Peter przez moment tylko zastanawiał się, czy Wieżowy Głosik ma coś wspólnego z decyzją Yavandira i Klifa, czy też może ilość trunków, jakie wlał w siebie krasnolud...
Równie krótko rozmyślał nad tym, czy lepiej zostać, czy uciekać. Podczas ostatniej takiej sytuacji decyzja o szybkim odwrocie okazała się nad wyraz słuszna. Z tych, co pozostali w zajeździe nieodżałowanego Młokosa, nie przeżył nikt, a głowy zdobiące zamkowy mur dobitnie świadczyły o tym, co spotyka tych, którzy w odpowiedniej chwili nie podejmą odpowiedniej decyzji.
Sposób stosowania zbiorowej odpowiedzialności, nie bardzo sprawiedliwy ale w niektórych kręgach dość popularny, zwykle był wykorzystywany przeciwko tym, którzy dali się złapać. A któż mógłby być bardziej winny niż ten, co z uciekinierami siedział przy jednym stole i plany ucieczki omawiał. Łatwiej i prościej skazać tego, co jest pod ręką, niż szukać wiatru w polu. Oczywiście nie zwracając uwagi na wszelakie zaprzeczenia.
Ani Yavandir, ani Klif nie spieszyli się zbytnio. W każdym razie nie na tyle, by stwarzać wrażenie panicznej ucieczki. I nie na tyle, by nie można było do nich dołączyć. Peter również postanowił spokojnie wycofać się na lepszą pozycję. Lepszą przynajmniej jeśli chodzi o ewentualną obronę.
- Wszak zakaz opuszczania dotyczył tylko miasta - powiedział z poważną miną - a nie tej sali.
Przemknął się za plecy krasnoluda i ruszył po schodach do góry.
Świętej pamięci dziadek, który na różnych wojażach zjadł zęby (i dosłownie, i w przenośni) zawsze powtarzał:
- Dopóki nie masz domu, noś swój dobytek ze sobą. Nigdy nie wiadomo, kiedy i jak szybko będziesz musiał zmienić miejsce pobytu.
Pamiętając o dobrych radach Peter nosił swój niezbyt okazały majątek w niezbyt dużym, nie krępującym ruchów plecaku. Nie musiał zatem wracać do swego pokoju po rzeczy...
Gdy Yavandir wskazał okno, Peter tylko skinął głową.
- Paskudny klimat panuje w tej okolicy - powiedział. - Trzeba było zostawić to miasteczko miesiąc temu. |