi rozmów z bliźnimi - chrząknął

– Oj tak, powołania się nie wyprzesz. – Cohen przysiadł pod wiatą przystanku autobusowego łapiąc oddech. – Przepraszam Alvaro, nie nabijam się i to nie kwestia nudy: osobno większość z tematów o których wspomniałeś, jest dla mnie sprawą życia lub śmierci, ale naprawdę nie dam rady rozmawiać z tobą o wszystkim na raz. – pokręcił głową, jakby z niedowierzaniem, potem nieco spoważniał i przeskanował karteczkę wzrokiem wbijając sobie cyfry w pamięć, po czym oddał ją Alvaro – Dobra, meldunek przyjęty. Co do tego kartonika... Demony lubią rebusy, chociaż cyferki bardziej przypominają mi jakiś numer konta czy skrytki bankowej, może adres IP? Jeśli chcesz, mogę przepuścić numerek i logo z gryzoniem przez bazę i zbadać samą kartkę na kryminalistyce. Odciski, krew i co tam się da z tego jeszcze wyciągnąć.
Co do "Jakoobowych rewelacji", nie pamiętam nic ze swojej śpiączki, jeśli o to pytasz.

- Może to i lepiej... - delikatnie uchylił woreczek nie wyciągając zawartości. Wciągnął głęboko powietrze szukając jakichkolwiek zapachów wydobywających się ze środka..
- Możesz zabrać to do analizy - powiedział po chwili oddając Patrickowi na nowo zamknięty foliowy woreczek z zawartością - Zapamiętałem numer, poszperam w tej sprawie. Dzięki za wskazówki - ponownie włożył ręce do kieszeni - Słysząc te wszystkie rewelacje co do Metropolis - zmienił temat - to coraz bardziej martwię o Jessice. Chciałbym ją stamtąd wyciągnąć i to jak najprędzej. Naładowaną tą energią jest pewnie jak latarnia dla wszelkiego rodzaju potworków tam mieszkających.

- Gdybyś słuchał co ci opowiadałem w mieszkaniu, zamiast gapić się w dekolt Goodman, nie byłyby to dla ciebie takie rewelacje. – mruknął chowając woreczek do kieszeni i podniósł się z ławki. Westchnął. – Minęły dopiero dwie godziny, może Jess wróci sama. Jeśli nie, to będziemy kombinować, chociaż nie mam cienia pomysłu w jaki sposób. Powtórzenie numeru z wycinkami może przynieść więcej szkody, niż pożytku. Jedyne co udało mi się na razie osiągnąć domorosłą magią, to uszkodzona siatkówka i poparzona ręka. Jeśli masz jakiś pomysł, jestem otwarty na propozycje. Całe to Święte Gówno którym mnie napromieniowało, jest do twojej dyspozycji. Noc jeszcze młoda, ja na razie mam zamiar namierzyć te "Rozdroża" i zobaczyć, co wie ten cały Georgio.

- Cóż, Goodman to ładna kobieta a w jej oczach widać błysk siły jej charakteru. To cenny nabytek dla oddziału - uśmiechnął się - Co do rytuałów to ja tez wolałbym nie ryzykować. Obawiam się tylko jednej rzeczy, czy w jakiś sposób was nie wykorzystuje, albo żeby sprecyzować wykorzystywał kiedy byliście nieprzytomni. Za dużo gdybam co? Dobra. Pójdę z tobą do tego całego Georgio chyba ze nie chcesz opiekuna i masz dla mnie jakieś inne zadanie? Bo do samego baru to chyba nie wejdę skoro Jacoob powiedział nie pomaga wampirom. Jednak pełen tych wszystkich rewelacji wolałbym by każdy z Was miał ochronę,

- Nie chcę opiekuna i mam dla ciebie jakieś zadanie. - uśmiechnął się Cohen - postaraj się dowiedzieć czegoś z sensem o tym całym Asmodeuszu. Wiesz, konkrety: z kim jest powiązany i jak cholerę przyzwać. I sprawdź w końcu ten pentagram z kanałów, Pytania?

- Co do Asmodeusza to moim jedynym źródłem wiedzy o tamtej stronie jest Jacoob. Pominę kwestię zaufania do tego co mówi, ale jak sam słyszałeś prawdy muszę się dowiadywać sam. Przejrzę jeszcze raz to co wiem o tym Upadłym i postaram się przesiać mity i legendy choć uzyskać to co chcemy, będzie ciężko. Byłem dzisiaj rano w miejscu gdzie znaleziono ciało. Pentagram był symbolem Astarotha. To tak jakby się podpisał “tutaj byłem” bądź jakby ktoś się bawił w zabawę “jak narysuje to przywołam szatana”, nic ponad to. Nie jestem żadnym magiem ani egzorcystą. Moja wiedza jest czysto akademicka. Nie oczekuj niczego więcej.

- Konkretnie napisał “Hostis honori invidia”... o ile pamiętam google: “nienawiść wroga jest zaszczytem”? - Alvaro skinął głową, a Cohen kontynuował - Pentagram był chyba po prostu podpisem... albo któraś z tych rzeczy była dopiskiem, dwójka która się tym zajmowała leży w szpitalu, a ja nie miałem czasu się temu przyjrzeć. Skoro to Astaroth.. to może być równie dobrze wiadomość dla nas, jak dla sprawcy. No nic, do roboty, nie mamy całej nocy.

- Nie wiem co było powodem tego ze leżą w szpitalu. Ja nic innego tam nie wyczułem poza smrodem śmierci kanałów, gówien, mięsa krwi. Dobra, nie będę się tobie szwendał pod nogami. Uważaj na siebie Patricku. Jakby co to dzwoń. Do zobaczenia

- Bywaj Alvaro. Jeszcze raz dzięki za uratowanie mi mieszkania.

***

Krótka wizyta na posterunku. Rzucił okiem na raport koronera na temat nowego ciała. Zgodnie z oczekiwaniami - brakujące części ciał Patricii Oldberg i Pauli Aldbergson. Pobieżnie przejrzał fotografie. Znajome cięcia wrześniowego Tarociarza... tylko sposób "prezentacji" jakby nie jego. Żadnego cudowania z mrożeniem, brud, bajzel. Spieszyło mu się? Jakakolwiek była przyczyna niechlujstwo sprawcy to zawsze dobra wiadomość dla kryminalistyki. Zlecił przygotowanie wszystkich czterech ciał na generalną sekcję zwłok jutro rano.

Następnie odpalił laptopa i wstukał w wyszukiwarkę cyferki od Alvaro. Sprawdził bazy danych pod kątem numerów kont, skrytek pocztowych, adresów IP, numerów seryjnych, kart kredytowych i każdej innej bazy długich rzędów cyferek, do której mieli dostęp.

Wskanował rysunek ze szczurem i przepuścił go przez porównywarkę obrazów.
W laboratorium starannie obejrzał otrzymany kartonik, a następnie zebrał i zabezpieczył wszystko, co dało się z niego wyciągnąć.

Na koniec sprawdził irytujący go detal: pobrał próbki genetyczne z ciał ofiar a następnie osobiście porównał z próbkami DNA prawnych opiekunów. Kazał też sobie zrobić kopie wszystkich raportów odnośnie historii adopcji ofiar, jakie wyprodukowali techniczni dla Jess i Claire.
Miał nadzieję ustalić kto, co i na którym etapie spiedolił i raz na zawsze zamknąć temat.

Cohen zbierał materiały i czyścił probówki, podczas gdy drukarka wypluwała z siebie kolejne strony wyników. Upewniwszy się, że ma wszystko, ze stosikiem a-czwórek w dłoni ruszył do uprzednio zamówionego radiowozu. Dyspozytornia chyba sprawdziła, dokąd jedzie, bo za kierownicą siedział aspirant Paulo Malacarro, zwany przez kolegów Latynoską Godzillą. Wielki, Łysy i zakochany w swoim Desert Eagle, której to armacie zdaje się nawet nadał imię. Cohen miał już z nim okazję pracować w sprawie Tarociarza, podczas wizyty u Nasha Tarotha w New City.

O knajpie "Na rozdrożach" Patrick wiedział dość, żeby skorzystać z kuloodpornego prezentu od kolegów, zabrać służbową broń i poinformować miejscowy patrol, by w razie czego byli gotowi udzielić mu wsparcia. Po minucie poszukiwań w bazie znalazł adres i kilkaset zgłoszeń: od zakłócania porządku, przez pobicia i spowodowanie stałego uszczerbku na zdrowiu, po parę gwałtów, kilka strzelanin i jedną sprawę o podpalenie z użyciem materiałów wybuchowych. Wydział Narkotykowy i Zorganizowana Przestępczość, mieli lokal na stałe gdzieś w czołówce czarnej listy.

Ot typowy, szanujący się bar dla motocyklistów.

Poprosił, też Malacarro by zaparkował przecznicę dalej i poczekał na niego. W najgorszym razie jakiś sygnał od niego. Cohen nie miał zamiaru ukrywać, że jest z policji, ale zajeżdżanie pod lokal radiowozem było zbędnym kuszeniem losu.
 
__________________
Show must go on!

Ostatnio edytowane przez Gryf : 09-02-2011 o 08:39.
Gryf jest offline  
Stary 09-02-2011, 09:12   #72
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Rafael Jose Alvaro

Mieszkanie, do którego wróciłeś, było chłodne i ciemne.
Pustka zimnych ścian była tym boleśniejsza, im dłużej się w nią wsłuchiwałeś.
Wiedziałeś, gdzie tkwi przyczyna.
W tym, ze znów spotkałeś swój dawny zespół. Że z bolesną bezpośredniością przypomniał ci, jak to jest być człowiekiem.

Wyjąłeś z szafek książki i zająłeś się próbą zrozumienia numeru zapisanego na tej dziwnej karcie ze szczurem. Liczyłeś na to, że będzie to jakiś kod biblijny. Zapis wersetu, jakaś wskazówka. A może po prostu szukałeś zajęcia dla swojego umysłu.

Byłeś wampirem, ale okazywało się to na dłuższą metę, niewiele warte. Wokół ciebie krążyły istoty dla których byłeś tak samo groźny, jak człowiek. Potężne byty, dla których nawet Jacoob, wszak potrafiący o wiele więcej niż ty, był niczym popiskujący psiak.

A myślałeś, że dostałeś tak wiele. Nadludzkie moce – bzdura. Owszem ruszałeś się szybciej i byłeś silniejszy niż ludzie. Pewnie też wytrzymalszy i przez to groźny w fizycznej konfrontacji. Ale nic poza tym. Żadnych mocy latania, telepatii, teleportacji, znikania. Nawet kłów. Skoro jednak słońce, czosnek, lustra i śmiertelny sen w dzień okazały się jedynie opowiastkami, to czemu inne moce miały by mieć rację bytu.

Tak jak ludzie musiałeś zmagać się z nadprzyrodzonym śledztwem jedynie swoim intelektem, sprytem i determinacją. Nie dało by się go rozwiązać w sposób wykorzystujący jedynie nieistniejące moce.
Czymkolwiek uczynił cię Jacoob, tan naprawdę nie różniłeś się za bardzo od reszty zespołu policyjnego. Miałeś te same ograniczenia i te same trudności. Nie byłeś ani lepszy, ani gorszy od nich. Po prostu.

To nie był kod bliblijny. Byłeś tego absolutnie pewien po niespełna godzinie prób i błędów.

Pozostała więc jedna ewentualność, którą rozważałeś.

Włączyłeś komputer, połączyłeś się z siecią i wklepałeś cyferki w miejsce adresu internetowego.

Pojawiło się czarne tło na którym wyraźnie ujrzałeś namalowanego szkarłatną czerwienią szczura w płaszczu. Takiego samego, jak na kartoniku.

Ale nim zdążyłeś ucieszyć się z trafności decyzji pojawiło się okienko z napisem.

DOSTĘP DO TEJ STRONY ZOSTAŁ OGRANICZONY PRZEZ WŁAŚCICIELA.
ABY UZYSKAĆ DOSTĘP PODAJ HASŁO LUB SKONTAKTUJ Z WŁAŚCICIELEM


A pod spodem okienko na podanie hasła.


Patrick Cohen

Widziałeś motory na podjeździe. Mimo zimna i śniegu na niektórych maszynach siedzieli kierowcy i hałasowali przepuszczając przez silnik małe ilości paliwa. Wokół słychać było ryk wysokoprężnych silników, strzały z tłumików, głośna muzykę i śmiechy. Mimo niezbyt jeszcze późnej pory goście bawili się w najlepsze. Większość z nich miało na kurtkach naszywki swoich gangów.

Kiedy szedłeś przez zaśnieżony parking oświetlony czerwienią wielkiego neonu palącego się nad wejściem do knajpy jej bywalcy przyglądali ci się z zainteresowaniem. Pojawiły się pierwsze szyderstwa i żarciki. Chodziło chyba o twoją chorobliwą chudość. Przerabiałeś to już kiedyś – w szkole podstawowej.
Nikt jednak nie podjął żadnej akcji, którą można by było uznać za zaczepkę, no może poza kilkoma puszkami po piwie rzuconymi z nonszalancką niedbałością tuż koło ciebie. Mówiły „a mogłeś oberwać, kmiotku”, „czego tu szukasz, kmiotku”.

Uderzenie muzyki ze środka. Mnóstwo decybeli. Leciał jakiś hałaśliwy, rockowy kawałek, z tego co mogłeś się domyślić. Bo głośniki poustawiano i zsynchronizowano tak, ze nadawały tą samą muzykę w różnym czasie. Bawiącym się w środku ludziom jednak to nie przeszkadzało.

Lokal wyglądał jak typowa tania, przystosowana do szybkiego remontu, tancbuda dla harleyowców. Największą jego atrakcją był motor wiszący za barem i zawartość samego barku. Resztę zabawy improwizowali sami klienci. Obmacywani, mordobicia i czasami gra w bilard czy rzutki.

Kiedy wszedłeś, wszystkie spojrzenia zatrzymały się na tobie. Zaciekawione, rozbawione a czasami półprzytomne. Ktoś się zaśmiał. Ktoś mruknął coś pod nosem. Ktoś nie zmiął w ustach słowo „glina”. Niektórzy wrócili do swoich zajęć – picia, palenia, obłapiania panienek lub gry w karty. Inni nie odrywali od ciebie wzroku. Znałeś takie spojrzenia. Szukali pretekstu.

Zapowiadał się ciekawy wieczór. Nie ma co.

Przez chwilę pomyślałeś, że Jacoob postanowił wyciąć ci jakiegoś psikusa w dość bezpośrednim i bolesnym stylu. Ale na to był chyba za inteligentny.


Claire Goodam

Znajome wnętrza komendy działały uspokajająco na pobudzone wizytą w lokalu markiza nerwy. Wystrój pomieszczeń miał służyć pracy i dzięki swej szarej funkcjonalności wyciszał i pozwalał skoncentrować się na tym co najważniejsze – pracy.

Dyspozycja sprawdzenia przybytku De Sade poszła do wydziału gospodarczego i do kryminalnych. Pewnie ci drudzy pozwolą ci znaleźć jakiś pretekst do ponownej rozmowy z tym sukinsynem, którego gorset i chude ciało nie chciało zniknąć z twojej wyobraźni.

Co do pomyłki z dzieciakami szybko udało się wyjaśnić. Twoje zlecenie robił jakiś stażysta i pokręcił imiona rodziców. W ten sposób podał ci dane innego dzieciaka. Zatem informacje przekazane zaginionej Jessice Kingston był prawidłowy.. Niestety. Ale przynajmniej sprawa się wyjaśniła. Pozostało jedynie opierdzielić kogo trzeba za dopuszczanie stażystów do ważnych spraw.

Wydałaś dyspozycje o założenie podsłuchów i obserwacji Hesusowi De Sade. Może sukinsyn będzie na tyle głupi, że popełni jakiś błąd.

* * *

Śnieżka wybrał na miejsce spotkania fast food. Był patykowaty, długowłosy i wiecznie naćpany, co pomagało mu ponoć w jego pracy. Obiboka i grafficiarza.

Na twój widok ucieszył się, chyba szczerze i zamówił dwie cole. Taki wasz prywatny rytuał. Zawsze naciągał cię na coś taniego do jedzenia i picia. Nie brał kasy. Nie był żebrakiem i miał swój honor.

- Witaj, Goodi – wyciągnął rękę na powitanie. – Wyglądasz, jakbyś nie spała z tydzień. Weź się za siebie, dziewczyno.

No tak. Kolejny rytuał. Nie miałaś czasu, ani ochoty na zwyczajowe macanki. Spojrzałaś na Snieżkę wymownie a ten chyba to zauważył.

- Te grafy to robota kogoś, kto nazywa się „Mal Pintor”. Talent. Żyje na ulicy. Buja się z gangiem latynosów o nazwie “Matadores”, że niby byki to oni zabijają na śniadanie i zjadają ich jajca. Serio? Matadorzy tak robią? Z tego co mówią to ostry typek. Młody, ale ostry.

Siorbnął coli i uśmichnał się do ciebie, wiedząc, że odwalił kawał dobrej roboty.



Terrence Baldrick

Wróciliście ze „Stażystką” na komendę. Głowa cię troszkę bolała. To już drugi raz ktoś używał jej w charakterze kołatki do ścian. Nic przyjemnego. Pod włosami rósł spory guz, ale nie krwawiłeś. To niedobrze. Rany głowy, które nie krwawią mogę być groźniejsze niż się wydają.

Goodman wzięła się za robotę, więc i ty siadłeś do biurka by chwile ogarnąć najważniejsze tematy. Dałeś ślinę De Sade do analizy. Szczególnie interesowała was zbieżność próbki z materiałami dowodowymi znalezionymi na ciałach i w miejscu zbrodni. Ale wynik badania będą dopiero na rano. Teraz technicy już skończyli robotę.

Potem wziąłeś na tapetę Emily Van Der Askyr.

Dochodzeniówka zrobiła swoje. Kawał dobrej roboty. I gówno wartej. Dyplomy, zaświadczenia, historia rodziny, potwierdzająca się z opowieścią dziewczyny. Kursy medyczne i psychologia – ukończone z najwyższymi wynikami, osiągnięcia matematyczne, szachowe – jednym słowem geniusz! Przyglądając sporych rozmiarów dossier

I w końcu olśnienie. Dziewczątko wygląda młodziutko ale ma prawie trzydzieści lat. Data urodzenia. 11 listopada 1983 rok. New Jersey. Samobójcza śmierć matki nastąpiła w 1999roku. Młodość Van Der Askyr to pasmo sukcesów, dobrych wyników. Wychowana w praworządnej, religijnej rodzinie. Ojciec żyje. Adres nieznany. Rodzeństwa nie miała.

Z wycinków gazet, kartotek, dyplomów patrzy na ciebie niezmieniona od kilkunastu lat młodzieńcza buzia. Emily różni się na tych fotografiach jedynie fryzurą czy ubraniem. Patrząc na nią czujesz dziwne podniecenie. Po części seksualnej, a po części zupełnie nieznanej ci natury.

Jakbyś ją znał. Jakbyś za nią tęsknił. Jakbyś jej potrzebował.

Spojrzałeś na zegarek. Było już późno. A ty chyba zostałeś sam na Wydziale. To był bardzo długi dzień i czułeś już jego ciężar.


Jessica Kingston i Clause Grand

Ruiny. Całe kilometry ruin tworzące prawdziwy labirynt kamienic, gmachów i fundamentów. Udało wam się opuścić strefę należącą do koszmarnej wieży z ludzkich ciał. Wrzaski wydobywające się z dziesiątek tysięcy gardeł rzuconych na stertę ludzi zanikały w oddali, aż w końcu ucichły zupełnie.

Jednak ruiny nie skończyły się. One chyba nie miały końca.

Często musieliście zbaczać z trasy, aby ominąć jakąś przeszkodę. A to obalony posąg o monumentalnych, trudnych do objęcia ludzkimi zmysłami rozmiarach. A to ogromny lej, niczym krater po uderzeniu potężnej bomby. A to pole okryte zasiekami z drutu kolczastego, na którym wisiały strzępki ludzi i zwierząt.

Szliście, podtrzymując się nawzajem. Bez konkretnego planu, bo tak naprawdę żadne z was nie widziało gdzie się znajdujecie i gdzie możecie się udać. Bez ekwipunku, broni i celu byliście jak dwójka tułaczy zgubionych na nieznanym sobie i do tego niebezpiecznym terenie.

Nad wami słońce nie zmieniało ani położenia, ani barwy. Świeciło krwistą czerwienią skryte za grubą warstwą czarnych jak dymy fabryczne chmur.

W końcu musieliście się zatrzymać. W jakimś dole, który przypominał rozwaloną piwnicę. Jej ściany były osmalone i pokryte dziwnymi napisami.

Przez napuchnięte oczy, w zwodniczym świetle czerwonego słońca, Jess zorientowała się po chwili, że zna te bazgroły! Ze widziała je niedawno, w drugim życiu na ścianie w pokoju Voora. Rysunki były zatarte i niekompletne, ale oznaczały że Cesarz i ksiądz mówili prawdę! Ze byli tutaj. Ukrywali się dokładnie w tej samej piwnicy.

Euforię przerwały odgłosy, które usłyszeliście z góry.

Jakieś mamrotania, szczęk żelaza i szalony śmiech. W wejściu do zajmowanej przez was piwnicy pojawił się jakiś mężczyzna. Zarośnięty, brudny, długowłosy z wychudzoną twarzą. Ale poznaliście go bez trudu.

To był ksiądz Voor. Jeden z autorów tego bohomazu.

Zobaczył was i stanął jak wryty. Rzucił naręcze chrustu i ... rzucił się do ucieczki!
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 09-02-2011 o 09:20.
Armiel jest offline  
Stary 17-02-2011, 21:36   #73
 
Suriel's Avatar
 
Reputacja: 1 Suriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skał
Ruiny, brud, śmierć otaczały ją zewsząd. Nie było ratunku, nie było nadziei, nie było nic poza strachem i rezygnacją. Jak ludzie ze znanego jej świata mogli pragnąć tutaj się znaleźć, służyć istotą, demonom, aniołom nie miała pojęcia jak je nazwać. Kiedy była mała anioły były zawsze istotami dobrymi, przynoszącymi ukojenie. Tak opowiadała o nich jej matka, a potem zginęła i anioły odeszły. Jess przestała wierzyć.

Bóg się wyprowadził i pozostawił świat, który one doprowadziły do ruiny walcząc o władze. Władze nad czym, nad tym miejscem.

Jess szła wystraszona za swoim oprawcą, lub wybawicielem. Nie potrafiła go rozgryźć, dlaczego to zrobił, kim jest. Było coś znajomego w jego postawie, ruchach, ale nie potrafiła stwierdzić co. Szli już bardzo długo. Nie mieli jedzenia, ani wody. Bała się cokolwiek powiedzieć. Jess była boso, bardzo uważała, żeby się nie pokaleczyć, ale w tym miejscu to była walka z wiatrakami. Jej stopy krwawiły, ale zaciskała zęby i podążała za nim. Słońce nie zachodziło, nie wiedziała jak długo idą. Nie było już widać wieży z ciał, a wiatr w końcu nie przynosił odgłosów zawodzenia i jęków.

- Kim jesteś, jak mam Cię nazywać. Dlaczego to zrobiłeś. Dokąd idziemy - nie wytrzymała ciągłego milczenia, miała dość.
Nawet się nie odwrócił. Rozglądał się jakby szukał drogi.
Czyżby się zgubił, może też nie wie gdzie jesteśmy - myślała intensywnie. Rozglądała się za ewentualna drogą ucieczki, tylko dokąd miała by uciec. Wiedziała, że w tym stanie, przy braku wody, boso w zgrzebnej koszuli, która w upale zaczęła się przyklejać do jej ciała, daleko nie zajdzie. Nie sama. W tym momencie był jej jedynym oparciem i obrońcą, przynajmniej taką miała nadzieję.

Patrzył na nią a w sercu nie mógł znieść jej cierpienia. Bał się też przyznać kim jest bo to mogłoby ją jeszcze bardziej wystraszyć. Szli a ona była coraz bardziej zmęczona. I chyba wycieńczenie oraz złość dała jej odwagę by w końcu się odezwać...
Spojrzał na Jess , ale nie mógł jej odpowiedzieć. Bo niby co. “Hej Jess to ja Clause, nic się nie bój będzie ok”?

Milczenie jakim odpowiedział na jej pytanie najwyraźniej spowodowało że postanowiła nie marnować sił na kolejną próbę. Szli dalej.

W końcu doszli do miejsca, które mogło posłużyć im za schronienie. To była stara piwnica. Usiedli w jej środku na przeciwko siebie łapiąc oddech. Wtedy zobaczył, że ona jest praktycznie pół naga. Koszula była stara i zniszczona a ostatnie wydarzenia tylko dopełniły dzieła. Zdjął płaszcz i nakrył ją. Patrzyła na niego wwiercając się spojrzeniem w jego oczy.
-Ja...- zaczął, ale szybko trochę speszony przenikliwością jej spojrzenia opuścił wzrok zapinając guziki płaszcza na jej anielskim ciele.

Zdziwił ją poniekąd ludzki gest z jego strony. Kiedy zakładał jej płaszcz, próbował się nawet odezwać. Jess mimo zmęczenia starała się żeby go nie speszyć.

Matko, co ja sobie myślę, speszyć to coś, istotę z tej strony. Kogoś kto z zimna krwią zabił swojego przełożonego, w jej obronie, ale czy na pewno. Może to jakaś chora gra, której reguł nie dane było jej jeszcze poznać.
Myśli galopowały w jej głowie, z jednej strony była mu wdzięczna, z drugiej chciała żeby ją zostawił, odszedł, albo w końcu powiedział czego od niej chce.

Jedyne co była w stanie powiedzieć to.
- Dziękuję - uciekła wzrokiem. Postanowiła jednak go nie prowokować. Zaczęła się rozglądać po piwnicy. Jej wzrok zatrzymał się na malunkach na ścianie. Były trochę zatarte, ale dziwnie znajome. Wstała i podeszła do ściany.
- O Boże - wyszeptała. Rozpoznała je bezbłędnie, widziała je przecież tak niedawno, ślęczała przy nich dość długo próbując zrozumieć ich znaczenie. To były rysunki księdza Voora, a więc był tutaj, jego opowieści były prawdziwe.

Głupia, sama tu jesteś, stoisz, okaleczona i głodna. Do tej pory miałaś jeszcze jakieś wątpliwości, że to wszystko dzieje się naprawdę - krzyczały jej myśli - utknęłaś tutaj, jesteś po drugiej stronie w którą wątpiłaś. Niespodzianka!!!!!!

Z zamyślenia wyrwał ją dźwięk kroków od strony wejścia do piwnicy, ktoś tu szedł. Odwróciła się.

Na słowo “dziękuję” z jej strony poczuł ciepło w okolicach piersi. Podniósł wzrok, ale Jess wstała i zaczęła rozglądać się po piwnicy, a raczej po tym co z niej zostało. W końcu usłyszał cichutkie “O Boże“, które wypowiedziała bezwiednie i wtedy też dostrzegł dziwne malunki na ścianach. Coś mu przypominały, było w nich coś znajomego coś....
...Tak! Widział coś podobnego w notatniku Cesarza! A więc .... co mogło to oznaczać? Jedynie tyle, że nie mylił się, że się wtedy nie mylił.

Chciał podbiec do Jess i wykrzyczeć “Nie myliłem się! Widzisz!” ale nagle usłyszał zbliżające się kroki. Oboje spojrzeli w tamtym kierunku, a ich ciała zastygły w bezruchu jak jakieś figury z wosku. I wtedy pojawił się. Troszkę ponad nimi stanął Ksiądz Vorra. Przestraszył się i zaczął uciekać. Jedyne co przyszło mu do głowy to to że jest jedynym człowiekiem który może ich z tego miejsca odesłać z powrotem . Skoczył w górę. W nieludzki sposób znalazł się w miejscu w którym przed chwilą stał Vorra.

Jess z przerażeniem rzuciła się do przodu żeby go zatrzymać, nie chciała żeby Voorowi coś się stało. Nie wiedziała co zamierzał jej towarzysz, czy chciał go zabić, czy tylko złapać, powstrzymać, żeby o nich nikomu nie powiedział.
Nie miała najmniejszych szans. Był nieludzko szybki. Wyskoczył z piwnicy zanim zdążyła go nawet dotknąć. Wybiegła za nimi.

Zobaczył jak ucieka odwracając się co chwilę , a na twarzy jego malowało się przerażenie. Poczuł się jak wilk na polowaniu. Rzucił się w pogoń za swoją ofiarą. Mięśnie napięły się. Źrenice zwęziły. Istniał tylko “królik” i on. Serce pompowało krew z szybkością światłą. Biegł. 10 metrów, 5 metrów.... dystans się skracał..... 3 metry.... Wskoczył na przewrócony popękany żelbetonowy element jakiegoś budynku i mocno się od niego odbił. Poszybował w górę ponad księdzem. Ten odwrócił się na chwilę ale nie zobaczył go za sobą. Z kocią gracją wylądował tuż przed nim. Voore spojrzał na powrót przed siebie i nie zdążył wyhamować. Wpadł prosto na Clausa. Na wystawioną przez niego rękę, którą uchwycił go za szyję i uniósł w górę. Popatrzył w jego obłąkane oczy.

Jess obserwowała całą scenę stojąc w wejściu do piwnicy, przez chwile miała nawet ochotę skorzystać z okazji i uciec, ale coś ją powstrzymało. Ten człowiek mógł być jej jedyną szansą na powrót do domu.

Wiedząc, że nie ucieknie uspokoił się więc odstawił go na ziemię po czym złapał za kark i zaprowadził do piwnicy. Kazał mu usiąść na przeciwko Kingston a sam chodził od lewej do prawej jak dziki zwierz w klatce pilnując wyjścia.

“Co ja jej mam powiedzieć” - pomyślał czekając na rozwój wypadków.

Voora patrzył na nich dzikim, zrozpaczonym wzrokiem zaszczutej ofiary. Często uciekał wzrokiem w stronę wyjścia. Jakby chciał uciec, lub … jakby na kogoś czekał. Jego na pół obłąkane oczy nie wyrażały niczego. Ani zrozumienia tego, kim są, ani zrozumienia sytuacji w jakiej się znajdował. Jedynie zwierzęce przerażenie, skrajnie dzikie i niepohamowane. Tacy ludzie myśleli tylko o jednym - jak wyrwać się z opresji.
zarośnięty, brudny, śmierdzący, z brudem wżartym aż pod skórę - wyglądał na kilka lat starszego niż go zapamiętali i szalonego. Takiego Voora Jess spotkała wczoraj w klasztorze, a może to było dawniej.

Usiadła na przeciwko księdza, próbując złapać z nim kontakt wzrokowy.
-Proszę się nas nie bać, nic panu nie zrobimy - przynajmniej ja pomyślała przelotnie spoglądając na towarzyszącego im mężczyznę, który miotał się przy wejściu.
- Voore, jak długo pan tu jest, pamięta mnie pan. Jestem Jessica, Jessica Kingston z policji NY. Spotkaliśmy się po tamtej stronie. Pamięta mnie pan. Pamięta pan swojego przyjaciela Cesarza.- mówiła spokojnym głosem śledząc każdy ruch na twarzy Voora.

- Kim jesteście. Odejdźcie stąd. Ty i ten twój odmieniec – spojrzał z przerażeniem w stronę wejścia.

- Jestem Jess, spróbuj sobie przypomnieć. Znaliśmy sie w innym świecie. Mnie też tutaj przeniosło. Pamiętasz Nowy York. Pamiętasz swoją pracę? Nie pochodzisz stąd. Oboje nie należymy do tego miejsca. Oboje chcemy wrócić do naszego świata. Pamiętasz statuę wolności, wiosnę w central parku, korki na manhatanie, śnieg na ulicach – na te wspomnienia zachciało jej się płakać. Tak bardzo pragnęła wrócić do domu.

- Nigdy nie byłem w Nowym Yorku. Proszę stąd iść. Ściągniecie problemy. Nie znam też żadnego Cesarza. Odejdźcie proszę. Proszę - jego głos łamał się na granicy stresu.

Patrzył na to przedstawienie dłuższą chwile. Voora zdawał się nic nie pamiętać albo nie być tym Voorem, którego znali.
W czasie wymiany tych kilku zdań przez księdza i Jess instynkt zabójcy uspokoił się w nim, a serce ponownie biło w zwykły spokojny dla człowieka sposób.
Podszedł do nich bliżej i przyklęknął. Ich pozycje wyznaczały wierzchołki trójkąta. Przeniósł wzrok z księdza na Kingston.
-Daj spokój. On nic nie pamięta- spuścił na chwilę głowę- Gdyby nie ty pewnie i ja nie pamiętał bym nic. Ale zapach twojej skóry, słodycz twojego głosu, przenikliwość twojego spojrzenia wydobyły wspomnienia z wnętrza duszy. Wspomnienia o kimś kogo...
...kogo pokochałem.- jego dłoń powędrowała do maski na twarzy. Opuścił głowę i zdjął ją by spojrzeć na Jess bez zasłony kłamstwa- Tyle, że teraz jestem potworem...-podniósł wzrok na oficer Kingston.


Jess początkowo z przerażeniem słuchała słów wypowiedzianych przez mężczyznę. O czym on mówi, skąd mnie zna. Patrzyła to na księdza, to na obcego.
Kiedy jego dłoń powędrowała w stronę maski na twarzy, Jess wciągnęła powietrze.
Zdjął ją i spojrzał jej w oczy. Jess o mało nie krzyknęła.
- O Boże, Clause - wyszeptała pobladłymi ustami.

Był na wyciągnięcie ręki. To był on. Clause jakiego pamiętała. Wyciągnęła rękę i ostrożnie dotknęła jego policzka, jakby był iluzją, duchem, który może zaraz zniknąć. Czuła jego szorstką, śliską i zimną skórę pod palcami, patrzył na nią smutnymi oczami nie wykonując żadnego gestu, żeby jej nie wystraszyć. Nie cofnęła ręki.
Powoli wstała i podeszła do niego, uklękła objęła go za szyję i ufnie wtuliła się w jego ramiona.

Korzystając z okazji Voora rzucił się do wyjścia. Szybko, niczym szczur.

Jess odskoczyła od Granda. Spojrzała w stronę wyjścia.
- Łap go, nie może uciec.

Voora nie próżnował. Uciekał w stronę ruin nawet się nie oglądając.

Wybiegli za nim, Claus był szybszy.

- Adam! Uciekaj! Kryjówka spalona! - Voora krzyczał na cały głos pędząc co sił. Wrzeszczał wyjątkowo głośno.

Zerwał się za nim by nie pozwolić mu uciec . W kilka chwil stał przy nim trzymając go ponownie za kark. Szybko rozejrzał się za nijakim Adamem.
Wpatrywał się w przestrzeń przed sobą, ale nikogo nie widział.

-Zawołaj Adama księże, masz moje słowo że nikomu nie spadnie włos z głowy- szepnął mu do ucha.

- Nie jestem księdzem! - wywrzeszczał nerwowo. - Mylicie mnie z kimś innym. Puść mnie. Puść mnie, błagam.

Jess dobiegła do nich.
- Jesteś naukowcem, Adam to Twój partner, prowadziliście badania? – z trudem łapała oddech, pokaleczone stopy bolały coraz bardziej.

Spojrzał na nią ze zdziwieniem.

- Tak. Ja... My .. Tak. Skąd wiesz?

- Adam Lawark i pan byliście, jesteście fizykami. Eksperymentowaliście z masą czarnych dziur, czy coś w tym rodzaju. Potem ktoś wam pomógł w badaniach. Eksperyment się nie udał i znaleźliście się tutaj. - Jess intensywnie próbowała sobie przypomnieć opowieść Voora o ich pracy.
- My znaleźliśmy się tutaj także nie z własnej woli. Też jesteśmy z tamtej strony. Musisz mi uwierzyć, nie chcemy was skrzywdzić, też chcemy sie stąd wydostać. Tak jak wy chcemy wrócić do domu.
 
__________________
Nie musisz być szalony żeby tutaj pracować, ale to pomaga:)
Suriel jest offline  
Stary 18-02-2011, 01:31   #74
 
Sam_u_raju's Avatar
 
Reputacja: 1 Sam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputację
post by Liliel, Armiel & Sam_u_raju

Alvaro wpatrywał się w parujący kubek. Która to już dzisiaj herbata. Nie liczył. Przez kilkanaście minut siedział nad zabranymi z jego poprzedniego mieszkania książkami. Szukał odpowiedzi. W rogu biurka rozłożył kartkę peipieru w wymalowanym szczurem i ciagiem cyfr. Zastanawiał się czy nie jest to aby jeden z kodów używanych do własciwego odczytywania bibli i zawartych w niej sekretów. Rafael mylił się jednak. Nie zrażał się jednak porażką. Cieszył się, że ma czym zając głowę i nie myśleć o kolejnych nowinkach jakie zaserwował jemu Jacoob. O tej czarnej dziurze w która wpadł i z której wiedział, że już nigdy się nie wydostanie. Jedynie co mógł zrobić to nauczyć się w niej poruszać i modlić się, chociaż już nie było do kogo o to by nie wpadł na byt potężniejszy od siebie który zmiótł by go jednym spojrzeniem. Tak więc trzeba było iść, po omacku, i mieć po prostu szczęście.
Były detektyw odłożył ksiązki na półki z wielką pieczołowitością. Wszystkie stały w równym rządku. Co prawda było mu daleko do sterylnego porządku jaki panował u Cohena ale co do książek to nie musiał się wstydzić.
Dopił herbatę przypominajac sobie kartkę wciśniętą mu do kieszeni kurtki. Cyfry…

„Dobra zerknijmy na pomysł rzucony przez Patricka” – otworzył przed soba laptopa i w miejsce adresu internetowego wpisał liczby zapamiętane z kartki. Wziął głęboki oddech i wcisnął „enter”.

„A niech mnie”

- Jestem – powiedział już na głos do siebie

- Hmmm – jego wzrok zatrzymał się na ekranie zmuszającym go do wpisania hasła. Kolejna przeszkoda. Kolejna zagadka.
Rafael patrzył się w monitor jakby liczył ze samym spojrzeniem złamie zabezpieczenie i pozna skrywany sekret. Palce położył na klawiaturze. Wpisał „Zdradzony” i po chwili potwierdził to klawiszem enter.

Na środku ekranu pojawił się wielki napis „NIEWŁAŚCIWE”

Alvaro wstukał numer komórki Zdradzonego jak głupi myśląc, że to musi mieć na pewno związek z nim. Znowu błędnie.

Głupiec – O tak jego ulubione słowo musiało się pojawić. Niestety znowu nic.

Metropolis – Pudło

Miasto Miast – kolejne pudło

Wpisał jeszcze kilka innych wyrazów które w jego mniemaniu mogły się nadać. „Astaroth”, „Jacoob”. Wpisał nawet w chwili beznadziei słowo „szczur” Strona cierpliwie odrzucała jego pukanie. Na szczęście dla Alvaro program dawał mu możliwość kolejnych prób i nie zgasł po wpisywaniu kolejnych.
Wampir odchylił się na krześle. Po raz pierwszy do dłuższego czasu miał wielką ochotę zapalić. Zdusił w sobie tą słabość i ponownie wlepił wzrok w monitor.

„Jesteś detektywem. Byłeś, ale wiesz jak działać. Myśl”

Przypomniał sobie słowa przyjaciółki ze szkoły policyjnej: „Myśl jak zabójca. Wtedy zawsze będziesz przed nim”
Tylko słowa pozostały.
Koleżanka została zastrzelona 3 lata po ukończeniu szkoły.
Na służbie.
Rafael zaczął chodzić po pokoju. Starał się wytłumić wszelkie hałasy i zapachy jakie do niego docierały z zasięgu jego zmysłów
Frustracja narastała. Czuł się wściekły. Miał dość
Potrzebował upustu dla swojego gniewu. Ręka wystrzeliła w górę, miał ochotę rozwalić biurko przy którym dotychczas siedział. Wykrzyczeć to co się w nim kotłowało. Pokazać gdzie ma te wszystkie nowinki, tych wszystkich władców marionetek

- KURWA – zabluzgał na głos.

Zatrzymał dłoń tuż przed blatem.
Stał się potworem. Zabijał, żeby żyć... ale cząstkę siebie powinien zostawić. Bo nie wróci z tamtej strony już nigdy i stanie się kimś takim jak Jacoob.

Te kilka kroków jakie uczynił po mieszkaniu pomogło. Ochłonął
Rzucił się do laptopa prawie wywalając spod tyłka krzesło
Myśl tak jak on.
„Wepchnął mi wiadomośc i chciał mieć pewność, że ją odbiorę”
Wpisał nerwowo „Rafel”, poprawił na „Rafael”
NIEWŁAŚCIWE
„Jose”
Też nie
„Alvaro”
....

Strona zapłonęła czerwienią, potem spłynęła – jakby krwią. Przed oczyma wampira pojawiły się otwierające się samoistnie okienka, zdjęcia, sterty ciał, wojen, krwawe i brutalne fotografie. Na końcu obraz ustabilizował się pokazując stary wagonik metra. Ktoś w nim siedzi. Jakaś dziewczyna. Długie włosy zasłaniały twarz.

”Witam. Spotkajmy się jutro wieczorem. Pod mostem Adventages. Dziewiąta wieczorem. Miłego przeglądania strony. Masz na to jedną szansę. Potem strona zniknie a twój komputer ulegnie zniszczeniu. Miłego dnia. Alvaro”.

Rafael przebiegał wzrokiem od zdjęcia do zdjęcia starając się wbić sobie do głowy większość rzeczy jakie zobaczył. Nie wiedział co z tego jest ważne, część? wszystko?
Wzrok na dłużej zatrzymał na ostatnim okienku, tym z siedzącą w wagonie dziewczyną. Kolejna osoba jaka chciała go spotkać, czy to jest właśnie Zdradzony, inna siła chcąca go wykorzystać, a może nic nie znacząca fotografia.
Nie podobał mu się fragment podpisu dotyczącego zniszczenia jego komputera. Jednak maszyny zbytnio go nie rozumiały albo co pewniejsze on nie rozumiał komputerów.
Mimo braku talentu w tej dziedzinie Silent był pewien, że dopóki nie wyłączy komputera to będzie mógł przeglądać rzeczy do woli.
Z fotografii wołały do niego sceny masakr, ludobójstwa. Z Jugosławii, Afryki, krajów Azji i Filipin. Ostre. Bez cenzury. Krwawe i straszne. Był tam też Bliski Wschód i inne regiony świata.
Konflikty zbrojeniowe
Wojna
Ciała, osoby bez kończyn, poranione, zagłodzone, ścinane, zmasakrowane. Prawdziwe.

Ponownie przeglądając całość zobaczył jeszcze jedno zdanie.

„Poskładaj to wszystko do kupy. A zobaczysz prawdę.”

Zadzwonił telefon. Nie Zdradzony, nie Cohen.
Claire Goodman

***

Claire wybrała numer Alvaro, odczekała kilka sygnałów i kiedy wreszcie usłyszała znajomy głos domniemanego truposza zaczęła swoją tyradę.

- Hej, Alvaro. Potrzebowałabym wsparcia. Jesteś latynosem, prawda? Właśnie idę pozwiedzać latynoskie gangi i z tobą u boku może dałoby się jakoś wtopić w tłum. Nie chce machać odznaką bo, sam wiesz jak ona działa. Jak pieprzona różdżka zsyłająca milczenie. Pamiętasz to graffiti z miejsc zbrodni? Oko? No to wiem, że wymalował je niejaki Mal Pintor. To pseudonim. Koleś jest ponoć młodym utalentowanym i aktywnym członkiem gangu “Matadores”. Dość niebezpieczni ludzie. W aktach policyjnych figurują pod “D” jak dragi, “P” jak prostytucja, “W” jak wymuszenia... Prawdę powiedziawszy są pod niemal każdą literą alfabetu. - cały czas nawijała jak najęta ale nagle zamilkła. Mimo wszystko Alvaro był obcym facetem no i na dodatek umarlakiem, a ona pogadywała z nim jak ze swoją sąsiadką. Może powinna jednak była zadzwonić po Baldricka? Baldrick nie był szczytem uroku osobistego ale wydawał się bardziej godny zaufania niż... pijawka. - Eeee... - ciągnęła dalej jakby zgubiła wątek. - Poszłabym tam sama, ale, hm... wiesz... Z latynosem u boku będę bardziej wiarygodna. No i w razie czego mógłbyś mi osłaniać plecy. W końcu jesteś ten, no,,, - zaśmiała się pod nosem - prawie jak bohaterowie z Marvela. Plan jest taki. Odpicuj się jak na niegrzecznego chłopca przystało. Ja też zadbam o jakiś kamuflaż. Najlepiej byśmy nie rzucali się w oczy. Jeśli wywietrzą gliny nikt nam słowa nie powie. Wypytywać trzeba dyskretnie i najlepiej zadbać o jakąś wiarygodną historyjkę. Hm... - mruczała chwilę co było znakiem głębokiego zamyślenia. - Co powiesz na to? Jestem twoją siostrą, Mal zrobił mi brzuch. Musisz się z nim spotkać w cztery oczy, porozmawiać jak mężczyzna z mężczyzną, o zobowiązaniach, o bogu, o rodzinie. Latynosi mają zdaje się pierdolca na punkcie boga i rodziny? Gorzej jeśli Mal ma trzynaście lat. Wtedy nasza wersja pierdolnie i poderżną nam gardła - kolejny śmiech, nieco bardziej nerwowy. - Nieważne. Ustalimy szczegóły na miejscu. Może go znajdziemy i wyjaśni się kto mu zlecił te bohomazy. Aha, ostrożność ponad wszystko i... trzymamy nerwy na wodzy - to ostatnie zabrzmiało jakby dobrą radę kierowała wobec siebie a nie rozmówcy. - To te typy lokali gdzie mogą ci ożenić nóż z byle powodu. - Claire zdała sobie nagle sprawę, że nie dała Alvarowi jak dotąd dojść do głosu. Chrząknęła na koniec, jakby przepraszająco i zakończyła. - No i? Piszesz się na to? – zakończyła oczekując na odpowiedź

***

Silent wsłuchiwał się uważnie w to co ma mu do powiedzenia Goodman. Słuchał i patrzył na ekran monitora.

- Claire - odezwał się w końcu - zwolnij. Pomogę tobie ale z tym przebraniem to nie szalej za stary na to jestem. W sumie to i tak mam niezły kamuflaż, wyglądam jak lump. Wiesz gdzie dokładnie jest ten Mal Pintor. Matadores maja dość duży rewir.

- Nie mam dokładnych namiarów – Claire miała miły dla ucha Alvaro głos - Jedynie listę knajp, w której przesiadują członkowie gangu. Ale z odznaką tam nie wejdziemy bo gówno się dowiemy. Z drugiej strony za obcymi to oni nie przepadają więc potrzeba nam planu.

Cisza w słuchawce przedłużała się - Będzie ciężko Claire - odezwał się w końcu - ale możemy spróbować... Jest tylko jeden problem... jeszcze jako duchowny pracowałem z trudna młodzieżą, co zresztą kontynuowałem jako policjant. Miałem kilku podopiecznych których próbowałem wyrwać z Matadores, mam nadzieje ze ich tam nie ma albo ze mnie nie pamiętaj – Alvaro nie chciał się tłumaczyć, przedstawiał jedynie ewentualne zagrożenie zabrania go na miasto - Rozumiem ze masz tylko pseudonim tego graficiarza?

- Tak. Ale nie mam wątpliwości, że on jest w to umoczony. To nie może byc zbieg okoliczności, że w pobliżu każdego miejsca zbrodni ściany są upstrzone jego malunkami. Ktoś mu to zlecił wobec czego trzeba go absolutnie odszukać. To co? Kończymy słodkie pierdolenie i spotkamy się na granicy Bronxu?

Rafael przełączył na komputerze kolejne zdjęcie - Znalazłaś jego akta? Na pewno musial byc karany. Jak znajdziesz akta to i znajdziemy adres. Jak znajdziemy jego rodzinę to i znajdziemy jego

- Wyobraź sobie, że przeszło mi to przez myśl mądralo - w głosie Claire nie było złośliwości, może odrobinę rozbawienia. - Ale zważ, że Mal Pintor to pseudonim. Nie znam prawdziwego nazwiska. Dzwoniłam nawet do narkotykowego i obyczajówki czy nie mają w szeregach Matadores kogoś udercover i nie mogliby się podzielić informacją. Ale wiesz jak oni ochoczo współpracują ze Specjalnymi.

- Weź kamizelki – rzekł tylko uśmiechając się do słuchawki - Dla mnie tez. Kuloodporny nie jestem.... Ostra z Ciebie babka Claire – dodał po chwili - Gdzie się spotykamy?

- Masz wóz?

- Tylko miejska ko.... Nie Claire, a co chcesz po mnie podjechać?

- Żeby te sukinsyny rozłożyły mi motocykl na części gdy tylko znikniemy za drzwiami ich speluny? Nie, nie - jej głos bardzo się ożywił. - Podskoczę po ciebie taksówką. Tyle, że wtedy może być problem jeśli będziemy musieli szybko się stamtąd ulotnić... Może zwinę jakąś służbą furę z komisariatu? Nieoznakowaną oczywiście.

- Dobra. Spotkajmy się na rogu Main i piątki, tuż przy centrum handlowym. Za ile będziesz? – spojrzał na zegarek

- Pół godziny.

Silent rozłączył się bez pożegnania. Miał mało czasu a przynajmniej chciał spróbować rozwiązać ostatnie słowa o poskładaniu tego wszystkiego co świeciło do niego z monitora , do kupy.
Po kilku minutach już wiedział, że nie ma szans się z tym zmierzyć. Nic mu nie przychodziło do głowy, za dużo możliwości. Mógł to rozwiązać czytając tekst dosłownie albo mógł spędzić czas do następnej swojej śmierci rozpatrując go w szerszym kontekście. Za duzmo możliwości.
WOJNA, ZARAZA, GLÓD ŚMIERĆ.
Jeźdźcy apokalipsy.
To w rozumieniu Alvaro wyzierało z tych wszystkich zdjęć. Nie był jednak pewien czy to właśnie chciała mu przekazać ta osoba. Mimo wszystko czy oni istnieją czy nie, to Alvaro wolał się mylić w swoich domysłach.
Nie dało się również dopasować zdjęć do siebie, na szczęście nie stanowiły one jakiejś chorej i makabrycznej układanki. Nie było dat na zdjęciach choć konflikty zbrojne jakie z nich wyzierały były łatwe do odczytania. Co z tego.
Rafael był tak samo głupi przed tym jak je zobaczył jak i po. Dmuchając na zimne skopiował trzymane na dysku dane ważne dla niego. Nie znal się na komputerach na tyle by wiedzieć czy groźba od adresata jest realna. Na drugi dysk przenośny starał się skopiować krwawe i przygnębiające zdjęcia. Nic z tego, nie dało się. Przeniósł tylko adresy obrazów na dokument i zapisał go na pendrivie. Dodatkowo wyciągnął telefon komórkowy i pstryknął fotkę każdemu zdjęciu jakie wyświetlił na monitorze.
Spojrzał na zegarek. Musiał się spieszyć, miał „randkę” z Claire. Spróbował jeszcze jednego. Tak jak bezpośrednio wskazywało zdanie. Wrzucił wszystkie zdjęcia w jedno miejsce chcąc w taki sposób zrealizować zebranie „wszystkiego do kupy”.
Nic się nie stało. Ślepa uliczka.
Szlag
Wyłączył komputer. Zerknął na zegarek. Włączył komputer ponownie. Włączył się, nie wybuchł mu w twarz. Nie stała się żadna inna wada mechaniczna jaką sobie wyobrażał po zobaczeniu ostrzegawczego komunikatu. Jedynie co się schrzaniło to sprawy związane z logowaniem do sieci. Jak otwierał przeglądarkę to jako strona tytułowa w zastępstwie google’a wyskakiwała strona ze szczurkiem. Nijak nie dało się tego zmienić. Surfowanie po sieci musiał odłożyć na jakiś czas. Wyłączył ponownie komputer i szybko ruszył na spotkanie z Claire.

Przyjechała na miejsce nieoznakowanym policyjnym wozem. Na powitanie rzuciła w wampira kamizelką kuloodporną. Alvaro przebrał się w samochodzie, tam było przynajmniej cieplo.

* * *



Claire zatrzymała się przed podejrzanie wyglądającą speluną, pierwszą na jej liście. Wyłączyła silnik, opuściła lusterko aby poprawić usta czerwoną szminką. Alvaro mówił co prawda aby nie przesadzali z przebraniem ale Goodman poprawiła, i tak już mocny makijaż. Dopięła skórzaną kurtkę pod którą opinała się kamizelka. Spodnie, specjalnie na tą okazję, zamieniła na wyjątkowo krótką spódnicę i w duchu miała nadzieję, że nie wygląda w niej jak rasowy glina. Wpakowała do ust różową gumę balonową i zerknęła na swojego towarzysza.

- Czyli co? Wchodzimy, pytamy o niego, dyskretnie... Jeśli zapytają dlaczego się nim interesujemy, to...? - zamilkła wyczekująco. Nie była pewna czy zaakceptowali jej wcześniejszą, na szybko wymyśloną historyjkę.

Alvaro przeniósł wzrok z jej ud na oczy - Wyzywające Claire. Niech będzie – uśmiechnął się lekko – Wejdziemy oddzielnie. Wstępnie ja działam, jak mi nie wyjdzie to do akcji wchodzisz ty a ja Cię ubezpieczam. Spróbuje na razie dyskretnie wypytać o tego graficiarza. Nie powstydziłbym się mając taka siostrę Claire – nie mógł powstrzymać się od komplementów - jednak może mniej inwazyjne i niebezpiecznie niż sprawa z zbrzuchaceniem będzie jeżeli podam się za menadżera nowo powstającego zespołu undergroundowego który poszukuje tego Mal Pintora. W razie czego to będziesz robić za wokalistkę...

- Lepiej żeby nie kazali mi śpiewać... - wtrąciła Goodman z krzywym uśmiechem.

- Swoja droga ten pseudonim Mal Pintor brzmi dziwacznie, kojarzy mi się z meskim członkiem - wtracił - Poszukują go – ciągnał dalej swój pomysł - by zaprojektowal logo ich zespolu. Jak pomysl legnie w gruzach to po prostu zaiprowizujemy... Dzieki za kamizelke - dopial czesto uzywana kurtke pod ktora miał kuloodporną kamizelkę, poprawil rekawiczki z wycietymi koncowkami palcow. Mam jeszcze prosbe...

- Wal – Claire spojrzała na partnera

- Jak rozpeta sie pieklo. Ty uciekasz ja cie oslaniam. Nie wracasz po mnie gdybym zostal. I jeszcze jedno...po wszystkim dasz sie wyciagnac na piwo

- Ok. - nie starała się nawet brzmieć specjalnie przekonywująco, za to uśmiechnęła się całkiem szczerze.



Pierwsze wybrane miejsce pobytu członków gangu Matadores było dość duże i hałaśliwe, w stylu dyskoteki z lat dziewięćdziesiątych. Pulsujące stroboskopy, kule, światła w różnych kolorach. Wejście po 10 dolców od faceta i 5 dolców od panienki, o ile wpuści selekcjoner. Claire i Alvaro weszli. Pewnie bramkarza przekonały zgrabne nogi Goodman. Kobiece nogi, których z racji pogody nie widywał za często.
Sala taneczna była sporych rozmiarów, a kolorowe drinki po znośnej cenie. Na parkiecie bawiły się liczne grupa młodzieży, niektórzy w narkotycznym transie, inni pijani. Muzyka wdzierała się do uszu, utrudnia rozmowy. Z boku, przy ścianach stały stoliki i miękkie loże z kanapami wyściełanymi imitującą skórę sztuczną materią. Jedna z takich lóż okupowana była przez dwunastoosobową grupkę Matadores ubranych w swoje barwy. Dresy, ramoneski, tatuaże i dużo złota, jak na murzynach. Większość to latynosi. Wyzywający typ macho w podkoszulkach i wywoskowanych ciałach ćwiczonych na siłowniach. Pozerzy. Silent i Claire wiedzieli, ze ci pozerzy ścigają haracze, gwałcą, ćpają i rozprowadzają narkotyki, a nawet zabijają. Przywódcą tej grupki był chyba wysoki i chudy facet z całkiem niezłą rzeźbą ciała, tatuażami i hiszpańską bródką nadającą mu wygląd cwaniaka. Miał około dwudziestu dwóch lat.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=TKDA5Cp1dQw&feature=related[/MEDIA]

- Najpierw zacznę od barmana - wampir szepnął ciepłym oddechem do ucha Claire - Jak tam się nie uda to wtedy stolik - ruszyl w kierunku baru. Nawet nie mial do kogo zwrocic swoich modlitw by ich wsparl i chronil od zlego.

- Ola - rzucil na powitanie do barmana - zimne piwo dla mnie

- Trzy dolary – odpowiedział beznamiętnie barman i postawił przed byłym policjantem 0,33 l buteleczkę trunku.

- Dzięki – Alvaro położyl na ladzie pieniadze. Kiedy ten siegnal po nie Alvaro nachylil sie w jego kierunku - slyszalem ze moge znalezc tutaj graficiarza, Mal Pintor. Chce zlozyc u niego zamowienie na jedno dzielo

- Nie znam – facet wyglądał jakby nie lubił swojej roboty.

- Ok. Reszty nie trzeba - dopilem piwo i ruszylem w kierunku grupki Matadores.

W tym samym czasie Claire zajęła miejsce przy stoliku w drugim rogu sali aby nie wyszło na to, że przyszła tutaj razem z Silentem. Zamówiła piwo ale nawet nie zamoczyła w nim ust. Dyskretnie obserwowała wysiłki Alvaro i na razie się nie mieszała w męską rozmowę.

Grupka Matadores do której podszedł Silent siedziała wygodnie rozparta, rozbawiona i raczej nietowarzyska. Przynajmniej dla obcych.
Alvaro był zdenerwowany, psychicznie zmęczony i wypełniony adrenaliną jakby zawczasu gotował się na to co ma się wydarzyć. Plan jaki mieli z Goodman był ryzykowny, nawet bardzo. Rafael miał przeczucie, że to może się źle skończyc... Oby tylko dla niego. Claire mioała przed sobą jeszcze dużo życia. Była za młoda…. i za ładna.

“Szlag by to wszystko trafił. Zagadki, gangi, anioły i demony. Syf i beznadzieja” – to była jego ostatnia mysl kiedy podszedł do stolika. Potem skupił się już tylko na Matadores.

- 'Ola, Buenas - rzucił

- Fuck off - powiedział szef ostro i po angielsku.

- Szukam Mal Pintora – odezwał się nie zniechęcony Silent

- Kolo mówi, że ma małego pitola - zarechotał przywódca Matadores, a reszta zawtórowała mu śmiechem. - Co mnie twój pitol obchodzi, dziadek!

- Szukam waszego ziomala. Chce z nim pogadac. Mam dla niego robotę - mimo wszystko staral sie nie podjudzać chlopakow jeszcze bardziej. Miał małe szanse bo chęć zaczepki i testosteron wyplywal im uszami.

- Robotę? Nawijaj - mruknął macho. - J estem Hose Fernendez Montewija. Szefuję tutaj. O robocie gadasz ze mną, albo nie gadasz wcale. Kapujesz, koleś z małym pitolem?

- Robota to graffiti senior Montewija, dlatego chcialem rozmawiac z Malem

- Sto dolarów.

- Za grafitti czy za wiadomosc o Malu? – Silent nie bał się dopytać szczegółów

- To drugie

Rafael bez słowa wygrzebał wszystkie pieniądze jakie miał w kieszeni za wyjątkiem kilku monet.

-Więcej przy sobie nie mam. Powinno być coś koło 80 baksów. Przyszedłem ustalać warunki przyszłego dzieła Mala Pintora. Kasa bedzie jak sie zgodzi.

- Kasa będzie za informację o Malu.

- To wszystko co mam teraz przy sobie Vato – Silent przebiegł wzrokiem po zgromadzonych

- I wpuścili cię tutaj z taką dziadowską kasą - zaśmiał się Hose. - Chyba trzeba wymienić selekcjonerów. Niech będzie moja strata. Kasa za informację. Zgoda?

Wampir przesunął pieniądze po stole w jego stronę

Lokalny przywódca Matadores wziął pieniądze, przeliczył, schował, zaśmiał się do kumpli i lasek i opwoiedział z miną kosmicznego cwaniaka:

- Mal Pintor. Wiesz. Nie ma go w tym lokalu.

Jego “ekipa” wybuchnęła śmiechem, jakby właśnie wywinął żart stulecia.

- Spodziewałem się tego senior – głos Alvaro przebił się przez śmiech - Widzę, że obecnie to i swoich padres się oszukuje.

- Spoko, seniores - zaśmiał się raz jeszcze. - To taki zart. Hose Fernaned Montewija dotrzymuje słowa. Biały pelikan. To lokal w którym Mal Pintor najczęsicej przesiaduje.

- Gracias – Alvaro sklonil delikatnie glową - Buenos dias – dodał i odwrócil sie od stolika ruszając w kierunku wyjscia.

- Buenos dias siniore - zaśmiał się Hose- I nie chwal się tak, tym swoim małym pitolem.

Do drzwi lokalu odprowadzały Rafaela śmiechy z loży latynoskiego gangu. Na zewnatrz, stojąc przy samochodzie Alvaro czekał na Goodman.... miał straszną ochote by zapalić.

- Po twojej minie wnioskuję, że rozmową coś jednak wskórałeś - Claire doszla do samochodu. - Gratulacje. Prawdę powiedziawszy już zakładałam, że wariant siłowy będzie nieunikniony. To dokąd teraz? Bo rozumiem że Mala w środku nie zastaliśmy.

- Nie – pokiwał przecząco głową - Dobrze, ze obyło się bez okazywania sily. Osiemdziesiąt dolarow i żarty na temat mojego przyrodzenia mimo wszystko byly warte tego, że nikt nie musiał zostać rany bądź co gorsza zginąć. Wiekszość z gangersów to dobrzy młodzi ludzie - usmiechnął sie do mlodej policjantki – Teraz możemy sprobować w Bialym Pelikanie. Ponoć tam przesiaduje najcześciej nasz gwoźdź wieczoru

- No to w drogę. Chyba, że masz zaplanowane coś ciekawszego na tą noc?

Zaplanowane może nie ale na pewno wolał spędzać ją inaczej choć towarzystwa by nie zmienił.
Claire działała na niego nad wyraz dobrze.
 

Ostatnio edytowane przez Sam_u_raju : 18-02-2011 o 01:34. Powód: wstawiałem tytuł
Sam_u_raju jest offline  
Stary 18-02-2011, 01:32   #75
 
Sam_u_raju's Avatar
 
Reputacja: 1 Sam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputację
post by Liliel & Sam_u_raju

* * *

Godzinę później opuszczali knajpę noszącą nijak pasującą nazwę “Biały Pelikan”. W zasadzie był to bardziej klub bilardowy dla małolatów. Z przeprowadzonego wywiadu Claire i Rafaela dowiedzieli się, że Mal Pintor się tam dziś nie pojawił. Dostali jednak cynk, że można się go spodziewać kolejnego wieczora.
Claire postawiła kołnierz skórzanej kurtki kiedy omiotło ich mroźne nocne powietrze uśpionego miasta.
- Dzięki Alvaro - skinęła z uznaniem głową. - Koniec końców cieszę się, że nie porwałam się na to w pojedynkę. A te osiemdziesiąt dolców... Zdaje się, że jestem ci winna piwo. A dokładniej to pewnie parę skrzynek.

- Poprawiasz mi humor Claire i to wystarczy. Dziękuje – Rafael odwrócił wzrok od dziewczyny i spojrzał w boczną uliczkę - Jesteś pozytywna częścią tego męczącego dnia. Przez chwile poczułem sie jak detektyw którym byłem. Pochrzanione to wszystko.... te wszystkie anioły, potężne byty, ta cała klatka, wszystko. Mam wrażenie że nic już nie jest normalne...
- Kurcze – odezwał się ponownie po chwili - i do tego jeszcze zrzędzę przy takiej ładnej dziewczynie. Już całkowicie zramolałem

Przez chwilę Goodman mierzyła go poważnym skupionym spojrzeniem i nagle, niespodziewanie zaczęła się śmiać.

- Masz rację. To był męczący dzień - wskoczyła za kierownicę i poczekała aż mężczyzna zajmie miejsce pasażera. - Mogłabym cię zaprosić na to piwo. Albo tequilę - dziwna wesołość jej nie opuszczała. - Ale muszę cię uprzedzić, że moje mieszkanie to nie jest najschludniejsze miejsce w mieście - podniosła na niego oczy ale nic nie mógł z nich wyczytać. - Moglibyśmy jeszcze pogadać nad sprawą choć prawdę mówiąc to mam w planach się zalać i odreagować ostatnie wydarzenia więc prawdopodobnie nic konstruktywnego już dziś nie wymyślimy.

Alvaro uśmiechnął sie lustrując jej twarz i skupiając sie na jej oczach.
- Z zaproszenia chętnie skorzystam choćby i z zalania w trupa ale wszystkie pieniądze wydałem w poprzedniej knajpie. Claire - rzekł kiedy wsiedli juz do samochodu - będę chciał tobie cos pokazać. Cos co może być związane ze sprawa ale nie musi. Jako nowinkę to zdradzę, ze te wszystkie zdjęcia jakie przyniosłem do Patricka to była wiadomość dla mnie i nie miała żadnych powiązań ze sprawa Astarotha.
- Nie przeszkadza mi twoje najmniej schludne mieszkanie w Nowym Jorku Claire - powiedział widząc jej niepewność co do miejsca dalszej jazdy - o ile chcesz w nim widzieć wampira - blady uśmiech chyba nie znikał z jego twarzy - jak nie to może być każde inne miejsce.

* * *

Claire grzebała chwilę przy zamkach i kiedy wślizgnęła się do wnętrza otworzyła na oścież drzwi wypowiadając pełnym dramatyzmu tonem:

- Zapraszam cię do mojego domu - puściła mu oko i zniknęła w korytarzu. Dosłyszał, gdzieś niedaleko jej podniesiony głos. - To książkowe bujdy czy na prawdę nie przekroczysz progu domu bez zaproszenia?

- Bujdy – Rafael wszedł do mieszkania gdzie w przedpokoju ściągnął kurtkę i buty. Rozglądał sie ciekawie po mijanych fragmentach mieszkania - Przytulne i o wiele większe niż moje obecne. Tak. Znacznie cieplejsze – odpiął kaburę z pistoletem i zaczął ściągać kamizelkę kuloodporną - Wampir. Dziwne co? Można powiedzieć że jesteś jak te wszystkie niewiasty z książek i filmów, z drapieżnikiem w salonie... - popatrzył z zaciekawieniem na Goodman.

- Tylko nie zacznij z rozpędu wołać za mną Sooooookie – Claire również uporała się z kamizelką i skierowała się do kuchni. Dokładnie usłyszał dźwięk otwieranej lodówki.

Salon istotnie nie był uosobieniem porządku. Wszędzie zalegały stosy ciuchów, papierów, płyt, puste naczynia i puszki.
Chwilę później Claire pojawiła się z powrotem wręczając Silentowi puszkę zimnego piwa. Alvaro odłożył trzymaną okładkę płyty na miejsce i usiadł na kanapie, skinieniem głowy podziękował za trunek. W tym czasie Claire zgarnęła z kanapy naręcze ubrań, pozbierała też część z podłogi i wrzuciła je nonszalancko za drzwi łazienki.

- Włączyłabym telewizor - uśmiechnęła się półgębkiem - ale niedawno wypieprzyłam go za okno.

- Kiepski program czy był to telewizor eksa? – wampir nie czekał na odpowiedź i zmienił temat - Claire...? dowiedziałaś sie cos ciekawego w norze de Sadea? - napił się.

- Liczyłam na więcej - wzruszyła ramionami i się zamyśliła. - Ale w de Sadzie... siedzi coś... - ciężko było jej to ubrać w słowa. - faktycznie jest z nim coś nie tak. Baldrick twierdzi, że to jeden z “nich”. Nadal to do mnie nie dociera, wiesz... Powinnam być już przekonana, prawda? Po akcji w domu Cohena, po zniknięciu Jessici... Nadal jednak sceptycznie na to patrzę. Ale de Sade... - wychyliła duszkiem ćwierć trunku. - Jestem niemal pewna, że on nie jest człowiekiem. Czułam jego... - słowa grzęzły w gardle - wpływ.

- Chyba wiem o czym mówisz – Rafael oparł się wygodnie na kanapie - Niedawno spotkałem jego sukuba. Sam nie do końca sie jeszcze przyzwyczaiłem do tego wszystkiego, choć jestem do tego zmuszony. Jestem po części po tamtej stronie... – upił kolejny łyk. Zamyślił się przez chwilę
- Nie wiem dokładnie jak zacząć… Pewnie słyszałaś ze miałem zawal podczas akcji niedaleko New City, kiedy pracowałem nad sprawą Astarotha? Nie wiem co ci mówili ale prawdą jest, że wystarczyło jedno pstrykniecie palcami i leżałem na ziemi niezdolny do niczego. Potem była ciemność i cholerny bezruch na szpitalnym łóżku. Nie życzę tego nikomu Claire. Niemożność poruszania choćby małym palcem u nogi, ta cala bezsilność, zdanie na łaskę i niełaskę innych. Tylko zapachy i dźwięki.... - Alvaro zamilkł na chwile. Spojrzał w kierunku świateł Nowego Jorku za oknami mieszkania Claire - jeżeli Ciebie zanudzam albo kiedy uznasz ze masz dość tej spowiedzi to rzuć mnie puszką, bądź czymkolwiek innym, to zmienię temat.... - wziął szybko dwa łyki zimnego napoju
- Skorzystałem z możliwości jaką mi dano. Bóg byłby mi świadkiem gdyby był, że nie zastanawiałem sie długo. Wtedy myślisz inaczej. te wszystkie ideały jakie tobie wpajano biorą w łeb. Decydujesz sam, sama żyć w grzechu, czy żyć niezdolnym do niczego, poza walka z własnymi myślami. Wybrałem to pierwsze… Przez chwile byłem w Metropolis Claire. Widziałem Miasto Miast i wiesz co... nie za bardzo chce tam wracać. Ta iluzja - pokazał palcem wokół - to chyba najlepsze co sie przydarzyło ludzkości - dopił piwo i odstawił pustą puszkę. Przyglądał sie ponownie Claire starając sie odczytać co ona sobie myśli o nim.
- Widziałaś kiedyś taki film Miasto Aniołów?

Pokręciła przecząco głową a kiedy odłożyła puszkę od ust dodała
- Brzmi jak wyciskacz łez dla gospodyń domowych. - znów się uśmiechnęła. - Nie oglądam filmów Alvaro. Kiedyś nie miałam na to czasu bo byłam zbyt zajęta spełnianiem chorych oczekiwań mojej rodziny. A teraz jestem znów zbyt zajęta wsadzaniem za kratki zwyrodniałych sukinsynów. No dobra, ale o czym ten film?
Zgniotła pustą puszkę i rzuciła w kierunku kosza. Alvaro roześmiał sie na głos.

- Nie myliłem sie co do ciebie... Co do tego filmu to juz nieważne skoro go nie widziałaś.

- Nic straconego. Jeśli znajdziemy naszego mordercę zafunduję ci seans Alvaro - pomaszerowała znów do kuchni i kiedy wróciła była już uzbrojona w butelkę tequili i dwa wysokie kieliszki. Rozlała bez słowa.
- Miałeś mi coś pokazać. Coś co może być związane ze sprawą ale nie musi.

Roztkliwianie sie nad sobą w obecności Claire nie było dobrym posunięciem Rafaela. Ta dziewczyna twardo stąpała po ziemi. Jeżeli chce nadal uchodzić za mężczyznę w jej oczach to musi się wziąć w garść. Dodatkowo chciał z nią spędzać czas. Przy niej czuł się jakby siedział po tej jaśniejszej stronie iluzji o ile w ogóle taka była

- Twoje zdrowie funkcjonariuszko Goodman - stuknął delikatnie swoim kieliszkiem o jej - mam nadzieje ze masz laptopa? To co chce Tobie pokazać zapisałem na tym pendrivie. Chyba zapisałem, jeżeli chodzi o kontakty z komputerami to niczego nie mogę być pewien - wyjął nośnik danych z kieszeni spodni - Mimo wszystko skrótowo dokończę to co zacząłem. Więc, stałem sie wampirem. Obudziłem sie na nowo w swoim ciele w worku w jakim trzymamy ciała w kostnicy. Zajęły sie mną inne wampiry... podążyliśmy od razu na Red Hook gdzie działy sie dziwne rzeczy. Gdzie był główny podejrzany i jego pomagier zbrodni. Moim zadaniem było pozbyć sie tego drugiego bo zaczynał czynić poważne szkody swoja snajperka. Potem był wybuch i musiałem zniknąć na jakiś czas. Resztę juz znasz. Dlaczego to mowie... bo chce ci powiedzieć że moim wampirzym opiekunem jest niejaki Jacoob. I tutaj wchodzimy na watek osobisty o którym wspomniałem wcześniej. Jacoob służy jednemu z Aniolow Śmierci, Togariniemu, ten znowu poszukuje Astarotha, który zniknął z ich pola widzenia. Dlatego jestem Jacoobowi potrzebny, ale dalej.... skoro nie masz telewizora to ja tobie zapewnie brazylijski serial - uśmiechnął sie pijąc tequile - dzisiaj pojawił sie ktoś kto kazał sie nazywać Zdradzonym, zdradzonym przez Jacooba. Pewnie szuka na nim odwetu i szuka u mnie kogoś kto mu pomoże. Te zdjęcia z dzisiaj to właśnie jego “list” do mnie. To były zbrodnie Jacooba. W taki sposób on zmienia ciało, swój wygląd. Prawdziwe postacie znikają a w ich miejsce jest wesoły stary doświadczeniem wampir. Ale żeby nie było nudno to ktoś dzisiaj wcisnął mi karteczkę z namalowanym szczurem i szeregiem liczb. Okazało się, że jest to adres strony internetowej. Tam znalazłem to - włożył pendrivea do portu usb wyciągniętego przez Goodman laptopa. Na ekranie pojawiły sie zdjęcia które już przeglądał dzisiejszego dnia.
Dal czas Claire na zapoznanie sie ze zdjęciami. Popijał w tym czasie trunek
- Na koniec - przerwał ponownie ciszę - dostałem wiadomość. „Poskładaj wszystko do kupy a poznasz prawdę”. Do tego dołączone było jeszcze zaproszenie na wizytę pod mostem Adventages ju... - Alvaro spojrzał na zegarek - dzisiaj o 21

Claire przeglądała stronę, przyglądała się zamieszczonym na niej fotografią i słuchała z zainteresowaniem.

- Masz zamiar iść? Oni wszyscy mają swoje cele. A my najwyraźniej pełnimy rolę pionków na szachownicy znacznie potężniejszych graczy. To nic miłego, być manipulowanym. Z drugiej strony chyba nie mamy wyjścia. Tylko w ten sposób mamy szansę wyszarpać dla siebie jakieś strzępki informacji.

- Strasznie wkurzające jest to, ale masz racje nic nie jesteśmy w stanie zrobić. I pewnie nigdy nie będziemy. Jedyne co nam pozostało to tak jak mówił Patrick trzymać się razem i nie dać sie wy... - Rafael chyba chciał rzucić jakimś przekleństwem ale w porę sie zatrzymał

- Wyruchać? – Claire dokończyła z uśmiechem i rozlała następne kolejki. - Widzę, że naleciałości księdza nadal zatruwają ci życie.

- Tak – przytaknął rozbawiony Rafael - właśnie to miałem na myśli. Mimo wszystko wiele dobrego sie wiąże z okresem mojej służby Bogu.

- Nie żałujesz? W końcu wychodzi na to, że marnowałeś tylko czas. Służyłeś Bogu a Bóg wypiął na nas wszystkich swoją dupę.

- Nie żałuję - wypił kolejny kieliszek - w sumie to bardziej służba ludziom niż bogu. Nic bym nie zmieniał gdyby dano mi możliwość jeszcze raz dokonać wyboru. Zabiłbym gnoja, który zmienił moje życie, jeszcze raz.

-A celibat? - Goodman zaśmiała się w rękaw. - Rozumiem wiarę i w ogóle... No ale ten aspekt życia duchownego to chyba lekka przesada.

- Tak, w tej kwestii wiele sie traci - wyglądał jakby chciał cos jeszcze powiedzieć w tym temacie ale polał następna kolejkę milcząc. Co miał jej powiedzieć. Ze seksualne zbliżenie dwojga ludzi jest czymś pięknym. Claire na pewno to wiedziała.
On sam teraz powstrzymywał się przed tym, żeby nie zdradzić jej mową swojego ciała że alkohol i widok jej seksownego ubioru działa na niego podniecająco powodując słyszalny w uszach szum krwi.

Goodman szybko przerwała odrobinę krępującą ciszę.
- No właśnie... Myślałam, że wampiry są na... innego rodzaju diecie. To też wyssane z palca bujdy?

- Nie - Rafael odpowiedział szybko - To akurat prawda. Zabrzmi to strasznie ale nie piłem nigdy nic lepszego

- Masz jakieś – Claire ściszyła konspiracyjnie głos - dojście do towaru? Może powinniśmy zadbać o jakieś kontakty w banku krwi? Dużo ci tego potrzeba? Często? Prosto od dawcy czy nie czyni to różnicy?

- Hahaha – Silent roześmiał sie trochę za głośno jak na tą godzinę - Na szczęście nie często… Nie musisz sie obawiać, nie rzucę sie teraz na ciebie..... - wpatrywał sie w jej oczy – po to by napić sie twej krwi - dokończył w końcu. Dojście na razie mam. Miło, że się martwisz.

Goodman wychyliła kolejny kieliszek i raz jeszcze zerknęła na laptop.
- Przyjrzę się temu na spokojnie. Obiecuję. Choć lepiej żebym była wtedy trzeźwa - głos już lekko zaczął jej się plątać. - Cholernie zgłodniałam - znów uśmiechnęła się krzywo, jedną połową ust. Wstała. Alvaro błyskawicznie wyciągnął rękę by ja podtrzymać kiedy się zachwiała - Jeśli będziemy mieli szczęście to może zatnę się przy robieniu kanapek - zaśmiała się, na moment. - No dobra, to nie był górnolotny dowcip.

- Nie tnij sie - uśmiech nie zniknął z twarzy wampira - jeżeli nie zrobi to tobie różnicy to ja zrobię te kanapki, a potem chyba juz pójdę.... - dodał choć nie chciał tego robić.

Claire opadła z powrotem na kanapę.
- Taaaak - skinęła powoli głową. - Tak by pewnie wypadało.
Wyciągnęła się wbijając głowę w poduszkę.

- Ale nie wypuszczę cię dopóki nie dostanę swojej kanapki. Chociaż uprzedzam, że zawartość lodówki może straszyć nie mniej niż miejsce zbrodni.

Alvaro skinął głową i ruszył w kierunku kuchni. Musiał sie opanować. Trochę ochłonąć. Claire działała na niego podobnie jak sukub. Podobnie bo to pożądanie które czul teraz było niewymuszone. Szczere.
Ochłonąć nie pomagał stanik Goodman zawieszony na drzwiach lodówki. Alvaro zajrzał do środka. Uśmiechnął się. Na pewno kilka produktów było przeterminowanych. Zajrzał do chlebaka. Kilka kromek chleba się nada. Wyciągnął z pełnego brudnych naczyń zlewu nóż i umył go. Krzątał się w kuchni kilka minut szykując kanapki.
Kiedy wrócił Claire spała jak niemowlę. Zwinięta w kłębek, z na wpół otwartymi ustami.
Uśmiechnął się. Odstawił talerz z kanapkami. Przez chwilę wpatrywał się w Claire. Wyglądała uroczo. Zaniósł ją do sypialni. Rozebrał do bielizny i przykrył.
Wsłuchiwał się jeszcze chwilę w jej równy i miarowy oddech. Zastanawiał się czy nie powinien zostać. Po chwili wahania zgodził się z Claire. Nie wypada.
Dopiero co zrobione kanapki zasłonil talerzem żeby nie wysłchły do rana, pozmywał jeszcze brudne rzeczy w kuchni i wyszedł z mieszkania.
Ciekaw był co ustalił Patrick z gościem wskazanym przez Jacooba i czy w ogóle się z nim spotkał.Na razie jednak potrzebował trochę pieniędzy.
Swoje kroki skierował do lokalu wampirów będacego pod opieką Jerome’a a jego myśli krazyły wokół rozwiązania kolejnej zagadki.
Zbierz wszystko do kupy.
Łatwo powiedzieć….
 

Ostatnio edytowane przez Sam_u_raju : 18-02-2011 o 19:57. Powód: wstawiałem tytuł
Sam_u_raju jest offline  
Stary 18-02-2011, 06:44   #76
 
Dominik "DOM" Jarrett's Avatar
 
Reputacja: 1 Dominik "DOM" Jarrett nie jest za bardzo znanyDominik "DOM" Jarrett nie jest za bardzo znanyDominik "DOM" Jarrett nie jest za bardzo znanyDominik "DOM" Jarrett nie jest za bardzo znanyDominik "DOM" Jarrett nie jest za bardzo znany
- Stąd nie ma ucieczki. Nie ma – Voora załamał ręce

Puściłem go bo zdawało się że udało nam się nawiązać nić porozumienia.
-Ale udało wam się uciec. Udało słyszysz.- próbowałem poskładać się wszystko w jedną całość- Jess!- złapałem ją za rękę- Rozumiesz. To wszystko to jest przeszłość, to przeszłość zanim Adam i Vorra wydostali się z tego miejsca. Znim Zostałeś księdzem- spojrzałem na Vorre- a Adam nijakim Cesarzem. Te malunki na ścianach w tej piwninicy. Znaleźliśmy w Tamtym świecie notatnik z nimi i przekazaliśmy tobie kopie. Ale to przyszłość. Więc jest szansa by uciec. Już raz wam się to udało, - Mówiłem z entuzjazmem w głosie. Delikatnie przyciągnąłem Jess do siebie kładąc jej rękę na ramieniu.

Jess posmutniała,
- Wróćmy do piwnicy, tu nie jesteśmy bezpieczni. Tam możemy spokojnie porozmawiać. -powiedziała
Kiedy Voor ruszył przodem, przytrzymała mnie za rękę.
- Oni nie wiedzą jak wrócić, pamiętasz co opowiadał ksiądz, poprostu zasnęłi i znowu byli w laboratorium, ale mam pewien pomysł. Ta piwnica, te malunki na ścianach, nie zrobili ich bez potrzeby. Może czegoś brakuje.

Ruszyliśmy za księdzem.

Pokiwałem głową zgadzając się z Jess i poszedłem z nimi. Moja pamięć szwankowała, często nie wiedziałem czy wrażenie wspomnienia to prawda czy wymysł wyobraźni. Zresztą czo było iluzją a co rzeczywistością?
Postanowiłem narazie nie odzywać się. Vorra zdawał sie obawiać mnie. Musiałem też wypytać go o wieże z ludzkich ciał i kim są jednostki X.
Usiadłem i słuchałem wpatrując się dyskretnie w Kingston

Kiedy wróciliśmy do piwnicy Jess podeszła do malunków na ścianie.
- Te malunki ... znam je. Widziałam je już u pana i w dzienniku Adama. Wie pan co oznaczają, wy je namalowaliście? – odwróciła się w stonę Voora.

- Nie. Nie my... My je troszkę pouzupełnialiśmy - mruknął nadal nieufnie. Ale chyba już nie podejmie się próby ucieczki. Nie dlatego, że nam zaufał a dlatego, że wie, iż nie ma szans na powodzenie w tej formie.

- Pouzupełnialiście, dlaczego? Czy w ten sposób zjawiliście się tutaj? To może być klucz. Adam w naszym świecie w ten sposób otworzył przejście, rysując znaki – Jess przemilczała co stało sie później.
Przyglądała sie znaką, próbując sobie przypomnieć jakie widziała na ścianie u księdza i w notatkach Cesarza. Niestety. Te były inne. Podobne. Lecz inne. Zresztą mijała dziesiątki podobnych wędrując pośród ruin. Na jej pytania ksiądz Voora nie odpowiedział. Siadł na szmacie, służącej mu zapewne za posłanie, podciągnął kolana pod głowę, objął ja dłońmi i zamilkł, jak dziecko autystyczne unikające kontaktu. Nie było wątpliwości, że nie mamy do czynienia z rozmownym księdzem. Voora bardziej przypominał człowieka, którego spotkała Jess w klasztorze. Zarówno wygląd jak i zachowanie pasowały bardziej do niego.

W tym samym czasie mój wzrok spoczął na płytkim wgłębieniu w ziemi. Zaciekawiony podszedłem bliżej i zobaczyłem coś w rodzaju dołu na odpadki. Były w nim różne szczątki - pozostałości po obozowisku. Między innymi szczątki jakiś zwierząt. Ale - ze zgrozą – zauważyłem też ludzkie kości i czaszki. Przypomniałem sobie słowa księdza z innego świata “robiliśmy rzeczy, z których nie byliśmy dumni, straszne rzeczy, by przeżyć” - czy jakoś tak. Teraz już jasne było, o jakich rzeczach myślał duchowny. W świecie, gdzie najwyraźniej człowiek był najłatwiejszą do upolowania zdobyczą, stanowił doskonałe uzupełnienie zapasów żywności. Gdy dotarło do mnie jaki związek ze słowami Vorry ma ów miejsce na odpady zrozumiałem że Jess pewnie jest głodna. Zresztą jak i ksiądz.
Podszedłem do Vorry i usiadłem na przeciwko niego.
-Pozwolę ci odejść jeśli odpowiesz na moje pięć pytań. - położyłem ręce na kolanach wpatrując się w niego .

- Pięć pytań - zaśmiał się Vorra. - Zadawaj ich ile chcesz jeśli po tym się wyniesiesz. Pytaj - dodał zrezygnowany.

-Powiedz mi jak długo tutaj jesteście. Ty i Adam. - podniosłem nieduży kawałek drutu leżący opodal mnie

- Ciężko powiedzieć. Straciliśmy rachubę czasu. Kilka miesięcy? Raczej na pewno. Tutaj słońce zawsze jest w tym samym miejscu. Dzień nigdy się nie zaczyna i nie kończy. Nigdy.

- Czemu tak ważne jest to miejsce dla was ? - zacząłem bezwiednie rysować coś na ziemi.

- Piwnica? To dobra kryjówka. Z dala od głównych szlaków. Z dala od problemów. Nie ma tutaj tych wielkich wilków. Nie wiem czemu.

- Powiedz mi czym jest wieża z ludzkich ciał i kim jest ten kto w niej rządzi. - odwróciłem wzrok na chwilę w stronę Jess

- Nie wiem nic na temat wieży z ciał. Widziałem wiele koszmarnych miejsc. Widziałem też wieżę daleko stąd. Ale nie podchodziłem bliżej. Ani ja, ani Adam. Jedno co wiemy, to ze ze szczytu wieży łatwiej wypatrzyć kogoś kryjącego się na dole. Nie wiem kto rządzi wieżą. I nie mam zamiaru tego poznawać. Większość kreatur jakie tutaj można spotkać chyba w jakiś sposób służą wieżom. Ale są też inne. Kryją się w mrokach piwnic. Podziemnych tunelach. Lepiej omijajcie je z daleka. Tunele i wieże. Oraz otwarte przesztrzenie. Na nich polują Skrzydlaci.

- Czym są jednostki X, skąd się biorą i jak są kontrolowane?

- Nie wiem o czym mówisz -pokręcił głową zmęczony. - Naprawdę. A piąte pytanie? Chyba ze masz ich więcej. Wtedy udzielę odpowiedzi. Chętnie bym wam pomógł, ale nie potarfię pomóc samemu sobie. Tutaj … wszystko jest inne. Wypaczone. Koszmarne. To miejsce cię zmienia. Zmienia wszystko, w co wierzyłeś. To jak inny wymiar. Jak … piekło.

Kingston postanowiła wtrącić kilka swoich pytań.
- Jak znaleźliście przejście do niego z naszego świata. Jeśli zadziałało w jedną stronę, to odwrócenie tego procesu powinno zadziałać w drugą stronę - Jess spojrzała na Voora - jesteście fizykami, potraficie odwrócić ten proces?

- Robiliśmy eksperyment fizyczny z Adamem. Adam Lawrak. Mój przyjaciel. Jesteśmy fizykami. Badaliśmy … masę czarnych dziur. To był eksperyment teoretyczny i stworzyliśmy model … Chyba. Czasami sam już nie wiem. Nie mam pytajcie skąd się tutaj znaleźliśmy! Nie wiemy! Naprawdę! Skończcie już te pytania! Idźcie stąd. Bo przyjdą za wami. Przyjdą i nas zabiją!

- A Adam też nic nie pamieta? Może jakbyscie spróbowali sobie przypomnieć co robiliście po kolei w tym dniu kiedy sie tutaj znaleźliście. Wogóle gdzie on jest teraz?

Popatrzył na Jess jakby straciła rozum.

- A znajdziesz mi tutaj skomplikowaną aparaturę do pomiarów - Wybuchnął wściekłym krzykiem - Mikroskopy elektronowe. Soczewki Eutterra. Myślisz, że tego nie próbowaliśmy! Że razem z Adamem nie próbowaliśmy odtworzyć tego … dnia! Ale my nie mamy tej wiedzy. Oszukał nas … anioł. Demon. Ona coś namieszał.... Dał nam fałszywy wzór. Zaklęcie. Rytuał! Nie wiem! Odejdźcie! Wynoście się!

- Przepraszam, nie chciałam cię urazić, wiem jedno, że udało wam się wrócić, nie wiem jak, ale wróciliście.

- A powiedz mi pani mądra, czy wspomniałem o tym, ze się spotkaliśmy? Czy mówiłem o tym spotkaniu!? Mówiłem!?

- Nie - powiedziała zrezygnowana - Nie mówiłeś.

- Więc chyba się nie spotkaliśmy. Może właśnie teraz zmieniamy historię. A może … może … nie wiem - zaśmiał się histerycznie.

-A może co? Posłuchaj uważnie. – wtrąciłem się między nich - Tylko w grupie możemy przetrwać. Uciekłem od nich, uciekłem z wieży. Nie jestem jednym z nich. Mogę dać wam ochronę. Wy pracujcie nad wydostaniem nas z tego miejsca a ja postaram sie by nikt tego nie zakłócał. - spojrzałem na wyrysowany przez siebie mimochodem wzór, to był krzyż.
-Nie wspominałeś o tym spotkaniu to prawda ale to nie znaczy że go nie było. Od kiedy tutaj jestem co rano budzę się bez wspomnień dnia poprzedniego. Może to samo spotyka was... pozwól i pomóżmy sobie na wzajem. Błagam

- Więcej osób łatwiej wykryć - pokręcił głową z niechęcią. - Nie wiem jak moglibyście pomóc. Przekonaj mnie.

-”A ON go pogrzebał w dolinie w ziemi moabskiej na przeciw Bet- Peor i nikt nie zna jego grobu po dziś dzień.” A dociekliwy umysł znajdzie rozwiązanie tylko musi szukać tam, gdzie większość ludzi boi się pójść. - zmazałem wyreślony przez siebie na ziemi krzyż i spojrzałem w oczy Voory- Pamiętasz Antoniego, Antoniego Mumaisha albo raczej Atembui lub Mumiasza? Pomógł wam, a właściwie zmanipulował wami.... hmmm Skąd wiem?... Od ciebie. Zapewnie wam spokój, tobie i Adamowi . Wy otworzycie przejście i wiem że potraficie to zrobić. A ja będę starał się was ochraniać. Dla mnie nie ma już ratunku ale ona- wskazałem palcem na Jess- Ona ma żyć, ona musi żyć, musi wrócić.

Przyjrzał się nam raz jeszcze.

- Naprawdę nie wiem, jak się stąd wydostać! Ile razy mam wam to powtarzać! Nie wiem! Nie wiem!

-Wiem że nie wiesz. - złapałem go za ręce - Ale ty i Adam znajdziecie rozwiązanie. Może nie dziś ale wkrótce, czuje to. Zaufaj mi i pozwól nam tutaj pozostać. Może uda nam się odpowiedzieć na niektóre z waszych pytań.

- Więcej ludzi łatwiej wytropić. Wolałbym byście sobie poszli. Przed kimś uciekacie. Mogą tutaj trafić za wami.

Jess podeszła do mnie.
- Chodź porozmawiamy na zewnątrz. – staneliśmy w wejściu żeby Voora nas nie słyszał, ale tak żeby nie być widocznym z zewnątrz. Nie wiadomo co może kryć sie w ruinach... On ma rację Clause, z tego co pamiętam oni nie otworzyli żadnej bramy, poprostu się pojawili spowrotem. NIe wiem czy to jest inna sytuacja, czy zmieniamy właśnie przyszłość, czy wogóle nasze pojawienie się tutaj ma jakiekolwiek znaczenie. Po tym co zrobileś żeby mnie uratować, napewno będą ciebie szukali. Chyba nigdzie w tym miejscu nie będziemy bezpieczni. Odpocznijmy i ruszmy dalej... Co miałeś na myśli mówiąc że dla ciebie nie ma już ratunku - spojrzała mi w oczy a ja poczułem dreszcz..

-Dobrze, odpocznij zatem i ruszymy dalej.
Położyłem Jess dłoń na policzku odpowiadając.
-Czujesz?...Moja dłoń jest zimna, szorstka, śliska. Nie znalazłem się tutaj bez powodu. Nie przeżyłem tego wypadku i dlatego jestem tutaj. Jestem martwy- spuściłem wzrok- dla mnie nie ma już ratunku...

Jess przysunęła się do mnie i pocałowała, najpierw delikatnie, troche ze strachem, później zatraciła się w pocałunku. A ja ją mocno przytuliłem oddając namietność. Między nami iskrzyło. Chciałem by ta chwila pozostała wieczna. Niestety musieliśmy przestać , troszkę odpocząć i ruszyć dalej szukając schronienia i pożywienia. Weszliśmy do piwnicy. Zrójnowanej, wypełnionej zdawało by się chaotycznie rozmieszczonymi rysunkami chodź wiedzieliśmy że ich upozycjonowanie było celowe. Mijały kolejne minuty które w tym miejscu i tak nie miały większego znaczenia. Czas w tym świecie był czymyś stałym. Gdybyśmy spojrzeli na tarczę starej kukułki , wskazówki nie drgnęły by z miejsca jakby zegar był martwy. I coś by w tym było.

Wpatrywaliśmy się w siebie w milczeniu. Voora obiął swoje kolana rękoma i patrzył się w jeden punkt. Był nieobecny, jego myśli podróżowały daleko od tego miejsca.

Przyszedł w końcu czas ruszać dalej. Wstałem i podszedłem do Jess podając jej dłoń. Wsparta na mnie wstała i ruszyliśmy w kierunku wyjścia. Odwróciłem się do księdza na chwilę pozostawiając w piwnicy ostatnie spojrzenie.
-Dociekliwy umysł zawsze znajdzie rozwiązanie...- powiedziałem cytując Adama.

Ruszyliśmy w dalszą , ciężką , wyczerpującą drogę.
 
__________________
Who wants to live forever?
Dominik "DOM" Jarrett jest offline  
Stary 18-02-2011, 08:48   #77
 
Gryf's Avatar
 
Reputacja: 1 Gryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=p2WkNGdk7wQ[/MEDIA]

Lądujące w pobliżu puszki po piwie ignorował, dokładnie tak samo jak natarczywe spojrzenia. Nie pracował w policji całe życie, ale dość długo, by umieć odnaleźć się w takich miejscach. Było dobrze - w dziupli gangów harleyowców rozpoznano go jako glinę, ale nikt do tej pory nie zaatakował, nie rzucano mu nawet wyzwań, po prostu prowokowano, by sam je rzucił. Wiedział, że wystarczy najmniejszy pretekst. Najdrobniejszy przejaw agresji, arogancji albo co najgorsze strachu i będzie mógł zapomnieć o załatwieniu tu czegokolwiek, jak również o swoich zębach.
Tyle teorii. Póki co po prostu patrzył przed siebie i pewnym krokiem ruszył w kierunku baru. Spokojnie odczekał, aż barman raczy podejść.

- Dwa budweisery. Butelki. - razem z dziesięciodolarówką wyciągnął z kieszeni "wypożyczoną" z deski radiowozu Malacarro mosiężną figurkę Św. Krzysztofa. Zapłacił za piwo, figurkę pozostawiając na widoku - Chcę pogadać z Georgio, jest tu dzisiaj?

- A kto pyta? - barman spojrzał na figurkę z kamienną twarzą ale zrealizował zamówienie.

- Patrick Cohen. Nie robię w narkotykach. - schował figurkę do kieszeni i spojrzał na barmana.

- A kto mówi że robisz? - podejrzliwość barmana ważyła z tonę.

- Mądra odpowiedź. - Patrick uniósł wzrok na oczy rozmówcy - Odpowiadając wprost na twoje pytanie: Jestem detektywem z Wydziału Specjalnego. Mam sprawę do Georgio. Pilną sprawę. Myślę, że sam będzie umiał ocenić, czy chce ze mną gadać. Zastałem go?

- Wy łapiecie seryjnych świrów?

Patolog skinął głową.
- Znajdujemy, łapiemy, udupiamy.

- Tam - wskazał ręką człowieka przy brzuszku, z brodą i w stroju motocyklisty. - Pewnie jego szukasz.

- Dzięki. - Skinął głową i ruszył z piwami w stronę wskazanego stolika. Postawił piwo przed brodaczem. - Georgio?


- Yep - bystre oczy spojrzały na Patricka - A ty kto?

- Patrick Cohen, Wydział Specjalny. Pracuję nad sprawą Tarociarza, mogłeś czytać w gazetach. - usiadł naprzeciwko z drugą butelką w dłoni. - Martwe dzieci, Metropolis, pentagramy... paskudna sprawa. Powiedziano mi, że możesz mieć jakieś przydatne informacje.

- Pytałem, kto ty? Nie gdzie pracujesz - przenikliwe spojrzenie nie opuszczało twarzy Cohena. Od Georgio wyczuwał dziwne ciepło. - Co ci się dzieje z okiem?

- Chyba wciąż człowiek. Tak przynajmniej mi mówiono. - żart, czy cokolwiek to miało być, wymówił z pełną powagą, po dłuższej chwili namysłu. Podtrzymał spojrzenie rozmówcy. - Szukam różnych skurwieli i pilnuję, żeby ponosili konsekwencje. To ja. Co do oka... byłem na Red Hook i gapiłem się na coś co mi zaszkodziło. Morda nie szklanka, zagoi się.

- Ciekawe. - harleyowiec zmrużył oczy. - Ciekawe. A jakie informacje konkretnie cię interesują i najważniejsze chyba pytanie z mojej strony jaką cenę gotów jesteś zapłacić? - Wyraźnie położył akcent na słowie “konkretnie”. Otworzył piwko używajac jedynie dłoni. Czy Patrickowi się tylko wydawało, czy … butelka po prostu otworzyła się kiedy położył na niej dłoń. “Chore” oko zarejestrowało jakieś zawirowania wokół stolika, kiedy Georgio otwierał flaszkę.

- Znam tylko twoje imię i to z ust średnio zaufanego informatora, więc błądzę trochę po omacku. - rozłożył na stoliku cztery zdjęcia - Zamordowano czwórkę dzieci, poćwiartowano i ułożono z nich kiepskie ekspozycje w zapomnianych kątach Miasta. Interesuje mnie każda informacja, która pozwoli dobrać się do skóry tego kto to zrobił. Jeżeli masz takie informacje, wymień cenę.

- Niestety nic nie wiem na ten temat. Przykro mi - upił łyk piwa. - Kto skierował cię do mnie? Zazwyczaj nie współpracuję z .. gli... policją. Działam na nieco innym poziomie.

Cohen nachylił się nad stolikiem i ściszył głos na ile na to pozwalała muzyka.
- Dobrze, odsłonię troszkę więcej. Jednym z podejrzanych jest Astarot. Czy ten poziom wydaje się bardziej znajomy?

- Ty tak na serio? - harleyowiec rozparł się wygodnie na krześle.

- A wyglądam, jakbym miał poczucie humoru? - spojrzał rozmówcy w oczy. - Jakoob. Tak nazywa siebie gość który mnie tu skierował.

- Fiu, fiu - przeciągły gwizd mógł oznaczać naprawdę różne rzeczy. - Pracujesz dla niego?

- Pracuję jedynie dla tej czwórki. - wskazał zdjęcia - I paru innych ofiar. Co do Jakooba, rozmawiałem z nim, tak jak teraz rozmawiam z tobą. Nie mam wobec niego żadnych zobowiązań.

- Uważaj na niego, chłopie. Co do tego, którego szukasz. Nie mam pojęcia, gdzie go możesz znaleźć . Opuścił swoją cytadelę. Ale wielu sądzi, że szykuje coś wielkiego i próbuje mu przeszkodzić.

- Wiesz coś o tych "wielu"? Imiona? Namiary?

- Imion. A imię ich Legion. Namiary. Spójrz w duszę człowieka.

Z powagą skinął głową.
- Jest mądrość w tym co mówisz, jednak potrzebuję rozwinięcia tej myśli w kontekście ostatnich wydarzeń. Więcej konkretów to kwestia granic twojej wiedzy czy ceny?

- Trochę to i trochę to. Wiesz. On się ukrywa. A jak ktoś taki się ukrywa, to nie wyściubia nosa i nie znajdziesz go, jeśli nie chce być znaleziony.

- Czego konkretnie możesz się dowiedzieć i co mogę ci zaoferować w zamian? Interesuje mnie zarówno sam wyżej wspomniany, jak i ci którzy próbują z nim konkurować.

- Hahaha. Nie stać cię. Uwierz.

- Pozwól, żebym sam to ocenił.

- Informacje o wszystkich prowadzonych przez ciebie śledztwach do końca całej kariery. Ze szczegółami, przed twoimi szefami.

Plecy Cohena oparły się na wysokim oparciu barowego krzesła. Na twarzy pojawił się lekki uśmiech.
- Kiepski interes. W bieżącej sprawie zdajesz się lepiej poinformowany ode mnie, a im dłużej w nią brnę, tym bardziej jestem przekonany, że moja kariera skończy się właśnie na niej. W kostnicy, psychiatryku albo po drugiej stronie lustra. - przez chwilę lustrował twarz harleyowca i podjął już bez uśmiechu - Wiedza o której mówisz, wraz z tym, czego bym za nią oczekiwał, uczyniłaby cię członkiem zespołu. Po pierwsze taką decyzję możemy podjąć tylko wszyscy razem. Po drugie, musiałbym wiedzieć... - zmrużył lekko oczy i lekko przekrzywił głowę - kim ty właściwie jesteś, Georgio?

- Lubię szybkie dziewczyny, jeszcze szybsze motory, piwo i wiatr we włosach. - napił się opróżniając buteleczkę prawie do końca - Lubię tą stronę lustra. Lubie wiele rzeczy. A kim jestem? Hmmm. Możesz mnie nazywać informatorem. Lub strażnikiem krat. Ale, w odróżnieniu od innych, ja lubię was, ludzi. Można powiedzieć, że mnie fascynujecie. Jacoob sądził zapewne, że się nie dogadamy. Może liczył, że sprzedam cię jakiemu ś rezydentowi. Ale lubię też szczerość i oddanie pracy. Co do wiedzy na temat tej sprawy. Powiem tylko tyle. Ten, którego szukasz od kilku miesięcy nie wychylił nosa z nory. Nie użył swej mocy. jest tropiony. Węszą za nim … różni. Wyglądasz na bystrego. Pewnie wiesz, co chcę przez to powiedzieć. Masz coś do pisania?

- Wiem, co chcesz powiedzieć. - Cohen przesunął po stole kartkę z notatnika i długopis. - Zanim cokolwiek napiszesz: Nie chcę niejasności, na nic się jeszcze nie zgodziłem.

- To bonus od firmy. Za szczerość. Jeśli szukasz diabła, zacznij od jego wyznawców. Masz tutaj adres. Ten facet to psychol. Nazywa się Jerremy Seal. Ale w swoich kręgach znany jest jako “Głos Diabła”. To przywódca sekty czczącej Astarotha w Nowym Yorku. Oczywiście działa bardzo dyskretnie i mało kto wie, czym się naprawdę zajmuje. A zajmuje sie paskudnymi rzeczami. Naprawdę paskudnymi. Szczerze mówiąc miałem mu zamiar wpakować kulkę w odbyt. Dum dum. Albo strzelić w fiuta. Cokolwiek, co pomści niewinne ofiary. Można powiedzieć, ze dla sprawiedliwości. Co ty z nim zrobisz, to już twoja sprawa. Wydaje mi się, że ów “Devil’s Voice” może coś wiedzieć o zniknięciu swego władcy. Wiesz. Sekty oddające cześć … diabłom i aniołom .. są pod naszą stałą obserwacją. Ta jednak jest znana tylko garstce. Facet, mimo że jest śliską gnidą, jest sprytny. Idealny garnitur, jeśli wiesz, co chcę przez to powiedzieć. jeśli szukasz tgo, kogo szukasz, to zacząłbym od Jerremiego Seala. Ale, moim zdaniem, to nie ten kogo szukasz, stoi za ostatnimi zabójstwami.

- Ten którego szukam, to morderca, ten o którym mówisz to jeden z możliwych podejrzanych. - poprawił mechanicznie Cohen, po czym wziął kartkę i schował do kieszeni - Dziękuję, sprawdzę tego Seala. Myślę, że się jeszcze spotkamy. Masz jakieś namiary na siebie w rodzaju telefonu, czy szukać cię tutaj?

- Szukaj mnie tutaj.

- Do zobaczenia zatem - Cohen zaczął się podnosić, ale tchnięty nagłą myślą usiadł z powrotem. - Mam jeszcze pytanie natury teoretycznej. Załóżmy, że ktoś mojego pokroju zabłąkał się po drugiej stronie i nie bardzo wie jak wrócić... czy jako strażnik krat znasz jakiś sposób ściągnięcia go z powrotem?

- Nie ma takiej możliwości.

Przez chwilę rozważał odpowiedź, po czym skinął głową.
- Widać, musimy po prostu na siebie uważać. Bywaj, Georgio, zapewne jeszcze się spotkamy - rozwinięcie tematu wymagałoby zdradzenie mu zbyt dużej ilości szczegółów. Cohen nie miał do motocyklisty aż tyle zaufania. Zostawił na stole swoje, wciąż nieotwarte piwo oraz służbową wizytówkę i ruszył w stronę wyjścia.

A dalej w stronę domu i łóżka - jutro od rana czekała go być może najważniejsza sekcja zwłok w jego karierze.
 
__________________
Show must go on!

Ostatnio edytowane przez Gryf : 19-02-2011 o 07:43. Powód: kosmetyka
Gryf jest offline  
Stary 18-02-2011, 18:09   #78
 
Bebop's Avatar
 
Reputacja: 1 Bebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwu
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=9zueKq3z3Sk[/MEDIA]

Kolejny długi dzień zbliżał się ku końcowi, większość pracowników już dawno opuściła komendę, pozostali jedynie ci na dyżurze oraz najwięksi pracoholicy. W tym między innymi niezbyt lubiany przez wszystkich Sam Tarric, facet koło 40., który swego czasu podejrzany był o branie łapówek. Od czasu afery z jego nazwiskiem w gazecie bardzo przykładał się do pracy, lecz zachodził przy tym za skórę wszystkim ludziom, którzy musieli z nim współpracować. Był jeszcze Eugene Bass, jeden z prawników, ze stertą papierów opuszczał właśnie swoje biuro tłumacząc komuś przez telefon konsekwencje zgubienia dowodu z policyjnego magazynu. Wreszcie Baldrick, ostatni raz tak długo zostawał w pracy podczas jego pierwszego naprawdę trudnego śledztwa, sprawy w której się wykazał, udało mu się rozpracować Dahmera. Swego czasu był to bardzo groźny człowiek, porywacz i morderca poszukiwany w czterech stanach, przyznał się do dwunastu zabójstw. Śledztwo oficjalnie zamknięto rok później, gdy Terrence zdołał odnaleźć ciało ostatniej ofiary.

To była jednak przeszłość, dawne dzieje, od tamtej pory żadna sprawa nie przykuła jego uwagi na dłużej, w żadną jakoś specjalnie się nie zaangażował. Wszystko się zmieniło przy Tarociarzu, nim się obejrzał nie miał już nad nią kontroli, tym razem to jego wepchnięto w sam środek wielkiej draki. Dobrze przynajmniej, że zdołał już przejść z tym do porządku dziennego i choć w tym nowym świecie znów był jedynie bystrym kadetem, który jeszcze się uczył, to jednak wiedział, że jest to do ogarnięcia.

Czytał dokładnie wszystkie informacje o Emilie jakie otrzymał, szukał punktu zaczepienia, nie znalazł nic naprawdę przydatnego. Musiał się spotkać z tą dziewczyną, porozmawiać już bez wykrętów, bez chowania się za maską, po prostu szczerze. Była mocno powiązana z tą sprawą, mocno powiązana z samym Baldrickiem. Była częścią jego świata.

Zebrał plik papierów i schował je do jednej z szufladek, przed wyłączeniem komputera zajrzał jeszcze na moment na jeden z serwisów internetowych. Kupił parę rzeczy i wpisał adres odbiorcy podając dokładne dane Cohena, w przesyłce miał się jednak pojawić liścik Dla Silenta. Uśmiechnął się, miło było na te kilka sekund odpuścić sobie sprawę i po prostu poprawić sobie humor. Wyłączył monitor i zaczął zbierać się do wyjścia.

***

- To żart? - spytał poważnie Baldrick.

Szczupły i wysoki mężczyzna ubrany w strój mechanika spoglądał na niego dziwnie, na jego ramieniu widniało logo firmy skutecznie zamaskowane zaschniętą plamą po oleju. Nazywał się bodajże Ralph, nie był zbyt bystry i jąkał się coraz bardziej z każdą chwilą. Gdyby nie zjawił się jego szef Terrence miałby spory problem z dowiedzeniem się co właściwie się stało.

- Nazywam się Rob Leo, to moja firma - zagaił uprzejmie, ubrany był w schludny, choć tani garnitur i chyba chciał sprawiać wrażenie prawdziwego biznesmena - Jestem pewien, że możemy szybko to wyjaśnić. Ralph możesz iść do domu, a pana zapraszam do mojego biura.

- Miło z pana strony - odparł Terrence - Ale nie silmy się na uprzejmość Rob Roy, zostawiłem u was auto, Mazda mx3. Zostawiłem i chciałbym go odebrać, to chyba zrozumiałe, prawda?

- W czym problem? -
spytał nieco zdezorientowany mężczyzna.

- M-m-m-mazde z-z-zabrali - wypalił Ralph - S-s-s-stała d-d-długo.

- Dzięki Ralph, możesz już iść - rzekł z naciskiem przełożony mechanika - Niech pan nas zrozumie, to nie jest parking, kliencie zostawiają u nas auta, my je naprawiamy, klienci je odbierają. Jeśli klient się nie zjawia nie możemy tak po prostu przetrzymywać tu jego samochodu, proste.

- Gdzie jest teraz moje auto?
- przerwał mu detektyw.

- Ah, prawdopodobnie znalazł po drugiej stronie ulicy. - Wskazał palcem na jakiś magazyn. - Trzymamy tam auta po które nikt się nie zgłosił, przez jakiś czas oczywiście.

- Idziemy do magazynu, chce wyjechać stąd swoim wozem
- powiedział Baldrick.

- Chwileczkę, chciałbym panu pomóc, ale jest już zamknięte, proszę wrócić, kiedy...

- Widziałeś się dzisiaj w lustrze? Twoje oczy, ruchy rąk, pociąganie nosem, to jest bardziej niż oczywiste. Rob Roy jesteś narkomanem
- stwierdził z uśmiechem Terrence - Heroina? - Spojrzał wymownie. - Trafiłem, co?

- Posłuchaj facet, nie wiem co ci się tam uroiło, ale mam już dość tej rozmowy. - Leo groźnie wymierzył w detektywa palcem. - Zamknięte, niech pan przyjdzie kiedy indziej. Żegnam.

- Poczekaj chwilę - rzekł spokojnie, po czym sięgnął pod marynarkę, najpierw sugestywnie pokazał broń, a następnie machnął mu przed nosem legitymacją - Zaprowadź mnie do mojego auta, lepiej żeby wyglądał dobrze, bo nie chciałbym sprawdzać twoich kieszeni, masz w nich coś prawda?

***

- Chyba żartujesz.


- To zostało po moim samochodzie? - Spojrzał wymownie na właściciela warsztatu. - Czego nie wyciągnęliście?

Mazda nie wyglądała zbyt dobrze, wcześniej często skarżył się na swój samochód, ale mimo wszystko wiedział, że jak na swoje lata był w dobrym stanie. Jego towarzysz jedynie niemrawo wzruszył ramionami nie wiedząc co odpowiedzieć, autu brakowało nie tylko kół, ktoś postanowił się zabrać również za to co kryło się pod maską.

- Teraz posłuchaj mnie Rob Roy, skombinujesz mi legalne części do mojego auta, twoi chłopcy je zamontują. Przyjdę tu za dwa dni i chcę zobaczyć Mazdę, która jest prawie nowa, rozumiemy się? W zamian nikt nie dowie się ode mnie, że opychasz na boku części żeby stać cię było na heroinę. Capisci?

***

W mieszkaniu było pusto, Junior korzystał z młodości i ostro szalał, ale Terrencowi nawet nie przeszło przez myśl by zwracać większą uwagę na to z kim spotyka się jego syn. Był dorosły, wiedział co robi. Wziął szybki prysznic i ubrany w slipki oraz podkoszulek wylądował na kanapie. W jednej dłoni spoczywało zimne piwo, w drugiej zaś pilot od telewizora. Miał dość pornosów, ale akurat natrafił na jakiś odcinek Law & Order, rozsiadł się wygodnie.

Obejrzał jeszcze kilka niezbyt ciekawych sitcomów i położył się na kanapie, tym razem nie ryzykował i przykuł się kajdankami do grzejnika. Jeśli ktoś będzie chciał stąd go zabrać, będzie jeszcze musiał zatroszczyć się o dodatkowy ciężar.
 
__________________
See You Space Cowboy...
Bebop jest offline  
Stary 18-02-2011, 18:21   #79
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Jessica Kingston i Clause Grand

Słońce faktycznie nie zmieniało położenia. Stało w tym samym miejscu, zalewając ruiny swoim krwistym blaskiem. Umysł już dawno pogodził się z obrazami, jakie widzieliście wokół. Zobojętniał.

Szliście przed siebie bez celu i bez nadziej, by ten cel znaleźć. Krok za krokiem. Noga za nogą. Oczy piekły was od pyłu, który unosił się w powietrzu. Piasek wciskał się w każdy, nawet najbardziej niedostępny, zakamarek ciała. Czasami zatrzymywaliście się, by ugasić pragnienie w którejś z wyglądające na czystsze kałuż. Woda z nich smakowała żelazem i miała rdzawą barwę.

Czasami mieliście wrażenie, że kręcicie się w kółko. Zgliszcza były do siebie tak podobne. Masy gruzu, cegieł, potłuczonego szkła i sterczących w niebo, przerdzewiałych prętów zbrojeniowych. Ale niekiedy potrafiły was zaskoczyć czymś innym. Odnowiona fasadą kamieniczki jakby żywcem wyjętej z któregoś z historycznych, europejskich miejsc; kompleksem ruin jakiejś fabryki, a nawet ulicą przypominającą plan westernu. Wszystko jednak wydawało się być puste i w jakiś sposób .. splugawione.

Grand zrobił Jess buty z kawałka szmat, bo te, w których się tutaj znalazła były w strzępach. Po drodze znaleźliście również szerokie, workowe spodnie, gruby sweter z czegoś, co wyglądało jak wełna i czapkę ruskiego czołgisty z czasów drugiej wojny światowej. To pozwoliło nieco ubrać Jessicę.

* * *

Najgorsze z wszystkiego było zmęczenie psychiczne i brak poczucia czasu. W końcu jednak zmęczenie wzięło górę nad wytrwałością, tym bardziej, że Jess chyba zachorowała od tego, czym raczyliście się po drodze.

Skryliście się w jakiejś zburzonej bramie. Jess szybko odjechała w sen. Clause przez chwilę trzymał wartę. Sam nie wiedział, kiedy zamknęły mu się oczy.

* * *

Pierwszy obudził się Grand. W zasadzie obudził go ból. Jego ciało zdawało się płonąć. Najbardziej odczuwał to w głowie. Potworny, nieopisany ból. Przed oczami migały mu chaotyczne obrazy, których nie potrafił zapamiętać. Były tam twarze. Były miejsca. Były sytuacje. Mozaika potężnych emocji i uczuć, która cięła jego jaźń, niczym zaciskający się drut kolczasty.
Krzyczał. Na pewno. Bo te krzyki obudziły Jess.

Policjantka czuła, ze jest chora. Miała gorączkę i omamy. Widziała rzeczy, których nie ma. Wielkie, wijące się jak węże rury, które wyrastają z czaszki Granda i znikają gdzieś w ruinach. W owych przewodach płynęła jakaś gęsta breja, przypominająca płynny asfalt. Cokolwiek działo się z jej towarzyszem nie wyglądało to za dobrze. Ale co wyglądało tutaj dobrze?
Clause Grand leżał na ziemi, drgał konwulsyjnie. Maska spadła mu z twarzy, a z ust wylewała się wydzielina – wymioty pomieszane z jakąś bagienną treścią.


Clause Grand

- X- 635!

Potężny głos przeszył ciszę. Poranił twoje uszy.

Poczułeś zimno na rozgrzanej skórze.

Leżałeś na metalowej kratownicy drgając konwulsyjnie. Zdezorientowany. Zagubiony..

- Jesteś X-635! – potężny głos znów przeszywał ciszę. – Wstań!

Wstałeś z dziwną łatwością.

- X-635! – potężny głos huczał wprost w twojej głowie. – Od teraz służysz mi. Jesteś częścią Legionów Przeklętych. I będziesz mi posłuszny.

Ostre, czerwone światło przebiło mrok i zraniło twoje oczy. Zamknąłeś konwulsyjnie powieki i zacząłeś krzyczeć.

* * *

Ocknąłeś się w zburzonej, zasypanej gruzem bramie. To był tylko zły sen. Koszmarny majak.

Spojrzałeś na miejsce, w którym siedziała Jess. I zamarłeś. Nie było jej. Poza tobą w bramie nie było nikogo! Jess znikła.

Spojrzałeś w stronę wyjścia z bramy, z nadzieją, że gdzieś ją jeszcze zobaczysz.

Stał tam ktoś. Chudy mężczyzna w płaszczu. Rozpoznałeś w nim detektywa Cohena. Spoglądał wprost w stronę twojej kryjówki, jakby zobaczył coś niepokojącego.

Nim zdołałeś zareagować – rozpłynął się w powietrzu.


Rafael Jose Alvaro

Lokal tętnił życiem. Gwar głosów mieszał się z głośną muzyką, zapachy jedzenia z papierosowym dymem i perfumami. Ludzie przychodzili do niego by wypić kilka głębszych, pogadać ze znajomymi, odprężyć się. Chyba nieświadomi tego, kto prowadził ów przybytek i jaka klientela przychodziła się tutaj pobawić.

Jerome przywitał się z tobą serdecznie i pomógł znaleźć miejsce. Chwilę później siedziałeś przy stoliku chłonąc atmosferę knajpki.

Faktycznie, można było się w niej zatracić. Poczuć normalność. Zielonooki Jerome stworzył tutaj coś może nie przytulnego, ale na pewno fajnego.

Pierwszy raz od dłuższego czasu nie czułeś głodu krwi. To był kolejny plus lokalu. Skończyły się problemy z polowaniem. Będziesz mógł to robić jedynie dla dreszczyku emocji.

Paradoksalnie – hałas panujący w knajpce pozwolił ci się skupić. Twoje myśli krążyły wokół Claire, strony internetowej ze zdjęciami masakr, Zdradzonego, „Szczurka”, Jacooba, Metropolis i zaginionej w nim Jess.

Wszystko było takie ... szalone. Jak koszmar, z którego chętnie byś się obudził. Ale – przeczuwałeś to całym sobą – najgorsze miało dopiero nadejść.

* * *

Do zimnego i ciemnego domu wróciłeś późno w nocy. Prawie nad ranem, kiedy zasypane śniegiem miasto, pogrążone było w największej ciszy. Nie spało. Waszk Nowy York nigdy nie śpi.

Ty też nie potrzebowałeś zbyt wiele odpoczynku. Kilka godzin do świtu powinno wystarczyć, by odzyskać stracone siły.

Nowy dzień również zapowiadał się pracowicie.


Patrick Cohen

Mieszkanie.

Wróciłeś do niego niechętnie, po tym co zaszło w nim podczas waszej nasiadówki. Wiedziałeś o pożarze, który ugasił Alvaro. Ale i tak widok był przerażający.

Ściana, na której widniał wcześniej znak, była poczerniała, jakby ktoś oblał ją benzyna i podpalił. Parkiet pod nią poczerniał od wody z gaśnicy. Co prawda Alvaro zrobił wiele, by ją usunąć, ale nie tyle, by można było uznać to za wystarczające.

Salon był wyziębiony. Rafael zostawił otworzone okno, by wywietrzyć dym. Zamknąłeś je, poświeciłeś pół godziny na uporządkowanie bałaganu po pożarze i poszedłeś do sypialni, by pomyśleć nad sprawą.

* * *

Znów śniłeś o wieży, do której prowadził ślad krwi. Karminowa wstęga wijąca się pośród ruin i wypalonych zgliszczy. Jak nić Ariadny prowadząca przez labirynt.

Szedłeś, jak zawsze ostrożnie, przez Miasto Miast.

Tym razem jednak byłeś bardziej świadomy tego, dokąd zmierzasz.

W pewnym momencie zatrzymałeś się, mając wrażenie, że ktoś cię obserwuje. Tak. Ktoś był w zrujnowanej bramie po prawej stronie ulicy, którą się poruszałeś.

Pobudka była brutalna. W jednej chwili obserwowałeś ciemności zalęgające w bramie, w drugiej juz ze snu wyrywał cię dzwonek budzika.

Z dużym trudem podniosłeś się z posłania.

To nie był budzik. Tylko telefon.

- Cohen – przez kilka sekund docierało do ciebie, że to głos Strepsilsa. – Ubieraj się i jedź na 189 Ulicę na Bronxie. Mała Italia. Najszybciej, jak tylko dasz radę. Chodzi o Jessicę Kingston. Grubsza sprawa.

Nim zdążyłeś o coś zapytać, czy cokolwiek dodać “Piguła” zerwał połączenie.

Spojrzałeś na zegarek. Była piąta piętnaście rano. Za oknami nadal panowała noc.


Claire Goodam

Spałaś jak zabita.

Pamiętasz, że śniłaś. Śniłaś sny, które nie obiegały za bardzo od scen z „Teatru Love”. Był w tych snach De Sade. Tym razem bez gorsetu. Chudy. O skórze bladej jak glisty. I takich samych oczach.

Blade usta rozchylały się do pocałunku. Siny jęzor wysuwał się z nich w jakiś nieprawdopodobnie perwersyjny sposób. W twoich snach był rozdwojony, jak język węża.

Za markizem z twoich szalonych koszmarów snuła się czarna mgła. Poruszały się w niej jakieś postacie. Przez chwilę opar rozwiał się i zobaczyłaś pierwszy ich szereg.



Za nimi stały kolejne szeregi. Pokręcone, pokrzywione, okaleczone ludzkie szczątki w jakiś surrealistyczny sposób sprawiające wrażenie żywych istot.

Na szczęście nie pamiętałaś szczegółów koszmaru, kiedy obudził cię telefon.

Spojrzałaś zaspanym wzrokiem na wyświetlacz. Strepsils.
Po kilku sekundach wahania odebrałaś.

- Goodman – Strepsils był chyba nieco rozdrażniony tą przydługą przerwą. – Ubieraj się i jedź na 189 Ulicę na Bronxie. Mała Italia. Najszybciej, jak tylko dasz radę. Znaleziono Jessicę Kingston. Rusz się.

Momentalnie odzyskałaś świadomość.


Terrence Baldrick

Zasypiając miałeś nadzieję, że zastosowane środki zapobiegawcze pozwolą ci się obudzić we własnym łóżku.
Jak mawiają chyba Meksykańcy – „Nadzieja umiera ostatnia”.

Obudziło cię dziwne zimno.

Czułeś bransoletki kajdanek skuwające twój nadgarstek. Leżałeś na łóżku cuchnącym zastałym moczem i starym potem. Pościel lepiła ci się do ciała. Ze zgrozą ujrzałeś, że pokrywają ją różnobarwne plamy, jakby ktoś urządził sobie konkurs rozpoznawania substancji organicznych na płótnie.

Pokój zniknął. Zastąpiło go obleśne, zagrzybione pomieszczenie. Przez wybite szyby wpadał dziwny, ognisty poblask, jakby gdzieś w pobliżu płonęło coś dużego. Wydawało ci się, że słyszysz trzask płonącego drewna i jakieś krzyki.

- Powinienem się na ciebie pogniewać, Baldrick – żartobliwy głos spowodował, że o mało nie dołożyłeś kilku nowych plam do brudów na pościeli.

Wynurzył się z cienia. Był półnagi, w kobiecych, koronkowych majtkach. Jego chude ciało spływało czymś, co musiało być krwią. Ręce ubabrane miał, aż po łokcie w posoce, jakby przed chwilą nurzał je w czyichś zwłokach. Kto wie? Może faktycznie tak było.

- Powinienem czuć gniew, ale wiem kotku, ze to nie ty usmażyłeś biedną Macarenę – zaśmiał się rozbawiony. – Żebyś widział, jak ją to zdenerwowało. Następnym razem wyrwie ci fiuta gołymi rękami. Albo odgryzie, o ile nadal cię lubi.

Zmrużył oczy, jak kot. Czyżby lśniły żółtym blaskiem, jak oczy węża, czy to tylko była gra cienia.

- O proszę. Wyręczyłeś mnie i się skułeś. A druga rączka została wolna. Niegrzeczny kochaś. Mama nie uczyła, by trzymać obie rączki na kołderce?

Zadrwił. Jakoś nie miałeś siły by zdobyć się na odpowiedź. Czułeś, że zaraz skończysz, jak ten, w czyjej krwi babrał się Marikz. Że De Sade nie przyszedł tutaj pogawędzić. Że gadanina była czymś w rodzaju chorej gry wstępnej, do bólu, jaki chciał ci zadać.

- Widzisz, kotku – był coraz bliżej a z jego dłoni ... wysuwały się długie, lancetowate szpony. – Jak już zapewne wiesz, moich propozycji się nie odrzuca.

Dzwonek obudził cię niespodziewanie. Ostatnie, co zobaczyłeś, to rozwścieczona mina Hesusa de Sade

To była komórka, której na szczęście nie wyciszyłeś.

- Baldrick – To był „Piguła” – Ubieraj się i jedź na 189 Ulicę na Bronxie. Mała Italia. Najszybciej, jak tylko dasz radę. Znaleziono Jessicę Kingston. Rusz się. Sprawa jest bardzo, bardzo poważna.

Jakbyś, kurwa, tego nie wiedział.



Terrence Baldrick, Patrick Cohen, Claire Goodman


Nowy York, Mała Italia na Bronxie,
25 lutego 2012 roku
Godzina 06:22 AM


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=x97f-_y93a0&feature=related]YouTube - Apocalyptica - Fade to Black[/MEDIA]

Przed szóstą rano na ulicach Nowego Yorku nie było jeszcze za dużego ruchu. Nocą znów sypnął śnieg i przemieszczając się ze swoich domów na Małą Italię mijaliście sporo pługów śnieżnych i piaskarek.

Nie było trudno znaleźć wskazany przez szefa adres. Światła radiowozów przed bramą jakiegoś magazynu wyraźnie wskazywały, że coś się tam wydarzyło. Ilość radiowozów i karetek oraz dwa wozy transmisyjne i garstka zaspanych dziennikarzy podkreślały wagę wydarzeń.

Był tam też Strepsils. Ubrany w ciemny płaszcz wyglądał jak bohater kiepskich filmów sensacyjnych. Jego twarz boksera – o ile to możliwe – była jeszcze bardziej zacięta.

Przywitał się z wami po kolei i przeprowadził przez szpaler zmarzniętych mundurowych kierując się zaśnieżonym parkingiem do tylnego wejścia. O ile zdołaliście się zorientować, byliście na tyłach jakiegoś dużego dyskontu handlowego. I właśnie wchodziliście do magazynu, w którym roiło się od techników, mundurowych i taśm policyjnych.

- Dziesięć ofiar – wyjaśnił Strepsils głosem na skraju wkurwienia totalnego. – To pracownicy nocnej zmiany. Wykładacze i sprzątacze. Znaleźli ich ludzie z dziennej zmiany.

Przeszliście szeroki korytarz, którym sztaplarkami wwożono towary i znaleźliście się w magazynach. Po obu stronach ciągnęły się wysokie półki zastawione kartonami, zgrzewkami, beczkami i skrzynkami z towarami.

Strepsils prowadził w stronę, gdzie co chwila błyskały światła aparatów fotograficznych.

Nawet wy stanęliście zszokowani tym, co ujrzeliście.

Dziesiątkę pracowników rozebrano do naga i przywiązano taśmą do pakowania do regałów. Na przeciwko siebie. W dwóch rzędach. Po pięć osób w każdym rzędzie. Ciała pozbawiono głów. Okrwawione kadłubki w znacznej części pokrojono, wycinając na skórze głębokie, czarne rany. Na każdym z ciał widniało jedno imię lub nazwisko. Widząc, co jest napisane poczuliście jak uginają się pod wami nogi.

„PATRICK” „COHEN” „CLAIRE” „GOODMAN”, „JESSSICA”, „KINGSTON”. “TERRENCE”, “BALDRICK” oraz “REFAEL” “ALVARRO”.

Głowy ofiar złożono u stóp wiszących ciał. Jak ofiary dziękczynne na ołtarzach pogańskich bożków.
W ustach nieszczęsnych ofiar tkwiły jakieś kartoniki. Pochyliliście się niżej i ujrzeliście karty tarota. Same wielkie arkana.

- Najdziwniejsze jednak było to – Strepsils dał wam znak ręką byście ruszyli za nim.

Posłuchaliście się z ochotą.

W pomieszczeniu biurowym, opatulona kocem i doglądana przez znanego wam lekarza siedziała Jessica Kingston. Miała poszarzałą twarz i puste, szeroko otwarte oczy, jak oczy lalki. Na policzkach i czole ujrzeliście kilka krwawych zacieków.

- Znaleziono ją pośrodku tamtej alejki – wyjaśnił Strepsils. – Jej ubrania były całe we krwi. Kingston klęczała pośrodku alejki i – jak zeznał świadek – wydawało mu się, ze się modli. Doktor Silverman kończy wstępną diagnozę, ale detektyw Kingston wygląda jak katatonik. Nie reaguje na światło. Na bodźce bólowe. Nic. Kazałem pobrać krew do analizy. Jak na razie jest naszym głównym świadkiem i być może też głównym podejrzanym.

Powiedział to tonem sugerującym, że nie wierzy w jej winę, ale za cholerę nie wie, co sądzić o tej całej sytuacji.

Wyjął papierosa i zapalił. Czyżby ręka drżała mu odrobinę.

- Dobra. Bierzecie tą sprawę – powiedział, jakby wbrew sobie. – Dziesięć zaszlachtowanych osób i członek waszego zespołu klęczący pośrodku miejsca zbrodni. Pięknie, kurwa.

Zaciągnął się i spojrzał na was odzyskując panowanie nad sobą.

- Do wieczora chce mieć dokładny raport. A teraz idę opierdolić pismaków.


JESSICA KINGSTON

Obudziłaś się z największym trudem. Całe ciało zdrętwiało ci i przemarzło. Mięśnie miałaś napięte, jak postronki. Gorączka trawiła twoje ciało.

Z wolna wracała świadomość. W oczy zraniło cię jakieś jaskrawe światło.

- Odzyskuje przytomność – powiedział jakiś głos dochodzący do ciebie z koszmarnie daleka.

Otworzyłaś z bólem sklejone czymś powieki. I o mało nie krzyknęłaś, kiedy dotarło do ciebie, co widzisz.

Znajdowałaś się w jakiejś piwnicy. Cuchnęło pleśnią i odchodami. Wisiałaś na ścianie. Zawieszona na łańcuchu doczepionym do nadgarstków.

Przed tobą kucały dwa stworzenia, które wyglądały jak skrzyżowanie brudnego szczura z kloszardem. Patrzyły na ciebie wygłodniałym wzrokiem. Jeden z nich ostrzył pocierając o siebie dwa noże. Drugi cofnął ci sprzed twarzy świecący przedmiot przypominajacy nieco żarówkę na kiju.

- Mogliśmy wziąć tamtego – narzekał drugi szczurowiec. – Spójrz na nią. Sama skóra i kości. Na długo nie starczy.

- Tamten był sługą Wieży. Chciałeś ściągnąć do nory innych z jego rodzaju – zripostował ostrzący noże stwór. – Ta jest chuda, ale starczy na kilka dni.

- Tamten starczyłby na kilkanaście – marudził pierwszy okaz. – Trzęsło nim tak, że mogliśmy poderżnąć mu gardło i nic by nie poczuł. Hyc z cienia, hyc w cień. I tyle. Mielibyśmy więcej mięsa.

- Głupiś Rharnok – ostrzący noże sprawdził ich ostrość na swoim palcu i z zadowoleniem wsadził przecięty kciuk do pyska. – Jak będziemy kroić ja po kawałku, też starczy nam na jakiś czas.

- Może i racja – mruknął drugi niezbyt chyba jednak przekonany i oblizał pysk

- Wy dwaj – z ciemnego korytarza, który wzięłaś wcześniej za plamę czerni, wynurzył się kolejny człowiek – szczur, zdecydowanie większy od znanej ci już dójki. – Matrona chce was widzieć.

Cała trójka znikła w ciemnym tunelu. Zostałaś sama pośród ciemności rozświetlonej ową dziwną „latarką, którą pozostawił jeden z ludzi – szczurów. Pozostawili także oba noże ułożone na krzyż na dużym, płaskim kamieniu.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 18-02-2011 o 19:43.
Armiel jest offline  
Stary 28-02-2011, 00:53   #80
 
Sam_u_raju's Avatar
 
Reputacja: 1 Sam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=Bc19_RnE7w4[/MEDIA]
Lokal Jerome’a dodatkowo odprężał. Już spotkanie z Claire poprawiło humor Alvaro i pozwoliło choć trochę odźegnać to uczucie samotności w tym wszystkim. W poszukiwaniu wyjaśnień, w ogarnięciu tego szaleństwa. Teraz miał kogoś z kim mógł porozmawiać, kogoś kto nie był aż tak chłodny w okazywaniu swoich uczuć jak Cohen. Kogoś kto mimo powagi i bezadziei całej sytuacji potrafił sobie zażartować.
Gwar. Ludzkie głosy wypełniające domenę Jerome’a były niczym pieśń spokoju. Odgłosy nie przeszkadzały, kolejne tego dnia piwo nie tłumiło myśli, wręcz przeciwnie, pozwalało się skupić. Było pewne, że odpowiedzi na dręczące Rafaela pytania nie przyjdą tak same z siebie. Potrzebował na to czasu, większej ilości puzzli do tej układanki. Miał jednak takie dziwne przeczucie, coś co powodowało jego dreszcz na plecach, że to co najgorsze jeszcze przed nim, przed nimi, wszak nie był już sam.
Rzeczy działy się szybciej niż był on sobie w stanie to wyobrazić.

Przed wyjściem z lokalu Alvaro dostał od Jeromea to co chciał.
Krew i pieniądze.
Życiodajny płyn krążył miło w jego żyłach powodując o wiele większą błogość niż wypity tego dnia alkohol.
Szedł jasnymi ulicami Nowego Jorku kierując się do miejsca, który stał się jego tymczasowym domem. Uśmiechał się do swoich myśli, które nadal krążyły wokół Claire. Jak były anioły to i pewnie były kupidyny, tylko skoro aniły to same sku…. Sukinkoty to pewnie mały strzelec ze skrzydłami miotał zatrutymi strzałami…
Rafael czuł się swobodnie w towarzystwie Goodman, mógł na te wszystkie anielsko-demonio-wampirze sprawy spojrzeć z dystansu. Na tyle na ile było to możliwe.
Pomimo przespania zaledwie kilkudziesięciu minut tego dnia nie odczuwał zmęczenia fizycznego, tak to była chyba jedyna forma błogosławieństwa wampiryzmu. Miał za sobą ciężki i męczący dzień, pełen wrażeń, wymagający sprawności fizycznej i umysłowej a czuł się jakny dopiero co zwlekł się z łóżka po przespanej pełnej nocy.



Żwawym krokiem pokonywał kolejne przecznice. Miał kawałek do domu od lokalu Jeromea ale postanowił, że się przejdzie, przewietrzy głowę od wszelkich pytań i dziwnych myśli. Mróz szczypał ale dopiero co wypita krew ogrzewała jeszcze ciało młodego wampira. Było kilkanaście minut po piatej nad ranem kiedy dostał smsa od Claire. Zdziwiło go, że obudziła się tak wczesnie. Może ocknęła się tylko na chwilę i żądała odpowiedzi.
Jeszcze raz popatrzył na świecący się wyswietlacz telefonu czytając po raz który
Nie mam ubrania. My chyba nie… ?
Wyobrażał sobie jej minę i pozwolił sobie na mały żart. Cien dobrego humoru jeszcze nie zniknął.
Wielokrotnie Claire… wielokrotnie”. Napisał i wcisnął „wysłać”. Zastanawiał się czy chociaż ona miała ochotę na seks, czy jednak on facet w średnim wieku, wampir w dodatku – to wszystko brzmiało jak w jakieś książce dla nastolatków; jej nie odstrasza, bądź czy jest dla niej tylko kolejnym „kumplem” do sprawy.
Wszystko się działo za szybko. Co z tego. Rafael i tak nie mógł pozbyć się jej wizerunku z myśli, nie mógł przerwać dźwięku jej głosu z uszu i wytrzeć zapachu jej ciała z nozdrzy.
Bóg jest miłością
Śmiechu warte.
Nie wiedział co dalej, co ma z tym począć. Postanowił, że poczeka i zobaczy co będzie. Nie zamierzał jednak łatwo rezygnować. Przynajmniej teraz tak mu się wydawało.
Wystukał zmrożonymi palcyma kolejną wiadomosć
Żartowałem… smacznego śniadania” – nie pozwolił jej zamartwiać się za długo. Zanim schował telefon do kieszeni kurtki wysłał jej jeszcze jedną wiadomość. Lubił jak wszystko jest jasne
Nie oznacza to jednak, że nie chciałem… funkcjonariuszko Goodman. Nie uczyniłbym tego jednak bez Twojego przyzwolenia. Miłego dnia... Dzisiaj jest zimniej niż wczoraj
Ponownie uśmiechnał się do myśli i przyspieszył kroku. Był blisko domu.

***

Po ciepłej kapieli, która zmył z Rafaela trudy minionego dnia postanowił, że polezy jeszcze w ciszy. Przymknał oczy i nasłuchiwał, tak jak robił to co wieczór. Nie otwierajac oczu sięgnął po komórkę, która zawiborwała na stole.
Nie była to Claire.
Cohen
Wiadomość była długa.
Jak na niego.
W kilku żołnierskich słowach sprowadził go z obłoków na ziemie, w obręb klatki. Kolejne ciała i podejrzana….Jessica Kingston.
Szlag by to wszystko trafił. Czuł, że mur którym starał się odgrodzić od pokładów jego emocji na nowO kruszeje, że wypływają z niego wszelkie smutki i zmartwienia. Miał czuć się silniejszy, może fizycznie był, ale psychicznie czuł się coraz słabszy, z każda nową wiadomością…
Kiedy Alvaro spędzał czas pozwalający mu wierzyć jak to jest Żyć po normalnemu, bez tej całej mrocznej i pokręconej wiedzy, nie wiedzac że to co cię otacza to nic innego jak kraty wiezienia, tam w magazynie większego sklepu spożywczego rozegrała się kolejna tragedia. Dziesięc ciał. Przesłanie do całej piątki, o dziwo łącznie z Alvaro. Czy błąd w imieniu i nazwisku wampira wyryty w ciele jakiegoś biedaka był celowy czy BYŁA TO zwykła niedokładnośc. Nie, nie może być ci co zabijali z zimną krwią nie byli niedokładni, popełaniali błedy ale wszystko co robili, robili według planu.
Cohen zabronił Silentowi zblizać się do miejsca zbrodni. Zrobił tak pewnie po to by nie narażać „zmarłego” funkcjonariusza na wykrycie. Rafaelowi to jednal nie pomagało. Teraz musiał czekać na dalszą informację od Patricka albo innego członka ekipy i szlifować swoją cierpliwość. Cieszył się, że znalazała się Jess, że udało jej się wrócić z tamtej strony lustra. Co prawda martwił się jej stanem zdrowia ale najważniejsze, że udało jej się wrócić.
Usiadł i tępo patrzył się w komórkę jakby chcąc ją zaczarować by ta natychmiast odpowiedziała głosem Cohena tlumacząc dokładnie wszystko.
Tak się jednak nie stało. Musiał czekać, bo przychylił się do absolutnego zakazu zjawiania się choćby w pobliżu miejsca zbrodni jaki nałożył na niego Patrick.
Dobry humor prysł jak bańka mydlana.
Musiał czekać na rozwój wypadków i odliczać czas do kolejnego spotkania z tajemniczym wielbicielem
Bóg jest miłością
Dobre sobie….
 

Ostatnio edytowane przez Sam_u_raju : 03-03-2011 o 22:36.
Sam_u_raju jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:45.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172